Opinia 1
Już po raz trzeci mamy przyjemność gościć na naszych łamach przedstawiciela nader charakterystycznej marki reprezentującej niemiecki przemysł ciężki, a dokładnie jego gałąź odpowiedzialną za sektor audio, czyli … Transrotora. Po potężnym i rozłożystym niczym akrylowa płaszczka dwuramiennym i dwusilnikowym modelu Zet-3, oraz kuszącym wszechobecnymi krągłościami, niemalże podstawowym Fat Bobie S przyszła pora na powrót do klasycznych kształtów i chyba tylko kształtów, gdyż klasyki w przypadku La Roccia Reference można jedynie doszukać się w samej bryle. Powód jest prozaiczny – prostokątną, a więc pozornie normalną, cokolwiek miałoby to na tym poziomie audiofilizmu znaczyć, plintę wykonano z grafitowo – czarnego naturalnego łupka. Krótko mówiąc mamy do czynienia z mass-loaderem do kwadratu a w dodatku z trzecim pomysłem na minimalizację drgań tak szkodliwych podczas odtwarzania winyli w ramach portfolio jednego producenta. Pytanie, czy po aluminiowo-akrylowym sandwichu Zet-ki i niemalże szczątkowej, aluminiowej plincie Fat Boba również po kamieniu można się spodziewać tzw. firmowego brzmienia. I właśnie na to pytanie postaramy się w niniejszym tekście odpowiedzieć. Zapraszamy do lektury.
Samo rozpakowanie i złożenie gramofonu, po wcześniejszym wtaszczeniu dwóch pokaźnych skrzyń przebiegło błyskawicznie i całkowicie bezproblemowo. Warto jednak pamiętać o jednym drobiazgu, a mianowicie o tym, że najpierw należy ustawić silnik a dopiero potem kamienne chassis kalibrując nim tak, aby napęd znalazł się w dedykowanym dla niego wyciętym w kamieniu otworze. Przy moich gabarytach nie był to problem, lecz osoby zdecydowanie bardziej wiotkie, oraz przedstawicielki płci pięknej powinny w tym momencie zdać się na pomoc osób trzecich, bądź sprzedawcy, gdyż 20 kg płytą dłuższa ekwilibrystyka może okazać się nie tylko dość męcząca, lecz również zgubna dla wykonanej z polerowanego aluminium obudowy silnika. Oczywiście średnica wycięcia jest trochę większa niż średnica korpusu silnika, co z jednej strony zapewnia prawidłowe naprężenie paska a z drugiej zapobiega przenoszeniu ewentualnych drgań z motoru na plintę. Zakładam jednak, że z założeniem paska na subplaterze i umieszczeniem na nim 16 kg talerza już większość osób sobie poradzi. Tym bardziej, że metodyka jest nie tylko niemalże identyczna jak w Fat Bobie, lecz nawet prostsza i nie trzeba martwić się o prawidłowe napięcie paska napędowego – dystans pomiędzy wrzecionem silnika a subplaterem jest stały i wyznaczony przez dedykowany otwór o czym już zdążyłem wspomnieć. Proszę mi wierzyć, ale źle, bądź w innym miejscu silnika nie da się zamontować. Całość ustawiona jest na trzech (dwóch z przodu i jednej z tyłu) wygodnie regulowanych za pomocą ozdobnych polerowanych aluminiowych krążków nóżkach, pod które należy podłożyć dedykowane podstawki wielkości niewielkich spodków. Do zmiany obrotów (33/45) również nie potrzeba kończyć Politechniki – wystarczy użyć centralnie umieszczonej na froncie zasilacza Konstant M1 Reference gałki. Dodatkowo La Roccia, obok Fat Boba stanowi wyjątek w ofercie Transrotora zapewniający pełen komfort, jeśli chodzi o elektrostatykę, czyli przekładając to na ludzki język nie przyciąga kurzu jak nie przymierzając dawne ekrany CRT.
Nie bylibyśmy jednak do końca fair, gdybyśmy nie wspomnieli, iż fabryczna wersja, w ramach pospedycyjnego audytu w siedzibie dystrybutora – krakowskiego Eter Audio, została delikatnie stuningowana i w zamian za będącą na wyposażeniu wkładkę MC Merlo Reference zamontowano zdecydowanie wyższej klasy cartridge – japońskiego ZYXa 4D, oraz biżuteryjnie zakonfekcjonowany przewód Siltech Classic Anniversary Phono. Krok ten z perspektywy czasu i doświadczeń z Zet-3, w którym Merlo Reference w trakcie użytkowania wymieniliśmy na ZYXa Airy3 uznaję za zdecydowanie wskazany, gdyż w całej tej zabawie chodzi nam przede wszystkim o dotarcie do jak najgłębszych pokładów potencjału drzemiących w danej konstrukcji a nie ograniczanie jej możliwości zgodnie z zasadą najsłabszego ogniwa. A że wkładki ZYXa są po prostu świetne i trudno się dystrybutorowi dziwić, że dostarczając posiadane w swojej ofercie urządzenia stara się je zaprezentować w jak najlepszej kondycji i jak najkorzystniejszej konfiguracji. Mam cichą nadzieję, że powyższy opis stanowiący niejako uzupełnienie materiału fotograficznego oddaje choćby część rzeczywistej urody dostarczonego do testów gramofonu. Połączenie skalnej surowości z połyskliwą gładkością polerowanego aluminium i satynową czernią ramienia stanowi przykład niezwykle naturalnej, ponadczasowej elegancji i dobrego smaku. Bardzo możliwe, że to, co teraz napiszę nie do końca przypadnie do gustu dystrybutorowi, ale przecież o gustach się nie dyskutuje a właśnie La Roccia z całego katalogu Transrotora uzyskała w mojej prywatnej i absolutnie subiektywnej skali ocen maksymalne noty za wygląd i wykonanie.
Przejdźmy jednak od wrażeń czysto organoleptycznych do sfery bardziej ulotnej, czyli do odsłuchów. Okresu akomodacyjnego tym razem postanowiliśmy nie ograniczać do niezbędnego minimum wynikającego tylko i wyłącznie z bliżej nieokreślonego przebiegu samej wkładki, lecz pozwoliliśmy otrzymanemu gramofonowi spokojnie osiągać pełnię swoich możliwości. Ponadto mając niezwykły komfort psychiczny wynikający z braku jakiegoś konkretnego deadline’a mogliśmy do woli żonglować pozostałymi elementami naszych torów audio bądź to poszukując optymalnych konfiguracji, bądź podążając za jednostkowymi impulsami, czy też czasem zupełnie irracjonalnym przeczuciem, że akurat ten, bądź inny phonostage, czy nawet przewód w danym repertuarze sprawdzi się po prostu lepiej.
Zacznijmy jednak od początku, gdyż pojawienie się Transrotora La Roccia w moim systemie zbiegło się końcem testów przedwzmacniacza Octave Phono Module, który praktycznie tylko czekał na ostateczny werdykt i spięcie z czymś wyczynowym a będąca bohaterem niniejszej recenzji konstrukcja wydawała się całkiem nieźle (możliwie delikatnie rzecz ujmując) powyższe kryterium spełniać. Z niemieckim phonostagem dźwięk rockowej klasyki w postaci dopieszczonych reedycji pierwszych albumów Led Zeppelin, „The Wall” i „The Endless River” Pink Floyd, „Misplaced Childhood” Marillion, czy też „Machine Head” Deep Purple po prostu porywał spontanicznością i dynamiką. Odkurzone i pozbawione większości niedoskonałości wcześniejszych wydań kamienie milowe rocka zaskakiwały czystością brzmienia i świeżością a kreowana przestrzeń pozwalała muzykom nawet na najbardziej opętańcze harce bez obawy o potrącenie wykonującego podobne wygibasy współgracza. Jednocześnie udało się zachować autentyczną i wielce sugestywną surowość nagrań z lat 70-ych i wczesnych 80-ych, by płynnie przejść do dojrzałych i soczystych brzmień właściwych współczesnej obróbce („The Endless River”). Obyło się jednak bez rewolucji a zmiany w brzmieniu wydawanych w kolejnych latach albumów układały się w spójny i naturalny proces ewolucji. Warstwa muzyczna świetnie zespolona z aspektem jakościowo – realizatorskim z jednej strony pozwalała poczuć realia coraz bardziej odległych czasów a z drugiej docenić możliwości współczesnych technologii. Co ważne i nader istotne, zachowana została możliwie największa wierność odtwarzanemu materiałowi i brak nawet najbardziej nieśmiałych prób uśrednienia. Oczywiście w efekcie nie wszystkie realizacje brzmiały tak samo „ładnie”, ale coś za coś. Bardzo dobre i dobre nagrania zachwycały, a te „dobre inaczej”, bądź po prostu ewidentnie nierówne, co z reguły dotyczy wszelakiej maści składanek w stylu „Nothing Has Changed” Davida Bowie, przypominały jazdę po polskich drogach i wcale nie mam na myśli ostatnio oddanych do użytku autostrad. Niezaprzeczalnie jednak elementem łączącym, wspólnym mianownikiem dla wszystkich odsłuchiwanych w powyższej konfiguracji nagrań było delikatne, acz permanentne dociążenie przełomu średnicy z niskimi tonami. Dzięki temu zabiegowi prym wiodła motoryka a pozbawione krzykliwości i jazgotliwości wydania sprawiały zdecydowanie więcej radości.
