1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Transrotor Dark Star Silver Shadow

Transrotor Dark Star Silver Shadow

Opinia1

Skoro dwie ostatnie recenzje sprzętowe poświęciliśmy phonostage’om, bądź żeby było bardziej po naszemu – przedwzmacniaczom gramofonowym uznaliśmy, że dobrze byłoby pójść o krok dalej, a raczej o jeden krok w hierarchii kreowania systemu audio się cofnąć i co nieco napisać o źródle, z którego owe ustrojstwa sygnały pobierają. Tym razem nasz wybór padł na kolejnego przedstawiciela katalogu niemieckiego Transrotora, czyli marki nad wyraz udanie łączącego zegarmistrzowską precyzję z solidnością i masywnością rodem ze zbrojeniówki, albo innej gałęzi przemysłu ciężkiego. Proszę się jednak na razie zbytnio nie ekscytować, gdyż jeszcze nie czas i nie miejsce na blisko ćwierćtonowego Artusa FMD, choć nie ukrywamy, że chrapkę na niego mamy od dawna. Wróćmy jednak na ziemię i skupmy się na konstrukcjach zdecydowanie bardziej przyjaznych naszym portfelom i przy okazji plecom. Skoro zatem uznaliśmy, że tym razem wybierzemy konstrukcję nie dość, że przystępną cenowo i jednocześnie różną od tych, z jakimi do tej pory mieliśmy do czynienia na łamach SounRebels to nie ma co dłużej się krygować i trzymać Państwa w niepewności, tylko zagrać w otwarte karty i przyznać się oficjalnie, że … bohaterem niniejszej recenzji będzie nie kto inny a Transrotor Dark Star Silver Shadow.

Jak widać na załączonych zdjęciach Dark Star Silver Shadow jest kolejnym pomysłem Transrotora na wydobycie dźwięku z przeżywającej niezaprzeczalny renesans czarnej płyty. Czemu o tym fakcie wspominam już na wstępie? Powód jest dość prozaiczny i niejako wynikający z cały czas pokutujących na rynku stereotypów. Otóż dla większości raczej potencjalnych aniżeli rzeczywistych nabywców stworzone przez panów Räke wyroby kojarzą się praktycznie wyłącznie z lśniącym akrylem i polerowanym na wysoki połysk aluminium. Oczywiście są ku temu powody, lecz wielce krzywdzącym, dla tej marki byłoby takie uproszczenie i uogólnianie. Wystarczy spojrzeć na nasz skromny dorobek w eksploracji ich katalogu, by zrozumieć, że niemiecki analog z Bergisch Gladbach (Nadrenia Północna-Westfalia) cechuje wpisująca się w charakterystyczne, firmowe wzornictwo, ale jednak różnorodna estetyka. Przykładowo potężny i rozłożysty Zet-3 spełniał wszystkie ww. stereotypowe oczekiwania, lecz uroczy i nad wyraz kompaktowy Fat Bob S już takowych aspiracji nie miał stawiając na seksowne krągłości i wyłączność polerowanego aluminium. Z kolei La Roccia Reference była niejako ukłonem w kierunku proekologicznej równowagi i pokazaniu finezji, płynących z głębi Ziemi spokoju i muzykalności naturalnego kamienia.

Tym razem jednak niemiecka manufaktura poszła w jeszcze inną stronę i w roli budulca chassis i talerza wykorzystano znany od lat w audio poliformaldehyd, czyli POM. Uzyskano dzięki temu świetne parametry techniczne (sztywność), jak i akustyczne, gdyż POM jest o prostu jak to się kolokwialnie mówi „głuchy”. To jednak nie wszystko. Pod talerzem podwieszono bowiem masywne krążki dociążające wykonane podobnie jak solidne, masywne nóżki i podstawę ramienia z polerowanego aluminium. A właśnie nóżki. Silver Shadow usadowiono na trzech regulowanych cokołach, z czego nastawy przednich dokonujemy wygodnymi pierścieniami o średnicach zgodnych ze średnicami stóp, za to centralnie umieszczoną tylną najlepiej wyregulować przed założeniem na oś łożyska talerza. Całkiem udanie udający lewą tylną nogę silnik ustawia się w dedykowanym, łukowatym wycięciu chassis. Napęd z umieszczonej na osi silnika rolki przenoszony jest na talerz a sam montaż i codzienne użytkowanie ułatwia delikatne podfrezowanie zapobiegające ewentualnemu przesuwaniu się okrągłego paska paska.
Patrząc na bryłę tytułowego gramofonu i porównując ją do siostrzanej, mrocznej konstrukcji Dark Star Reference trudno nie zauważyć zdecydowanie „lżejszej” estetyki a wręcz optycznej lekkości, o którą jakże trudno wśród pełnokrwistych, rasowych massloaderów.
Choć w wersji standardowej Silver Shadow wyposażony jest w ramię TR800S” (zmodyfikowana wersja ramienia Jelco o innej nakładce trzonu ramienia, oraz zmienionym okablowaniu sygnałowym, z bardzo ścisłą procedurą selekcji, polegającą na wyborze najlepszego z 15 wyprodukowanych ramion) i wkładkę MM Ucello, to krakowski Nautilus po raz kolejny postanowił nas dopieścić i przysłał egzemplarz uzbrojony w ramię SME M2 9” i japońską wkładkę MC Phasemation P-3G.

