Opinia 1
Kiedy nieco ponad rok temu – w październiku 2020 odwiedziliśmy stołeczny salon Na Temat Audio choć asortymentu na półkach nie brakowało a i sala odsłuchowa cieszyła się sporym powodzeniem, to prace nad jej finalną postacią cały czas trwały. Niby już wtedy było co najmniej dobrze, lecz jak wiadomo apetyt rośnie w miarę jedzenia, więc skoro jeszcze pewne aspekty można było poprawić, to poprawić i finalnie dopieścić je należało. Dlatego też, gdy wszystko zostało już przez odpowiedzialne za projekt Soundway Acoustics dopięte na przysłowiowy ostatni guzik nie mogliśmy odmówić sobie przyjemności choćby niezobowiązującego rzucenia okiem i uchem na efekt finalny. Tzn. zakończenie prac, potwierdzone stosownymi i dostępnymi dla odwiedzających Na Temat Audio melomanów i audiofilów pomiarami miało miejsce w czerwcu b.r., jednak jak to w życiu bywa czas bynajmniej nie stoi w miejscu i zanim wszystko udało nam się zgrać z Gospodarzami zastał nas półmetek listopada. Całe szczęście co się odwlecze, to …, dlatego też gdy tylko nasze grafiki osiągnęły pełną, wzajemną zgodność nie pozostało nic innego jak tylko załadować do plecaka dyżurny zestaw srebrnych krążków, sprzęt fotograficzny i przedzierając się przez popołudniowe korki stawić na rubieżach służewieckiego Mordoru.
O ile jednak, podczas naszego poprzedniego nalotu żonglowaliśmy zarówno elektroniką, jak i kolumnami, to tym razem postanowiliśmy nieco ograniczyć ilość zmiennych decydując się na constans w postaci zjawiskowo zaprojektowanych i wykonanych przez siostrzaną (egzystującą pod tym samym adresem) Opera Loudspeakers podłogowych Unison Research Malibran, czyli kolumn, obok których nie da się przejść obojętnie. Mówiąc wprost włoskie flagowce łapią za oko i puścić nie chcą. W czasach wszechobecnej anoreksji i gloryfikowania plastikowych słupków obłe, zmysłowo zaokrąglone i wykonane zgodnie ze stolarskim rzemiosłem obudowy posiadają przepięknie polakierowane, fornirowane ściany boczne z dumnie prężącymi się na ich wewnętrznych połaciach zestawami trzech aluminiowych Seasów. Z kolei pozostałe powierzchnie pokryto co prawda ekologiczną, jednak nader udanie imitującą naturalny pierwowzór, skórą. Fronty pochwalić się mogą nie tylko klasycznym wysokotonowym Scan Speakiem, lecz przede wszystkim kwartetem magnezowych Seasów. Z kolei na plecach czeka na nas mała niespodzianka, gdyż oprócz potrójnych terminali głośnikowych osadzonych na masywnym szyldzie stanowiącym również ostoję dla dwóch przełączników hebelkowych odpowiedzialnych za regulację sekcji średnio- i wysokotonowej znajdziemy iście imponująca baterię … czterech tekstylnych kopułek wysokotonowych Scan Speaka. Z racji nader absorbujących gabarytów (w/s/g – 136 / 44 / 80 cm) i nie mniej imponującej wagi (130 kg) konstrukcje posadowiono na kółkach ułatwiających nie tylko ich finalne ustawienie, lecz i ewentualne „spacery” po pokoju w celu znalezienia optymalnej miejscówki.
Pomimo dość odważnych deklaracji producenta, iż dzięki przyjaznej, wynoszącej 89 dB skuteczności i podobno niezbyt morderczej 4 Ω impedancji tytułowe podłogówki z powodzeniem można wysterować wzmacniaczami dysponującymi mocą zaledwie 10W, do powyższych zapewnień podeszliśmy z wrodzoną ostrożnością. Z podobnego założenia wyszła najwidoczniej również ekipa stołecznego salonu i na początek zaproponowała amplifikację w postaci dysponującego 55W na kanał, zintegrowanego BAT-a VK-80i. W pełni zbalansowana konstrukcja i po parze charakterystycznych triod 6C33C-B potocznie zwanych „diabełkami” na kanał wydawały się w pełni wystarczające do wprawienia seksownych Włoszek w ekstatyczne pląsy. Tymczasem dźwięk jaki zaproponowała rogata integra był niezwykle gęsty, lepki i zarazem nieco rozleniwiony. W połączeniu z nad wyraz skutecznie wytłumionym pomieszczeniem zauważalnej redukcji uległa zarówno głębia sceny jak i długość wybrzmień. Akcent został postawiony na pierwszoplanowe źródła pozorne a to, co działo się głębiej spowijał lekki półmrok, przez co tak definicja, jak i pozycjonowanie w przestrzeni brył stały się dość umowne. Było miło, dostojnie, czy wręcz dystyngowanie, jednak o ile na „Kristin Lavransdatter” efekt, choć diametralnie inny, aniżeli mam na co dzień, był wielce satysfakcjonujący o tle już rockowy „Black Market Enlightenment” Antimatter stracił sporo ze swojej zadziorności i dynamiki a z kolei na „Sounds of Mirrors” Dhafera Youssefa zazwyczaj niezwykle „chrupkie” i kreślone ostrą kreską perkusjonalia przybrały nieco gąbczasty i oniryczny wymiar. Ot idealny pomysł na dźwięk dający ukojenie i sprzyjający relaksowi po ciężkim dniu pracy. Już po kilku utworach jasnym stało się, iż narracja jaką zaproponowała powyższa konfiguracja jest wymarzona dla wszystkich hedonistycznie nastawionych do życia melomanów, którym ani w głowie dzielenie włosa na czworo i obsesyjne wsłuchiwanie się w skrzypienia krzeseł w ósmym rzędzie foteli na widowni. Ma być miło, na swój sposób bezpiecznie i to nawet przy niezbyt wyrafinowanych realizacjach i tak też przez cały czas było. Nie da się również ukryć, iż swoje przysłowiowe trzy grosze dorzuciła, przynajmniej dla mnie – moim prywatnym zdaniem, a więc poruszamy się w strefie czysto subiektywnej, nieco zbyt ofensywna – „wysysająca” z muzyki powietrze i wybrzmienia adaptacja akustyczna.
Przyszła jednak pora na zmianę warty i zafundowanie włoskim pięknościom iście szokowej terapii, czyli mariaż z niemiecką elektroniką Trigon Audio z przedwzmacniaczem liniowym (z zewnętrznym zasilaniem) Dialog, oraz potężnymi 400W monoblokami Monolog w roli głównej, które wespół zespół właśnie za taką kurację mogły uchodzić. I? I przesiadkę na dzielony system Trigona z pewnością zasługiwała na porównanie do włączenia do tej pory leniuchującej połowy z 12 cylindrów Bentleya Continentala GT Speed. Dźwięk nabrał właściwego wigoru, pojawił się zaraźliwy timing a dalsze plany wyszły z cienia. Dość blisko ustawiona, czysto umowna kurtyna została odsunięta hen w głąb sceny, która dodatkowo została solidnie przewietrzona i doświetlona, dzięki czemu nie dość, że muzycy zyskali zdecydowanie więcej swobody, to nie trzeba było domyślać się ich obecności. Proszę tylko mnie źle nie zrozumieć – wcześniej oni tam też byli, ale niejako wchłonięci, otuleni gąbką z pomocą której zaadaptowano boczne ściany stołecznego salonu. Krótko mówiąc Malibrany nie tylko weszły na obroty, co odkryły w sobie dzikość gorących serc. Wzięty w karby bas trafiał w przysłowiowy punkt pomiędzy miłą uchu mięsistością a wysoce satysfakcjonującą różnorodnością i twardością. Schodził na tyle nisko, że nie widziałem nawet najmniejszych powodów do marudzenia a jednocześnie nie próbował udawać, że potrafi eksplorować rejony dla siebie niedostępne, co tylko mnie ucieszyło, gdyż nie ma nic gorszego niż typowo boomboxowa maniera ubrana w high-endowe ciuchy. Co jednak kluczowe, istna klęska urodzaju, przynajmniej jeśli chodzi o liczebność przetworników, nic a nic nie wpłynęła na koherencję przekazu włoskich kolumn. Jedno pasmo nad wyraz płynnie i naturalnie przechodziło w kolejne a bateria dwunastu drajwerów zgodnie pracowała niczym idealne źródło punktowe.
Mam cichą nadzieję, iż domyśliliście się Państwo, iż powyższy opis bynajmniej nie oznacza, że integra BAT-a mówiąc kolokwialnie „się wyłożyła”, lecz po pierwsze operowała w zupełnie innej aniżeli niemiecka konkurencja estetyce a po drugie dysponowała nieco zbyt małą, jak na potrzeby Malibranów mocą. Dlatego też jednogłośnie uznaliśmy, że należy ją sprawdzić w zdecydowanie bardziej kontrolowanych warunkach, więc wraz z ww. zestawem Trigona również i ona finalnie wylądowała w naszym bagażniku.
I jeszcze w ramach dopełnienia informacji o powyższej konfiguracji pozwolę sobie na podanie użytego podczas powyższych odsłuchów okablowania, źródła i pozostałych peryferii. Otóż za odczyt srebrnych krążków odpowiadał Esoteric K-01XD, uzdatnianiem prądu zajął się kondycjoner Gigawatt PC4 EVO wpięty w ścianę przewodem LS2, amplifikację w obu przypadkach zasilały Kimbery Palladian PK 10 a odtwarzacz Palladian PK14. Z kolei w roli interkonektów (wyłącznie XLR) użyto Kimber Kable KS1126, do których przy secie Trigona doszedł Ortofon Reference Black.
Serdecznie dziękując za zaproszenie, gościnę, cierpliwość i pomoc natury logistycznej w załadowaniu naszego redakcyjnego turladełka po samiusieńki sufit ekipie Na Temat Audio mamy cichą nadzieję, że okazja do kolejnej wizyty i odsłuchu na J.P. Woronicza 31 nadarzy się zdecydowanie szybciej niż za rok. W końcu portfolio E.I.C. cały czas ewoluuje a skoro można praktycznie na miejscu nie tylko obejrzeć, ale i wstępnie – nausznie zweryfikować, czy dane urządzenie ma szansę przypaść nam do gustu, podczas dalszych – już prowadzonych w redakcyjnych systemach testów, to ciężkim grzechem zaniedbania i trudną do wytłumaczenia nieroztropnością byłoby z takiej okazji nie skorzystać. Do zobaczenia.
Marcin Olszewski
Opinia 2
Cóż z tego, że za oknem jesienna plucha znajdująca odzwierciedlenie w kolejnych rekordach zachorowań na coronavirusa, gdy w grę wchodzi bój o Wasze dusze melomanów. Nie po to powoływaliśmy do życia odwiedzany przez Was projekt SoundRebels, aby jakąkolwiek działalność natury recenzenckiej, tudzież relacjonującej okazjonalne wypady na przysłowiowe miasto uzależniać li tylko od ładnej pogody i osobistego dobrego samopoczucia. To nie jest w naszym stylu, dlatego też z pewnością nie będziecie zdziwieni, gdy w dzisiejszym spotkaniu skreślę kilka strof na temat środowej eskapady do warszawskiego, co istotne firmowego salonu znanego z naszych sparingów testowych dystrybutora systemów audio EIC, salonu Na Temat Audio. Jaki był cel tego przedsięwzięcia? Tak po prawdzie dwa. Pierwszym zaopatrzenie się w kilka budzących nasze zainteresowanie produktów do przetestowania, zaś drugim, będącym clou tej opowieści, spojrzenie na włoskie kolumny Unison Research Malibran po przez pryzmat odbieranych tego wieczora dwóch rodzajów wzmocnienia w postaci zintegrowanego lampowego wzmacniacza BAT VK-80i oraz seta pre-power Trigon Audio Dialog + Monolog. Intrygujące? Jeśli tak, to mimo faktu, iż nie będzie to test per se, zapraszam na kilka zaobserwowanych podczas tego odsłuchu ciekawych spostrzeżeń.
Co mogę powiedzieć o włoskich pannach? Po pierwsze są ewidentnym oddaniem artystycznego ducha tego landu. Połączenie wykończonego w połyskującym lakierze forniru o ciepłym odcieniu ze skórą łukowanej połaci frontu jest na tyle wyraziste, a zarazem emocjonujące wizualnie, że bez dwóch zdań wielu z potencjalnych użytkowników z pewnością rozkocha od pierwszego wzrokowego kontaktu. Mało tego. Śmiem twierdzić, iż nawet stroniący od tego typu designu osobnicy stwierdzą, iż po prostu nie da się obok tego przejść obojętnie. Po czym wnioskuję? Otóż w tej materii wspomnianemu projektowi przychodzą w sukurs umiejętnie wkomponowane sekcje przetworników. A trzeba przyznać, że jest ich sporo. Od czterech magnezowych ze złotym korektorem w centrum średniaków i jednego gwizdka na froncie począwszy, przez trzy aluminiowe basowce na wewnętrznych ściankach, po dodatkowe cztery gwizdki na plecach kolumn. Przyznacie, że bateria jest solidna, co już po wejściu do przygotowanego akustycznie pomieszczenia sugerowało ciekawy spektakl muzyczny. Zanim jednak przejdę do opisu brzmienia, kilka zdań o pomieszczeniu. Czysto subiektywnie, dlatego traktujcie to jako moje widzimisię, powiem tak. Co prawda od strony opanowania szkodliwych modów być może ogarnięte jest wzorcowo, co notabene pokazują zwieszone przy wejściu symulacje, jednak osobiście preferuję nieco większy udział pogłosu w projekcji muzyki. Nie, żebym był głuchy i potrzebował dodatkowych bodźców, ale muzyka ma nam sprawiać przyjemność i jeśli ma w tym pomóc wykorzystywany do tego celu room, to w imię poprawności politycznej trudno się męczyć. Jednak omawiany przypadek nie jest moją muzyczną gawrą, dlatego kilka początkowych kawałków potraktowałem jako akomodację z zastanymi warunkami. Na szczęście nie trwało to zbyt długo i mogłem rozpocząć analizę wyniku sonicznego połączenia rzeczonych, co istotne pozbawionych jakichkolwiek układów wspomagających najniższych składowych kolumn z lampowym Amerykaninem.
Efekt? Po pierwsze gęsto i plastycznie. Jednak przez cały czas czuć było, że BAT zdawał się z nimi walczyć. Owszem, wielu z Was w obcowaniu z muzyką o to, czyli gęste i soczyste, z mocnym, lekko zaokrąglonym, ale pod niezłą kontrolą basem, fenomenalnie namacalną średnicą i złotymi wysokimi tonami często i było by to wręcz trafieniem w dziesiątkę, jednak w tej konfiguracji czuć było lekką batalię wzmacniacza o wydobycie swoich zalet. Niby z kontrolowaną energią na dole, co pokazało kilka rockowych z mocnym dołem płyt, ze zjawiskowym ogniskowaniem i piękną barwą źródeł pozornych w kawałkach wokalnych, a także ciekawą projekcją złotawych blach perkusji w składach jazzowych, jednak czułem, że te jak się okazało kolumniszcza potrzebują prądu. To zaś skierowało nasze kroki w stronę mocarnego tranzystorowego Trigona.
Tym razem kompilacja sprzętowa okazała się być wręcz wymarzoną. Muzyka w dobrym tego słowa znaczeniu wybuchła. Atak i energia, dolnego zakresu, zjawiskowe rysowanie źródeł w domenie wyrazistości i plastyki bez jakichkolwiek oznak przerysowania i do tego zdające się nie mieć końca dźwięczne wysokie tony, pokazały, że omawiane kolumny bez problemu nie tylko świetnie wyglądają, ale również na tym samym poziomie grają. Przekaz jakby dostał wyraźnego pakietu oddechu, dzięki czemu znakomicie ożyły wcześniej nieco uśrednione tylne plany, całość zaczęła oczekiwanie skrzyć, zaś zwieńczeniem całości okazał się być efekt bezproblemowego nadążania dźwięku za zamierzeniami nawet najbardziej odjechanych twórczo rockowych artystów. To był pewnego rodzaju oczywiście oczekiwane, przez co ku naszej uciesze, że nie myliliśmy się co do wstępnych wyroków, ale jednak objawienie. A trzeba zaznaczyć, że opisywana prezentacja od samego początku miała pod górkę. Mam na myśli oczywiście moją nieznajomość dosłownie wszystkiego, od pomieszczenia, przez elektronikę, po kable. A mimo to uzyskanym wynikiem zostałem przyjemnie ukontentowany.
Powoli puentując ów opis, na temat kolumn mogę powiedzieć jedno. Za każdym razem – nawet z lampą w torze – przekaz był mocny w dolnym paśmie, umiejętnie gęsty w jego centralnej części i epatujący fajnym pakietem danych w jego najwyższym zakresie. To zaś na bazie przywołanych dwóch prób z całkowicie różnymi wzmocnieniami pozwala mi sądzić, że dosłownie każdy potencjalny zainteresowany ma duże szanse zakochać się nie tylko w ich wyglądzie, ale również – i mówię to bez żartów – możliwościach wykreowania oczekiwanego przez każdego z nas spektaklu muzycznego. Świadczą o tym dobitnie całkowicie różne w odbiorze dwie prezentacje na bazie tego samego okablowania i goszczącego nas pomieszczenia.
I tym optymistycznym akcentem dziękując obsłudze salonu za miłą atmosferę i spełnianie każdej naszej zachcianki, zachęcam poszukiwaczy swojego muzycznego Grala nie tylko do odwiedzenia tytułowego audio-przybytku, ale również, a być może w szczególności do zapoznania się z opisanymi włoskimi pannami. W mojej ocenie warto. A warto dlatego, że nie tylko fenomenalnie wyglądają, ale również po odpowiedniej konfiguracji, którą bez problemu zapewni obsługa salonu, na równi z aparycją grają.
Jacek Pazio