Przesiadka na 907-kę Trilogy ukazała niemiecki gramofon w zupełnie innym, bardziej romantycznym świetle. Nagrania Manciniego, czyli jubileuszowe wydanie „Różowej Pantery” i „Hatari”, oraz z pozoru całkowicie niepoważne „Fiddle Faddle” Leroya Andersona czarowały mocnym, opartym głównie na barwach i emocjach dźwięku, który swą kremową konsystencją otulał słuchacza na tyle szczelnie i skutecznie, że nie sposób było poprzestać na jednym albumie, lecz po wysłuchaniu jednej płyty czym prędzej sięgało się po kolejną, by tylko kontynuować tą nieprzyzwoicie hedonistyczną muzyczną podróż. Czar wydobywający się z głośników całe szczęście nie obejmował swoim zasięgiem tylko nagrań instrumentalnych, lecz w równym stopniu działał również na zarejestrowane na niekoniecznie czarnych krążkach głosy ludzkie. Począwszy od pulsującego gorącym, klubowym rytmem „Rarities” Selah Sue a skończywszy na referencyjnie nagranym i firmowanym przez Sheltera „Standards” Kellye Gray namacalne, niemalże z krwi i kości, wokalistki zostały niezwykle sugestywnie oświetlone ciepłym, miękkim blaskiem zachodzącego słońca a towarzyszący im muzycy stali o krok głębiej aniżeli zazwyczaj. Powyższa uwaga jest o tyle istotna, że sposób budowania sceny, kreowania przestrzeni, na której rozgrywały się wydarzenia muzyczne nie polegał na przybliżaniu pierwszego planu do słuchacza, lecz właśnie na odpowiedniej gradacji w głąb. Dzięki temu nawet wielogodzinne odsłuchy nie okazywały się nużące, a co ważne z łatwością można było zachować świeżość i skupienie podczas reprodukcji oper („Nabucco”, „Il Trovatore”), gdyż akcja rozgrywająca się na wielu planach dodatkowo uatrakcyjniała i dynamizowała przekaz. Nie przeczę, że spora w tym zasługa świetnej wkładki i prawdę powiedziawszy mając La Roccię na stałe z pewnością prędzej, czy później pozostając wiernym ZYXowi zdecydowałbym się na Premium Omegę. Powód jest, przynajmniej dla mnie oczywisty – napęd jest na tyle solidny i transparentny sonicznie, że końcowe brzmienie w znaczącej części zależy właśnie od wkładki a akurat w tym konkretnym wypadku na niej oszczędzać nie wypada.
Dłuższe obcowanie z urządzeniami tej klasy, co tytułowy Transrotor La Roccia Reference niesie ze sobą pewne ryzyko – ryzyko uzależnienia i tak też było w moim przypadku. Kilka tygodni w torze i poziom reprezentowany przez kamienno – aluminiowy gramofon stał się dla mnie oczywistą oczywistością. Każda płyta, jaka lądowała na jego talerzu pokazywała jeśli nie 100, to przynajmniej 95% drzemiącego w niej potencjału a ja ze stoickim spokojem przechodziłem nad tym faktem do porządku dziennego. I tkwiłbym w takim błogostanie pewnie do dzisiaj, gdyby nie poczucie obowiązku i konieczność przekazania niemieckiej szlifierki Jackowi. Traf chciał, że po Transrotorze mogłem zrobić sobie krótkie „wakacje” od winylu, bo nawet teraz, po kilku tygodniach analogowej abstynencji przesiadka na coś niższych lotów mogłoby wywołać u mnie reakcję alergiczną i ciężką depresję. Całe szczęście są też niezaprzeczalne plusy całej tej sytuacji. Chodzi o oparte na własnym doświadczeniu, osobistym poznaniu zaprzeczenie pewnym legendom, krążącym w środowisku pustym frazesom i półprawdom. Okazało się bowiem, że tak mało popularny materiał, jakim niewątpliwie jest kamień również potrafi być niezwykle muzykalny i całkowicie pozbawiony stereotypowo przypisywanego mu chłodu i ostrości. Przecież budulec to jedno a umiejętności i wiedza konstruktora stojącego za danym produktem to drugie a zarazem najważniejsze kryterium do osiągnięcia spektakularnej porażki, bądź sukcesu. W przypadku tytułowego Transrotora mamy całe szczęście do czynienia z tym drugim przypadkiem – bezdyskusyjnym sukcesem.