Zanim przejdę do części dotyczącej samego brzmienia tytułowej konstrukcji uważam za stosowne nadmienić o pewnym nader istotnym fakcie. Chodzi mianowicie o czasookres, w jakim mieliśmy okazję Transrotora używać i ilość konfiguracji, w jakich miał okazję zagrać. Jest to kolejny przypadek w naszej redakcji a zarazem bezdyskusyjna uprzejmość ze strony dystrybutora, kiedy zamiast kilkunastu dni – kilku tygodni na testy mieliśmy … blisko pół roku. Dzięki temu zamiast walczyć z presją czasu i nerwowo zerkać na nieuchronnie zbliżający się termin odesłania obiektu recenzji mogliśmy na spokojnie i w naprawdę nieraz alpejskich kombinacjach zweryfikować jego realne możliwości.
Gdy z głośników popłynęły pierwsze takty jubileuszowego, wydanego z okazji pięćdziesięciolecia powstania wściekle różowego albumu „The Pink Panther” Henry’ego Mancini’ego jasnym stało się, że tym razem będzie zupełnie inaczej niż z modelami z zaimplementowanymi przez dystrybutora wkładkami ZYXa. Oferowany przez tytułowy zestaw dźwięk był gęsty, jedwabiście gładki a zarazem karmelowo słodki, niemalże lepki. Jednak owa słodycz i gęstość wcale nie powodowała utraty rozdzielczości, lecz raczej uspakajała nieraz nazbyt ofensywny przekaz. Oczywiście nadal mamy do czynienia z nisko schodzącym, potężnym basem, na którym to opiera się nasycona i soczysta średnica, oraz mieniąca się feerią złotych odcieni bursztynowa góra. Dzięki temu nawet niezbyt referencyjnie zrealizowane nagrania w stylu szlagierów z lat 90-ych ubiegłego wieku jak hardrockowe, żeby nie powiedzieć pudel-metalowe „New Jersey” Bon Jovi, czy równie przebojowe „Toto IV” Toto potrafiły zyskać drugą młodość i pokazać się od bardziej ludzkiej, nasyconej barwami i obrośniętymi krwistą tkanką strony.
Należy jednak mieć świadomość, że za taki stan rzeczy odpowiedzialność spada zarówno na sam niemiecki 30 kg transport, jak i delikatnie tonizującą sposób reprodukcji japońską wkładkę. Jednak skoro tym razem postanowiliśmy poruszać się po typowej, rozsądnie wycenionej średniej półce nie ma powodu, żeby po pierwsze robić z tego powodu komukolwiek wyrzuty a po drugie silić się na jakieś wyczynowe granie, bo to ani czas ani miejsce na tego typu ekstrema, które na tych pułapach cenowych dobrze skończyć się po prostu nie mogą. Dzięki temu stawiając na umiar i zrównoważenie tonalne zyskujemy pewność, że z jednej strony nie będziemy zmuszeni do odłożenia na półkę zbyt dużej liczby albumów, które trzymamy głównie przez sentyment i ich wartość muzyczną, lecz ze względu na dość mizerną realizację odsłuchy ograniczamy do niezbędnego minimum. Z drugiej jednak strony dobre i bardzo dobre tłoczenia zdolne będą bez większej trudności po prostu nas oczarować a wręcz zachwycić. Za przykład może posłużyć „Vägen” Tingvall Trio gdzie wspominana lepkość i homogeniczna spójność analogowego źródła nie tylko nie psuje przyjemności z odsłuchu, lecz wręcz ją intensyfikuje. Delikatnie ogniskując, kondensując w centrum kadru prezentację jednocześnie „dopala” ją złotymi promieniami zachodzącego słońca, przez co przekaz nabiera bardziej pastelowych barw i lekko zaokrąglonych konturów. Można spokojnie powiedzieć, że staje się bardziej czarujący, wręcz romantyczny.
Powyższy zabieg na pełniącym w mojej płytotece rolę niemalże relikwii dwuutworowym singlu „Satchmo Plays King Oliver” – Louis Armstrong & His Orchestra – 45 RPM, zawierającym niepowtarzalną wersję „St. James Infirmary” mógł budzić i proszę mi wierzyć na słowo, budził uzasadnione obawy. Obawy, czy aby charakterystyczna chrypka nie zostanie nazbyt złagodzona, przykryta zbyt grubą warstwą lukru. Kiedy mleczno -transparentny Clarity Vinyl wylądował na kuszącym satynową czernią talerzu Transrotora a uzbrojone we wkładkę Phasemation ramię SME zaczęło dostojnie opadać aż wstrzymałem oddech i … stało się. Igła dotknęła płyty a z głośników dobiegły charakterystyczne dźwięki blaszanych dęciaków i jasnym stało się, że nie będzie źle. Ich wrodzona intensywność i spontaniczność artykulacji była co prawda utemperowana, lecz owe wpisanie w pewne ramy nie wynikało bynajmniej z ograniczeń źródła je odtwarzającego a jedynie konwencję samego utworu, który będąc rzewnym bluesem taką a nie inną estetykę po prostu narzucał. Za to charakterystyczna chrypka Popsa miała się jak najlepiej i nawet o jotę nie straciła nic a nic ze swojej granulacji.

