Opinia 1
Czasem bywa tak, że produkty danej marki poznajemy nie, jak to rozsądek by nakazywał, czyli od dołu cennika mozolnie pnąc się po szczeblach rodowych zależności i powinowactw, lecz od razu celujemy w sam top oferty. Z jednej strony taka metodyka do niezbędnego minimum skraca czas konieczny do oceny faktycznych możliwości i aspiracji danego twórcy, lecz z drugiej strony sprawia, iż testy kolejnych, usytuowanych niżej w firmowej hierarchii urządzeń obarczone są rozbudzonymi, w trakcie wcześniejszych odsłuchów droższych krewniaków, oczekiwaniami. Oczywiście logika nakazuje odpowiednie i adekwatne do żądanej ceny obniżenie poprzeczki, lecz z podświadomością jest niestety tak, iż z reguły wszelkim regułom się wymyka. Mniejsza jednak z parapsychologicznymi dywagacjami, gdyż teoria nie zawsze ma odzwierciedlenie w praktyce a tym razem mogliśmy się nausznie, a więc empirycznie zmierzyć właśnie z taką jak powyżej opisana sytuacją. Przygodę z założoną przez Nica Poulsona Trilogy Audio zaczęliśmy bowiem od topowego phonostage’a 907 by następnie sięgnąć po super integrę 925. Krótko mówiąc mogliśmy uznać, że temat jest zamknięty i co najwyżej ze stoickim spokojem czekać na kolejny szczytowy model np. wzmacniacza słuchawkowego, albo się oflagować i iść w zaparte, że niczego oprócz 909-ki wespół z 990-ką nie weźmiemy i już. Pytanie tylko po co, skoro Nic jest przesympatycznym facetem a w dodatku, to co robi w ramach Trilogy Audio traktuje praktycznie wyłącznie w kategoriach … hobby i czystej przyjemności, niemalże relaksu. Odpada więc problem ze zbyt ambicjonalnym nastawieniem konstruktora do własnego dzieła a co za tym idzie dyskutując z nim operujemy na płaszczyźnie faktów, a więc skupiamy się na zagadnieniach natury merytorycznej nie mieszając w to zbędnych emocji. Dzięki temu, znając naszą opinię o swoich bardziej ambitnych konstrukcjach zarówno Nic jak i polski dystrybutor – wrocławskie Moje Audio, uznali, że dobrze by było, żebyśmy na zupełnym luzie, bez pośpiechu zapoznali się i posłuchali jego najnowszej, skierowanej do szerszego grona odbiorców propozycji – przedwzmacniacza gramofonowego o symbolu 906. Zapraszam zatem do lektury.
Trilogy 906, jak na rasowy brytyjski produkt przystało, charakteryzuje się nienaganną aparycją i ponadczasową elegancją. Jego zwarta, niewielka bryła już na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie solidnej a kontakt organoleptyczny tylko nas w tym przeświadczeniu utwierdza. Na pozbawionym jakichkolwiek gałek i przełączników aluminiowym froncie umieszczono w lewym górnym rogu nazwę marki i symbol modelu a tuż przy zaokrąglonej prawej krawędzi w delikatnym, zbliżonym do owalnego podfrezowaniu czerwoną diodę informującą o doprowadzonym zasilaniu. Lewy bok wykonano z masywnej aluminiowej sztaby i udekorowano trzema pionowymi nacięciami wyraźnie dającymi do zrozumienia, że oprócz walorów czysto wizualnych pełni ona rolę nie tylko usztywniającą całą konstrukcję, lecz również działa jako radiator dla pracującej w klasie A, w układzie single-ended sekcji wzmocnienia.
Ścianę tylną wykonano wraz z podstawą z jednego kawałka solidnego, czernionego profilu. Ze względu na dość ograniczoną powierzchnię udało się na niej zmieścić jedynie zintegrowane z bezpiecznikiem gniazdo zasilające, zacisk uziemienia, oraz parę wejść i wyjść w standardzie RCA. Regulacji wzmocnienia dedykowanego dla wkładek MM/MC, pojemności i impedancji dokonujemy mikroprzełącznikami umieszczonymi na spodzie urządzenia. Stabilność i zapobieganie ewentualnemu przesuwaniu zapewniają cztery niewielkie gumowe nóżki.
