Opinia 1
W zeszłym roku, kiedy ja wygrzewałem swoje stare kości nad brzegiem Morza Czerwonego, Jacek w pocie czoła przygotowywał relację z otwarcia pierwszej Sali Transrotor w Polsce. Ilość i zaawansowanie technologiczne zaprezentowanych modeli, oraz rozmowy z konstruktorami – panami Jochenem i Dirkiem Räke spowodowały zintensyfikowanie naszych pertraktacji z przedstawicielem marki – krakowskim Eter Audio w sprawie przetestowania któregoś z w miarę przystępnych cenowo gramofonów. Takie były przynajmniej nasze początkowe plany – po testach „pływającego” Linna Sondek LP 12 Majik i stanowiącego nad wyraz udany mariaż odprzęgniętego subchassis i ciężkiego talerza Avida SEQUEL SP postanowiliśmy wybrać i zaprezentować rasowego – sztywnego mass loadera.
Po krótkim researchu i biorąc pod uwagę sugestie ekipy Etera wytypowaliśmy jedną z najciekawszych propozycji w katalogu tej niemieckiej, specjalistycznej manufaktury – gramofon ZET 3. O atrakcyjności tytułowej konstrukcji zaważyła lista dostępnych firmowych upgradów – propozycji rozbudowy, pozwalająca całkowicie bezstresowo, sukcesywnie, wraz ze wzrostem własnych wymagań, podnosić klasę posiadanego źródła. Zamiast co kilka lat przeżywać stres i katusze związane z odsprzedażą starego modelu, oraz ponowne dylematy dotyczące zakupu nowej „szlifierki” w przypadku ZET-ki wystarczy zamówić np. drugi silnik, drugie – lepsze/dedykowane do wkładki mono ramię, czy nawet stanowiącą uroczy bibelot idealnie dopasowaną pod względem designu szczoteczkę do winyli. Niezwykle pomocny przy wstępnej konfiguracji okazuje się również zamieszczony na stronie transrotor.pl konfigurator.
Ponadto wychodząc z praktycznie startowej konfiguracji w ciągu blisko półrocznych (jak na razie to rekord) testów, odsłuchów i modyfikacji doszliśmy do set-upu za bagatela 75 000 PLN! A wszystko zaczęło się przecież tak niezobowiązująco …
Na tle swoich, testowanych na naszych łamach poprzedników Zet-ka jawi się niczym mroczne dzieło Lorda Vadera. Czarny akryl i wszechobecne wypolerowane, chromowane elementy dalekie są od minimalistycznej skromności i oszczędności formy. Widać za to charakterystyczną dla tego producenta elegancję połączoną z oznakami luksusu. ZET 3 wygląda po prostu obłędnie a przy tym sprawia wrażenie droższego niż w istocie jest. Próżno doszukiwać się w nim klasycznego – oldschoolowego designu Linna, czy intrygującej lekkości i filigranowości Avida. Pomimo tego, że jak na Transrotora jest naprawdę niewielką konstrukcją, to proszę mi wierzyć na słowo – jego gabaryty robią piorunujące wrażenie, podobnie z resztą jak sam wygląd. Warto zatem zawczasu przygotować odpowiednią ilość miejsca, bo po ustawieniu i wypoziomowaniu jeżdżenie z blisko 40 kilogramową modułową konstrukcją do prostych i przyjemnych zdecydowanie nie należy.
Chassis wykonano w postaci finezyjnie wyprofilowanego akrylowo – aluminiowego sandwicha, w którym dwie warstwy czarnego akrylu dzieli 3 mm aluminiowa płyta. Oprócz iście zjawiskowych walorów estetycznych powyższe zabiegi mają na celu jak najskuteczniejsze wygaszanie pasożytniczych – degradujących brzmienie drgań (miękko-twardy przekładaniec) i ograniczenie powierzchni na te drgania podatnej (redukcja gabarytów podstawy do podyktowanego względami użytkowymi kształtu przypominającego czterolistną koniczynę). Całość wsparta jest na trzech regulowanych w zaskakująco szerokim zakresie wieloelementowych nóżkach spoczywających w chromowanych wyprofilowanych, masywnych podstawkach. Dzięki dziecinnie łatwemu dostępowi do stanowiących element dekoracyjny pokręteł przednich poziomowanie korpusu jest czystą przyjemnością. Jedynie tylni – pojedynczy trzpień nóżki wkręcony jest od spodu i najlepiej to od niego rozpocząć całą procedurę ustawiania, by później niepotrzebnie nie nurkować za gramofon.
W wersji dostarczonej do testu oba silniki ulokowano w dedykowanych zewnętrznych podstawach, co dodatkowo wyeliminowało kolejne źródło problemów a o komfort ich pracy zadbał zasilacz Konstant M2 Reference.
W centrum podstawy umieszczono blisko 5kg walec z zamocowanym odwróconym łożyskiem subtalerza, na który to dopiero zakładamy 12kg talerz główny z koncentrycznie wytoczonymi od spodu okręgami. Tak misternie ustawiona konstrukcję wieńczy dodatkowy, kilkumilimetrowy płat przetworzonego winylu a płytę stabilizuje elegancki docisk z zapobiegającym przypadkowemu wyślizgnięciu się z rąk gumowym ringiem.
