Opinia 1
Nie bardzo wiem, czy tylko ja tak to postrzegam, ale opiniowana dzisiaj, produkująca rozpoznawalne nawet przez początkującego melomana kolumny, marka Vienna acoustics posługując się nomenklaturą małżeńską, obecnie przeżywa coś na kształt krótkotrwałych cichych dni. Jednak nie z racji słabych opinii o brzmieniu jej oferty, gdyż te cały czas ma znakomite. Chodzi mianowicie o to, że gdy jeszcze niedawno w mojej ocenie w rozmowach kuluarowych była jednym z brandów wymienianych jako must-have, obecnie, choć nadal jest mocno zakorzeniona w głowach audiofilów, podczas wyliczanki jako potencjalny zakup pojawia się w dalszej kolejności. A przecież to wciąż jest producent nie tylko solidnych konstrukcyjnie, ale również idących tą samą drogą w temacie brzmienia, zespołów głośnikowych. Dlatego też, gdy ze strony Sieci Salonów Top Hifi & Video Design padła propozycja przetestowania ciekawego produktu z portfolio tytułowego podmiotu gospodarczego, nie tylko bez najmniejszych oporów, ale również z wielką przyjemnością podjęliśmy temat. Takim to sposobem, dzięki wysiłkowi logistycznemu wspomnianego przed momentem dystrybutora w tym spotkaniu przyjrzymy się pochodzącym z Austrii kolumnom wolnostojącym Vienna Acoustics Beethoven Baby Grand Reference.
Rzeczone austriackie panny są średniej wielkości kolumnami podłogowymi. Jednak w tym przypadku ów rozmiar nie determinował oszczędności w zakresie technikaliów, Otóż mimo swoistej filigranowości testowany model Beetoven Baby Grand Reference jest rozwiązaniem trójdrożnym wspomaganym portem bass-reflex. Zestaw przetworników obsługujących konkretne pasma opiewa na usytuowane na froncie tuż nad podstawą dwa głośniki basowe, a także zorientowane w górnej części jeden średniak i chronioną metalową siatką wysokotonówkę. Skrzynki w celach przyjaznego odbioru wizualnego oklejono ciekawym fornirem, a narożniki przyjemnie zaoblono. Jeśli chodzi o panel przyłączeniowy, ten znajdziemy na tylnej ściance przy podstawie jako sporej wielkości czarna połać aluminium z pojedynczymi zaciskami kolumnowymi i mieniąca się ciemnym złotem tabliczką znamionową. Tak prezentujące się zespoły głośniowe stabilizują na podłożu zwiększające bezpieczeństwo, bo mocno odsadzające wkręcane kolce od samych skrzynek, poprzecznie przytwierdzane do podstawy aluminiowe łapy. Jednak same kolce w tym przypadku nie są zwykłym odhaczeniem tematu przez konstruktora w postaci symbolicznych „gwoździ”, tylko okazują się być fajnymi, bo kontrastującymi swoim sporym rozmiarem na tle niedużych kolumn niby pociskami. To jest ewidentne zagranie producenta na naszych zmysłach postrzegania produktu i trzeba powiedzieć, że mimo lekkiego pierwszego zaskoczenia, oprócz ułatwienia procesu aplikacji kolumny na podłodze, finalnie okazuje się to być dodatkowo znakomitym efektem wizualnym.