Jak z pewnością Państwo zauważyli brak jest jakiegokolwiek włącznika. Dlatego też producent zaleca najpierw dokonywać wszelakich połączeń sygnałowych i to włącznie z uziemieniem a dopiero na samym końcu dostarczać zasilanie. O rachunki za prąd proszę się też zawczasu nie martwić, gdyż dzisiejszy bohater apetyt na prąd ma nad wyraz skromny i śmiem wręcz sądzić, iż nawet zadeklarowani eco-audiofile o marne 4W nie będą podnosili zbytniego larum.
Stety, czy też niestety dla 906-ki nie da się ukryć, że jest mniejsza i zarazem tańsza od 907-ki nie tylko pod względem gabarytowym i cenowym, co sonicznym. Z jednej strony nie ma się co dziwić, bo jaki sens miałoby wydawanie niemalże 15 kPLN na starsze rodzeństwo, skoro za niemalże 30% można byłoby mieć praktycznie to samo. Oczywiście doskonale zdaję sobie sprawę, że przynajmniej od wyższych stanów średnich w Hi-Fi za każdą minimalną poprawę płaci się krocie, to jednak tutaj owa odrobina ma całkiem zauważalny wymiar. Jeśli jednak po powyższym wstępie naszykowali się Państwo na ciskanie gromów i mieszanie z błotem tytułowego przedwzmacniacza, to … przepraszam bardzo, ale nic takiego nie obiecywałem. Po prostu niejako na dzień dobry ustawiłem obiekt niniejszego testu we właściwym dla niego miejscu i tyle. Proszę też pamiętać o takim drobiazgu, jak chociażby to, iż 907-ka spokojnie była w stanie nawiązać równorzędną walkę z konkurentami zbliżającymi się do pułapu 30-40 kPLN. Była i nadal jest pewnym egzystującym na rynku fenomenem a nie muszę chyba nikogo uświadamiać, że tego typu sytuacje nie zdarzają się zbyt często. Jednak ad rem. Po pierwsze 906-ka gra mniejszą skalą dźwięku, generuje jego skromniejszy wolumen w porównaniu do 907-ki i większości konkurentów z przedziału 10-15 kPLN. Jednak jeśli zaczniemy patrzeć na to, co do zaoferowania ma podobnie do niej wyceniona konkurencja, to sytuacja zmienia się wręcz diametralnie. Przecież nikt przy zdrowych zmysłach kupując Golfa GTI nie powinien spodziewać się ani takiego komfortu, ani osiągów, jakie oferuje Maserati, czy Aston Martin. Dlatego też warto wrócić na ziemię a bardzo szybko się okaże, że nie tylko wszystko jest w jak najlepszym porządku, co wręcz zdecydowanie zawyża średnią. Zanim jednak weźmiemy się za rozkładanie słyszalnego przez nas zakresu częstotliwości na czynniki pierwsze uważam, że warto zwrócić uwagę na jeden szczegół natury użytkowej. Chodzi mianowicie o brak możliwości regulacji wzmocnienia (gainu), co automatycznie sprawia, że posiadacze niskopoziomowych wkładek MC będą zmuszeni kompensować znacząco niższą głośność ścieżki analogowej w porównaniu z pozostałymi źródłami na poziomie przedwzmacniacza liniowego odpowiednio mocno kręcąc gałką w prawo. Nie mówimy w tym momencie o posiadaczach urządzeń w stylu firmowej integry Trilogy 925, gdzie każde wejście ma indywidualnie ustawianą czułość, więc po wyrównaniu poziomów w stosunku do reszty wejść spokojnie można zapomnieć o całym zagadnieniu.