I jeszcze jeden drobiazg wskazujący na dbałość producenta zarówno o dobre pierwsze wrażenie i jak największy komfort użytkownika. Chodzi mianowicie o łatwość, z jaką zakłada się pasek napędzający talerz. Po ekwilibrystykach z Avidem z radością i ulgą odnotowaliśmy fakt, iż w Transrotorze operacja zakładania paska nawet posiadaczowi dwóch lewych górnych kończyn nie powinna zająć więcej niż kilkanaście sekund. Oba silniki zwieńczone są odpowiednio wyprofilowanymi rolkami a sam talerz posiada na tyle głębokie podfrezowanie na swoim obwodzie, że nie sposób mieć jakiekolwiek problemy. Jeśli dodamy do tego, że gramofon przychodzi do klienta wyregulowany i wyposażony we wkładkę to do pełni szczęścia potrzebujemy jedynie odpowiednio bogatej płytoteki.
Powyższe obserwacje potwierdziły działania czysto empiryczne, gdyż wniesienie z garażu i rozpakowanie zajęło nam kilkukrotnie więcej czasu niż złożenie, ustawienie i uruchomienie gramofonu. Po prostu wzorowe połączenie High-Endu z wygodą plug&play, gdzie nie trzeba mieć doktoratu z mechatroniki, by posłuchać ulubionych winyli.
Jak już wspominałem do testu otrzymaliśmy wersję dwusilnikową, jednak był to tylko jeden z przejawów troski krakowskiego dystrybutora o nasze dobre samopoczucie, bowiem standardowe ramię zastąpiono OEMową wersją S.M.E 312 figurującą w cenniku niemieckiego producenta jako model 5012 a miejsce wkładki MM Uccello zajęła MC Merlo Reference. Powyższy zestaw podpiąłem pod rezydujący wtenczas u mnie phonostage RCM Sensor Prelude IC.
Ponieważ miałem pewność, że założona wkładka ma na swoim koncie odpowiedni przebieg nie musiałem na akomodację gramofonu przeznaczać zbyt dużo czasu. Ot, kilka dni na „oswojenie” się z nową konstrukcją i skupienie się wyłącznie na jej walorach sonicznych a nie patrzeniu na nie poprzez pryzmat nad wyraz intrygującego designu. Pierwsze płyty potraktowałem zatem jako swojego rodzaju przystawkę. Niezależnie od tego, czy na talerzu lądował chyba najbardziej „audiofilski” krążek Madonny „Ray of Light”, purpurowy heavy-rockowy Axel Rudi Pell „Ballads IV”, czy śnieżnobiały Louis Armstrong („Satchmo Plays King Oliver”) dźwięk dobiegający z kolumn był nad wyraz szybki i zwarty z wyraźną, czystą górą i niezwykle dobrze kontrolowanym, twardym a zarazem nisko schodzącym basem. I właśnie bas okazał się przysłowiowym najjaśniejszym klejnotem w koronie Transrotora. O ile przed testem miałem pewne obawy związane z obiegową opinią o „przewalonym” najniższym paśmie mass loaderów, to w testowanym modelu nijakich oznak wspomnianego zjawiska nie odnotowałem. W zamian za to niemiecka „szlifierka” raczyła mnie nasyconym niezwykłą energią drajwem idącym w parze ze wzorową kontrolą i decydującym o spójności czasowej w muzyce timingiem. Nic się nie wlokło, ciągnęło, czy dudniło. Gradacja jakości materiału źródłowego była na zadowalającym poziomie i bez trudu można było usłyszeć przepaść dzielącą niesamowite albumy Louisa Armstronga, Sonny’ego Rollinsa („Saxophone Colossus”), czy ostatnie, z wielką dbałością zremasterowane wydanie „Hatari!” Henry’ego Mancini’ego od „Whiplash Smile” Billy’ego Idola, czy maxi singiel „People Are People” Depeche Mode. Co jednak istotne, szczególnie dla posiadaczy niezbyt „referencyjnie” nagranych winyli nawet te słabsze realizacje na Zet-ce nie bolały. Słuchało się ich po prostu miło i skupiając się raczej na muzyce, przyjmując do wiadomości ograniczoną ilość dostarczanych przez gramofon smaczków. Dzięki temu bez obaw byłem w stanie sięgać po takie „perełki” jak pierwsze albumy Omegi, czy Marka Grechuty. Jedyne, do czego przez początkowy okres użytkowania mógłbym się przyczepić to zbyt zachowawcza prezentacja warstwy emocjonalnej nagrań przez wkładkę Merlo Reference. Niby wszystko było OK., ale po prostu oczekiwałem, że na średnicy zaobserwuję więcej spontaniczności, nasycenia a na górze blasku, lśniących uniesień.
W międzyczasie w moim systemie nastąpiła zmiana i Sensora zastąpił szampańsko złoty, trzymodułowy phonostage Phasemation EA-1000. Taka polsko – japońska roszada nadała brzmieniu Transrotora większej eteryczności i zwiewności powodując całkowite zaprzeczenie obiegowym opiniom o gramofonach „stawiających” na masę. Pojawiło się nie tylko zdecydowanie więcej powietrza, ale i sama scena budowana była dalej od miejsca odsłuchowego niż dotychczas. Tego typu prezentacja z pewnością powinna przypaść do gustu posiadaczom niewielkich pomieszczeń odsłuchowych, dla których każdy centymetr „oddechu” jest na wagę złota.