Szukając poza audiofilskich analogii śmiem twierdzić, iż La Roccia Reference jest niczym „mała czarna” stworzona przez Coco Chanel – dobrze wygląda (gra) zawsze i u każdego.
Marcin Olszewski
Dystrybucja: Eter Audio / Transrotor.pl
Ceny:
– La Roccia Reference: 29 900 PLN (z ramieniem TR SME 5009, wkładką MC Merlo Reference i zasilaczem Konstant M1 Reference)
– ZYX 4D: 13 900 PLN
– Przewód Siltech Classic Anniversary Phono: 5 490 PLN / 1,5 m
Dane techniczne:
– Chassis: naturalna skała łupkowa o grubości 40 mm
– Talerz: polerowane aluminium o wysokości 60 mm i wadze 16 kg, z nakładką akrylowo-węglowo-winylową
– Łożysko: hydrodynamiczne, ze sprzęgłem magnetycznym TMD
– Ramię: SME 5009
– Wyposażenie: aluminiowy docisk płyty, zasilacz Konstant M 1
– Wymiary (S x G x W): 46 x 40 x 20 cm
– Masa gramofonu: 40 kg
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon 1sc; Ayon 1sx
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Odtwarzacz plików: Olive O2M; laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center
– Gramofon: Avid Acutus SP + SME IV + EMT Studiotechnik TSD 15N; Pro-Ject Xtension 9 EVO z ramieniem PJ 9ccEVO i wkładką Ortofon Quintet Black
– Przedwzmacniacz gramofonowy: RCM Sensor Prelude; Trilogy Audio 907; Octave Phono Module
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI 5; Copland CTA 405-A; Trilogy 925
– Przedwzmacniacz liniowy: Accuphase C-2120
– Wzmacniacz mocy: Accuphase A-36
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders; Audio Solutions Rhapsody 80; Lawrence Audio Violin;
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo; Siltech Classic Anniversary 770i
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II
– Listwa: GigaWatt PF-2 + Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; HighEndNovum PMR Premium; Albat Revolution Loudspeaker Chips
Opinia 2
Mnogość modeli w port folio marki będącej dawcą dzisiejszego tematu jest tak znacząca, że szczegółowa wyliczanka z wyodrębnieniem najdrobniejszych upgrade’ów zajęłaby ładnych kilkanaście szpalt tekstu. Nie zdradzając jednak jeszcze jej nazwy wspomnę, iż paleta barw, jaką proponuje, oparta jest głównie na czerni i połyskującym srebrze, czasem tylko dopuszczając do głosu przeźroczysty lub zmatowiony akryl, by jako wisienkę na torcie dać potencjalnemu nabywcy możliwość zamówienia złotego odcienia niektórych dodatków. Owe ornamenty są naprawdę znikomym odsetkiem wizualizacji, ale w pełni pokazują profesjonalne podejście producenta – frontem do klienta. Innym ważnym aspektem dbałości o rynek są wspomniane na wstępie udoskonalenia techniczne, które będąc dostępnymi praktycznie od najprostszego modelu, pozwalają trwać zakochanemu winylomaniakowi z uwielbionym od pierwszego kontaktu werkiem przez długie lata. Ze swojego doświadczenia wiem, że takich przywiązujących się do wszelkiego rodzaju z trudem zakupionych dóbr osobników jest spora grupa, dlatego w tym, co by nie mówić problematycznym utrzymywaniu szerokiego wachlarza możliwości zmian, widzę bardzo sensowne działania, mające zapewnić lojalność wszystkich zainteresowanych winylem, od dopiero początkujących, do starych wyjadaczy. Chyba nie muszę nikogo przekonywać, iż w tych trudnych rynkowo czasach jest to słuszna koncepcja. Tak więc puentując ten akapit ogłaszam: Panie i Panowie mam przyjemność zdradzić – oczywiście jeśli ktoś się jeszcze nie domyślił, że dzisiejszym bohaterem będzie pochodząca zza naszej zachodniej granicy, niemiecka, specjalizującą się w produkcji gramofonów manufaktura Transrotor z modelem La Roccia Reference, wyposażonym w ramię angielskiej myśli technicznej SME 5009, japońską wkładkę ZYX 4D i kabel sygnałowy holenderskiego Siltecha, której pełną ofertą dystrybucyjną zajmuje się krakowski Nautilus.