Omawiany w tym odcinku zestaw kolumn bez dwóch zdań jest orędownikiem muzykalności. To jest soczyste, przyjemnie ciemnawe, bardzo spójne granie. Spójne, gdyż w sukurs dobrze osadzonemu basowi idzie nasycona średnica i pełna informacji, ale bez wyskoków w bok, brylująca w domenie raczej złota, aniżeli srebra, góra pasma. Ale to nie wszystkie przemawiające za budowaniem muzykalnego napięcia atuty. Otóż do wspomnianej intymności przekazu należy dodać bardzo dobre budowanie wirtualnej sceny już od linii kolumn – to zwiększa poczucie namacalności odtwarzanych wydarzeń muzycznych, po może nie bezkresne, często powodujące rozmycie organiczności muzyki, ale odpowiednio dalekie dla danej realizacji jej połacie. Oczywiście budowanie wirtualnych bytów można nieco korygować dogięciem kolumn, jednak zdając sobie sprawę z ich walorów, ustawiłem je we wspomniany, oferujący pełen pakiet emocji sposób. Dlatego też pierwszym egzaminem Austriaczek nie mogło być nic innego, jak zderzenie z wokalizą, której przedstawicielką okazała się być pochodząca z Bałkanów Amira Medunjanin w projekcie „Silk & Stone”. To było ciekawe doświadczenie. Niby nieco ciemniej niż obcuję z tą płytą na co dzień, ale o dziwo przyjemniej w kwestii odbioru delikatnie niżej osadzonego głosu artystki. Ale nie to było największym zaskoczeniem, gdyż przy takim postawieniu sprawy dodatkowe nasycenie przekazu powinno negatywnie odbić się występującym w tym nagraniu instrumentarium. Tymczasem gitara grała pełniejszą struną, fortepian w dole był dostojniejszy, a kontrabas oferował nieco więcej pudła, jednakże nie odnotowałem poczucia przegrzania, ani szkodliwego spowolnienia przekazu. Po prostu muzyka ze swoim punktem ciężkości podryfowała o oczko w dół, ale ku mojemu zaskoczeniu bez najmniejszych problemów swobodnie wypełnienia mój pokój zapisanymi na płycie informacjami. Podobny wynik soniczny zaliczył jazz spod znaku Marcina Wasilewskiego Trio gościnnie z Joakimem Milderem w produkcji „Spark Of Life”. Teoretycznie instrumenty okazały się być tęższe, jednak bez mogącej sprawiać i problemy w utrzymaniu rytmu i lotności otyłości, a jedynym co w pierwszym momencie przykuło moją uwagę, a co po kilku frazach płynnie stało się naturalnym standardem, były bardziej złote, a przez to cieplejsze blachy perkusisty. Nadal dobrze rozbrzmiewały, ale nieco zmieniły swoją barwę. Czy to źle? Nie sądzę. Tym bardziej, że tę estetykę łatwo można było skorygować stosownym okablowaniem. Ja oczywiście świadomie tego nie zrobiłem z jednej przyczyny. To miała być ocena, jak coś gra, a nie, jak bardzo można coś skonfigurować na swoją modłę, gdyż nic by to nikomu nie dało.
Powoli zbliżając się ku końcowi testu przyszedł czas na materiał, który będąc do bólu szczery, jako jedyny mógłby być zaprezentowany bardziej wyraziście. Chodzi o muzykę elektroniczną – w czasie testu była nią twórczość zespołu Liminal „The Aicid”. Tak tylko elektroniczną, gdyż już rock – dla przykładu Deep Purple „Machine Head” – bez najmniejszych problemów się bronił, a jestem bliski oceny, że w większości przypadków czerpał z dobrodziejstwa inwentarza – czytaj sznytu grania Vienn – pełnymi garściami. Otóż jedynym na co w przypadku słuchania tworzonej przez sztuczną inteligencję muzyki należy zwrócić uwagę, to dozgonna posłuszność górnego zakresu częstotliwościowego reszcie pasma. Kolumny są na tyle fenomenalni zestrojone, że nawet najbardziej zniekształcony dźwięk był pokazany z odrobiną ciepła. Tak, był wyrazisty, donośny, ale raczej nigdy tak szkodliwy dla naszego ucha, jak zazwyczaj planuje to artysta. To oczywiście nie było żadną wadą, tylko pokłosiem konsekwentnie wprowadzanych w życie założeń konstrukcyjnych. Ale zapewniam, gdy z jakiś powodów – choćby przesyt bezpardonowego niszczenia drogich nam organów przyswajania dźwięku – owa organiczność nie będzie nam przeszkadzać, reszta pasma od basu przez średnicę bez problemu pokaże, jak mocne trzęsienia ziemi w naszym pokoju może wywoływać tego rodzaju twórczość. Tego jestem pewien.
Zbierając zawarte w tym teście opinie w jedną całość jedno jest pewne, Vienna acoustics Bethoven Baby Grand Reference są wręcz stworzone dla pełnokrwistego melomana. To jest na tyle zjawiskowe operowanie magią przez duże „M”, że po zatopieniu się w muzykę ciężko jest się od niej uwolnić. Oczywiście nie widzę najmniejszych przeciwwskazań, aby do owego modelu podszedł praktycznie każdy miłośnik dobrego dźwięku. Wystarczy odrobina otwartości potencjalnego nabywcy na dodatkową szczyptę emocji, a może okazać się, że o taką prezentację od dawna mu chodziło. Jeśli tak się wydarzy, generowany przez austriackie panny świat fonii praktycznie zawsze, nawet w najbardziej niespokojne emocjonalnie dni będzie koić jego zmysły. Zatem jeśli wyczuwacie u siebie choćby symboliczną nutę romantyka lub macie otwarte umysły na nową jakość brzmienia swojego systemu audio, w przypadku poszukiwań kolumn nie możecie zapomnieć o przybliżanych w tym teście konstrukcjach z Austrii.
Jacek Pazio
Opinia 2
Z pewnością nie raz i nie dwa spotkaliście się Państwo z maksymą, iż jeśli ktoś się nie rozwija, ten nawet nie stoi w miejscu, co się cofa. Jednak o ile sens owego twierdzenia jest niezaprzeczalny, to po dłuższym namyśle mogą pojawić się pewne i w dodatku całkiem uzasadnione wątpliwości natury nazwijmy to behawioralnej. Wystarczy bowiem skonfrontować wynikający z owego nieustającego rozwoju swoisty wyścig zbrojeń, czy wręcz obłąkańczy pęd technologiczny z ludzką naturą objawiającą się przyzwyczajaniem nie tylko do dobrego, co również tego co znane, oswojone. Przykład? Proszę bardzo. Wystarczy wspomnieć o wszechobecnych smartfonach, gdzie kolejne aktualizacje systemów operacyjnych zwiększają ich osiągi i funkcjonalność, lecz jednocześnie wywołują głęboką frustrację użytkowników wynikającą ze zmiany szaty graficznej, bądź rozmieszczenia poszczególnych funkcji. Podobne odczucia mam przy każdorazowej przesiadce na nowsze wersje ulubionych programów do obróbki zdjęć, gdzie niby wszystko powinno być po staremu a okazuje się że nie do końca, bo dany suwak ktoś „wiedzący lepiej” przeniósł z jednej zakładki do drugiej i przy okazji zmienił intensywność jego działania. Ot, klasyczna sytuacja, gdy lepsze staje się wrogiem dobrego. A co byście Państwo powiedzieli, gdyby ktoś Wam zaproponował swoisty constans kluczowych cech z jednoczesną ewolucją prowadzoną niemalże transparentnie, podskórnie? Zaintrygowani? Jeśli tak, w takim razie serdecznie zapraszam na spotkanie z najnowszą odsłoną kolumn, których producenta chyba nikomu choćby śladowo zainteresowanemu dobrym dźwiękiem przedstawiać nie trzeba. Panie i Panowie, oto Vienna acoustics Beethoven Baby Grand Reference.
Jak już zdążyliśmy w krótkiej sesji fotograficznej z unboxingu pokazać tytułowe Vienny są nader udanym połączeniem dość oczywistych, przynajmniej od strony wizualnej, zmian przetworników, jak i utożsamianej od lat w austriacką marką ponadczasowej elegancji i najwyższej klasy stolarki. Dość smukłe, zaskakująco filigranowe obudowy pokryto bowiem naturalnym wiśniowym fornirem i zamiast tak optycznie, jak i mechanicznie dociążać masywnym, poprawiającym stabilność cokołem, zaproponowano rozwiązanie tyleż skuteczne, co zdecydowanie bardziej eleganckie. Otóż od spodu należy przykręcić solidne, lakierowane na czarno, aluminiowe obejmy, które wystając poza obrys kolumny, uzbrojone w budzące respekt kolce, nie dość, że zapewniają odpowiednio szeroko rozstawione punkty podparcia, to jeszcze sprawiają wrażenie, że BBGR-y (Beethoven Baby Grand Reference) niemalże lewitują kilka centymetrów nad podłogą.
Jak przystało na konstrukcję trójdrożną oferującą nader rozsądną skuteczność 89 dB przy 4 Ω impedancji Wiedeńczycy nie poskąpili drajwerów. Górę pasma obsługuje klasyczna 1.1″ tekstylna, ręcznie powlekana kopułka, natomiast średnicę powierzono usytuowanemu tuż pod nią 6” (152 mm) przetwornikowi z futurystyczną – płaską membraną typu „spider”. Sekcja basowa, w skład której wchodzi para bliźniaczych 6” głośników, zgodnie z firmowymi dogmatami została przesunięta nieco w dół. Od razu przyznam się, że widok najnowszych średnio i niskotonówek, jakimi obdarzone zostały Vienny, był dla mnie pewnego rodzaju niespodziankę, gdyż cały czas z tyłu głowy kołatała mi świadomość, że co jak co, ale w Viennach od dawien dawna „siedziały” charakterystyczne – przezroczyste, wykonane z syntetycznego kompozytu XPP pochodzące od Seasa drajwery. Jak widać niepisane im było „dożywocie” a ich miejsce zajęły nowe konstrukcje, składające się z dwóch odrębnych kompozytowych membran X4P, które dzięki płaskiej powierzchni „spider” zapewniają dokładniejszy ruchu tłokowy.
Nijakich niespodzianek nie przynosi za to widok ścianki tylnej. Pojedyncze ujście układu bas refleks, masywna, ozdobna płytka znamionowa i pojedyncze, biżuteryjne terminale głośnikowe to klasyka gatunku, przy której nie ma sensu majstrować.
Przechodząc do opisu wrażeń nausznych od razu pragnę uspokoić wszystkich tych z Państwa, którzy widząc nowe przetworniki zachodzili w głowę, czymże ta rewolucja zaowocuje. Otóż zaryzykuję tezę, że niczym … niepokojącym. Ba, śmiem wręcz twierdzić, iż przy założonych maskownicach prawdopodobnie nikt nie wpadłby nawet na to, że Austriacy dość gruntownie zmienili asortyment stosowanych przetworników. Powyższe obserwacje są bowiem nad wyraz namacalnym dowodem na to, że liczą się wiedza i umiejętności w aplikacji poszczególnych komponentów a same technikalia nie są celem samym w sobie a jedynie droga, sposobem do owych celów osiągnięcia. I w tym momencie pozwolę sobie na mała dygresję. Otóż nie dalej jak kilka dni temu brałem udział (oczywiście zdalnie) w konferencji prasowej pewnej znanej i szanowanej marki z obszaru naszych zainteresowań. Pochwalono się nowościami, pokazano, co kryją w środku i zaczęła się burza, bo wszystko, do czego byli przyzwyczajeni dystrybutorzy i przedstawiciele prasy, o klientach na razie nie wspominam, gdyż nawet nie przeczuwają co ich czeka, zostało zrobione nie tylko na nowo, co zupełnie inaczej. Na oczywisty grad pytań, wystawieni na pożarcie branżowców producenci mieli jednak zaskakująco rozsądną odpowiedź – „trzewia są nowe, ale brzmienie dalej jest zgodne z naszymi dogmatami dziedzictwem”. Dokładnie tak samo jest z tytułowymi Viennami – grają, tak jak Vienny zawsze grały, czyli z właściwym sobie spokojem, niezaprzeczalną elegancją, lecz zarazem nie stronią, oczywiście gdy wymaga tego potęgą i zaskakująco imponującym dołem pasma.
Co ciekawe, podczas testów, zamiast zgodnie z austriacką nomenklaturą predestynującą tytułowe podłogówki do reprodukcji klasyki i to z naciskiem na jej symfoniczną odmianę, zdecydowanie częściej sięgałem po zdecydowanie cięższe klimaty. O ile bowiem nie odmówiłem sobie odsłuchu dyżurnego wydania Reference Recordings „Holst: The Planets” w wykonaniu Kansas City Symphony, gdzie dość „zdystansowana” prezentacja nad wyraz przyjemnie zyskała na wypełnieniu i namacalności, to bardziej w ucho wpadały mi nieco cięższe klimaty. Wystarczyło bowiem sięgnąć po „Fractured” Lunatic Soul, by odetchnąć z ulgą i autorytatywnie stwierdzić, że pewne rzeczy na tym świecie zmieniać się nie tyle nie muszą, co wręcz nie powinny. Chodzi bowiem o zjawiskowe wręcz wysycenie i tym samym intensyfikację średnicy, która w Viennach gra pierwsze skrzypce i co najważniejsze wcale nie udaje, że jest inaczej. Zamiast silić się na pozbawioną emocji neutralność, bądź pokręcać motorykę spiesząc się nie wiadomo gdzie i po co BBGR-y świadomie kreują spektakl muzyczny po swojemu. Stawiają na czysto hedonistyczne podejście do percepcji, odbioru muzyki, który ma odbiorcy oczywiście dostarczać pełen, kompletny pakiet informacji, lecz w sposób sprawiający przyjemność, czy wręcz dziką rozkosz. I tak też się właśnie dzieje. Wokal Mariusza Dudy jest bliski, mocny ale i operujący z gracją i wyczuciem, by nie przedobrzyć i nie przekroczyć cienkiej czerwonej linii za którą namacalność przeradza się w napastliwość i ofensywność.
Przejście w dolne rejony pasma odbywa się z zasługującą na komplementy gracją. Nie słychać „szycia” pomiędzy rezydującym pod tweeterem mid-wooferem a parą przesuniętych ku dołowi basowców. W dodatku ich praca nie polega na ciągłym „pompowaniu” i dudnieniu w tle, lecz możliwie sprężystym i zwartym, choć niepozbawionym mięsistej tkanki, odzywaniu się wyłącznie wtedy, gdy dedykowane im częstotliwości na nagraniach się pojawiają. Nawet przy gwałtownych skokach dynamiki, jakich nie brakuje w mrocznej i dusznej ścieżce do „Batman v Superman: Dawn of Justice” czuć ich pewność siebie, świadomość, że mogą jeszcze więcej, jeszcze mocniej a gdy tylko zapewnimy im odpowiednią „elektrownię” również i brutalniej docisnąć słuchacza do fotela. Robią to jednak z wrodzonym wdziękiem i czymś, co można byłoby określić mianem nonszalancji, lecz pozbawionej pejoratywnego kontekstu.
Jeśli zaś chodzi o górę to pozostając w klimatach „facetów w rajtuzach” śmiało można określić ją mianem mocnej i otwartej, choć z racji swojej jedwabistości i wyrafinowania pomimo usilnych prób ani razu nie udało mi się jej przyłapać na szklistości, bądź podkreślaniu sybilantów, co dla co poniektórych miłośników „golenia się” nie tyle przy, co samą muzyką, może oznaczać zbytnie jej ululturalnienie. Proszę mi jednak wierzyć n słowo a najlepiej przekonać się nausznie samemu, że Vienny ani niczego nie pomijają, ani nie zostawiaj dla siebie, lecz tak potrafią zaprezentować reprodukowany materiał, że nawet ewentualne bezpardonowe okładanie blach przez wydzierganych jegomości na najcięższych odmianach heavy metalu, bądź free jazzu potrafi unaocznić (unausznić?) bogactwo ich wybrzmień i prawdziwą feerię barw.
Śmiało możemy zatem uznać, iż ekipa Vienna acoustics wprowadzając na rynek model Beethoven Baby Grand Reference postawiła nie tylko na uniwersalność pod względem ich wielce akceptowalnych gabarytów, co przede wszystkim soniczne wyrafinowanie. BBGR-y mają bowiem szansę zagrać praktycznie wszędzie i ze wszystkim, o ile tylko nie spróbujemy z ich pomocą nagłaśniać hal targowych, bądź schowków na szczotki a do ich wysterowania nie użyjemy jakiejś koszmarnej hipermarketowej budżetówki chełpiącej się setkami Watów mocy przy zasilaczu wielkości pudełka zapałek i to w wersji slim. Jeśli bowiem miałbym cokolwiek ze swojej strony doradzić, to akurat na amplifikacji do Vienn lepiej nie oszczędzać i jeśli tylko jest ku temu okazja zafundować im kawał porządnego pieca.
Marcin Olszewski
System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Sigma CLOCK
– Shunyata Sigma NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Kolumny: Dynaudio Consequence
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Dystrybucja: Sieć Salonów Top HiFi & Video Design
Cena: 36 000 PLN
Dane techniczne
Konstrukcja: 3-drożna, wentylowana
Rekomendowana moc wzmacniacza / Nominalna moc wejściowa: 40 – 300 W
Przetwornik niskotonowy / nisko/średniotonowy: 2 x 6″
Przetwornik średniotonowy: 6”
Przetwornik wysokotonowy: 1.1″
Pasmo przenoszenia: 33 – 23 000
Skuteczność: 89 dB
Impedancja: 4 Ω
Wymiary (S x W x G): 260 x 1095 x 330 mm
Waga: 52 kg (para)
Wersje wykończenia: Biały połysk, Czarny połysk, Wiśnia