Kiedy tak sobie kontemplowałem całkiem sympatyczny i satysfakcjonujący stan posiadania, mając już z grubsza nakreślone wnioski końcowe nastąpił tak gwałtowny zwrot akcji, że wszystkie wcześniejsze refleksje nadawały się co najwyżej na podpałkę do grilla.
Powodem tak spektakularnej transformacji była, od dawna oczekiwana przez „wtajemniczonych”, dostawa wkładek ZYXa, które dotarły do mnie wraz z dodatkowym ramieniem – 9” S.M.E. Na fali rosnącego zainteresowania analogiem i powrotem do łask archiwalnych nagrań monofonicznych, których reedycje ostatnimi czasy coraz częściej pojawiają się na sklepowych półkach (m.in. monofoniczny box The Beatles, czy legendarne „Kind of Blue” Milesa Davisa) postanowiliśmy w kontrolowanych warunkach przekonać się na własne uszy co w trawie piszczy. Tym oto sposobem dyżurna Merlo Reference powędrowała do warszawskiego Nautilusa a jej miejsce na 12” ramieniu zajął ZYX R-1000 AIRY3, za to po odkręceniu zaślepki na tylnym listku „koniczyny” podstawy zamontowane zostało drugie ramię S.M.E z ZYX’em R-1000 AIRY3 Mono.
Radość i ekscytacja były oczywiste, lecz najpierw należało się uzbroić w cierpliwość i to w całkiem pokaźnej dawce, gdyż wkładki były praktycznie prosto z fabryki i dopiero u mnie nastąpiło ich uroczyste rozpieczętowanie, montaż i ustawienie. W związku z powyższym czekał mnie kilkudziesięciogodzinny proces ich wygrzewania. Nad samymi, zachodzącymi w tym okresie zmianami nie będę się rozwodził, jednak wyraźnie zaznaczę, iż progres w stosunku do brzmienia prosto z pudełka a tym po zalecanej rozgrzewce był kolosalny i dotyczył głównie gładkości, rozdzielczości i ogólnej kultury grania. Dziewicze wkładki charakteryzował ogólnie rzecz ujmując „potencjał”, lecz odtwarzany na nich repertuar cierpiał na dziwną sztuczność i szorstkość. Źródła pozorne zostały zawieszone w bliżej nieokreślonej przestrzeni a przekazowi ewidentnie brakowało spójności. Całe szczęście wystarczyło spokojnie czekać i z albumu na album odkrywać kolejne oznaki progresu. Kiedy zatem po blisko dwóch tygodniach sytuacja ustabilizowała się na tyle, że ewentualne zmiany osiągnęły granice percepcji przyszła pora na bardziej wiążące obserwacje.
Ze względu na dość ograniczony zbiór pozycji monofonicznych zawierający m.in. pierwsze tłoczenia „Dziwny jest ten świat” i „Czy mnie jeszcze pamiętasz” Czesława Niemena, „Korowód” Grechuty, czy składankę „Jam Session” z Benny Goodman Quartet, po zakończeniu okresu doprowadzania do stanu używalności dedykowanego jednokanałowym nagraniom Zyxa prawdę powiedziawszy miałem dość. Jednak nawet w tej całe szczęście przejściowej, fazie przesytu nie mogłem odmówić przyozdobionej zieloną nakleją Airy 3 fenomenalnej rozdzielczości i umiejętności tchnięcia nowego życia w lekko przykurzone nagrania. Nieosiągalna przy odtwarzaniu z użyciem wkładek stereofonicznych homogeniczność dźwięku i stabilność, namacalność źródeł pozornych nie budziły najmniejszych wątpliwości. Przewartościowaniu uległo pojęcie tak krytycznego w przypadku odsłuchów stereofonicznych sweet spotu, który w powyższym przypadku przypominał raczej to, czym potrafią oczarować najlepsze konstrukcje omnipolarne – dobrze słychać było praktycznie w całym pomieszczeniu. Ponadto dźwięk został po prostu zredefiniowany pod względem homogeniczności, nasycenia i wypełnienia konturów źródeł pozornych tętniącą życiem soczystą tkanką. Jeśli czasem spotykacie się Państwo ze stwierdzeniami, ze dane urządzenie spowodowało, iż słuchacz odkrył pozornie znane sobie nagrania na nowo, to właśnie z takim fenomenem mamy do czynienia. To właśnie przy odtwarzaniu nagrań monofonicznych dedykowaną wkładką i z odpowiednio ustawionym phonostagem (Phasemation oczywiście spełniał powyższe kryteria) jesteśmy świadkami prawdy, to właśnie wtedy łapiemy „Pana Boga za nogi” i doświadczamy wymarzonej audiofilskiej nirwany, a traktowanie wkładką stereo takich nagrań możemy rozpatrywać jedynie w kategoriach profanacji. Jeśli tylko w swoich zbiorach posiadają Państwo więcej niż kilka monofonicznych albumów, to inwestycja w przeznaczoną wyłącznie dla nich wkładkę wydaje się całkowicie zasadna. Proszę mi wierzyć na słowo, albo nie. Proszę się przekonać na własne uszy, w końcu usłyszeć znaczy uwierzyć.