Jak zdążyłem zaanonsować, głównym budulcem werków Transrotora jest polerowane aluminium i akryl. Tymczasem do testów trafił rodzynek, z chassis wykonanym ze skalnego łupka, przełamując w ten sposób, mogącą nudzić co poniektórych sztampowość pomysłów konstrukcyjnych, a co za tym idzie również wizualnych. Wycięta w kształcie prostokątnej platformy podstawa nośna jest nieobrobionym, mającym nieregularną strukturę powierzchniową kawałkiem skały, który dla ułatwienia stabilizacji posadowiono na trzech (jedna z tyłu i dwie z przodu) regulowanych stopach. W lewej tylnej części tej konstrukcji wycięto sporej wielkości pozycjonujący silnik otwór, jednak jego nieco większa średnica pozwala na ustawienie zasilanego zewnętrznym modułem motoru na półce nośnej całego gramofonu bez fizycznego (oprócz paska napędowego) kontaktu z nim samym. Unikamy w ten sposób przenoszenia się szkodliwych drgań na czuły zespół odczytujący co prawda właśnie drgania, ale o zdecydowanie mniejszej amplitudzie. Chodzi mianowicie o delikatną i bardzo podatną na zakłócenia mechaniczne wkładkę gramofonową, która otrzymawszy jakiekolwiek szkodliwe niezapisane na płycie winylowej impulsy, bez ogródek przekaże je do dalszego wzmocnienia przez resztę systemu, powodując tym mocno okaleczony jakościowo dźwięk. Patrząc na gramofon z lotu ptaka, w drugim tylnym narożniku widzimy usadowione na aluminiowej podstawie, uzbrojone we wspomniany czytnik drgań (wkładkę) ramię. Centrum całej konstrukcji zarezerwowane jest dla łożyska dźwigającego masywny, napędzany gumowym ringiem, wyposażony w przytwierdzoną na stałe grubą matę winylową talerz. Ostatnim mającym za zadanie stabilizację płyty na talerzu akcesorium, jest nakładany i niezbyt ciężki docisk. Jako ozdobnik spełniający zadanie wizytówki, producenci zza Odry na froncie czarnej kamiennej konstrukcji umieścili swoje błyszczące srebrem logo, co bez ogródek można uznać za dopięcie całości pomysłu wizualnego na ostatni guzik. Tak jak w wielu wcześniejszych modelach gramofonów tak i w La Rocci cel trafienia pod jak największą ilość strzech, marka Transrotor realizuje ponadczasową czarno-srebrną kolorystyką, do której złośliwy malkontent mógłby się czepiać, argumentując to monotonnością oferty, ale powiem szczerze, gramofon wygląda fantastycznie i kropka.
