Opinia 1
Wiadomym jest, iż kolumny głośnikowe są najbardziej determinującą brzmienie składową, mozolnie dopieszczanego przez długie lata systemu audio. To zaś sprawia, że praktycznie każdy producent tych, mówiąc kolokwialnie mniej lub bardziej wyrazistych „megafonów” ma swoich zwolenników i przeciwników. I nie ma znaczenia, że ich liczba jest zazwyczaj zbilansowana, gdyż najsilniejsze w swym przekazie są te mniej pochlebne. Jednak nie podważające zasadność egzystencji na rynku danej marki, tylko najczęściej z powodu jasno określonej estetyki grania obciążone pewnym pakietem roszczeń. W jakim celu kreślę ten wywód? Otóż dzisiaj, po raz kolejny, postaram się może nie udowodnić, gdyż musiałbym zrobić to podczas spotkania ucho w ucho, ale pokazać, że kategoryczne przyklejanie łatki jakiemukolwiek wytwórcy bardzo często obarczone jest niefortunną konfiguracją a nie problemami samej konstrukcji. Wręcz idealnym przykładem wydaje się być francuska marka Triangle, która dzięki białostockiemu dystrybutorowi Rafko tym razem do boju o najwyższe laury wystawiła wielce urodziwe kolumny Magellan Quatuor.
Tytułowe piękności znad Loary, jak to u Francuzów od dawien dawna bywa, są wysokie i smukłe. Naturalnie opiniowane dzisiaj z racji znajdowania się bardzo blisko szczytu cennika są jednymi z najwyższych panien tej stajni, co dodatkowo czyni je bardzo eleganckimi, a za sprawą wykończenia fortepianową bielą, wpisującymi się w praktycznie każde, bez względu na stylistykę pomieszczenie. Obudowa, zachowując spójność z resztą oferty, kształtem przypomina lutnię, co nie tylko uatrakcyjnia ją wizualnie lecz również zapobiega powstawaniu fal stojących w jej wnętrzu. Jeśli chodzi o informacje na temat układu elektrycznego zastosowanych przetworników, mamy do czynienia z konstrukcją trójdrożną bazującą na firmowych głośnikach w układzie patrząc od dołu: trzy basowe, jeden średniotonowy i dwa tubowe wysokotonowe – jeden na froncie, a drugi wspomagający propagację fal w przestrzeni zakolumnowej. Analizując fotografie jasnym jest, że mamy do czynienia z kolumnami wentylowanymi a port bass-refleks usytuowany jest w dolnej części frontu. Będące zwieńczeniem zbiegających się ku tyłowi płynnym łukiem bocznych ścianek plecy Magellanów są nieco węższe od awersu i oprócz przywołanego przed momentem zlokalizowanego prawie na szczycie konstrukcji dodatkowego gwizdka, w dolnych partiach oferują użytkownikowi zagłębiony w aluminiowej kształtce osobny dla sekcji niskotonowej i średnio-wysokotonowej zestaw zacisków. Wieńcząc pakiet danych o testowanych konstrukcjach jestem zobligowany wspomnieć o ważnym dla prawie całej rodziny kolumn Triangla temacie, czyli podstawie kolumn. Otóż dla poprawienia stabilności przecież bardzo wysokich i wąskich obudów zastosowano zdecydowanie szersze od ich podstaw cokoły. Ale co jest istotne, nie jest to jedyny punkt styczności Francuzek z podłożem, gdyż owe profile przymocowane są do kolumn jedynie w ich tylnej części cedując w ten sposób frontowe podparcie na od lat wykorzystywany przez inżynierów tego brandu sporej wielkości stożek.
Jak twierdziłem w akapicie startowym, wiele kolumn ma przyklejoną często niezasłużoną, jawiącą się w odbiorze jako co najmniej kontrowersyjna metkę. Nie wiem jakie odczucie macie Wy, ale niestety z moich kuluarowych rozmów z ludźmi kochającymi muzykę wynika, że również tytułowy producent często wzbudza diametralnie przeciwstawne opinie. I gdy kiedyś, jeszcze bez osobistego kontaktu, byłem gotów iść z tym nurtem, to po obecnie przybliżanym i mającym niedawno swoje pozytywne zakończenie teście, jestem zdziwiony, oczywiście w moim odczuciu, niezasłużonymi negatywnymi reakcjami po odsłuchach współrozmówców. Dlaczego? Otóż słowem kluczem jest fraza „konfiguracja”. Uwierzcie mi, zespoły głośnikowe spod znaku Triangle’a naprawdę są dość łatwym do oswojenia zwierzęciem. Owszem, jeśli ktoś nakarmi je mocnym, a przy tym idącym drogą neutralności z naciskiem na sterylność tranzystorem, porażkę ma jak w banku. Tymczasem wystarczy zadbać o fajną lampkę lub tak jak w moim przypadku kolorowo grający tran z odpowiednio dobranym okablowaniem, aby nagle malowany francuskimi głośnikami świat stał się atrakcyjny również dla tak kochającego soczyste granie osobnika jak ja. Niemożliwe? Jeśli tak twierdzicie, nawet nie wiecie, w jakim błędzie jesteście. Naturalnie dźwięku brytyjskiej szkoły typu Harbeth, czy Spendor z tego nie zrobicie, ale z pewnością nie powiecie, że są krzykliwe czy bezduszne. Zatem jakie? Proszę bardzo. Otóż przy naprawdę odrobinie przedtestowych starań uzyskałem w domenie neutralności, dzięki unikaniu przesadnego koloryzowania przełomu środka z basem szybkie i energetyczne, ale przyjemne w odbiorze granie. Było lżej i mniej eufonicznie niż mam na co dzień (tutaj chcę przypomnieć, iż osobiście lubię nieco przerysowany dźwięk), ale trudno mieć pretensję, że kolumna gra w wykreowany przez lata produkcji, a przez to poszukiwany przez wielu zwolenników, idący raczej w stronę neutralności niż zbytniego podgrzewania wydarzeń sposób. Ważne jest, że robi to w adekwatny dla zajmowanej w cenniku pozycji jakości, która w przypadku modelu Magellan Quatuor jest na niezwykle wysokim poziomie. I chyba nikt z Was nie będzie zdziwiony, gdy jako pierwszy w procesie opiniowania francuskich panienek wystąpił krążek zespołu Metallica. Tak, to jest kompilacja z sekcją muzyków symfonicznych, ale nie oszukujmy się, gdy artyści zapragnęli nieco mocniej wyrazić swoje emocje, bez odpowiedniego rysunku, czytaj wyraźnej kreski źródeł pozornych wespół z konieczną szybkością i energią poszczególnych akordów nie uzyskalibyśmy wrażenia, że mamy do czynienia z muzyką buntu. Ukulturalnioną zestawem instrumentów klasycznych, ale jednak w swoim przekazie mającą pokazać pazur w stylu kultowego filmu „Psy” Pasikowskiego, a nie nadal mającej w sobie wiele piękna, jednak stawiającej na delikatne rozwadnianie pakietu danych powieści Elizy Orzeszkowej „Nad Niemnem”. Gdy wymagał tego materiał, perkusja z szybkością bolidów F1 nadawała rytm odgrywanych na scenie wydarzeń, a gdy muza opiewała na współpracę sekcji kontrabasów z mocnymi gitarowymi pasażami, wszyscy w domenie wyrazistości rozlokowania ich na wirtualnej scenie w wektorach szerokości i głębokości zawieszeni byli wręcz książkowo. A trzeba dodać, że dzięki smukłości kolumn, kreowany przez nie świat bez najmniejszych problemów pokazywał nawet najdalej oddalone od frontmena symfoniczne formacje. W bardzo podobnym odbiorze wypadała muzyka jazzowa z mojej ulubionej wytwórni ECM. To jest label w swoich wyborach muzycznych bardzo mocno preferujący małe składy. Ale nie dlatego, że nie potrafią poradzić sobie z nagraniem większej liczby muzyków, tylko mocną stroną jazzowego trio, lub kwartetu, jest swobodne operowanie fantastycznie wprowadzającą słuchacza w odpowiedni stan świadomości ciszą. Tak tak, umiejętnie dozowana cisza jako taka jest pełnoprawną częścią podobnych składów i gdy zrozumie się, o co w takiej twórczości chodzi, może okazać się, iż w dotychczas swych wyborach muzycznych mocno błądziliśmy. Jednak w zrozumieniu tego fenomenu niezbędny jest potrafiący pokazać go zestaw audio, w którego ideę w moim mniemaniu bez najmniejszych problemów wpisują się tytułowe kolumny. Pełna kontrola niskich rejestrów, a co za tym idzie bardzo konturowe występy mających swoje pięć minut kontrabasów i wyraziste, pokazujące najdrobniejsze muśnięcie blach perkusisty wysokie tony były idealnymi środkami do wejścia w wymagany przez muzyków stan jej odpowiedniej percepcji. Bez takich umiejętności podobne pozycje płytowe brzmią nijako, zaś Triangle ze swoimi cechami wydają się być wręcz poszukiwanymi. Ok. dotychczas muzyka wypadała niezwykle przekonywująco, ale czy ze wszystkimi gatunkami jest równie idealnie? I tutaj właśnie zaczynają wychodzić nasze preferencje, gdyż w momencie utożsamiania się z nurtem mocnego kolorowania wydarzeń na scenie możemy mieć nieco inne oczekiwania. Ale zaznaczam, po odpowiedniej konfiguracji nie będzie to problem wyboru pomiędzy złym a dobrym graniem, tylko nieco inaczej usytuowanym punktem ciężkości w zakresie wysycenia średnicy i według mnie tylko niej, bowiem reszta jest znakomita. Jaki materiał mi to pokazał? Każdy z wokalizą, choćby pochodząca z Bałkanów Amira Medunjanin ze swoim krążkiem „Damar” . Całość w materiału w kwestii rozdzielczości i lokalizacji w eterze wypadała znakomicie, a jedyną mogącą wejść nieco mocniej w estetykę gładkości i nasycenia dźwięków składową muzycznego konglomeratu była fantastyczna wokalistka. Ale zaznaczam, pani Amira nie krzyczała, tylko w moim odczuciu była zbyt zwiewna, co jak to zwykle bywa w dużym stopniu uzależnione jest od naszych oczekiwań. Jak ocenicie to Wy, musicie sprawdzić sami.
Poprzedni test kolumn matki Triangle sprawił, że aplikując w swój tor audio oceniany tym razem model Magellan Quatuor widziałem, co należy zrobić, aby bez zbędnego błądzenia od razu przejść do głębokiej analizy oferty dźwiękowej. Wystarczyło zadbać o muzykalne wzmocnienie i gęste okablowanie, aby całkowicie zdewaluować przyklejone Francuzkom opinie nazbyt ofensywnych. Naturalnie wykończone w fortepianowej bieli panny nadal wykazywały się mocnym przywiązaniem do szybkości i wyrazistości przekazu, ale to był już ich atut, a nie problem. Czy są to kolumny dla całej populacji miłośników muzyki? Szczerze? Mimo, że w opiniowanie sprzętu audio bawię się już kilka lat, jeszcze takich bez względu na cenę nie znalazłem. Dlatego też mogę powiedzieć tylko jedno, jeśli cenicie w muzyce energię, szybkość i idealne ogniskowanie muzyków na scenie, tytułowe piękności są idealnymi kandydatkami. Jednak po raz kolejny przypominam o odpowiednim dla nich towarzystwie, gdyż zlekceważenie jego składu zakończy się spektakularną porażką, a nie dźwiękiem na lata. Ja mimo codziennego celowania w bardziej podgrzaną estetykę grania mojego zestawu audio, te kilkanaście dni z divami z nad Loary wspominam bardzo przyjemnie.
Jacek Pazio
Opinia 2
Próbując zagrać w nieco zmodyfikowaną wersję, całkiem popularnego jeszcze jakiś czas temu, edukacyjnego zabijacza czasu, czyli państwa – miasta i prosząc zorientowanych w temacie interlokutorów o wymienianie znanych im marek audio z danego kraju, z graniczącym z pewnością prawdopodobieństwem możemy założyć, iż pytając o Francję usłyszymy jeśli nie w pierwszej, to już na pewno w drugiej kolejności nazwę Triangle. Jest to niezbity dowód na to, że ponad 35-letnie starania w dostarczaniu odbiorcom możliwie wiernego granej na żywo muzyce ładunku emocji i precyzji nie poszły na marne. Tym bardziej, że francuskie kolumny pojawiają się praktycznie w każdym przedziale cenowym i to począwszy od przystępnej „budżetówki” w postaci linii Plaisir, po reprezentowany przez topowe Magellany ekstremalny High-End. Jest zatem w czym wybierać, jednak sięgając po dowolnego przedstawiciela powstających nieopodal Soissons – w Villeneuve-Saint-Germain, kolumn możemy mieć jednocześnie pewność, że witalność i spontaniczność nie będą reglamentowane. Co prawda, o słuszności tej tezy zdążyliśmy się już przekonać przy okazji testu wieńczących linię Signature modelu Alpha, lecz jak to zwykle z ludzką naturą bywa, apetyt rośnie w miarę jedzenia, więc gdy tylko nadarzyła się ku temu sposobność nie mogliśmy odmówić sobie przyjemności goszczenia, środkowego pod względem gabarytów, członka najwyższej serii Magellan, czyli Triangle Magellan Quatuor.
Pomimo pozornych podobieństw do wspominanych na wstępie Alph, będące przedmiotem niniejszej recenzji Quatuory, to jednak zupełnie inna i zarazem niezaprzeczalnie wyższa liga. Pomijając bowiem zbliżone gabaryty i pulę wykorzystanych przetworników, mamy do czynienia z nieco bardziej przemyślanym, stonowanym projektem plastycznym. Oczywiście to wyłącznie moje, prywatne a tym samym wybitnie subiektywne zdanie, ale właśnie poprzez pewne niuanse, całość wydaje mi się bardziej wysmakowana i mniej ofensywna wzorniczo. O co chodzi? Między innymi o klasyczny, a zarazem spójny układ przetworników, pod którymi wygospodarowano miejsce dla eleganckiej, grawerowanej i wypolerowanej na lustro tabliczki znamionowej, a tuż przy samej podłodze wylot kanału bas – refleks. Drobiazg? Oczywiście, ale w Alphach ów szyldy zlokalizowano mniej więcej na wysokości wzroku słuchaczy, którzy chcąc nie chcąc odbijali się w nich niczym w krzywym zwierciadle, co dla części z nich mogło być nieco deprymujące i skłaniające do założenia na kolumny maskownic, co z kolei wiązało się niewielkim, bo niewielkim, ale jednak kompromisem brzmieniowym. Przy Quatuorach takie kombinacje alpejskie nie będą konieczne. W zamian za to, patrząc od góry, mamy dwie najnowszej generacji, wspomagane tubkami, kopułki TZ2900 GC (druga znajduje się na ściance tylnej) z charakterystycznymi, przypominającymi nabój karabinowy, korektorami fazy i pojedynczego średniotonowca o niezwykle łatwym do zapamiętania symbolu T16GMF100-THG06. Jego membranę wykonano z włókien celulozowych a zawieszenie oparto na impregnowanych włóknach lateksowych uformowanych w kształt dwóch połówek fali sinusoidalnej. Powyższy set otrzymał dedykowaną, zamkniętą komorę a obecność tylnego tweetera ma na celu bipolarne, symetryczne rozpraszanie dźwięku w ramach systemu DPS drugiej generacji, który z kolei wspomaga system poprawiający zgodność fazową głośników RPC. Obsługujące dół pasma trzy 16 cm basowe T16GM-MT15-GC2 mogą się z kolei pochwalić odlewanymi z aluminium koszami i kanapkowymi membranami, w których pomiędzy dwoma warstwami włókna szklanego znalazła się warstwa strukturalnej celulozy do złudzenia przypominająca plater miodu. W układzie napędowym znajdziemy 4-warstwowe cewki, które zapewniają liniową pracę nawet z dużymi, sięgającymi ± 7mm skokami.
Kilka słów wypadałoby również poświęcić samym obudowom, których lekko wypukłe ściany boczne skutecznie zapobiegają tworzeniu się wewnątrz fal stojących a gęste wzmocnienia w formie kratownic zapewniają potwierdzoną akcelerometrycznie sztywność. Gniazda głośnikowe są podwójne i niezwykle solidne, co szalenie ułatwia sprawę nawet przy opasłym okablowaniu. Dla poprawienia stabilności kolumny spoczęły na masywnych cokołach, lecz w przeciwieństwie do konkurencji, zamiast pozostać jedynie na tym jednostopniowym sposobie odsprzęgania od podłoża, Francuzi wzbogacili układ o umiejscowiony tuż pod przednią ścianką pokaźnych rozmiarów stożek. Wbrew pozorom jego zasada działania jest bardzo prosta i choć producent używa autorskiej nomenklatury (SPEC – Single Point Energy Conduction) opisującej technologię ograniczającą przenoszenie wibracji ze ścian i podłogi pomieszczenia na kolumny i w odwrotnym kierunku, to tak naprawdę chodzi o przesunięcie środka ciężkości z cokołu na ów kolec, który łączy się z podłożem tylko w jednym punkcie a tym samym nie przenosi drgań z i do kolumny.
Jakość 12 warstwowej powłoki lakierniczej nie budzi najmniejszych zastrzeżeń, choć tak po prawdzie, nie możemy doczekać się chwili, gdy w końcu dotrą do nas Triangle w naturalnej mahoniowej okleinie a nie sterylnej bieli – jak niniejsze, bądź smolistej czerni, jak to miało miejsce w przypadku Alph.
To wszystko jednak w pewnym stopniu niezbyt istotne technikalia, które choć leżą u podstaw finalnego brzmienia, to podczas podejmowania decyzji o zakupie konkretnego modelu są co najwyżej ciekawostką, o której uczynny sprzedawca nie omieszka nas poinformować a my kurtuazyjnie wykażemy umiarkowane zainteresowanie. W końcu nie od dziś wiadomo, że w przypadku nieumiejętnej aplikacji nawet najlepsze przetworniki nie mają prawa zagrać na miarę swoich możliwości. A jak jest w Trianglach?
Cóż, mając na uwadze fakt, iż w Quatuorach zastosowano wyłącznie autorskie drajwery, czyli takie, których ze świecą szukać u konkurencji, szans na jakiekolwiek porównania nie ma, no chyba, że w obrębie samych Magellanów. Całe jednak szczęście, wcale nie musieliśmy szukać nijakich wymówek i tłumaczeń, gdyż po około tygodniowej rozgrzewce (w przypadku Triangli proces ten ma równie fundamentalne znaczenie, co w przypadku konstrukcji opartych na Accutonach) pomimo usilnych prób, nie za bardzo mieliśmy się do czego przyczepić. Oczywiście dla osób postronnych taka informacja może spowodować, iż zaczną nas postrzegać jako dwóch roszczeniowych szukających przysłowiowej dziury w całym tetryków, lecz proszę wziąć od uwagę, że ostatnimi czasy mieliśmy prawdziwą „klęskę urodzaju” konstrukcji głośnikowych z przedziału 200 – 400 kPLN i przesiadka z takich cudeniek na coś zdecydowanie bardziej przystępnego cenowo może, choć w cale nie musi, wywoływać pewien niedosyt. Istotny przekaz powyższego wywodu jest zatem taki, że Triangle owego niedosytu nie powodowały. Powiem nawet więcej – ich odsłuch okazał się nader przyjemny, gdyż natywna zadziorność i „charakterność”, z jaką utożsamiane są zazwyczaj francuskie kolumny, wzbogacono odpowiednim wyrafinowaniem i klasą. Iście wybuchowy album „Flamenco” Pepe Romero został oddany z właściwą dynamiką i impetem. Uderzenia obcasów o posadzkę brzmiały jak wystrzały i pół żartem pół serio można byłoby uznać, iż widać było kurz unoszący się po każdym tupnięciu. Triangle bowiem okazały się piekielnie szybkimi kolumnami niemającymi najmniejszych problemów zarówno z oddaniem wirtuozerskich partii gitarowych, jak i właśnie nieodzownego we flamenco wybijania rytmu nogami. Co istotne, wbrew naszym obawom, czy aby bateria trzech basowców równoważona parą tweeterów, nie spowoduje podkreślania skrajów reprodukowanego pasma, całość prezentowana była nad wyraz liniowo a pracująca na ścianie tylnej tytanowa kopułka czuwała jedynie nad głębią sceny i stabilnością planów na niej obecnych, bez tendencji do podkreślania sybilantów, bądź też wyciągania na pierwszy plan detali tam ewidentnie niepasujących.
W roli kolejnej pozycji testowej wykorzystałem „audiofilską”, wydana przez Linna, płytę „Notes From A Hebridean Island” będącą swoistym papierkiem lakmusowym pod względem kultury pracy wspomnianej sekcji wysokotonowej. Bowiem o ile wykorzystane instrumentarium może nie należy do najłagodniejszych (piskliwe dudy), to już rejestry, na jakich operują siostry Mackenzie, potrafią w niezbyt zrównoważonych systemach, nie tylko zdjąć kamień nazębny, ale i porysować szkła okularów. Tymczasem na Quatuor-ach słychać było dosłownie wszystko, lecz bez nawet najmniejszych oznak wyostrzenia, czy też ziarnistości. Rozdzielczość szła w parze z gładkością a całość przyprószona została drobinkami złota, przez co od czasu do czasu można było wyłowić o słodkich refleksach.
Gęsta i wymagająca klasyka również zabrzmiała wybornie. Nagrane dość daleko „Symphonien No. 5 & No. 7” Ludwiga van Beethovena (Carlos Kleiber / Wiener Philharmoniker) zyskały na namacalności i realizmie. Zniknęła delikatna mgiełka oddzielająca słuchaczy od orkiestry a gradacja planów nabrała klarowności. O prawidłowym rozciągnięciu pasma, czy oddaniu potęgi wielkiego aparatu wykonawczego nie ma nawet co pisać, gdyż w tym przypadku wszystko jest na tip – top. Nawet włączone dla ostatecznego podsumowania „Rhapsodies” Leopolda Stokowskiego nie były w stanie wprawić Triangli w zakłopotanie i to na iście koncertowych poziomach głośności. Jednak nie tu należy upatrywać potencjału francuskich podłogówek, bo głośno większość konstrukcji gra zdecydowanie lepiej niż cicho, o ile oczywiście dostaną do dyspozycji odpowiednią amplifikację. Triangle natomiast fenomenalnie sprawdzały się również przy cichych wieczorno-nocnych nasiadówkach, gdy zamiast ilości decybeli, liczyła się przede wszystkim ich jakość. Nie tracąc nic a nic z rozdzielczości uparcie dostarczały tę samą dawkę informacji, więc nie trzeba było uciekać się do poszukiwania pokrętła contur/loudness o ile takowe posiadamy. Wystarczy bowiem sięgnąć po coś w stylu „Pavane For A Dead Princess” Steve Kuhn Trio by momentalnie się zorientować, że jeśli tylko jesteśmy „nocnymi Markami”, to obok tytułowych Triangli nie powinniśmy przejść obojętnie. Blask fortepianu, skrzenie się blach i gęste a zarazem świetnie zróżnicowane brzmienie kontrabasu nie zmieniają się nawet jotę, a my mamy spokojne sumienie, że nie pobudzimy smacznie śpiących za ścianą domowników.
Triangle Magellan Quatuor może nie są tanie, lecz biorąc pod uwagę, iż spokojnie można je uznać za spełnienie większości audiofilskich marzeń a jednocześnie zaprzeczenie większości stereotypowych opinii o nieco łobuzerskim charakterze wysokich tonów oferowanych przez francuskiego wytwórcę. Tutaj perfekcja pod względem komunikatywności idzie w parze z gładkością i homogenicznością przekazu, więc jeśli tylko nasz system nie ma tendencji do szeleszczenia powinniśmy być z Quatuorami w torze co najmniej zachwyceni.
Marcin Olszewski
System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0, przetwornik D/A Reimyo DAP – 999 EX Limited TOKU
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond, Statement
IC RCA: Hijri „Milon”,
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Dystrybucja: Rafko
Cena: 75 995 PLN
Dane techniczne:
Konstrukcja: 3-drożna, 6-głośnikowa
Głośniki wysokotonowe: 2 x TZ2900 GC
Głośniki średniotonowe: T16GMF100-THG06
Głośniki niskotonowe: 3 x T16GM-MT15-GC2
Skuteczność: 90 dB/W/m
Pasmo przenoszenia: 33 Hz – 20 KHz (+/- 3 dB)
Moc ciągła (RMS): 260 W
Moc szczytowa: 500 W
Maksymalne ciśnienie akustyczne (SPL Max): 113 dB
Impedancja nominalna: 8 Ω (min 3 Ω)
Częstotliwości podziału : 400 Hz (12 dB/Oct), 2800 Hz (24 dB/Oct)
Wymiary (W x S x G): 1338 x 423 x 371 mm
Waga: 45 kg/szt