Przejdźmy jednak do wkładki stereo. Dobrze „dotarty” R-1000 AIRY3 MC w telegraficznym skrócie po prostu rzecz ujmując zachwyca. Zachwyca rozdzielczością, niesamowitą penetracją i ekstrakcją zapisanych na winylu informacji a przy tym nie razi wszelkiej maści właściwymi tej technologii artefaktami. Zarówno szum przesuwu, jak i ewentualne mikro trzaski są na tyle marginalne, że jeśli tylko trafimy na dobre tłoczenie, nad którym ktoś niezbyt się pastwił i po prostu dbał, to nawet jednostki cierpiące na nerwicę natręctw i dostające palpitacji serca przy każdym głośniejszym pyknięciu, czy trzasku powinny poczuć się usatysfakcjonowane. Jednak nie to świadczy o klasie opisywanej japońskiej wkładki, gdyż o ile z Merlo Reference trochę utyskiwałem na lekką zachowawczość i trzymanie emocji na wodzy, to duet Transrotor – Zyx energią, spontanicznością i emocjonalnością wprost oszałamia. Soczystość barw, namacalność i stabilność prezentowanego obrazu nie pozwala pozostać obojętnym. Rodrigo y Gabriela na „9 Dead Alive” jeszcze nigdy nie grali z taką wirtuozerią i pasją a przy „Hallelujah” z „Ballads IV” Axela Rudi’ego Pella w wykonaniu Johnny’ego Gioeli tzw. ciary były gwarantowane. Bezpośredniość przekazu pozwala cieszyć się praktycznie każdym rodzajem muzyki. Muzyki, która w tej konfiguracji bezdyskusyjnie grała pierwsze skrzypce i była absolutnie najważniejsza. Otwartość i świeżość góry pokazały ile blasku może się kryć w poczciwym winylu. Ba, zasadnymi stają się pytania o sens dążenia do coraz gęstszych i podobno doskonalszych cyfrowych formatów, skoro tak „archaiczna” technologia jest po prostu wyśmienita. Dodatkowo w testowanym przypadku mieliśmy do czynienia z natywną, wrodzoną naturalnością i pewną „organicznością”. Dźwięk był po prostu taki, jaki być powinien i w dodatku to jego bycie było prawdziwe a nie jak ostatnio coraz częściej doświadczamy na takie upozorowane – „zrobione”.
Oczywiście zdaję sobie sprawę, że Transrotor ZET3 w finalnej konfiguracji kosztuje krocie a doliczając do tego Phasemation EA-1000, czy RCMowskąj Therię przekraczamy magiczną barierę 100 000 PLN. Pamiętamy jednak też o tym, że powyższe wydatki można po prostu rozłożyć w dowolnie długim czasie. Przecież cała zabawa w Hi-Fi i High-End polega na tym, by choć raz doświadczyć absolutu a potem mozolnie do niego dążyć. Transrotor właśnie taką „ścieżkę kariery” oferuje i nikogo do niczego nie zmusza. W dodatku jego oferta jest na tyle stabilna, że za rok, pięć, czy dziesięć lat problemu z dokupieniem kolejnego elementu podnoszącego klasę posiadanego gramofonu problemu nie będzie. Można też próbować osiągnąć pożądany efekt własnymi drogami. Osobiście z chęcią spróbowałbym mariażu niemieckiego napędu z phonostagem Avida, gdyż gęstość i nasycenie np. Pulsare II mogłoby świetnie przysłużyć się tytułowemu urządzeniu. Równie ciekawie i to już bez gdybania, gdyż recenzując system marzeń składający się z elektroniki Octave i kolumn Chario mielismy możliwość nausznego przekonania się o sensowności takiego połączenia brzmiało użycie przedwzmacniacza Octave Phono Module. Odpowiedź na kolejne pytanie, czy można lepiej, również będzie w tym przypadku brzmiała twierdząco, gdyż na rynku bez problemu można znaleźć konstrukcje bardziej wyszukane, zaawansowane i oczywiście niestety droższe i nie trzeba w tym celu szukać zbyt daleko tylko zerknąć, nawet z czystej ciekawości cóż takiego dla bardziej wymagającej klienteli przygotowali panowie Räke.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon 1sc
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Odtwarzacz plików: Olive O2M; laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center
– Gramofon: Dr.Feickert Woodpecker + S.M.E M2-9R + Dynavector DV-20X2
– Przedwzmacniacz gramofonowy: RCM Sensor Prelude IC; Phasemation EA-1000
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI 5; Ming Da MC368-B5; LEBEN CS-300F; Accuphase E-600
– Przedwzmacniacz: Moon EVO 740P; TeddyPre PR1; Jeff Rowland Corus
– Końcówki mocy: Moon EVO 870A; Tellurium Q Iridium 20 II; TeddyAmp ST60;Jeff Rowland 625
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders; EgglestonWorks Fontaine Signature;
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo; Siltech Classic Anniversary 770i; Acoustic Zen Absolute Copper
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra;Acoustic Zen Double Barrel
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Siltech Classic Anniversary SPX-800; Acoustic Zen Gargantua II
– Listwa: GigaWatt PF-2 + przewód Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; HighEndNovum PMR Premium; Albat Revolution Loudspeaker Chips; Acoustic Revive RAF-48H
Opinia 2
Marki Transrotor chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. Ten prężnie rozwijający się producent szerokiej palety gramofonów, swój obecny status w dziale mechaniki precyzyjnej zawdzięcza początkom związanym z sektorem rolniczym. Niezły progres nie sądzicie? Nie będę się teraz rozwodził na ten temat, jednak po nieco więcej informacji o dzisiejszym bohaterze odsyłam do mojej relacji z otwarcia ich wzorcowego salonu w Krakowie (link). Przeglądając bogatą ofertę, można wpaść w lekkie zakłopotanie, wywołane mnogością modeli, które w znakomitej większości dają się upgrade’ować od podstawowej do ful wypas opcji. To ważny dla potencjalnego klienta element podczas decyzji o wkroczeniu w piękny świat analogu. Jak wiadomo, człowiek cały czas nabiera doświadczenia i osłuchania, co konsekwentnie pcha go do zmian na lepsze. Podejście niemieckich konstruktorów umożliwia to bez zbędnych strat odsprzedażowych, proponując wymianę poszczególnych elementów na bardziej zaawansowane technicznie, zwiększając w ten sposób wyrafinowanie posiadanej konstrukcji, pozwalające bardziej zbliżyć się do wytworzonego w naszej głowie absolutu dźwiękowego. To do mnie przemawia.
Już jakiś czas temu zapowiadałem powitanie w moim systemie jednego z najwyższych modeli Tranrotora (Turbilion), ale jak to w życiu bywa, plany sobie, a ich realizacja sobie. Ale proszę nie upatrywać w tym winy dystrybutora, tylko działań przyczynowo-skutkowych będących pochodną prowadzenia portalu Soundrebels, która powodowały dość prozaiczny problemem – zorganizowanie wystarczająco dużo czasu, na dokładne osłuchanie się z tak wymagającym i wysublimowanym urządzeniem. Czas mijał, kolejne terminy całkowicie nie korelowały z naszymi możliwościami, ale przyszedł taki moment, gdy krakowski dystrybutor Eter Audio nie wytrzymał i dostarczył niezobowiązująco na kilka miesięcy zestaw – tak, tak zestaw – ze środka oferty. Pisząc zestaw w odniesieniu do gramofonu, mam na myśli uzbrojenie go w dwa dedykowane do różnych wkładek – stereo i mono – ramiona. Powiem tak, to jednak robi wrażenie. Teoretycznie jestem obyty z podobnymi dziełami sztuki obróbki czarnych płyt, ale ta trójnoga płaszczka uzbrojona w dwa silniki napędowe i dwa działka pancernika „Potiomkin” – 9 i 12 cali – dzierżące delikatne ręcznie produkowane przez japońskich mistrzów czytniki głębokości rowków, przywodzi na myśl tylko jedno słowo – szacun. Mógłbym tak kluczyć wokół clou dzisiejszego tematu, nie zdradzając jego danych, ale wystarczy kalamburów, przechodzimy do sedna.
Cały wstępny ekwilibrystyczny opis maił przybliżyć nas do bohatera tego testu, a mianowicie gramofonu marki Transrotor model ZET3. Nie byłoby w nim nic nadzwyczajnego, gdyby nie wystąpił w swej bardzo mocno doposażonej wersji, czyli z dwoma motorami napędowymi, dwoma ramionami SME 9 i 12 cali sygnowanymi logiem Transrotora i dedykowanymi do płyt mono i stereo wkładkami nowo wprowadzanej na nasz rynek japońskiej manufaktury ZYX – AIRY 3 Stereo i AIRY 3 Mono. To jest mocno „pojechana” opcja i raczej nie dla początkującego maniaka winylu. We wstępniaku organoleptycznym wspomniałem o trókończynowym stworze, ale patrząc na całość z góry, dostrzeżemy plintę z której wyodrębniają się cztery platformy, z czego dwie przednie są stopami całości konstrukcji, a dwie tylne służą jako podstawy nośne ramion. Trzecia noga, usytuowana została centralnie z tyłu pod talerzem. Z uwagi na zastosowanie dwóch długości tonearmów, ich podstawy nieco różnią się konstrukcją, umożliwiając pełny setup do dedykowanej wkładki. I tak na dwunastce zamontowano cartridge stereofoniczny, a dziewiątce mono. Mniej więcej w centralnym miejscu plinty znajduje się mocowanie łożyska, na którym spoczywa ciężki i bardzo gruby aluminiowy talerz. Sam talerz dla zminimalizowania swoich wibracji wewnętrznych otrzymał na spodzie stosowne podfrezowania, a w dbałości o spokój płyty dzierży winylopodobną dość grubą sztywną podkładkę i nakładany niezbyt ciężki docisk. Napęd z dwóch silników przekazywany jest poprzez stosunkowo cienki okrągły pasek gumowy, pracujący w specjalnie to tego celu wykonanym rowku. Pasek mimo swej niewielkiej średnicy, bez większych oporów zmusza ten okrągły puc aluminium do zdecydowanego startu i szybkiego zatrzymania. Naprawdę nie wygląda tak solidnie jak działa. Może to i dobrze, gdyż swą filigranowością nie przeszywa zbyt brutalnie tej bardzo technicznie, ale ze smakiem zwizualizowanej konstrukcji. Może nie wszyscy się w niej zakochają, ale efektu przyciągania wzroku i umiejętnego dobrania w tym celu kolorystyki, nie sposób jej odmówić. Błyszcząca czerń akrylowej sandwiczowej plinty uzupełniona połyskującymi srebrnymi dodatkami – wszelkie stopy, silniki, podstawy pod ramiona i talerz, jest kontynuacją obecnie panujących i oczekiwanych trendów wzorniczych. Jest szyk i smak, który przyciągnie wzrok nawet najbardziej zagorzałego przeciwnika takich pomysłów. Jako uzupełnienie tej wypasionej wersji gramofonu, dystrybutor dostarczył również wolnostojącą szczoteczkę antystatyczną i zasilacz sterujący dwoma silnikami z opcją dwóch prędkości obrotowych. Tak w dużym skrócie prezentuje się to dzieło niemieckiej myśli technicznej, do której wzdycha połowa polskich winylomaniaków. Niestety podwojenie źródeł czytania rowków na płycie, generuje zapotrzebowanie na dwa phono, ale że jestem jednym z wielu zakręconych na tym punkcie gostków, mam na pokładzie recenzenckim niezbędną ilość takich ustrojstw rodzimej katowickiej firmy RCM – modele THERIAA i SENSOR PRELUDE, co zminimalizowało proces przechodzenia z tłoczenia stereo na mono, do wciśnięcia odpowiedniego guzika na panelu przedwzmacniacza liniowego. Tak uzbrojony przystąpiłem do najbardziej przyjemnej czynności w tej zabawie, czyli delektowaniu się jedno i dwukanałową muzyką odtwarzaną z czarnej płyty. Nareszcie.
Pierwsze kilka krążków, jakie zagościły na napędzie z Niemiec, to standardowa składanka poznawcza wartości sonicznych tego zbioru konstrukcyjnie skomplikowanych produktów. Niestety nadeszły czasy, gdy dobry gramofon nie występuje jako „kit”, tylko uzgadniana z klientem kompilacja podzespołów, które w zależności od zasobności naszego portfela prezentują określonej jakości dźwięk. My dzięki przychylnemu podejściu dystrybutora dostaliśmy bogato uzbrojony set, a jak to się ma do wartości ogólnych tego formatu, miałem okazję sprawdzić we własnym systemie. Wspomniana play lista, wykreowała bardzo dobry odbiór dochodzącego do mnie dźwięku. Scena była taka jak lubię, zajmując całkowicie w szerz, jaki i głąb przestrzeń między-kolumnową. Ja dość skrupulatnie zwracam uwagę na gradację planów – ścianę dźwięku potrafi zrobić nawet „boombox” i stwierdzam, że na odtwarzanym przez Transrotora koncercie Keith’a Jarrett’a „Still Live” z Gary’m Peacock’em i Jack’em DeJohnette’m bardzo czytelnie i odpowiednio daleko usadowiono czasem po macoszemu traktowanego bębniarza. Głębia to mój konik budowania wirtualnej rzeczywistości, ale oprócz dalszych planów nie zapominam o odpowiednim pokazaniu mojej odległości od pierwszej formacji. Miałem kilka przypadków nadmuchania podestu dla muzyków do granic poza ścianami pokoju odsłuchowego, ale przy zbytnim wygonieniu do drugiej linii front-mena składu, wypadało to trochę sztucznie. Dlatego zwracam również uwagę na wyważenie rozpiętości widowiska we wszystkich możliwych proporcjach i azymutach. Tutaj zanotowałem konsensus, mając oczywiście w świadomości, że jest to jednak jakaś wizja człowieka za suwakami w procesie post produkcyjnym. Niemniej jednak, według mnie wypadło to bardzo dobrze, co nie powinno dziwić, biorąc pod uwagę Palec Boży wszystkich płyt z oficyny ECM – Manfreda Eichera. Przy wszystkich usłyszanych i zanotowanych pozytywach goszczącego drapaka cały czas doskwierała mi jedna sprawa. Może źle się wyraziłem, nie doskwierała, tylko nurtowała, gdyż przyzwyczajony do mniejszej szorstkości talerzy perkusji i większego wysycenia basu, w tej odsłonie wszystko wyglądało nadto czytelnie – oczywiście w konfrontacji z moim codziennym wzorcem. Nie żebym optował za jednolitą magmą, ale winyl jaki lubię i jakiego poszukuję, nie może być jaśniejszy od cyfry, która i tak w moim wydaniu jest lekko podkolorowana. Aby to zweryfikować, tzn. sprawdzić poziom temperatury grania, spreparowałem mały pojedynek w najlepszym, jaki można sobie wyobrazić sparingu. Mianowicie, do walki stanął dwupłytowy 180 gramowy audiofilski winyl Jacinth’y „Here’s To Ben”, przeciwko najlepszej realizacji srebrnego krążka w formacie XRCD 24 odtwarzanej przez specjalnie do tego celu opracowanej technologii K2, jaką zaimplementowano w moim DAC-u. Dwie wybitne realizacje, a każda rejestrowana w swoim formacie naprzeciw siebie jest nie lada starciem, które często prezentuję moim gościom, jednak tym razem wprowadziłem je w proces testu, by potwierdzić nasuwające się przypuszczenia. To było ważne doświadczenie, bowiem sygnalizowany wcześniej poziom barwy był nieco niższy niż posiadany z moim zestawem opartym o wkładkę Dynavectora. Nie był to jazgot, tylko przesunięcie tonacji w stronę neutralności zbliżającej analog do cyfry, ale bez utraty gładkości grania. Już kilkukrotnie słyszałem podobne efekty z różnych kombinacji sprzętowych i tak jak w całej zabawie w audio, jest to jeden z pomysłów na wpisujący się w konkretnego klienta analogowy dźwięk. Przełączanie kompakt – gramofon jednoznacznie pokazywało minimalne rozmycie konturu źródeł pozornych, przy pastelowym odcieniu całości, jednak z lekkim zmniejszeniem ich ciężaru, ale bardzo podobną ilością i jakością skrzących blach. Znam ludzi, którzy odbiorą to jako zbytnie odejście od czaru czarnej płyty, ale z drugiej strony patrząc, każdy ma inny system, z którym akurat taki, a nie inny sznyt wypadnie wspaniale. Tak więc nie negując tej maniery, którą w podobnym wydaniu, ale z trochę ciemniejszym niż tutaj tłem słyszałem już z wkładką Kuzmy przy okazji testu gramofonu Thales w jego firmowym zestawieniu, potraktowałem ją jako dobrodziejstwo inwentarza i ochoczo przerzucałem płytotekę, celem przygotowań do przejścia w świat mono. Chciałem jak najwięcej nauczyć się tego dwukanałowego dźwięku w wydaniu wkładki ZYX i samego werku Transrotora, by móc skonfrontować to z możliwościami odtwarzania płyt monofonicznych w dwóch wersjach: materiał mono odtwarzany przez wkładkę stereo i ten sam materiał odtwarzany przez dedykowaną wkładkę mono – również ZYX. Tak naprawdę to był główny cel tego testu, czyli próba podejrzenia jednego świata w dwóch odsłonach na jednym napędzie w tym samym czasie, co ostatnimi czasy zaczęło zdobywać coraz większą klientelę wśród audiofilów ze mną włącznie.
Muszę przyznać, że czarna płyta drapana w jednym momencie przez dwie wkładki robi piorunujące wrażenie wizualne, ale że tak dobitnie pokazuje słuszność czytania jej techniką, w jakiej została wytłoczona, miałem okazję sprawdzić u siebie dopiero pierwszy raz. To jest przepaść w prezentacji całości i nie ma co rozdrabniać się na poszczególne składowe dźwięku, gdyż przechodzimy w inny stan świadomości. Ta przewaga dedykacji jest na tyle przekonująca, że chwilowo wstrzymane ruchy – ale już na szczęście rozpoczęte – w kierunku instalacji drugiego ramienia na moim drapaku, prawdopodobnie zostaną doprowadzone do końca. To nie jest różnica natury kosmetycznej, to jak dla mnie porażające pokazanie co tracimy. Niestety muszę ostrzec wszystkich, że te dramatyczne zmiany na pułapie jakości dźwięku jaki mam na co dzień, w strefie budżetowej mogą być na poziomie pomijalnym dla potencjalnego słuchacza. Jednak przypominam przy okazji, iż od pewnego poziomu jakości prezentacji spektaklu muzycznego, każda słyszalna zmiana nie jest bardzo duża i do tego okupiona sporym wydatkiem, a walcowanie, czy rozjeżdżanie konkurencji, często jest synonimem złej jakości tej przegranej, a nie wspaniałości naszego systemu. Dlatego proszę brać lekką poprawkę na moje wnioski, które dla mnie są wystarczającym bodźcem do doprowadzenia do końca tematu wkładki monofonicznej. Przechodząc do świata jednokanałowego otrzymujemy tak poszukiwaną w analogu homogeniczność. Obróbka takiego materiału wkładką stereo wprowadza jakieś dziwne zniekształcenia w blasku blach i odbiorze nasycenia tła. Wspomniane talerze dziwnie szeleszczą zamiast dźwięczeć, a tło robi się szare, wyraźnie zaśmiecone jakimiś przydźwiękami wokół instrumentów. Oczywiście trochę koloryzuję, ale tylko w celach dywagacyjnych, by skierować uwagę na odróżniające te dwie odsłony odtwarzania płyty niuanse. Tak, tak, to z punktu widzenia wielu miłośników analogu będą tylko nie warte zachodu niuanse, ale z dużą dozą pewności powiem, że drugie tyle słuchaczy mając do wyboru jedno lub dwu ramienny napęd, wybierze tę drugą opcję, która jak zdążyłem wspomnieć, niestety generuje dodatkowe przełączanie kabli, lub nabycie kolejnego phonostage’a. Oczywiście jest jeszcze trzecia opcja, znalezienia pre z dwoma niezależnymi wejściami, ale to dość rzadkie urządzenia i będąc swoistym dwa w jednym często są „prawie” ok. Wracając jednak do prezentacji monofonicznej, pierwsze co daje się usłyszeć, to wspomniana niesamowita homogeniczność dźwięku, podbudowana dociążeniem instrumentów. Wszystko nabiera masy zamykając dźwięk w obrębie instrumentu i unikając w ten sposób zbędnego rozdmuchania, zwiększa jego odstęp od szumu, przy wygładzeniu szeleszczących wcześniej perkusjonaliów, bez jakiegokolwiek ich ograniczenia. Odczuwamy wyraźną poprawę dynamiki, co w warunkach minimalnego poziomu szumu tła – gdy rodzina smacznie sobie śpi – pozwala cieszyć nasze uszy wyrafinowaniem, jakiego nie spodziewalibyśmy się po tej często uważanej za ułomną rejestrację dźwięku. Zanim z politowaniem postukacie się w głowę, sugeruję posmakować takiej prezentacji, a może się okazać, że będzie to jedno z tych doświadczeń, które długo pozostają w pamięci. Dobrym przykładem takiego stanu rzeczy jest płyta z 1964 roku, wydana przez oficynę Prestige, zatytułowana „Sonny Rollins Saxophone Colossus”. Saxofon Sonnego bryluje swoim nalotem drewnianego stroika, dopełniając ten aspekt gęstym wydobywającym się z lejkowatego ujścia „fajki pokoju” niskim tenorem. Praktycznie każdy instrument, bez znaczenia czy fortepian, czy kontrabas za zastosowanie rylca mono, wydawał się odwdzięczać swoim bytem na wirtualnej scenie. Słuchanie takich płyt praktycznie wyklucza problem złych realizacji, co oczywiście nie uchroni nas całkowicie od drobnych wpadek masteringowców tamtych czasów, jeśli jednak będziemy obracać się w dobrych wydawnictwach, to nawet współczesne reedycje dostarczą nam niezapomnianych przeżyć. Niestety jak to w życiu bywa, wszystko co piękne szybko się kończy i z żalem musiałem doprowadzić ten test do końca. Teoretycznie nie byłem pospieszany, ale wrodzona przyzwoitość nie pozwalała mi na zbytnie przeciąganie spotkania z Transrotorem ZET3. Wiedząc, że to tylko drobny wycinek oferty krakowskiego ETER AUDIO w tym dziale urządzeń generujących dźwięki i otrzymując obietnicę na koleje spotkania z innymi modelami, jakoś poradziłem sobie z problemem rozstania.
Gdy z rozrzewnieniem spakowałem tą skomplikowaną technicznie maszynę, zasiadłem do skreślenia kilku zdań zakończenia tej opowieści. Z całego serca polecam czytanie danego zapisu sygnału – stereo vs mono – dedykowanym rylcem, ale z drugiej strony przypominam o równym potraktowaniu obu torów. Pomysł zaprzęgnięcia dobrego przedwzmacniacza tylko do płyt dwukanałowych, twierdząc, że mono poradzi sobie nawet z byle czym, jest bardzo karkołomnym i według mnie skazanym na niepowodzenie pomysłem. I jeśli taka myśl przyświeca komuś w rozbudowie systemu, raczej zalecam zrezygnować z niego, gdyż przyniesie tylko więcej strat niż zysków. Ktoś, kto potraktuje obie opcje należytym szacunkiem, z pewnością nie będzie tego żałował, ale od razu zaznaczam, że oczekiwane miażdżenie jednego odczytu drugim, nie będzie miało miejsca. Raczej nazwałbym to maksymalnym wyciągnięciem drzemiących w monofonicznej płycie pokładów piękna muzyki tamtych czasów. Dla mnie każda wydana na ten cel złotówka, jest całkowicie uzasadniona.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście, to kompletny zestaw firmy Combak Corporation
Elektronika Reimyo:
– dzielony odtwarzacz Cd: CDT – 777 + DAP – 999 EX
– przedwzmacniacz lampowy: CAT – 777 MK II
– tranzystorowa końcówka mocy: KAP – 777
Kolumny: Bravo Consequence+
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sek
cja niskotonowa)
IC RCA: Harmonix HS 101-GP
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Stolik: Rogoz Audio
Akcesoria:
– antywibracyjne: stopy pod końcówkę mocy Harmonix TU 505EX, platforma antywibracyjna Acoustic Revive RST-38H, platforma antywibracyjna Audio Philar
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: Dr. Feickert Analogue „Twin”
ramię: SME V
wkładka: Dynavector XX-2 MKII
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM „THERIAA”, RCM „SENSOR PRELUDE”
Dystrybucja: Eter Audio / Transrotor.pl
Ceny:
ZET 3 (nowa wersja)
– chassis ZET 3 (akrylowe chassis czarne nero, aluminiowy talerz 70 mm, ramię TR-800-S, wkładka MM Uccello, aluminiowy docisk): 12 990 PLN
– TR SME 5009 9”: 10 990 PLN
– TR SME 5012 12”: 13 990 PLN
– Podstawa pod ramię SME 9”: 1 290 zł
– Podstawa pod ramię SME 12”: 1 990 PLN
– Wkładka MC Merlo Reference: 4 990 PLN
– Wkładka ZYX R-1000 AIRY3 Mono – 5 890 PLN
– Wkładka ZYX R-1000 AIRY3 MC – 14 900 PLN
– Zasilacz Konstant M2 Reference 33/45 RPM: 4 290 PLN
– Dodatkowy silnik (wymagany Konstant M2 Reference): 1 690 PLN
– Długi pasek dla dwóch silników: 239 PLN
– Podstawa pod silnik z boku: 490 PLN
– Vovox Textura DIN-RCA IC phono: 4 790 PLN
– Stojąca szczoteczka do winyli: 1 290 PLN
Dane techniczne:
Chassis: profilowany, polerowany sandwicz akrylowo-aluminiowy o wysokości 45 mm
Talerz: aluminium o wysokości 70 mm i wadze 12 kg
Wyposażenie: ramię TR 800-S, wkładka MM Uccello, aluminiowy docisk płyty
Wymiary (szer. x gł. x wys.): 45 x 40 x 23 cm
Waga: ok. 34 kg