Lądowanie na specjalnie przygotowanej i wypoziomowanej platformie, kilka działań kontrolnych zespołu czytająco – zdawczego (ramię – wkładka), rozgrzewkowa seria czarnych krążków i możemy zaczynać. Zanim jednak wystartuję, przypomnę, iż źródło zwane gramofonem jest wypadkową wielu czynników, od napędu, poprzez ramię, wkładkę, po phonostage. Pewne symptomy zarezerwowane dla konkretnych konstrukcji i producentów jesteśmy w stanie wyodrębnić, ale w ogólnym rozrachunku bezpośrednie oddziaływanie na siebie wielu zmiennych, zmusza nas do odbioru danej propozycji testowej jako całości, a nie poszczególnych składowych zestawu. Dlatego jeśli moje obserwacje nie do końca współgrają z doświadczeniami oburzonego takim obrotem sprawy właściciela podobnej zabawki, proszę zrzucić to na kark będącego solą życia każdego audiofila środowiska sprzętowego (o którym z szacunku dla czytelników nie wspominam), gdyż zawsze bardzo mocno determinuje efekt końcowy nawet najbardziej wyrafinowanych zestawów. Ale do rzeczy. Zapoznawczy zestaw płyt zawsze daje pewne wskazówki, od czego należałoby zacząć drobiazgową ocenę. A że La Roccia pokazała to, co najlepsze w analogu, nawet przez moment nie zawahałem się sięgnąć po jazz lat siedemdziesiątych w wydaniu z epoki. Wiem, wiem, puszczam sampler i wszystko mam jak na dłoni, ale to ja decyduję, czego będę słuchał, dlatego na występy zaprosiłem Keitha Jarretta w kwartecie ze znakomitościami tamtych i obecnych czasów, czyli: Deweyem Redmanem, Charlie Hadenem i Paulem Motianem. Owych czterech panów w 1976 roku popełniło projekt zatytułowany „The Survivors’ Suite”, którego realizacji na szczęście podjęła się oficyna ECM. Nienaganny mastering, perfekcja umiejętności artystów, ich fantastycznie współbrzmiąca energia grania, plus dobrze skonfigurowany testowany zestaw analogowy, stworzyły oczekiwany przez mnie wciągający spektakl muzyczny. Co ciekawe, jak na tamte lata był idealnie osadzony w niskich rejestrach – często zbyt oszczędne niskie tony nieco zubożają wartość brzmieniową niektórych instrumentów, co tylko utwierdzało mnie w słuszności zabawy z tym formatem. Wydobywający się z kolumn jazz jawił się jako dość luźna nosząca znamiona free sesja, w której każdy z muzyków miał swoje pięć minut na ekwilibrystykę przy użyciu obsługiwanego instrumentu. Nie były to jakieś szaleńcze rytmy, dlatego pozwalały na punktowe odzwierciedlenie wirtualnej sceny tak w szerz, jak i w głąb. Przyglądając się poszczególnym pasmom częstotliwościowym, muszę stwierdzić, że dostarczony przez krakowskiego dystrybutora zestaw – tak kompletny gramofon ma pełne prawo występować w nazewnictwie, jako set – był bardzo zrównoważony, czyli żadne widmo akustyczne nie odstawało od całości pomysłu na dźwięk, idealnie trafiając w punkt pełnej synergii. Jednak natychmiast spieszę dodać, że przy tym zbilansowaniu zakresów, masa przekazu leżała nieco po stronie dociążenia, potęgując tym sposobem przyjemność percepcji dźwięku pochodzącego ze starych tłoczeń winylowych. Ale proszę się nie martwić, gdyż ta tendencja nawet w najmniejszym stopniu nie determinowała przeciążenia nowych, nawet samplerowych wydań, które ostatnimi czasy stały się mocnym punktem zbiorów wielu wielbicieli czarnych placków. Czyli, kiedy trzeba La Roccia pomagała mi nadrobić braki masy tłoczeń z epoki, by podczas drapania współczesnych krążków nie powodować ich zbytniej nadwagi. To jest dość trudne do wykonania, ale jak widać nie niemożliwe, co zdaje się być skutkiem massloaderowej budowy napędu, która swoim ciężarem daje pewne wykonturowanie niskich rejestrów. Oczywiście w takim sznycie grania swoje trzy grosze ma również wkładka i po tych kilu tygodniach obcowania z produktem z Niemiec, wszystkim właścicielom miękko zawieszonych drapaków radzę przed zakupem cartridge’a sprawdzić na żywym organizmie, czy nie dostaniemy za dużo cukru w cukrze (wstępne dociążenie wkładki plus pływająca stabilizacja całości), choć nie jest to regułą i mocno zależy od reszty toru. Ale zostawmy pojedyncze elementy, gdyż rozpatrując je osobno, nie dotrwamy do zakończenia tej opowieści. Dobrze rozciągnięta we wszystkich kierunkach wirtualna scena muzyczna, nasycony bez oznak przesłodzenia dźwięk, całość zwarta w jeden homogeniczny głos dały poczucie bezpieczeństwa o efekt końcowy. Ale jak to wszystko wypadło podczas nawałnicy różnorodnego z naciskiem na kilka dęciaków instrumentarium? Tym razem padło na inne niż zawsze stawiam wydawnictwo Kena Vandenmarka zatytułowane „Resonanse”, nagrane przez sporą grupę muzyków (10) na Ukrainie, którego wydaniem zajęła się oficyna Not Two. Jak przystało na trupę free jazzową, gdzie siedem instrumentów to wszelkiego rodzaju instrumenty dęte, otrzymałem stanowiącą spore wyzwanie dla niewtajemniczonych nawałnicę muzyczną, która przy najmniejszym uśrednieniu przekazu powinna zlać się w jeden niekontrolowany jazgot, gdy tymczasem niemiecka maszyna przez cały czas pozwalała kontrolować poczynania wybranego z tłumu w danym momencie artysty. Może scena nie była tak okazała jak na wydaniu ECM-u – niestety inne nakłady i podejście masteringowca (uspokajam, nie było źle, tylko inaczej), ale czytelność poszczególnych fraz dźwiękowych była imponująca. W tym podejściu ponownie dały znać o sobie umiejętności bohatera testu w zakresie dociążenia przekazu bez ograniczeń rozdzielczości, co dało mnogość informacji w bardzo aksamitnej postaci mimo sporych pokładów wysycenia. Po kolejnym pozytywnym starciu z ciężkim materiałem muzycznym, na talerz Transrotora powędrował krążek zespołu Massive Attack z jego kompilacji „Collected UK 3-LP”. Modulowane i nienaturalne basowe dźwięki nie zachwiały wypracowanej wcześniej pozycji La Rocci w zakresie konturowości, co więcej, mocno obrobiona komputerowo wokalistyka również nie nastręczała problemów percepcyjnych, a sztucznie generowane wysokie tony, dzięki dawce homogeniczności nie kłując w uszy, ale również bez uszczerbku na dźwięczności zdawały się spełniać powierzone im zadania. Reasumując, sztuczna muzyka okraszona dobrem formatu analogowego w dobrym wydaniu, nawet dla mnie stała się zjadliwa, a muzę przyznać, że przy dość stonowanym podejściu do niej obawiałem się zbytniego ugładzenia. A tutaj miły dla ucha „Zonk”. Nic tylko bić brawa.
Kończąc test kolejnego w mej przygodzie recenzenckiej produktu z rodziny Transrotora, chciałbym pochwalić konstruktorów za utrzymanie wcześniej wypracowanego poziomu jakości generowanego dźwięku. Nie mogę dokładnie określić, co przyniosła zmiana budulca głównej podstawy napędu w porównaniu do modelu Zet 3 – przywołuję tutaj początek opisu brzmienia pod kątem całości zestawu, ale jedno wiem na pewno: nie jest gorzej, a organoleptycznie i użytkowo jak dla mnie zdecydowanie lepiej. Jednak biorąc pod uwagę fakt różnego postrzegania piękna przez poszczególnych klientów, moja ocena w tym temacie jest najmniej istotna i dlatego jeszcze raz przypomnę, że główną zaletą występującej u mnie La Rocci, to spójny, z tendencją do dociążenia, ale bardzo rozdzielczy dźwięk. Ja stawiając na barwę w swoim secie, nie odczułem najmniejszych problemów wagowych i szybkościowych dobiegających do mych uszu dźwięków, co świadczy tylko o wyrafinowaniu konstrukcji. Idąc dalej moimi obserwacjami, przywołam jeszcze fakt bardzo pozytywnego wpływu na nieco odchudzone wiekowe tłoczenia, przywracając nam radość podczas ich słuchania, nie tylko za sprawą wsadu merytorycznego, ale również na ile to możliwe jakościowego. Tak więc niemiecka propozycja skierowana jest dla szerokiego spektrum klientów i jeśli tylko Wasz system nie cierpi na notoryczną ociężałość, z powodzeniem powinniście posmakować szkoły zza Odry.
Jacek Pazio
Elektronika Reimyo: System wykorzystywany w teście, to kompletny zestaw firmy Combak Corporation
– dzielony odtwarzacz Cd: CDT – 777 + DAP – 999 EX
– przedwzmacniacz lampowy: CAT – 777 MK II
– tranzystorowa końcówka mocy ABYSSOUND ASX-1000
Kolumny: THRAX LYRA
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa)
IC RCA: Harmonix HS 101-GP
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: stopy pod końcówkę mocy Harmonix TU 505EX MK II
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa zasilająca POWER BASE HIGH END plus kabel sieciowy Acrolink 9500
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: Dr. Feickert Analogue „Twin”
ramię: SME V
wkładka: Dynavector XX-2 MKII
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIA