1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Reportaże
  6. >
  7. Verva Street Racing 2016

Verva Street Racing 2016

Skoro utarło się, że jeden obraz wart jest więcej niż tysiąc słów i biorąc pod uwagę, że mamy leniwe niedzielne popołudnie tym razem postanowiłem zwolnić Państwa z konieczności lektury moich rozwlekłych wywodów. Po prostu temat niniejszego reportażu jest na tyle oczywisty, że po pierwsze za bardzo nie widzę sensu opisywać co na poszczególnych, kilkuset zdjęciach udało mi się uchwycić a po drugie wszelakiej maści samce alfa i tak mają jasno sprecyzowane zdanie na tenże temat. O czym zatem będzie tym razem (obrazkowa) mowa? O motoryzacji i to tej od najpiękniejszej strony, bowiem tak jak audiofile mają swoje święto podczas listopadowego Audio Video Show, tak wszyscy fani tak dwóch, jak i czterech kółek napędzanych potężnymi silnikami z utęsknieniem wyczekują Vervy a dokładnie imprezy, której pełna nazwa brzmi Verva Street Racing.

W tym roku na błoniach Stadionu Narodowego wyrosło prawdziwe motoryzacyjne mini miasteczko. Pojawiły się foodtrucki, tory wyścigowe, rampy i namioty pod którymi przed palącym słońcem skryły się kosztujące fortuny bolidy. Pomimo wstępnych, mało optymistycznych prognoz pogody przez całą sobotę żar lał się z nieba, co spowodowano, że okolice Alei Zielenieckiej i Parku Skaryszewskiego już koło południa przypominały punk zborny pospolitego ruszenia, które tylko czekały na otwarcie bram imprezy, które wyznaczono na punkt dwunasta.

Mając za sobą formalności natury akredytacyjnej wśród tłumu przed jedną z bram czekałem i ja. Niby trochę się zdziwiłem, że nikt nie wpadł na pomysł dość oczywistego przy tego typu imprezach wejścia dla prasy, ale przynajmniej można było na własnej skórze poczuć „klimat”. Gdy wybiło południe a bramki zostały otwarte tłum ruszył z kopyta. Ponieważ do odprawy przed pierwszą wyprawą do „fosy” miałem zaledwie trzy kwadranse w te pędy wystartowałem na pobieżny rekonesans, gdyż wysypany na błoniach żwirek plus stopy tysięcy zwiedzających już od pierwszych minut skutkowały sukcesywnie wzbijanymi w powietrze tumananami szarego pyłu. Krótko mówiąc liczył się czas a tego było coraz mniej. Zapraszam zatem na rzut oka na dość chaotyczną galerię tego, co przykuło moją uwagę.

Przemierzając niezliczone alejki, co i rusz przystając przy kamieniach milowych motoryzacji w pewnej chwili zaintrygował mnie dość apokaliptyczny akcent, a raczej dwa akcenty. Pierwszym był mocno zasuszony jegomość a dokładnie jedynie jego wypolerowany kościec trzymający w zębach cygaro a drugi był obóz brodatych i uzbrojonych jegomości w którym porządku pilnowała płeć piękna. Z premedytacja nie użyłem w tym momencie sformułowania słaba, gdyż jakoś niespecjalnie miałbym ochotę podpaść tak przekonywującej w swej argumentacji dziewoi, jak te uwiecznione na zdjęciach.

Równie intrygująco prezentowały się działki zajmowane przez dwuślad i to zarówno te współczesne, jak i pięknie odrestaurowane klasyki.

No to najwyższy czas na pierwszy oficjalny punkt programu, czyli otwierającą Vervę paradę legend.

W tym momencie chronologię szlag trafił, bo w całym tym motoryzacyjnym rozgardiaszu postanowiłem w miarę możliwości jakoś się ogarnąć i część powtarzających się, cyklicznych pokazów zespolić ze sobą a przy okazji nie pominąć niczego, co przynajmniej było na tyle interesujące, by choćby na chwilę przystanąć z aparatem, bądź złapać w kadr w ramach kolejnej, wytyczonej przez organizatorów foto-wycieczek.
Na pierwszy ogień idą zatem powodujące przyspieszone bicie mojego kamiennego serca legendarne amerykańskie muscle-cars i lowridery. Mało ekologiczne pojemności, dość problematyczne, przynajmniej w polskich realiach, gabaryty i iście bizantyjskie estetyczne rozpasanie to jest to co tygryski lubią najbardziej.

Kolejną atrakcją były pokazy akrobacji na motocyklach, którą pozwoliłem sobie podzielić na dwie odrębne części. Pierwsza jest niejako zajawką – wprowadzeniem do tematu i próbą udokumentowania warunków, oraz samej „mechaniki” skoków, gdyż wybrana przez organizatorów miejscówka fotograficzna pozwalała li tylko na uwiecznianie pleców podniebnych szaleńców.

Całe szczęście drugie podejście okazało się bez porównania lepsze, więc tym razem zamiast szerszych kadrów skupiłem się na samych, mrożących krew w żyłach akrobacjach. O ile za każdym razem zachęcamy, czy czasem wręcz nakazujemy samodzielne podejmowanie decyzji  i zdawanie się na własne doświadczenia to tym razem mam do Państwa gorącą prośbę. Na miły Bóg, pod żadnym pozorem nie próbujcie tego robić sami.

Po podniebnych wojażach czas zejść na ziemię i co nieco pohałasować a w sportach motorowych hałas z reguły idzie w parze z dymem. Tak jest, przyszła pora na jeden z najbardziej widowiskowych punktów programu, czyli drift i to nie tylko taki „standardowy” – osobowy, co zdecydowanie cięższego kalibru – z użyciem potężnych ciężarówek!

Czas na chwile oddechu i przegląd modeli sportowych.

Potem tempo zaczęło znów przyspieszać, gdyż  na tor wyjechały ponad tysiąckonne monstra

Pojazdy przygotowane na przyszłoroczny Dakar pojazdy Orlenu

I tuningowane super-bryki.

Tematykę motoryzacyjną pozwoliłem sobie zakończyć na pokazie rallycrosu, w którym brylowały … Skody.

Oprócz ryku tysięcy koni i pisku opon dla tłumnie przybyłej publiczności przygotowano również strawę duchową, którą co jakiś czas serwowała m.in. Margaret. W planie były jeszcze występy Afromental, Cleo, Hyżego czy Kayah, ale około godz. 17-ej uznałem, że jak na pierwszy raz w zupełności starczy mi wrażeń.

Oczywiście dla wytrwałych przygotowałem skromny, pożegnalny bonus.

Do zobaczenia za rok.

Marcin Olszewski

Pobierz jako PDF