Kilkumiesięczne, niemalże codzienne użytkowanie Transrotora Dark Star Silver Shadow potwierdziło w pełni zasłużoną renomę niemieckiej marki i mam nadzieję, że również pozwoliło pokazać jej bardziej stonowane wzorniczo a zarazem wcale nie tak oczywiste romantyczne brzmieniowo oblicze. Oczywiście warto mieć na uwadze, że finalny sznyt uzyskamy poprzez dobór wkładki, lecz mając tak solidny napęd bez trudu powinniśmy znaleźć coś dla siebie, tym bardziej, że uzbrojenie ramienia w cartridge w cenie gramofonu akurat w przypadku Srebrnego Cienia wcale nie jest tak kuriozalnym pomysłem jakby na pierwszy rzut oka mogłoby się zdawać.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-1sx; Ayon CD-3sx
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Odtwarzacz plików: Olive O2M; laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center
– Phonostage: Amare Musica Aspiriaa, RCM Sensor, Abyssound ASV-1000, RCM Theriaa; AVM P1.2
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5; Ayon Spitfire
– Przedwzmacniacz: Bryston BP26 + Bryston MPS-2 + Bryston Phono; Accuphase C-2420
– Końcówka mocy: Bryston 4B SST2; Accuphase A-47
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo; Siltech Classic Anniversary 770i; Harmonix Hiriji „Milion”
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; Ardento Power
– Listwa: GigaWatt PF-2 + Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R;
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; HighEndNovum PMR Premium; Albat Revolution Loudspeaker Chips

Opinia 2

Oferta marki Transrotor jest tak rozbudowana, że choćby skrótowy opis poszczególnych stopni wtajemniczenia z perspektywy zaawansowania technicznego każdego z modeli zająłby ładnych kilka szpalt tekstu. Eksplorując portfolio wspomnianego brandu, należałoby przywołać fakt dbałości o zasoby finansowe potencjalnego klienta, gdyż nawet najprostszy model z danej linii bez najmniejszego problemu jesteśmy w stanie doposażyć do maksymalnej wersji, inwestując jedynie w podnoszące jakość generowanego dźwięku upgrade’y, co niestety jest rzadkością. Wracając pamięcią do moich doświadczeń z konstrukcjami pochodzącego za naszej zachodniej granicy bohatera dzisiejszego spotkania, doskonale pamiętam FAT BOB-a, La Roccię, czy ZET 3-kę, które w zależności od zajmowanego miejsca w cenniku dawały popis swoich umiejętności. Niestety jak wiemy, gramofon jest bardzo złożonym zbiorem współpracujących podzespołów, takich jak: napęd, ramię i wkładka, które tylko umiejętnie dobrane pod kątem dopasowania, są w stanie zaczarować nas generowanym przez siebie dźwiękiem, a to znowu powoduje, że otrzymując do dystrybutora jakikolwiek synergicznie złożony zestaw należy traktować jako całość, spychając na bok rozprawę nad poszczególnymi składowymi. Dlatego nigdy nie można generalizować oceny do stwierdzenia: „ten gramofon – jako napęd – grał tak, a tamten inaczej”, gdyż najdrobniejsza zmiana powoduje całkowicie inny końcowy efekt soniczny będącego dawcą miejsca na montaż wybranych podzespołów napędu, samoczynnie zmuszając nas do przyglądania się całości współpracujących elementów. Po tym wyjaśniającym problematykę testów gramofonów monologu z czystym sumieniem zapraszam na spotkanie z propozycją rodem z dolnych partii cennika marki Tarnsrotor w postaci modelu Dark Star Reference, wyposażonego w ramię SME M2-9 i niskopoziomową wkładkę MC Phasemation P-3G, których dystrybucją zajął się krakowski Nautilus.

Wygląd Dark Stara może nieco mylić, gdyż po pełnym zmontowaniu wydaje się, że ma cztery punkty podparcia, gdy tymczasem, mimo, że chassis nośne całej konstrukcji wizualnie przypomina czterorożną płaszczkę, w praktyce stoi na trzech filarach – dwóch widocznych z przodu i jednym umieszczonym centralnie pod platformą z tyłu. W celu łatwego poziomowania te wykonane z polerowanego aluminium podstawy są regulowane. Idąc dalej zagadnieniem budowy, widzimy, że lewy tylny narożnik zajmowany jest przez dostawiany, napędzający talerz okrągłym paskiem silnik, a na przeciwległym biegunie – prawy tył – na specjalnie przygotowanej konstrukcji mocujemy ramię wraz z wkładką. Ciekawostką konstrukcyjną tego modelu jest wyposażone w dodatkowe, zwiększające ciężar talerza przymocowane od spodu do niego sporej średnicy srebrne polerowane walce, mające za zadanie walkę ze szkodliwymi  wibracjami całej konstrukcji, a przy okazji podnosząc poziom estetyki. Jako dopełnienie dbałości o spokój leżącej na talerzu płyty winylowej w komplecie otrzymujemy jeszcze wykonany z polerownego aluminium nakładany docisk. Ostatecznym wizualnym akcentem projektu jest zdobiąca przednią część chassis, umieszczona na specjalnie przygotowanej płaszczyźnie błyszcząca srebrem tabliczka z logo firmy. Patrząc na to, co stanęło na specjalnie przygotowanym do testu stoliku, wydaje się, że całość jest prostym do wykonania urządzeniem, jednak jeśli ktokolwiek choćby liznął temat analogu, wie, iż najdrobniejszy błąd podczas projektowania i wykonania zemści się w procesie używania, nieakceptowanym dźwiękiem. Na szczęście w przypadku dostarczonego do testu produktu o sprawy jakości parku inżynierskiego i maszynowego możemy być spokojni, zatem z nieukrywaną przyjemnością zapraszam na przygodę w krainie czarnych jak asfalt krążków.

Jak można było się spodziewać, prezentacja dźwięku propozycji testowej nie była w stanie dorównać systemowi odniesienia, ale patrząc na to, co zaprezentowała w wartościach bezwzględnych, było bardzo ciekawe i zarazem dobrze skorelowane z żądaną ceną. Z uwagi na fakt stacjonowania u mnie wyśmienitego phonostage’a Audio Tekne TEA-2000, którego dostępne wartości dopasowujące do wkładki były zbieżne z wymaganymi przez występujące w teście, nie odmówiłem sobie przypisania mu roli sekundanta w starciu obu napędów, co dzięki wyrafinowaniu owego phonostage’a ułatwiło mi pokazanie różnic pomiędzy występującymi zbiorami komponentów: niemiecko – angielsko-japońskiego (Transrotor), a angielsko-angielsko-japońskiego (SME). Gdy gość z Niemiec dostał swoje pięć minut, okazało się, że swój świat muzyki buduje nieco bliżej słuchacza, jednak nadal dając sporo przestrzeni stojącym za sobą formacjom muzyków. Choć dostali oni nieco mniej miejsca na scenie, ale nie oszukujmy się, Transrotor jako sparing-partnera miał nie byle kogo, tylko szczyt osiągnięć marki u której sam zaopatruje się w ramiona, dlatego proszę interpretować wnioski przez pryzmat mojego punktu odniesienia i przyjąć do wiadomości, że w ogólnym rozrachunku było dobrze. Przywołany obraz budowania sceny ujawnił się na przykładzie koncertowej dwupłytowej kompilacji Keitha Jarretta z Gary’m Peacock’em i Jack’em DeJohnette zatytułowanej „Still Live”, która swoją wyśmienitą realizacją ujawniła również inne istotne aspekty grania „Czarnej Gwiazdy”. Analizując dalej ów koncert, okazało się, że mimo lekkiego zbliżenia do siebie formacji muzyków dostałem ich bardzo czytelne pozycjonowanie ułatwiające lokalizację w wartościach głębokości i szerokości, bez najmniejszych przeszkód informując mnie o manierze mruczenia pod nosem znanego z takiej maniery K. Jarretta. Gdy moja żądza poznania najdrobniejszych szczególików o zagospodarowaniu sceny została zaspokojona, przyszedł czas na chłonięcie samej muzyki z jej paletą barw i łatwością wciągania w wir toczących się zdarzeń. Próbując opisać sznyt grania testowanego Transrotora, bez najmniejszej ujmy trzeba przyznać, że generowana przez niego muzyka jest bardzo spójna wizerunkowo. Dzięki użyciu grubszej kreski stanowiącej konsekwencję solidnej podstawy barwowej całość prezentacji jest daleka od cyfrowej wyczynowości w zakresie konturu, stawiając na bardzo homogeniczne, ale nie popadające w przesadne uśrednianie wydobytych z rowka płyty informacji granie. Ta gramofonowa propozycja kładzie nieco większy nacisk na gładkość i krągłość aniżeli analityczność, za co w swych rozważaniach o tym formacie odczytu, co z dużą dozą pewności przypadnie do gustu sporej grupie melomanów. To oczywiście dość łatwo można zmienić, implementując do tego bądź co bądź solidnego napędu zdecydowanie bardziej wyrafinowaną wkładkę, ale dostarczony set prezentował na tyle wciągające umiejętności soniczne, że decyzja zmian w ogóle może nie zaistnieć. Ale zostawmy na inne spotkanie co można, a czego nie, tylko spójrzmy na tak skonfigurowany do testu niemiecki produkt w miarę bezstronnie. Zaczynając od podbudowy tonalnej, dostajemy może trochę zaokrągloną, ale solidną podstawę basową, która dość płynnie przechodzi w tak ważny dla analogu nasycony środek, a to fantastycznie odwdzięcza się kolorystyką brylujących w tym zakresie wokalizą i instrumentarium. Oczywiście, jak wspomniałem, takie podejście do ciężaru grania ma swoje konsekwencje w ostrości rysowania źródeł pozornych, ale od razu uspokajam, nie zanotowałem szkodliwej dla dobrej czytelności dźwięków tak zwanej „buły”. Mamy masę i barwę, ale w umiejętnie skrojonych dawkach, które wyśmienicie uzupełnia posłodzony i delikatnie stonowany, jednak z pełną ofertą informacyjną górny zakres pasma. Ta odrobina ciepła w odtwarzaniu blach perkusisty jest oczywiście słyszalna, ale gdyby na tle wspomnianych dociążających zabiegów w dolnych partiach częstotliwościowych były za jaskrawe, całkowicie i w konsekwencji niestrawnie zaburzyłoby to idealne strojenie spektaklu muzycznego. Niestety, jeśli powie się „A” (dawka nasycenia) , to swoistym lekceważeniem audiofila byłoby zaniechanie kontynuacji i pominiecie będącego konsekwencją całości podejścia do tematu punktu „B” (słodycz górnych zakresów), czego na szczęście ustrzegł się recenzowany bardzo ciekawie zestawiony napęd. I myliłby się ten, kto uważa, że grający lekkimi krągłościami analog nie ma racji bytu w mekce audiofila, gdyż ów wspomniany w kilku poprzednich linijkach sznyt grania bez bezpośredniej konfrontacji całkowicie znika już po kilku utworach, skupiając się całkowicie na masowaniu naszych narządów słuchu przyjemnymi frazami muzycznymi. Ba, taka prezentacja bardzo często pomaga złym realizacjom, które niestety nawet w najwspanialszym dla analogu okresie nierzadko miały miejsce. Nie muszę chyba nikogo przekonywać, że oczywistym wydaje się być również rozwiązywanie problemów naszych systemów, które jak wiemy cierpią na różne przypadłości – od zbyt oszczędnego w barwę grania po nadmierną krzykliwość. Dlatego zanim spróbujemy wyciągnąć jakieś wysnute z mchu i paproci wnioski, zastanówmy się, czego oczekujemy, a gwarantuję, że już skrojone w domenie neutralności systemy z miłą chęcią przyjmą taki zastrzyk muzykalności do swojego grona.

Tytułowy Transrotor Dark Star Silver Shadow jest bardzo ciekawą dla większości melomanów propozycją z kilku powodów. Po pierwsze – opisana maniera prezentacji dźwięku została skonfrontowana z moim konfigurowanym przez lata i będącym teoretycznie poza zasięgiem testowanego zestawu punktem odniesienia, dlatego należy traktować ją jako pewien kierunek, a nie przypadłość. Po drugie – brzmienie całości bardzo determinuje sama wkładka i wymiana jej na bardziej wyrafinowaną, przeniesie punkt postrzegania całości w całkowicie inne rejony. Po trzecie – jak wspomniałem na wstępie, sam werk dzięki możliwości doposażania do maksymalnej wersji bez zmuszania do odsprzedaży ze stratą może zostać z Wami na całe życie. I po czwarte – może to bardzo przyziemny aspekt, ale sporo do powiedzenia w procesie zakupowym ma sam wygląd, a w wypadku występującego jako propozycja testowa produktu jest to bardzo mocno przemawiający za nią punkt. Moje wrażenia z tej przygody? Te kilkanaście razem spędzonych wieczorów było mile spożytkowanym czasem przy muzyce. A z pewnością sporo z Was wie, że gdy w mojej samotni zawita stawiający na przyjemność ze słuchania sprzęt, wykorzystując go, często sięgam po idące za tytułem telewizyjnego cyklicznego programu TVP „półkowniki”, czyli pozycje trzymane raczej dla wsadu merytorycznego. Niestety wspomniane realizacje tylko co jakiś czas mają szansę stać się pełnoprawnymi uczestnikami ze względu na przyswajalność dźwiękową, a to umożliwiła im teraz przyjemnie zestawiona niemiecka inżynieria z działu drapania płyty winylowych.

Jacek Pazio

Dystrybucja: Nautilus
Cena:
Dark Star Silver Shadow: 15 990 PLN (z ramieniem TR800S” i wkładką MM Ucello)
Ramię: SME M2 9”: 5 590 PLN
Wkładka Phasemation P-3G: 7 990 PLN

Dane techniczne:
Chassis: najnowsze chassis typu X, z czarnego, sztywnego termoplastycznego poliformaldehydu o grubości 30 mm
Talerz: poliformaldehyd o grubości 60 mm
Wyposażenie: ramię TR800S”, wkładka MM Ucello, aluminiowy docisk płyty
Wymiary: 46 x 34 x 22 cm
Waga: ok. 30 kg

Phasemation P-3G
Impedancja wewnętrzna: 4Ω
Nacisk: 1.7~2.0 g
Pasmo przenoszenia: 10Hz~30kHz
Separacja kanałów: 30dB (1kHz)
Napięcie wyjściowe: 0.27 mV(1kHz, 50mm/s)
Podatność: 8.0 x 10-6 cm/dyn
Masa wkładki: 11.5 g

System wykorzystywany w teście:
– CD/DAC: Reimyo CDT – 777 + Reimyo DAP – 999 EX
– Przedwzmacniacz: Reimyo CAT – 777 MK II
– Wzmacniacz mocy: Reimyo KAP – 777
– Kolumny:  TRENNER & FRIEDL “ISIS”
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sekcja niskotonowa)
IC RCA: Harmonix HS 101-GP
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: stopy pod końcówkę mocy Harmonix TU 505EX MK II
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: Audio Tekne TEA-2000

Pobierz jako PDF