Zacznijmy jednak nietypowo, bo od góry pasma. Angielskie phono gra bowiem niezwykle czystym i zarazem otwartym dźwiękiem niezwykle umiejętnie łącząc rozdzielczość oraz selektywność z głęboką barwą i jedwabistą gładkością. Proszę tylko znaleźć dłuższą chwilę, wyciszyć się i włączyć „Aventine” Agnes Obel. Na tym, tylko pozornie ciemnym i dusznym albumie w górnych rejestrach naprawdę wiele się dzieje, gdyż zapuszcza się tam nie tylko nostalgiczny wokal samej artystki, lecz również rejestry akompaniującego jej fortepianu. Z Trilogy depresyjny klimat został zachowany, lecz jednocześnie udało się górnym składowym nadać sporo swobody i zwiewności a jednocześnie nie łagodzić krawędzi sybilantów. Dlatego też sięgając po bardziej mainstreamowe klimaty nie mogłem odmówić sobie przyjemności położenia na talerzu Transrotora prawdziwej klasyki jazzu, czyli albumu „Saxophone Colossus” Sonny’ego Rollinsa. Sama barwa i namacalność tytułowego instrumentu przewodniego oddana została po prostu świetnie, lecz nie mniej znakomicie zaprezentowane zostały blachy i generalnie praca całej sekcji rytmicznej. Każde trącenie talerza miało swoją głębię, nie było ani matowe, ani tym bardziej tępe a tak właśnie bardzo często potrafią być talerze pokazywane i to przez wcale nie tak tanie phonostage. A tu? Istny Wersal pełen blasku i złotych odcieni. Po prostu wybornie.
A jak na gorszych nagraniach? W tym celu sięgnąłem po ostatnią nomen omen składankę nieodżałowanego Davida Bowie „Nothing Has Changed (The Best Of David Bowie)” z takimi przebojami jak „Absolute Beginners”, czy „China Girl”, lecz poza niezaprzeczalną i ponadczasową wartością muzyczną trzeba się było również zmierzyć z dość sporym rozstrzałem jakościowym. Nowsze utwory z reguły brzmiały lepiej, za to starszym nawet remastering nie był w stanie zbytnio pomóc. Całe szczęście Trilogy zgrabnie wybrnął z opresji stawiając akcent właśnie na muzykalność i emocjonalność. Pulsujący rytm, drive nader skutecznie odwracał uwagę od mankamentów realizacyjnych i nieraz całkowicie dwuwymiarowej – pozbawionej głębi sceny. W dodatku ani mu przez myśl nie przeszło jakieś uśrednianie, czy maskowanie owych niedoskonałości. Po prostu przechodził nad nimi do porządku dziennego i robił swoje – grał muzykę.
Średnicy też nie sposób cokolwiek zarzucić, dlatego też podczas bytności małego Trilogy w moim systemie nader często sięgałem po twórczość Leonarda Cohena, Jennifer Warnes a zwracając wzrok ku bardziej zamierzchłym czasom czarującego jedwabistym głosem Franka Sinatrę. Dzięki delikatnemu dopaleniu pod względem saturacji za każdym razem, gdy odzywał się wokal robiło się jakoś milej, przyjemniej. Może i krawędzie źródeł pozornych nie były kreślone aż tak precyzyjnie, jak np. w Sensorze 2, ale umówmy się – na tych pułapach cenowych i tak należą się duże brawa, gdyż podobnie wycenieni konkurenci w większości przypadków traktują powyższe zagadnienie niemalże w kategoriach albo – albo, czyli albo mamy kontur i osuszenie, albo barwę i brak obrysu. A tutaj proszę – i barwa jest i krawędzie niw wyglądają jakby ktoś je wałkiem malarskim próbował nakreślić.
Z basem było podobnie. Zarówno na „Ray of light” Madonny, jak i na „Rarities” Selah Sue najniższe składowe nad wyraz spontanicznie masowały moje trzewia a delikatne poluzowanie na samym dole, czyli tam, gdzie nawet mieszkańcy Hadesu niezbyt często się zapuszczają nie powodował nieprzyjemnego monotonnego dudnienia.
Nic Poulson wprowadzając na rynek tytułowy przedwzmacniacz gramofonowy Trilogy 906 pokazał, że w cenie niewiele wyższej od tych, w jakich dostępne są wyroby „majorsów” można liczyć nie tylko na wyrafinowanie, ale i perfekcyjną, daleką od stereotypowej okołogarażowej jakości wykonania właściwej części mikrobrandów. Otrzymujemy zatem urządzenie nie dość, że świetnie grające, to wyśmienicie wykonane a przy okazji dające całkiem jasno do zrozumienia, że nie warto na nim poprzestawać. Oczywiście nic się nie stanie jeśli część z nas uzna, że poziom reprezentowany przez 906-kę to aż nadto, ale zarówno Nic, jak i my doskonale wiemy, że apetyt rośnie w miarę jedzenia, ale na wszystko przyjdzie pora …
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-1sx
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Odtwarzacz plików: laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center
– Gramofon: Transrotor Dark Star Silver Shadow + S.M.E M2 + Phasemation P-3G
– Phonostage: Abyssound ASV-1000
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5; Alluxity Int One; Accuphase E-470
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo; Siltech Classic Anniversary 770i
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; Ardento Power
– Listwa: GigaWatt PF-2 + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips
Opinia 2
Gdy jakiś czas temu miałem przyjemność wyrazić swoją bardzo pozytywną opinię o pierwszym produkcie z działu analogowego dzisiejszej manufaktury, wiedziałem, że nie jest to ostatnie słowo Nica Poulsona w tej materii. Co prawda owa marka jest raczej przejawem nader twórczego wykorzystania wolnego czasu prowadzonego równolegle do głównego nurtu życia biznesowego, czyli prowadzenia marki ISOL-8, ale patrząc na wiedzę i zaangażowanie Nica w każdy powstający projekt można było się spodziewać, co w konsekwencji się potwierdziło, że będzie kolejnym mocnym graczem na rynku audio. Jedyną niewiadomą w tamtym czasie był kierunek rozwoju oferty. Jakież było moje zdziwienie, gdy po gdzieś w kuluarach zasłyszanych informacjach o powstawaniu komponentu flagowego na testy trafił model dla szerszej gamy słuchaczy, oscylujący blisko granicy pięciu tysięcy złotych. To może wydawać się sporo, ale śledząc rynek bardzo łatwo przekonać się, iż do tej kwoty naprawdę trudno jest poszaleć z niosącą ze sobą dobry dźwięk ofertą odsłuchową. Dlatego gdy nadarzyła się okazja uzupełnienia wiedzy w tym co by nie mówić bardzo popularnym zakresie cenowym, z dużym zainteresowaniem przyjąłem propozycję wrocławskiego dystrybutora Moje Audio przyjrzenia się najnowszemu produktowi marki Trilogy , w postaci przedwzmacniacza gramofonowego model 906.
906-ka nie udając sztucznie nadmuchanego gabarytowo, z zaimplementowaną gdzieś w narożniku obudowy elektroniką, High End’u spakowana jest do wydawałoby się niewielkiego aluminiowego pudełka. Sam design również nie próbuje wybić się na liście rozpoznawalności, ale przyjemnego odbioru wizualnego nie sposób mu odmówić. Otrzymujemy dość niski, wąski i lekko rozciągnięty ku tyłowi okorpus z mającym na celu przełamanie monotonności bryły zaokrąglonym prawym bokiem. Front urządzenia ubrano jedynie w nadruk z nazwą marki wraz z symbolem modelu w lewym górnym rogu i umieszczoną w owalnym zagłębieniu z prawej strony czerwoną diodę sygnalizująca stan urządzenia. Tył z racji dość małej powierzchni oferuje nam wejścia i wyjścia sygnału w standardzie RCA, zacisk uziemienia i gniazdo zasilające. Z uwagi na sporą kompatybilność przedwzmacniacza z różnego rodzaju wkładkami gramofonowymi zestaw dopasowujących przełączników hebelkowych zaimplementowano w tylnej części spodniej płaszczyzny obudowy.
Jak można było się spodziewać, zejście w niższe pułapy cenowe zawsze zmusza producentów do lekkich oszczędności, co w tym przypadku objawiło się zaimplementowaniem modułu zasilania wewnątrz obudowy phonostage’a. To oczywiście nie musi automatycznie degradować dźwięku, ale tylko umiejętne odseparowanie czułych sygnałów z wkładki od szkodliwych prądów życiodajnej energii może pozwolić urządzeniu na pokazanie pełni możliwości sonicznych układu elektrycznego. I sądzę, że oprócz samego dźwięku było to dodatkowym testem umiejętności konstruktora, który notabene jest znanym specjalistą we wspomnianych sprawach około prądowych w głównym nurcie swojej działalności.
Bardzo często, choć nie jest to standardem, gdy z toru gramofonowego wypinam stacjonującą na co dzień Therię, potrzebuję nieco czasu do zresetowania swojego punktu widzenia, by możliwie obiektywnie ocenić możliwości testowanego komponentu. I nie jest to tylko sprawą jakości dźwięku, tylko nieco innego jego podania, co przed wydaniem oceny należy bliżej poznać. Oczywiście dzisiejszy przypadek wyzerowania pamięci przygotowywał mnie do z góry przewidywanego przegranego przez przeciwnika starcia, gdyż przy zaniechaniu tej czynności mógłbym utracić jednak ważne dla potencjalnych nabywców walory brzmieniowe. Jakież było moje zdziwienie, gdy zamiana co prawda przyniosła spodziewane wahnięcia w jakości dźwięku, jednak nie był to odbiór w domenie dyskomfortu, tylko poluzowania w pewnych aspektach częstotliwościowych. Ale do rzeczy. Główną zaletą angielskiego phono jest muzykalność, która determinuje postrzeganie dźwięku, jako gęstego z lekko dociążonym basem i czytelnymi, ale niebijącymi rekordów świata w świetlistości górnymi rejestrami. To oczywiście ma swoje konsekwencje w rysunku źródeł pozornych, ale nie rozpatruję tego jako wady, tylko pewnego rodzaju szkołę grania tańszych konstrukcji. Ktoś spyta, jaką szkołę? Już odpowiadam. Każda konstrukcja, nawet ta z poziomu High Endu ma pewien rys brzmieniowy. Oczywistą sprawą jest fakt korelacji jego odczuwania w stosunku do pozycji w cenniku, ale już na średniej, nie mówiąc nawet o budżetowej półce cenowej owe przypisywane przez konstruktorów walory brzmieniowe są niczym innym jak finalnym efektem danego układu elektrycznego, które należy umiejętnie wykorzystać, co my audiofile nazywamy szukaniem synergii. I z takim przypadkiem tutaj mamy do czynienia. Idąc dalej tropem angielskiego produktu muszę przyznać, że przy całym dociążeniu niskich rejestrów, nie odczuwamy dyskomfortu monotonnej buły, tylko lekkie podkręcenie ich gęstości i mięsistości. Wkraczając w świat środka pasma nie powinniśmy mieć zarzutów, gdyż wysycenie bez zbytniej utraty informacji jakie proponuje 906-ka, stawia ją naprawdę na szpicy okupowanego przedziału cenowego. Co więcej, wspomniana nie wyrywająca się przed szereg góra pasma, również konsekwentnie kroczy drogą dużej ilości alikwot. Może bez bezpardonowego przeszywania eteru naszej samotni, ale to co robi, z pewnością w najmniejszym stopniu nie można nazwać matowym. Kończąc ten skrót myślowy o brzmieniu 906-ki proszę wziąć pod uwagę fakt bezpośredniego porównania do dziesięciokrotnie droższej używanej na co dzień konstrukcji , ponieważ brak odniesienia się z wnioskami do wzorca przez czytanego może fałszować ogólną wartość testu, na co nasz bohater nie zasługuje.
Dla przykładu, jak phonostage Trilogy radzi sobie w warunkach polowych, przywołam kilka pozycji płytowych. Tym razem jako starter posłużył mi Antonio Forcione z wydaną przez oficynę Naim Label płytą „Tears of Joy”. Biorąc pod uwagę sznyt grania mojego codziennego seta w domenie barwy, bez specjalnego uśredniania otrzymałem bardzo spójny i równy przekaz. Gitara frontmana może nieco cięższa i cieplejsza, ale z pewnością niepowiększona, co często zdarza się w przypadku chęci omamienia słuchacza pospolitym „łał” przez podstępnego konstruktora. Tutaj wszystko równo i w przyjemnej dla ucha kolorystyce. Jeśli chodzi o budowanie wirtualnej sceny, stwierdzam, iż ta była bardzo dobrze oddana. Co ważne, wspomniana spójność dźwięku pozwala na łatwe pozycjonowanie artystów na scenie tak w szerz, jak i głąb, co fenomenalnie pozwalało mi zatopić się wirze rozgrywającego się w mych czterech ścianach spektaklu muzycznym. Kolejna potyczka prawdopodobnie co poniektórych wprawi w osłupienie, gdyż na talerzu SME-ka wylądowała Madonna z utworem „Frozen” z płyty „Ray of light”. Tak, przyznaję się bez bicia, mam co prawda jedną, ale mam płytę królowej popu. Jednak dla usprawiedliwienia dodam, iż tylko dla tego jednego utworu i nalegania żony na jej byt na półce. Kończąc te wyjaśnienia zeznam, że przy mniejszym lub większym lubieniu tego kawałka, drażniące moje uszy sybilanty Madonny w tym odtworzeniu nabrały bardzo kulturalnych krągłości, a dawka soczystości środka i basu pozwalały odczuć zarejestrowane na krążku niskie pomruki dźwiękowe. To pokazało dobitnie, że jednak czasem da się słuchać popu w przyzwoitej oprawie dźwiękowej. Na koniec dzisiejszego spotkania zaproponowałem czyste koncertowe fre-jazzowe szaleństwo. Wydana przez wytwórnię ENJA koncertowa kompilacja z kilku edycji festiwalu w Ljubljanie (lata siedemdziesiąte) dała pokaz możliwości dźwiękowych malutkiego phonostage’a z Anglii. Jak zapewne wiecie, stare wydania przy swoim fenomenie realizacyjnym często cierpią na zbyt małą masę materiału muzycznego. Oczywiście dla audiofila przynajmniej w teorii najważniejsza jest prawda o wydaniu, ale gdy nasz system lekko pomoże w pokolorowaniu wiekowego wydarzenia, wysycając przy tym tak ważne, jak choćby wibrafon instrumenty, raczej będziemy bić brawo, niż utyskiwać na uszczęśliwianie na siłę. I tutaj z całą stanowczością powiem, że mimo unikania podobnych zachowań w posiadanym na co dzień secie, trochę za sprawą przypadkowego bycia testerem, bez najmniejszych problemów połknąłem haczyk muzykalności, zapisując ten aspekt jako duży plus konstrukcji.
Gdy przyszedł czas rozstania, by skreślić choćby kilka w miarę miarodajnych zdań o testowanym Trilogy 906 musiałem sięgnąć w stosunkowo niedawno zapełniane informacjami zakamarki mojej pamięci. Jak zapewne wiecie, w ostatnim czasie miałem okazję zmierzyć się ze sporą ilością podobnych tworów analogowych, dlatego z pełną odpowiedzialnością powiem, iż to, co oferuje najprostszy model przedwzmacniacza gramofonowego Nica Poulsona, bez najmniejszych problemów jest w stanie walczyć nawet z dwa razy droższymi konstrukcjami. Oczywiście kluczem będzie pewne zgranie się potencjalnego zestawienia, ale jeśli uda się Wam osiągnąć tak poszukiwany punkt „G”, z powodzeniem możecie stawać w szranki z mocniejszymi. Wypunktowane w teście artefakty są tylko sznytem grania, a nie wadami jako takimi. A jeśli uważacie, że się mylę, proszę pokazać mi produkt za kwotę ok. 5 kPLN, który nie ma żadnych przywar dźwiękowych. Szczerze? Utopia. Tak więc, jeśli jesteście w trakcie poszukiwań lub nieposkromiona siła wiecznego tropiciela nirwany dźwiękowej pcha Was ku zmianom w systemie, bez żadnych wstępnych założeń przed-testowych bierzcie dzisiejsze cudo na prywatny sparing. Obiecuję, że nie będziecie się nudzić i z pewnością zdziwcie się, jak wielkiego ducha ma w sobie to niepozorne wyspiarskie maleństwo.
Jacek Pazio
Dystrybucja: Moje Audio
Cena: 5 490 PLN
Dane techniczne:
Liniowość RIAA: +/- 0,25dB (20 – 20 000 Hz)
Wzmocnienie: 40dB/60dB
Pobór mocy: 4 W
Impedancja wyjściowa: 150 Ω
Impedancja wejściowa: 70 Ω – 47 000 Ω
Pojemność wejściowa: 100 – 420 pF
Faza: Prawidłowa (nieodwrócona)
Wymiary (S x W x G): 140 x 48 x 220 mm
Wymiary z konektorami (S x W x G): 140 x 48 x 230 mm
Waga: 1,7 kg
System wykorzystywany w teście:
– CD/DAC: Reimyo CDT – 777 + Reimyo DAP – 999 EX
– przedwzmacniacz: Reimyo CAT – 777 MK II
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: TRENNER & FRIEDL “ISIS”
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sekcja niskotonowa)
IC RCA: Hiriji „Milion”
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, X-DC SM Milion Maestro
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix Beauty Tone Milion Maestro, Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints „ULTRA SS”, .Stillpoints ”ULTRA MINI”
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA