1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Trenner&Friedl ART

Trenner&Friedl ART

Opinia 1

Nie wiem jak Państwo, ale ja doskonale pamiętam czasy, gdy posiadanie rasowych, wysokiej klasy monitorów, lub jak kto woli kolumn podstawkowych, było mrocznym obiektem pożądania i niejako wyznacznikiem audiofilskiego wtajemniczenia. Oczywiście jakby na to spojrzeć z boku, zupełnie obiektywnie, to z pewnością wcale nie tak mały wpływ na powyższe zjawisko miały nasze warunki lokalowe i … zasobność kieszeni. Mniejsza z tym. Grunt, że do dziś z rozrzewnieniem wspominam takie modele jak Acoustic Energy AE1, ESA Furioso, czy Sonus Faber Electa Amator. Było w nich coś niezwykłego, nobilitującego i to nie w oczach znajomych, lecz dla samego posiadacza, który zdobywając je z jednej strony osiągał swoiste spełnienie a jednocześnie świadomie decydował się na pewien kompromis.  
Dzisiaj jest „trochę” inaczej. Więcej znaczy lepiej, głośniej z resztą też i jeśli o jakimś produkcie się nie mówi – czyli nie widać go praktycznie wszędzie, to praktycznie nie istnieje. Całe szczęście, gdy w miarę umiejętnie odfiltruje się ten cały marketingowy szum, choćby na chwilę zapomni o rozdających karty możnych tego świata (czytaj korporacje) można natrafić na firmy i ich wyroby niepotrzebujące reklamowych megafonów do obwieszczania wszem i wobec własnej wyjątkowości i genialności. Właśnie do tego grona z powodzeniem możemy zaliczyć austriacką manufakturę Trenner & Friedl. O istnieniu założonej przez Andreasa Friedl’a i Petera Trenner’a (wyjaśnienie genezy nazwy mamy z głowy) w 1994 r. w Graz-u firmie pewnie też bym się nie dowiedział, gdyby wrocławskie Moje Audio nie postanowiło zająć się ich dystrybucją prezentując na zeszłorocznym Audio Show model Ra, który tuż przed wystawą mieliśmy przyjemność „wygrzewać” w systemie Jacka.

Patrząc na ofertę Trenner&Friedl widać iście austriackie zamiłowanie do solidności, porządku i umiarkowania. Co prawda w topowym, modułowym modelu Duke pozwolono sobie na odrobinę szaleństwa, lecz akurat w tym przypadku było ono konieczne w założonej bezkompromisowości tego projektu. Warto jednak zaznaczyć, że model marketingowy, jaki promują austriaccy konstruktorzy dość drastycznie różni się od tego, z czym niestety mamy do czynienia na co dzień. Otóż zamiast właściwej sporej części konkurencji chęci odświeżania własnej oferty niemalże co rok, czego inaczej niż zapatrzeniem w projektantów mody wytłumaczyć sobie nie sposób, postawili na długowieczność oferowanych produktów, ich jak najdłuższy cykl życia, co nie dość, że jest działaniem bezdyskusyjnie ekologicznym, to w dodatku, niejako mimochodem, pozwala, by pretendowały do miana „klasyków”. Logiczne do bólu, nieprawdaż? Szkoda tylko, że taka logika nie jest powszechna a zamiast tego elektronika użytkowa, samochody i praktycznie wszystko, co nas otacza konstruowane jest tak, by zakończyć swój żywot tuż po wygaśnięciu gwarancji.
Wróćmy jednak do bohatera niniejszego testu. ART. jest najmniejszym i zarazem najtańszym, co wcale nie oznacza, że tanim, modelem w katalogu T&F, w którym oprócz niego znajdziemy jeszcze pięć innych propozycji kolumn. Choć filigranowość ART’ów (nazwanych ku czci Arta Peper’a) zadziwia już przy wypakowywaniu to sama ich bryła nie ma w sobie nic z taniej kruchości, pochodnej cięcia kosztów i próby pozycjonowania produktu jedynie poprzez cenę a nie faktyczny wkład materiałowy i pracę włożoną w ich stworzenie. Po pierwsze ich wymiary nie są przypadkowe, nie znaczy to jednak, że zapewniono właściwą objętość komory czynnej umożliwiającą prawidłową pracę przetworników, bo to potrafi dowolny program dla miłośników DIY, lecz uwzględnienie tzw. złotych proporcji. Dzięki temu powstające wewnątrz obudowy fale stojące rozchodzą się w szerszym spectrum, bardziej jednorodnie, bez szkodliwych podbić na wąskich fragmentach pasma.
Również sama jakość wykonania wyraźnie wskazuje, że mamy do czynienia z czymś luksusowym. Skrzynie obudów wykonano z wielowarstwowych paneli pokrytych naturalną okleiną i siedmioma warstwami lakieru, a charakterystyczny jedwabiście połyskujący front to sandwich Corian’u© i MDFu, przy czym jakość wykończenia osiągnięto w procesie ręcznego polerowania. W rezultacie osiągnięto niezwykle przyjemną wariację nt. „vintage’owej” elegancji rodem z kręgów klasycznych, brytyjskich monitorów BBC.
Na ściance przedniej znajdziemy jedynie dwa, jak to zwykle w prostych układach dwudrożnych przetworniki – umieszczony na dole 1” pierścieniowy Scanspeak R2604/832000 a tuż nad nim, aluminiowy 5”, pochodzący z serii Prestige Seas H1207-08 L12RCY/P. Jak widać w ramach skromności i minimalizmu zrezygnowano nawet z logo producenta, które odnaleźć można za to na matowej ściance tylnej i to w centralnym, przykuwającym wzrok miejscu. Pytanie kto, po ustawieniu i podłączeniu kolumn będzie tam zaglądał, tym bardziej, że zamiast ociekających złotem terminali głośnikowych zdecydowano się na charakterystyczne zakręcane terminale Cardasa delikatnie sugerując preferowaną konfekcję okablowania (widły). Tuż obok umieszczono niewielkiej średnicy wylot bas refleks, co pozwala w pewien sposób modelować brzmienie zestawów ustawiając je wylotami BR na zewnątrz, bądź do wewnątrz.
Do trzewi postanowiliśmy już nie zaglądać, więc ograniczę się jedynie do wspomnienia, że wykonanie zwrotnic zlecono znanej z wybornej jakości komponentów firmie Mundorf Germany a całe wewnętrzne okablowanie przypadło w udziale kolejnemu audiofilskiemu specjaliście – Cardas Audio.

Ponieważ ciężar wygrzewania dostarczonej do testu parki wziął na swoje barki Jacek, ja miałem łatwiej, gdyż mogłem ze spokojnym sumieniem krytycznie je oceniać już od pierwszych minut w moim systemie. Nie ukrywam, że wiedząc o ponadczasowym designie ART’ów i ich nad wyraz kompaktowych rozmiarach zaopatrzyłem się zawczasu w niejako dedykowaną do takich gabinetowo – sypialnianych klimatów amplifikację – Leben’a CS-300F. Osiągnięty efekt był nie tylko wysoce satysfakcjonujący, ale wręcz spokojnie mógł oznaczać koniec poszukiwań dla posiadaczy kilkunastometrowych pomieszczeń odsłuchowych. Ponadprzeciętna przestrzeń, daleko wykraczająca poza bazę wyznaczona przez rozstaw kolumn, które jak to zwykle mini monitory mają w zwyczaju już przy pierwszych dźwiękach ulegały natychmiastowej dematerializacji, była jedynie przedsmakiem dalszych doznań. Precyzja w kreowaniu źródeł pozornych też bezczelnie wkraczała w obszary zarezerwowane dla zdecydowanie droższych systemów a sam wolumen generowanego przez to urocze japońsko – austriackie combo dźwięku poddawał pod wątpliwość prawa fizyki, gdyż na pierwszy rzut oka nie sposób byłoby posądzić ART’y o tak wielkie serce do grania. Gwoli wyjaśnienia zaznaczę jeszcze jeden dość istotny szczegół natury środowiskowej odnośnie warunków, w jakich przyszło ART’om w moim systemie pracować. Nie dysponując adekwatnym metrażowo do tak niewielkich kolumienek pomieszczeniem używałem ich w 21 metrowym pokoju, co delikatnie rzecz ujmując nie ułatwiało im życia. Dla tego też chcąc trochę zrekompensować im zastane warunki darowałem sobie dostarczone przez Audio Philar i Rogoz Audio standy, które co prawda znacząco podnosiły walory natury estetycznej, ale akurat w moim pomieszczeniu zauważalnie uszczuplały od dołu pasmo przenoszenia. Koniec końców monitorki wylądowały na ciężkiej jak diabli komodzie z litego drewna, która delikatnie wspomogła najniższe składowe nie degradując pozostałych podzakresów.

Przesiadka z Lebena na A-klasowego Tellurium Q Iridium 20 (wersja 2) dodatkowo podniosła poprzeczkę zarówno jeśli chodzi o „napowietrzenie” sceny, jak i wręcz inżynieryjną dokładność w prowadzeniu poszczególnych partii instrumentów i gradację planów. Całe szczęście cały czas zachowany był bezpieczny dystans od prosektoryjnej analityczności, która oferując hiper dokładne odwzorowanie poszczególnych dźwięków dziwnym trafem gubi tożsamą z muzyką homogeniczność zwaną potocznie … muzykalnością. Pomimo pewnej, jak to Jacek określił „wyczynowości” amplifikacji dotyczącej otwartości najwyższych rejestrów nie odnalazłem zbyt dużo uwag krytycznych pod adresem testowanych monitorków we własnych notatkach. Może ich gładkości i finezji nie można było uznać za referencyjne, bądź nawet zbliżone do tego, do czego przyzwyczaiły mnie AMT zaimplementowane w moich Gauderach, bądź tego, co potrafią wyczarować np. zdecydowanie droższe przetworniki wstęgowe, bądź diamentowe, lecz proszę mi wierzyć – poruszając się w okolicach 10 000 PLN trudno, a wręcz fizycznie (głównie właśnie ze względów finansowych) niemożliwym jest natknąć się na konstrukcje pozbawione pewnych kompromisów brzmieniowych. W tym jednak wypadku osiągnięty kompromis z pewnością do najbardziej bolesnych nie należy, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, iż T&F wykonywane są ręcznie w austriackiej siedzibie producenta a jak wiemy koszty pracy w tamtych rejonach EU nie należą do najniższych.
Jak już jesteśmy przy kompromisach to wspomnę jeszcze tylko o sposobie reprodukowania basu, który od pierwszych chwil przykuwa uwagę i zadziwia sprężystością, oraz całkiem niezłym zejściem, lecz prosiłbym nie oczekiwać po ART’ach rzeczy niemożliwych. Najniższe składowe mogą się podobać i się podobają, choć jeśli zdamy sobie sprawę, że ani podwójna stopa, ani zagmatwane progmetalowe pasaże zawarte np. na „A Dramatic Turn of Events” Dream Theater nie będą miały tej potęgi i tego wolumenu, co z pełnopasmowych kolumn podłogowych będzie nam po prostu łatwiej z tym dźwiękiem żyć. Podobnie będzie z wielką symfoniką – „Adagio” Karajana na austriackich maluchach brzmiało wybornie, lecz masy licznego instrumentarium w dwudziestometrowym pokoju niedane było mi poczuć. Próby zmuszenia monitorków do pracy ponad ich siły powodują irytującą ofensywność dźwięku połączoną z utratą klarowności średnicy zawłaszczanej przez wzbudzający się bas.
Jeśli natomiast odpowiednio troskliwie zadbamy zarówno o warunki pracy, jak i towarzyszącą elektronikę to szanse na osiągnięcie audiofilskiej nirwany będą nad wyraz wysokie. Używając naprzemiennie podczas odsłuchów źródeł cyfrowych (Ayon 1sc), jak i analogowych (Transrotor Zet 3) z łatwością mogłem zauważyć swobodę, z jaką otwierające ofertę T&F kolumny różnicują nie tylko jakość nagrań, ale i medium, którym są karmione. Jeśli mógłbym dodatkowo coś zasugerować, to dobierając resztę toru do ART’ów proponowałbym przynajmniej źródło, bądź amplifikację dobrać z grupy urządzeń reprezentujących obóz muzykalny. Dzięki temu zyskamy spójność i homogeniczność przekazu nie tracąc nic z jego rozdzielczości i detaliczności, oszczędzając sobie przy tym skoków ciśnienia związanych ze zbyt natarczywymi sybilantami, bądź niezbyt wyrafinowaną realizacją. Przykładowo – do końcówki Tellurium z chęcią podpiąłbym DACa/Pre April Music Eximus DP1 a pod Lebena kremowy i gęsty niczym domowa konfitura odtwarzacz TRI TRV-CD4SE. Dzięki temu bez trudu uzyskałbym ponadprzeciętną przyjemność obcowania z dźwiękiem niezwykle soczystym, nasyconym i jakże miłym dla słuchacza a przy tym nie musiałbym iść na kompromis związany zarówno z dynamiką, jak i rozdzielczością umożliwiającymi komfortowy odsłuch repertuaru stricte rockowego, jak i wycyzelowanych, dopieszczonych audiofilskich realizacji.

Szukając analogii w dziedzinie motoryzacji ART’y można porównać do takich zabawek dla dużych chłopców jak Alfa Romeo Spider, stara wersja VW Sirocco, czy Lotus Elise. Liczy się przede wszystkim fun, radość z … każdego odsłuchu i emocje mu towarzyszące, tutaj nie ma miejsce na chłodną analizę, akademickie rozważania, czy coś jest wystarczająco dobre, czy też nie. Krótko mówiąc, albo się takie podejście do tematu kocha i bierze z całym dobrodziejstwem inwentarza, albo nie i goni się króliczka dalej. Osobiście, szukając wysokiej klasy nagłośnienia do kilkunastometrowego gabinetu nawet przez chwilę bym się nad ART’ami nie zastanawiał, tylko ustawił je na monstrualnym orzechowym biurku na granitowych płytach, podpiął pod najnowszego Lebena i karmił plikami. Problem w tym, że takowego gabinetu nie posiadam, jeszcze …

Marcin Olszewski

Dystrybucja: Moje Audio
Cena: 13 000 PLN

Dane techniczne:
Features2-Way vented system
Przetworniki: 1×5″ aluminiowy mid-bas, 1″ wysokotonowy tekstylny przetwornik pierścieniowy
Pasmo przenoszenia: 44 Hz (f-6dB) – 40 kHz (f-3dB)
Skuteczność: 85 dB (2.83 V/1 m)
Impedancja: 8 Ohm (Minimum – 4.2 Ω)
Wymiary (WxSxG): 270 mm x 180 mm x 300 mm
Waga: 7.4 kg
Wykończenia obudowy/korpusu: Orzech nature, Orzech amaranth, Orzech mocca, pozostałe na zamówienie
Wykończenia Frontu: Corian© volcano black, pozostałe na zamówienie

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon 1sc
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Odtwarzacz plików: Olive O2M; laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center
– Gramofon: dwusilnikowy Transrotor ZET 3 + 12″SME + Transrotor MC Merlo Reference + zasilacz Transrotor Konstant M-1 Reference
– Przedwzmacniacz gramofonowy: RCM Audio Sensor Prelude IC
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI 5; Tellurium Q Iridium 20 II; Leben CS-300F
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power
– Listwa: GigaWatt PF-2 + przewód Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; HighEndNovum PMR Premium; Albat Revolution Loudspeaker Chips; Acoustic Revive RAF-48H; Audio Philar Double Mode

Opinia 2

Produkt High – End’owy powinien kojarzyć się z zarezerwowaną dla nielicznych jakością odtwarzanego dźwięku. Co prawda w ostatnich czasach różnie z tym bywa, ale jedno jest pewne, to są najczęściej monstrualnie rozrośnięte gabarytowo propozycje, stawiając ten aspekt jako dogmat w tej dziedzinie. Wyścig nadmuchiwania konstrukcji wciąż trwa, ale na szczęście (dla wielu audiofilów) zdarzają się przypadki, skierowania wszystkich sił na pierwszą wymienioną przeze mnie przesłankę – jakość odtworzenia i emisji fal akustycznych. Każdy ma inne potrzeby rozmiarowe, jeden słuchacz pragnie zastawić sprzętem duży salon, inny zaś szuka czegoś zgrabnego do niedużego wykwintnego gabinetu, przy założeniu obcowania z urządzeniami wybitnymi. Dotychczas większość testowanych przez nas propozycji audio z pułapu High End, było przedstawicielami nurtu „im większy tym lepszy”, ale przyszedł czas na coś nietuzinkowego z działu mikro. Informację o dość „świeżych” na naszym rynku zaproponowanych do testów niedużych monitorach, przyjąłem (raczej mój kręgosłup) z wielką ulgą, ale nie myślałem, że to będą maleństwa startujące w wadze piórkowej. Niemniej jednak, zasmakowawszy starszych braci tych paczek (model RA) podczas niezobowiązującej jesiennej rozgrzewki przed-wystawowej, z zaciekawieniem postawiłem przybyłe „kolumienki” na docelowych dorównujących ich klasie wykonania standach. Panie i panowie, spieszę przedstawić wszystkim poszukującym bezkompromisowego grania z małych kolumn, austriacką markę Trenner & Friedl i rozpoczynający ich listę produktów model ART, dystrybuowaną przez wrocławskie Moje Audio.

Jak wspomniałem, w poprzednim akapicie, model ART to małe monitorki, z dość nietypowo zaaplikowanymi głośnikami: średnio-niskotonowymi na górze i wysokotonówkami na dole przedniej ścianki. Ciekawostką konstrukcyjną jest większa głębokość skrzynek od ich wysokości. To pochodna poszukiwania litrażu konstrukcji wymuszona niewielkim, ledwo mieszczącym oba przetworniki frontem i plecami, do wygenerowania z pomocą bass refleksu znajdującego się na tylnej ściance, deklarowanych 44 Hz w dolnych częstotliwościach przetwarzania. Mimo tego, trochę obawiałem się o potwierdzenie zapowiedzi takiego zejścia w procesie odsłuchowym, a co z tego wynikło, okaże się w dalszej części tej opisu. Zaplecze kolumn oprócz tunelu wspomagającego reprodukcję basu, otrzymało pięknie wygrawerowane i posrebrzone logo firmy, a także pojedynczy terminal głośnikowy Cardasa. Niewielką obudowę perfekcyjnie pokryto naturalnym fornirem, a dla kontrastu sandwiczowe panele przedni i tylny wykończono na czarno: rewers w macie, a awers połysku. W materiałach informacyjnych można wyczytać, iż front do uzyskania wspomnianego blasku, polerowany jest ręcznie, co w dzisiejszych, nastawionych na maksymalny zysk czasach jest rzadkością. Projekt plastyczny obudowy: kolor drzewa, czerń paneli przedniego i tylnego, ładnie współgra ze srebrną aluminiową membraną niskotonowca, przełamując tym sposobem monotonię najczęściej oglądanego przez użytkownika widoku. Na szczęście nie przewidziano maskownic, gdyż takie „cukierki” powinny epatować swoim pięknem bez względu na widzimisię nabywcy. Mając kontakt z tak wysmakowanym wizualnie produktem, nie sposób się do niczego przyczepić – naturalna okleina w połączeniu z połyskującą czernią, bez większych problemów wpisze się w większość pomieszczeń odsłuchowych, wliczając w to stylowo umeblowane gabinety. A patrząc z perspektywy kilkudniowego obcowania z ART-ami, wydają się celować właśnie w takie, wymagające odpowiedniej aparycji lokale. To jest na pewno ich mocny punkt przetargowy, tylko czy będzie dodatkiem, a nie głównym daniem, nie omieszkałem sprawdzić w następnych akapitach.

Mówi się, że rozmiar ma znaczenie, ale na szczęście nie zawsze i aby to udowodnić, potrzebny jest jakiś punkt odniesienia lub przestudiowanie założeń konstrukcyjnych danego produktu, w przeciwnym wypadku, całość obserwacji nie ma większego sensu. Innymi słowy, przejście z pełno pasmowych podłogówek na tak małe monitory, wymaga akomodacji, jak również zmiany nastawienia na efekt finalny zabawy. Nie możemy wymagać od maleństw sięgającego czeluści piekielnych basiska, w zbyt dużym dla nich pomieszczeniu, tylko oceniamy wynik kompromisu pomiędzy możliwościami, a osiągniętym wynikiem. Kierując się tym przesłaniem zacząłem niezobowiązującym repertuarem Johanna Sebastiana Bacha z serii „Cafe Zimmermann”. Niezbyt ciężkie (dolne rejestry) do odtworzenia instrumenty smyczkowe wespół z klawesynem pokazały zaskakująco pozytywną odsłonę Austriaków. Ta bardzo dobrze zrealizowana kompilacja, przedstawiła ładnie poukładaną scenę muzyczną w szerz i głąb, bez problemów pozycjonując wszystkich muzyków w wyimaginowanym w głowie realizatora bycie. Początkowe obawy o barwę, która jest moim konikiem, okazały się bezzasadne i mimo metalowego (aluminium) reprodukującego je głośnika, koloryt był na naprawdę wysokim poziomie. Zachęcony pozytywnym przekazem tego zakresu, zmieniłem nośnik, wkraczając w świat ulubionego analogu. Mocno nasycona, wspaniale wypadająca z moimi kolumnami wkładka LONDON AEC, miała pokazać co możemy wycisnąć z bohaterów testu i na talerz mojego Feickerta Twin powędrował sygnowany przez Ralpha Townera w kwartecie, czarny placek ECM-u pt. „Oregon”. Zmiana klimatu i stylu muzycznego, nawet przez moment nie zachwiała początkowo wypracowanej pozycji jakościowej marki Trenner & Friedl. Tak, zgadzam się z oponentami, że to nadal spokojna muzyka, którą złośliwcy nazywają plumkaniem, ale na razie sprawdzałem, co mają najlepszego do zaoferowania, a nie kombinowałem jak położyć pacjenta jednym nieuprawnionym sierpowym i to znienacka. Ciężki Thrash Metal to domena Marcina, ja raczej zawsze staram się stopniować poziom implementowanych decybeli, jednak nigdy nie zapominam, poczęstować pacjenta mocniejszymi dźwiękami. Wracając do materiału Ralpha Townera, byłem zaskoczony takim oddaniem temperatury grających instrumentów: gitara, kontrabas, sax, flet i zestaw bębnów. Wszystko podane było w typowy dla analogu gładki i kolorowy bez żadnych ekwilibrystyk sztucznego podkolorowywania sposób. Bardzo mocnym przemawiającym za słuchanymi monitorkami argumentem, było ich całkowite zniknięcie z pomieszczenia, co teoretycznie jest cechą takich konstrukcji, jednak nie zawsze się realizującą, a tutaj miałem klasyczny pokaz rodem z Show Davida Copperfielda. Przyglądając się strojeniu poszczególnych zakresów częstotliwościowych, to przy zjawiskowej średnicy, czuć było otwartość idealnie skrojonych do średnich rejestrów wysokich tonów, które mimo braku ulubionej przeze mnie iskry, dawały poczucie oddechu. O dziwo przy tak umiejętnym zbalansowaniu tych dwóch zakresów, co jakiś czas pojawiały się pomruki, których na początku z racji gabarytów nie spodziewałem się usłyszeć, a co natychmiast skierowało moje kroki w stronę bardziej wymagającego repertuaru płytowego. Do takich celów używam sztucznie generowanych częstotliwości i szukając wsadu z elektronicznie wytworzonym niskim basem, wróciłem do cyfry z propozycją Nilsa Pettera Molvaera zatytułowaną „Khmer”. Tutaj już nie było taryfy ulgowej. To, że umiemy grać czarująco spokojną muzykę, nie jest jedynym kryterium jakiegokolwiek zestawu głośnikowego. Nawet z założenia i wyglądu „słabeusze” powinni umieć poradzić sobie z trudniejszym materiałem, oczywiście na miarę swoich założeń konstrukcyjnych i z rozdzielnika zawsze coś takiego dopisuję do play listy odsłuchowej. Wspomniana płyta „kiler” pokazała pewne ograniczenia testowanych kolumn, ale rozsądny człowiek widząc produkt, spodziewa się pewnych kompromisów. Chodzi mi o najważniejszy w tym posunięciu testowym zakres generowanego basu. Jak pisałem na początku, nie usłyszymy konturowego, twardego i masującego wnętrzności dolnego zakresu, gdyż to byłoby pogwałceniem praw fizyki. Mimo tego, te kolumienki, pokazały, jak można w rozsądny sposób przekazać zawarte na płycie najniższe składowe pasma, nie popadając przy tym w sztuczne nieadekwatne do rozmiaru napompowanie dźwięku. Bas był miękki, ale nie bułowaty, przy sporej ilości informacji o najniższych jego rejestrach. Jeśli ktoś pożyczając ART-y na odsłuchy, odrzuci je z powodu braku tego zakresu, nie będzie to oznaczać nic innego, jak brak wiedzy o podstawowych zagadnieniach reprodukcji dźwięku. Takie maluszki kierowane są do słuchaczy wyedukowanych, poszukujących nietuzinkowości brzmienia przy niewielkich rozmiarach. A powodów do poszukiwań tak małych przetworników życie dostarcza bardzo dużo, choćby: malutkie pokoiki wielu melomanów, chęć złożenia systemu gabinetowego, czy kategoryczny sprzeciw małżonki wobec pełno pasmowych kolumn podłogowych. Dalsza wyliczanka jest zbędna, gdyż co klient, to inny problem. Płyta Molvaera zwróciła dodatkowo moją uwagę na do tej pory zdawkowo opisany aspekt pasma. Chodzi o górny zakres, który w lekkim repertuarze nie wyskakiwał przed szereg, ale będąc stonowanym, nie ograniczał swobody grania, przy elektronice pokazał swoje oblicze w jeszcze bardziej wyrafinowany sposób. Sztucznie pobudzone do bytu w wirtualnym eterze wysokie tony, najczęściej zniechęcają mnie do takiego materiału muzycznego już po kilku utworach, tymczasem strojenie zwrotnicy przez Austriaków pozwoliło na wyeliminowanie tego nieprzyjemnego bodźca z procesu odsłuchowego. Takie temperowanie z naleciałości krzyku górnego pasma lubię, a nie jest to łatwe do zrealizowania, gdyż często grzebanie przy jednym zakresie, całkowicie zmienia przebieg wykresu innej składowej. Kto rozmawiał z konstruktorami, ten wie o czym mówię. Tutaj mamy umiejętne utrzymanie kompromisu rozmiaru z możliwościami i ich realizacją.

Tak się złożyło, że w trakcie testu austriackiej myśli technicznej, dotarła do mnie angielska twórczość inżynierska z działu wzmocnienia sygnału i nie omieszkałem spróbować mariażu tych dwóch konstrukcji. Pomysł wydawał się tym bardziej ciekawy, gdyż moja końcówka mocy karmiła ART-y dwustoma Watt-ami w klasie AB, a wyspiarska marka Tellurium wystawiła szlachetną 18 Watt-ową A- klasową Single Ended. Całkowicie różne szkoły wytwarzania życiodajnego dla kolumn prądu, pozwalały porównać, jak można w łatwy sposób zoptymalizować byt tak małych kolumn w swoich progach. Z uwagi na szlachetną klasę „A”, nowa młoda para dostała godzinkę na zapoznanie się i oddanie przez piec Tellurium „Iridium 20” do atmosfery niezbędnej ilości zamienionej w ciepło energii. Wtajemniczeni audiofile wiedzą, że taka konstrukcja powinna wygenerować i wyemitować do natury odpowiednią dawkę efektu swej mało ekonomicznej pracy, zanim przystąpimy do weryfikacji jej możliwości. Stwierdziwszy organoleptycznie stan gotowości (dotyk ręką), zasiadłem pomiędzy głośnikami. To było inne podejście do muzyki. W porównaniu do zestawienia z moimi Japończykami, ta próba uzyskania synergii szła w lekką wyczynowość brzmienia. Wcześniejsze analogowe postrzeganie barwy, teraz stało się bardziej wyraziste i naładowane większą otwartością. Wszystko niby czytelniejsze i na wyciągnięcie ręki, ale trochę ostrzejsze niż w tamtym wcieleniu. Średnica i góra żywsza, przy większej lekko poluzowanej ilości basu – tylko 18 W przy 85 db skuteczności. Wiem, że to wielu słuchaczom się podoba, ale przywoławszy tą konfigurację nie chcę arbitralnie oceniać żadnego z tych komponentów, gdyż dwie niewiadome (kilka godzin z całkowicie obcym zestawem, to za mało na konstruktywne wnioski) wprowadzają za dużo zmiennych. Zdecydowałem się na ten ruch, tylko dla uzmysłowienia Państwu, czy brzmienie kolumn jest ich niezmienną manierą, czy tylko konsekwencją takiego, a nie innego połączenia i angielska końcówka potwierdziła cechy kameleona austriackich paczek. Oczywiście, mimo lekkiego rozluźnienia basu, jego ilość nadal oscylowała na usłyszanych wcześniej poziomach, ale choćbyśmy podłączyli je bezpośrednio do elektrowni, nie pomasujemy nimi wnętrzności konturowym i energetycznym niskim pasmem, gdyż one nie są do takich zadań. To oferta dla wymagającego i wiedzącego czego chce słuchacza, która przy odpowiednim doborze wzmocnienia, odwdzięczy się pięknym graniem.

Cieszę się, że kolumny z Austrii trafiły na dwie odsłony wzmacniania sygnału, gdyż idealnie pokazały swoje aspiracje do wysokiej półki. Oba połączenia dążyły do jakości trochę inną drogą, ale właśnie to najbardziej pociąga nas w zabawie z audio. Najważniejszym faktem jest, że cały czas dźwięk w wartościach bezwzględnych był na wysokim poziomie, a jaki efekt końcowy wybierze nabywca, będzie już indywidualnym zbiorem doświadczeń i potrzeb. Niemniej jednak opisywane monitory marki Trenner & Friedl model ART, w pełni zasługują na wciągnięcie ich na listę odsłuchową, przy założeniu nie wymagania od nich rzeczy niemożliwych. Niestety, czasem nieosłuchani przyszli nabywcy wymagają zbyt wiele i po spektakularnym zawiedzeniu, trąbią o tym całemu światu. Tego nie unikniemy, ale po to są przeprowadzane testy, by wstępnie nakreślić specyfikę danego produktu, a dopiero analiza kilku opisów, powinna być przyczynkiem do decyzji wypożyczeniowej. Jeśli dysponowałbym małym, 10-15 metrowym pokojem odsłuchowym i szukałbym czegoś z wysokim poziomem odtwarzania dźwięku, przy bardzo dobrym współczynniku WAF , bez wahania zakosztowałbym modelu ART. Ale decyzja należy do państwa.

Ps. Gdy test dobiegał końca, dystrybutor zdążył jeszcze dostarczyć dedykowane podstawki. Przybyłe z Katowic wyprodukowane przez firmę Rogoz Audio standy – model 4QB80, to specjalnie zaprojektowany po konsultacji z producentem kolumn, uzupełniający efekt finalny dźwięku produkt, gdzie wszystkie parametry – gabaryty (wys. szer. głęb.) i ciężar, mają zapewnić jak najlepszą jego jakość. Co prawda nie miałem już końcówki Tellurium Q, ale nie omieszkałem sprawdzić jak wypada ich (produktu Rogoz Audio z Trenner & Friedl) współpraca na swoim systemie i jedno mogę powiedzieć na pewno – te trochę lżejsze od początkowej fazy testu konstrukcje – wcześniej były masywne od firmy Audio Philar, wprowadziły odrobinę spokoju w reprodukcji materiału muzycznego, co po raz kolejny pokazało sens odpowiedniego doboru podłoża pod komponenty emitujące dźwięk. Dedykowane postumenty bardzo dobrze wizualnie współgrają z niewielkimi rozmiarami kolumn, podpierając je zlicowanymi z obrysem i nogami górną i dolną podstawą. Całość wygląda bardzo elegancko, nie wprowadzając poczucia ociężałości konstrukcji, umiejętnie eksponując zalety postrzegania austriacko-polskiego tandemu. Po początkowych obawach podczas rozpakowywania podstawek, stwierdzam, że efekt oceny organoleptycznej zestawu wypadł naprawdę fantastycznie. Widać, że panowie znaleźli nić porozumienia podczas ustaleń projektowych, co na pewno wpłynie pozytywnie na decyzję zakupu potencjalnego klienta.

Jacek Pazio  

System wykorzystywany w teście, to kompletny zestaw firmy Combak Corporation
Elektronika Reimyo:
– dzielony odtwarzacz Cd: CDT – 777 + DAP – 999 EX
– przedwzmacniacz lampowy: CAT – 777 MK II
– tranzystorowa końcówka mocy: KAP – 777
Kolumny: Bravo Consequence+
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sek
cja niskotonowa)
IC RCA: Harmonix HS 101-GP
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Stolik: Rogoz Audio
Akcesoria:
– antywibracyjne: stopy pod końcówkę mocy Harmonix TU 505EX, platforma antywibracyjna Acoustic Revive RST-38H, platforma antywibracyjna i stendy Audio Philar, dedykowane stendy Rogoz Audio 4QB0
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: Dr. Feickert Analogue „Twin”
ramię: SME V
wkładka: Dynavector XX-2 MKII, London AEC C91E “POD”
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM „THERIAA”
– dodatkowa końcówka mocy: Tellurium Iridium 20

Pobierz jako PDF