1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Vitus Audio RI-100

Vitus Audio RI-100

Opinia 1

Vitus Audio jest kolejną marką, z którą przygodę rozpoczęliśmy już ładnych parę lat temu i to niemalże za każdym razem, podczas mniej lub bardziej zobowiązujących odsłuchów, mogąc delektować się brzmieniem urządzeń pochodzących z serii Signature, bądź nawet Masterpiece. Oczywiście nie mam nic przeciwko takiemu sposobowi poznawania oferty poszczególnych producentów, jednak doskonale wiem, iż do dobrego człowiek zaskakująco szybko się przyzwyczaja i ewentualne, późniejsze próby z przedstawicielami bardziej osiągalnych cenowo linii nieraz kończą się bolesnym rozczarowaniem. Z powyższych zagrożeń zdają sobie również sprawę sami producenci i dystrybutorzy niejako podświadomie starając się zachowywać na tyle rozsądne odstępy między propozycjami testów, aby przypadkiem nie załapać się na nagły, i jakby na to nie patrzeć, przynajmniej przez pryzmat wspominanych przyzwyczajeń, całkowicie zrozumiały, atak rozgoryczenia oczekującego tożsamych wyższym modelom cech od konstrukcji ulokowanych w zupełnie innych rejonach cennika. Czasem jednak ryzyko się opłaci. Za najlepszy przykład niech posłuży zeszłoroczny, praktycznie inaugurujący działalność naszego portalu test, nad wyraz bogato wyposażonego, przetwornika cyfrowo-analogowego RD-100. Okazało się, że nawet schodząc do tzw. poziomu ‘entry level’ można zaoferować zaskakująco wysoki procent cech droższych modeli. Z drugiej jednak strony, i na zdrowy rozsądek, nie ma się przecież w końcu czemu dziwić, skoro w przedsiębiorstwie Hansa Ole Vitusa właśnie najniższa seria, samiuteńki dół oferty określany jest mianem „High End” a to przecież dopiero punkt wyjścia! Mając nadzieję, że powyższy wstęp choć odrobinę naświetlił sytuacje z jaką przyszło nam się zmierzyć, przedstawiam Państwu bohatera niniejszej recenzji – wzmacniacz zintegrowany Vitus RI-100.

Tytułowa 100-ka nie wyróżnia się absolutnie niczym z pośród zunifikowanego pod względem designu rodzeństwa. Temat przewodni nadal ogniskuje się wokół trzech słów – kluczy, którymi są minimalizm, solidność i … ergonomia. Po pierwsze, a zarazem nad wyraz istotne, konsekwencja w przestrzeganiu powyższych cech pozwoliła osiągnąć nad wyraz wysoką rozpoznawalność duńskich produktów w high-endo’wych kręgach. Okazuje się, że bez udziwnień, ekstrawagancji, czy nawet ewidentnego tzw. „parcia na szkło” można stworzyć ponadczasową linię wzorniczą i całą swoją inwencję wykorzystać podczas tworzenia „trzewi” nowych urządzeń i nie rozmieniać się na drobne zastanawiając się czym by tu „widza – oglądacza” (bo raczej nie klienta) zaskoczyć.
Front to dwa grube płaty szczotkowanego aluminium przedzielone taflą czarnego akrylu, pod którą dyskretnie ukryto bursztynowy wyświetlacz informujący o aktualnie wybranym źródle, podczas zmiany głośności o jego poziomie plus jako stanowiący przysłowiową wisienkę na torcie – podświetlone niewielkie logo producenta. Oczywiście po rozszerzeniu wersji podstawowej o dodatkowe moduły (phonostage’a i/lub DACa) display umożliwia również nawigację po prostym i intuicyjnym menu. Wygodną obsługę urządzenia zapewnia nie tylko standardowy pilot Apple’a, ale również rozmieszczone po obu stronach „szybki” przyciski. Krótko mówiąc prościej już się nie da i nawet osoba całkowicie nieobeznana z tematyka audio spokojnie i bez zbędnego leku na pewno sobie poradzi.
Potężny, choć nad wyraz zgrabny korpus, oraz płytę tylną pokrywa czarna powłoka lakiernicza dodatkowo zmniejszająca (optycznie) bryłę wzmacniacza. Podporządkowany symetrii panel tylny w porównaniu z niemalże monochromatycznym frontem prezentuje się zaskakująco kolorowo, by nie rzec, że wręcz pogodnie. Myliłby się jednak ten, co podejrzewałby Vitusa o głęboko skrywany ekscentryzm, gdyż kolorowe oznaczenia służą jedynie ułatwieniu poprawnego popodłączania do 100-ki koniecznego okablowania, czyli minimalizują do pomijalnego minimum ryzyko popełnienia błędu. Stosunek 3 do 2 na korzyść wejść XLR w porównaniu z RCA może wywołać zdziwienie, lecz u mnie spowodował jedynie przypływ entuzjazmu – wreszcie trafiło w me ręce urządzenie, które otwarcie promuje połączenia zbalansowane, gdyż w pełni zbalansowanym jest też z natury. Dowodem na to jest również wyjście „pre-out” – dostępne jedynie w ww. formacie. A teraz czas na detal, nad którym postanowiłem bezwstydnie porozpływać się w zachwytach i komplementach – terminale głośnikowe. Zamiast ślepo podążać za coraz „ciekawszymi” dyrektywami napływającymi z Brukseli Duńczycy poszli drogą rozsądku decydując się na co prawda pojedyncze ale na tyle solidne i szeroko rozstawione gniazda, że na 99,99% nie ma na rynku przewodów zakonfekcjonowanych widłami, których by po pierwsze nie pomieściły zapewniając przy tym całkowity komfort psychiczny wynikający z pewności, iż nie ma takiej opcji, żeby końcówki przewodów się ze sobą zetknęły. Po prostu cud, miód i orzeszki. Nie popełniono również grzechu pychy i gigantomanii serwując masywne motylkowe nakrętki, które choć niewątpliwie poprawiają komfort montażu, to niestety w większości przypadków „haczą” o korpusy co masywniejszych końcówek widełkowych. Burgundowe zaślepki wskazują lokalizację opcjonalnych modułów przedwzmacniacza gramofonowego, bądź DACa.
Brak widocznego włącznika głównego dość jednoznacznie wskazuje na zalecane pozostawianie urządzenia w trybie standby, co może jest i nie w smak ekologom, lecz dla użytkowników Vitusów, jest jak najbardziej naturalne, gdyż odłączone całkowicie od zasilania wzmacniacze tegoż producenta potrafią dochodzić do pełni swoich możliwości przez kilka – kilkanaście godzin.

Tym oto sposobem dość niepostrzeżenie doszliśmy do opisu walorów brzmieniowych „budżetowego” Vitusa, które niestety zmuszeni byliśmy poprzedzić jednodniowym okresem akomodacyjnym. Nie chodzi bynajmniej o czas konieczny do doprowadzenia urządzenia fabrycznie nowego do tzw. stanu używalności, lecz umożliwienie wzmacniaczowi dojście do siebie, zarówno pod względem termicznym, jak i prądowym, po podróży przez pół Polski.
Gdy tylko okres ochronny minął na talerzu gramofonu zagościł „Il Trovatore” Verdiego (Leontyne Price, Elena Obrazcowa, R.Raimondi/Berlin Philharmonic Orchestra, Herbert von Karajan), Mając świadomość potężnej a co najważniejsze rzeczywistej mocy spodziewałem się może nie lifestylowej spontaniczności, ferii barw i doznań, jakie nie tak dawno zafundował zestaw Alluxity, ale jakiejś jednoznacznej przesłanki, zaakcentowania własnej obecności w systemie. A tu nic, zero. Choć patrzyłem się na ten ponad 40-to kilogramowy obelisk a z głośników dobiegała mnie przepiękna muzyka z trudem godziłem się na to, ze nic a nic nie próbuje mnie uwieść, od pierwszych nut chwycić jedną ręką za serce a drugą za portfel, by zaprowadzić przed komputer w celu zrealizowania przelewu. Ewidentnie brakowało mi tzw. efektu „wow!”, który uparcie nie chciał się pojawić ani w pierwszej, ani w dalszych chwilach odsłuchu. Wzmacniacz ze stoickim spokojem po prostu robił swoje – grał i w dodatku grał bardzo dobrze, choć jakby to ująć … nie powalał na kolana. Jednak im dłużej go słuchałem, tym bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że taka jest naturalna kolej rzeczy. Zamiast iść na tzw. „spontan” RI-100 z żelazną konsekwencją budował relację na płaszczyźnie on( w domyśle muzyka) – słuchacz. Zero lukrowania, owijania w bawełnę i grania pod publiczkę. Prawda, sama prawda i tylko prawda, choćby i nie najpiękniejsza.
Po klasyce przyszła pora na coś bardziej „zadziornego” – klasyczne „Machine Head” deep Purple i melodyjny heavy-metal, czyli wydany na burgundowym winylu Axel Rudi Pell „Ballads IV”. Obie pozycje nie dość, że wypadły nader przekonująco, to dodatkowo, dzięki duńskiej amplifikacji wyniesione zostały na wyżyny nieskrępowanej dynamiki i wszechobecnego, rockowego drajwu. Uderzenia perkusyjnej stopy, trącenia strun basowych gitar wprawiały w drżenie nie tylko powietrze w moim pokoju odsłuchowym, ale i rodową porcelanę Małżonki. Brak jakichkolwiek, nawet najmniejszych objawów zniekształceń powodował, iż bez bólu mogłem „odkręcić” wzmacniacz zapewniając poziomy głośności, które niepokojąco zbliżały się do tych znanych z koncertów. Jednak w trosce o własny słuch i relacje z sąsiadami powróciłem do bardziej rozsądnych dawek decybeli. W każdym bądź razie w rubryce odpowiedzialnej za wydolność prądową i odporność na przesterowanie ze spokojem mogłem wpisać ocenę celującą.
Budzący szacunek wataż, tak świetnie radzący sobie zarówno z wielką symfoniką jak i rockowymi porykiwaniami postanowiłem również sprawdzić na bardziej lirycznym, klimatycznym repertuarze. Na pierwszy ogień poszedł album „Edge of Darkness” Erica Claptona – mroczny, niepokojący, lecz o niepowtarzalnym klimacie nie stracił nic a nic ze swojej unikalności. Wzmacniacz bez trudu zapanował nad własną mocą skupiając się na jak najwierniejszym oddaniu detali i niuansów wspomniany klimat tworzących. Zero nerwowości, prężenia muskułów – po prostu stoicki spokój i dyskretne usuwanie się w cień, by zbytnio nie narzucać się słuchaczowi i nie stawać mu na drodze do jak najlepszego kontaktu z sama muzyką. Podobnie było na „Lento” Youn Sun Nah – tylko muzyka i ja. Każde muśnięcie struny, każdy szmer, czy uchwycony przez mikrofon oddech wokalistki sprawiały, iż niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki stawałem się uczestnikiem najmniejszego koncertu na świecie. Za takie podejście do tematu należą się Hansowi-Ole wielkie brawa po pierwsze za uzyskany efekt finalny, a po drugie za odwagę podjęcia ryzyka i wypuszczenie na rynek tak transparentnego urządzenia. I nie chodzi mi o to, by fałszywymi pochlebstwami zyskać przychylność producenta, lecz o zwykły zdroworozsądkowy a przy tym jednoznacznie subiektywny osąd. Bądźmy szczerzy – chętnych do tortu zwanego hi-fi jest coraz więcej, więc i pomysły na choćby chwilowe przyciągnięcie uwagi klientów stają się coraz dziwniejsze. RI-100 staje w opozycji do tego typu „oryginalności” z dumą będąc wiernym coraz częściej zapominanym, bądź o zgrozo celowo pomijanym ideom reprodukcji dźwięku jak najwierniejszej materiałowi źródłowemu. Podkreślę to jeszcze raz – mówimy tu o reprodukcji, nie o interpretacji, bądź wariacji, improwizacji na zadany temat. Tego typu środki artystycznego wyrazu pozostawmy muzykom a w audio skupmy się na tym, by materiał zarejestrowany na dowolnym nośniku zabrzmiał w sposób jak najbardziej zbliżony do tego, co było słychać na koncercie, czy w studiu nagraniowym.

Z perspektywy czasu wyraźnie widać, że Vitus był niczym maleńka zadra, drzazga, albo jeszcze lepiej (bądź akurat w tym konkretnym przypadku gorzej) niemalże niewidoczny kolec z kaktusa, który utkwił w palcu i nijak nie można go wyciągnąć. Wpięty w tor staje się niemalże całkowicie transparentny a o jego obecności przypominamy sobie, gdy trzeba go oddać. Po prostu zupełnie niespodziewanie problemy zaczynają się dopiero w momencie wypięcia 100-ki. To, co do tej pory było najzwyklejszą oczywistością w mgnieniu oka taką oczywistością być przestaje. Płaska do tej pory jak granitowy katafalk równowaga tonalna nagle się wałkuje, wybrzusza i zapada niczym zdeformowane fale asfaltowych kolein na nawierzchni stołecznych przystanków. Urządzenia, które do tej pory chwaliliśmy i lubiliśmy za faworyzowanie jakiegoś podzakresu, urzekającą barwę, bądź tzw. muzykalność okazują się irytująco podbarwione, nienaturalne, czy cierpią na ewidentne problemy z selektywnością i rozdzielczością. Oczywiście można jeszcze lepiej, lecz po pierwsze będzie (znacznie) drożej i (o wiele) ciężej, jednak nawet „mały” Vitus powinien znaleźć się jako obowiązkowa pozycja na liście odsłuchowej każdego poszukiwacza wymarzonej amplifikacji za 30-40 kzł. Z pewnością nie wszystkim się spodoba, lecz pozwoli odpowiednio wysoko ustawić poprzeczkę i nad wyraz dobitnie pokaże, na czym polega idea prawdziwego, bezkompromisowego pojęcia „High Fidelity” w pełni zasadnie aspirująca do miana high-endu.

Marcin Olszewski

Cena: 9 500 €
Dystrybucja: RCM

Dane techniczne:
Moc wyjściowa (AB): 2 x 300 W/8 ohm
Wejścia: 3 x XLR, 2 x RCA
Wyjścia: 1 x XLR
Wymiary: 195 x 435 x 435 mm
Waga: 42 kg.
Pilot: tak
Opcjonalnie: moduł Phonostage, moduł DAC

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon 1sc
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Odtwarzacz plików: Olive O2M; laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center
– Gramofon: Avid Sequel SP + SME SME 309 + Goldring Legacy (GL0007M)
– Przedwzmacniacz gramofonowy: RCM Audio Sensor Prelude IC; Avid Pulsare II
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI 5
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders; Zingali Home Monitor 2.8 Plus
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power
– Listwa: GigaWatt PF-2 + przewód LC-2mk2; Amare Musica Silver Passive Power Station
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; HighEndNovum PMR Premium; Albat Revolution Loudspeaker Chips; Acoustic Revive RAF-48H

Opinia 2

Od początku naszej działalności zajmujemy się półką Premium, ale w końcu  przyszedł czas na producenta, którego ceny już w strefie budżetowej powodują wypad gałek z oczodołów u większości populacji audiofili. Aby nadać urządzeniom dodatkowy, przystający cenie i jakości sznyt (przynajmniej w mniemaniu właściciela), nazwy swych produktów zaczął od zwrotów, gdzie większość manufaktur kończy wojaże – skromne Reference Series. Jako potwierdzenie aspiracji do miana top High Endu, nie zapomniał o rozmiarze, który na szczęście w tym przypadku jest konsekwencją topologii i zastosowanej inżynierii wewnętrznej, a nie chęci wywarcia wrażenia niebagatelną ilością audiofilskiego powietrza. Marka jest już kilka lat na naszym rynku i z powodzeniem sobie radzi, a biorąc za punkt odniesienia cennik, nie są to zakupy typu: „kupię i posłucham, najwyżej sprzedam”, tylko przemyślane, poparte wieloma odsłuchami decyzje. Sam wielokrotnie zakosztowałem różnych jej zestawień, ale nigdy na własnym podwórku. Na chwilę obecną, jedyne urządzenie z rodu będącego bohaterem niniejszej recenzji, jakie miałem okazję ocenić, był wchodzący w zeszłym roku na światowy rynek zestaw pre-power (mieliśmy z Marcinem przyjemność jako pierwsi na świecie recenzować ten produkt) następcy rodu Vitusów – Alexandra – pod nazwą ALLUXITY. Dlatego cieszę się, że teraz mogę otrzeć się o pomysł na dźwięk (tak otrzeć, gdyż jest to „budżetówka”!) seniora Hansa Ole Vitusa, z jego otwierającym ofertę zintegrowanym wzmacniaczem RI-100 Reference Series. Dystrybucją produktów duńskiej marki Vitus Audio, tak jak Alluxity zajął się katowicki RCM.

Jak wspomniałem, RI-100 rozmiarowo zbliża się do pokaźnych końcówek mocy, osiągając gabaryty mojego pieca. Głównym winowajcą jest zasilanie, zajmujące większość centralnej części wnętrza integry. Zewnętrzna bryła jest dość prosta, ale mimo tego wzbudza pozytywne emocje, a dla kochających minimalizm, będzie ucieleśnieniem marzeń. Płyta czołowa to dwa płaty grubego srebrnego aluminium, które w środkowej części zostały przedzielone wąską i ciemną skrywającą wyświetlacz płytką pleksi. Symetrycznie na prawej i lewej płycie w dolnej ich części umieszczono w pionowych rzędach po trzy przyciski obsługujące wszystkie niezbędne funkcje, które mogą być również obsługiwane, znajdującym się w komplecie uniwersalnym pilotem Apple’a. Dostarczony do testu egzemplarz był w kolorystyce srebrno czarnej, ale dostępna jest też wersja całkowicie czarna. Wyboru palety barw rodem z rynku samochodowego nie uświadczymy, ale te dwa podstawowe kolory pozwalają względnie dopasować Vitusa do reszty posiadanego systemu. Pomimo zaskakującego dużego zasilania, na zewnątrz nie znajdziemy żadnych radiatorów (mimo, że są pokaźne, skrywają się wewnątrz), jedynie otwory na górnej i bocznych ściankach obudowy (są zintegrowane w jedną całość), jako ułatwiające grawitacyjne chłodzenie kanały wentylacyjne. Ta okalająca urządzenie kształtka, wykonana jest z malowanego techniką proszkową aluminium. Tylna ścianka została wyposażona w trzy wejścia XLR, dwa RCA, jedną parę wyjść XLR do zewnętrznej końcówki mocy, niezbędne znajdujące się symetrycznie po bokach gniazda głośnikowe, centralnie umieszczony zacisk GND i gniazdo IEC. Czyli standard zapewniający wielofunkcyjność urządzenia. Jak już zdążyłem się przekonać, produkty aspirujące do pierwszej ligi w odtwarzaniu dźwięku, cierpią na nadmierne rozbuchanie wagowe i opisywany Duńczyk swoimi 42-oma kilogramami dumnie wpisywał się w ten powszechnie panujący trend. A czy gabaryty i waga nie są jedynie zasłoną dymną, mającą zatuszować niedociągnięcia w najważniejszym aspekcie bytu tego produktu – dźwięku, postaram się w tym tekście wyłuskać.
Z uwagi na rozbudowane zasilanie, RI-100 ponad dobę stał podłączony do prądu bez jakichkolwiek prób wpinania w tor. Z informacji dystrybutora wynikało, iż kilkunastogodzinny brak kontaktu z życiodajną energią, okupiony jest dobą dochodzenia układów wewnętrznych do siebie. To, że zagra od dotknięcia jest oczywiste, ale dlaczego mając nieograniczony czas, nie zastosować się do próśb dostawcy. Gdy nastał moment okablowania zrównoważonego prądowo wzmacniacza, zastanawiałem się jak wypadnie w stosunku do dzielonej propozycji młodszego z familii Vitusów. Alexander podążył w stronę barwy i lekkiego ocieplenia, które można w łatwy sposób spożytkować do swoich potrzeb, dobierając odpowiednie kolumny. Ale było to na tyle wyważone, że już moje ‘podkolorowane’ kolumny pozwalały z dużą dawką przyjemności utonąć w taktach muzyki. Tymczasem większość prezentacji produktów z pod szyldu Hansa Ole jakie miałem okazję doświadczyć, opierały się na kolumnach z przetwornikami ceramicznymi, które najczęściej są dość dalekie od temperatury grania moich głośników, a mimo to grały przyjemną dla ucha homogenicznością. Dlatego z lekkimi obawami o nadmierne podkolorowanie w moim secie, zasiadłem w fotelu i z wielkimi nadziejami na pozytywny mariaż Japończyków z Duńczykami wcisnąłem przycisk „Play”. Standardowo wizytujący mój napęd jazz z pod szyldu ECM, był gwarantem dobrej jakości materiałem zapoznawczym z możliwościami RI-100. Jak wiadomo strach ma wielkie oczy i ku mojemu zaskoczeniu, wydobywający się z wirtualnej sceny przekaz muzyczny, nie miał żadnych większych zachęcających lub zniechęcających manier. Ot porostu gra muzyka, która nie rzuca na kolana od pierwszych chwil, tylko konsekwentnie zmusza do głębszego zaangażowania, by dojść do jakichkolwiek wiążących wniosków. Oczywiście pewne aspekty pokazane były inaczej niż doświadczałem ich z moim wzmocnieniem, ale były na tyle intrygujące, że nie odważyłem się formować szybkich wniosków. Dlatego cały nowo skonfigurowany set dostał kolejny dzień na pogranie i zapoznanie się ze sobą, celem pokazania potrzeb i możliwości współpracujących ze sobą komponentów. Przerzucanie różnorodnego wokalno-instrumentalnego materiału, pozwalało na wyselekcjonowanie najważniejszych dla inżynierów Vitusa aspektów brzmienia. Dziwny, a za razem oczekiwany był fakt zaniechania zauroczenia słuchacza swoimi możliwościami już od pierwszych taktów. Startowe „łał” bywa zgubne i często kończy się zmęczeniem lub nudą przy długodystansowym odsłuchu. Ale jak ktoś bierze się za ofertę na poziomie stratosfery cenowej, powinien takie podstawowe rzeczy wiedzieć i wydaje się, że senior rodu Vitusów odrobił lekcję na piątkę. Niby nic nie porusza, nie mami, tylko zmusza do próby zrozumienia pryzmatu przez jaki patrzy producent i jeśli nadajecie na takich samych falach, jesteście ustrzeleni jako potencjalni klienci. Po takiej konfrontacji już nic nie jest takie samo jak kiedyś, a do tego bardzo boli, odciskając swoje piętno na naszym postrzeganiu muzyki. To jest początek oferty, a co będzie dalej? Tego chyba się nie dowiem, z dość prozaicznego powodu – chcąc wkroczyć na ścieżkę bardziej zaawansowanych dźwiękowo monobloków, proces logistyki krętymi schodami na drugie piętro urasta do niebezpiecznych rozmiarów uszkodzenia kręgosłupa, gdyż jedna końcówka to 85 kilogramów żelastwa. Ja chcę w spokoju dożyć emerytury, a i pracowników salonu RCM-u w Katowicach, też wolałbym mieć po swojej stronie jako przyjaciół, a nie czyhających na moje potknięcie wrogów. Ale nie ma co wybiegać zbytnio w przyszłość, dlatego postaram się rzucić niezobowiązujące spojrzenie na możliwości dostarczonego Vitusa RI-100.

W swojej przygodzie z audio z wysokiej półki przesłuchałem już kilkanaście dobrych propozycji, ale jeszcze nigdy tak długo nie zastanawiałem się jak ugryźć temat opisania swoich wrażeń. Najczęściej jest tak, że po kilku krążkach mam pewne potwierdzone w późniejszym czasie opinie i siadając do pisania uruchamia mi się przelewany na klawiaturę słowotok. Czasem muszę się hamować, by nie wyszedł z tego za długi elaborat, ale spotkanie z duńskim Vitus Audio przypomniało mi, że nie zawsze to co najlepsze można zobaczyć od pierwszych chwil i by zakosztować tej skrywanej zalety, musimy pochylić się dłużej nad słuchanym urządzeniem.  Podczas tego testu przypomniała mi się największa pochwała mojego zestawu, jaką usłyszałem od znajomego z forum internetowego podczas wizyty w moich progach (notabene sam konstruuje i wystawia urządzenia audio na corocznej warszawskiej wystawie- mam nadzieję, że to przeczyta), który brzmiał mniej więcej tak: „ Gra to bardzo dobrze, ale niczym szczególnym się nie wyróżnia”- ja tak to zapamiętałem i odebrałem. Może to zabrzmi dziwnie, ale sprawił mi tym wiele radości, gdyż ja w gruncie rzeczy nie szukam fajerwerków, tylko kawałka dobrego dźwięku w interesującej mnie specyfice prezentacji. Naturalnie w wartościach bezwzględnych przekaz musi być na odpowiednim poziomie, ale o takich standardach na tej półce cenowej nie muszę wspominać. Niemniej jednak, każde przekroczenie zdroworozsądkowego wzorca jest próbą złapania przez producenta nieobytego w temacie słuchacza. To jest zabieg celowy i często udaje się trafić potencjalnego kupca, jednak mając za sobą jakiś staż w osłuchaniu, człowiek omija takie kwiatki z daleka. Dostarczony do testu wzmacniacz, w moim odczuciu jest właśnie zmuszającym do głębokiej wnikliwości urządzeniem, które jeśli uda nam się je rozgryźć, może zaskoczyć już na podstawowym szczeblu drabinki cennikowej. Rzeczona integra zstąpiła pięciokrotnie droższą dzieloną amplifikację, a mimo to pokazała pewne aspekty w innej niż dotąd odsłonie. Czy lepiej nie wiem, gdyż nawet kilkudniowy odsłuch nie jest w stanie utwierdzić mnie w tym przekonaniu, ale zaznaczam, że to jest startowa propozycja, która rodzi wiele cisnących się na usta pytań, a w szczególności jedno: „Jeśli to jest start, to aż strach prosić o wyższe modele, by móc spać spokojnie z tym co obecnie mam”. O sprawach eliminujących wyższe modele wspomniałem akapit wcześniej, dlatego skupię się na razie na dzisiejszym bohaterze.

Ogólna pantoflowa wieść niesie, że komponenty Vitus Audio są podszyte barwą w dobrym tego słowa znaczeniu, co znaczy, że dodają kolorytu na środku i najniższych składowych, bez odczuwalnego spowolnienia. I właśnie to mnie trochę martwiło. Przy ciepło grających moich kolumnach, obawiałem się zbytniego nasycenia i zatracenia ważnych w grze kontrabasu solo informacji, które to przy ubogich w instumentarium składach jazzowych, zmniejszyłoby najczęściej występujące trio do duetu, a tego nie chciałem. Tymczasem to, co popłynęło z głośników, przewartościowało zasłyszane opinie do postaci nie podkolorowania, tylko dociążenia i utwardzenia dźwięku, a to już inna para kaloszy. Wszystkie źródła pozorne miały większą masę – nawet blachy bębniarza, ale nie odczuwałem zmiękczenia i ocieplenia. Dawało to fajny drajw muzyce granej nawet przy bardzo niskich poziomach głośności. Stopa przez cały czas dawała sygnał, że perkusista jej używa, wspomniany kontrabas był trochę większy, ale zachowywał przyzwoite proporcje brzmieniowe, a wokale zwiększały swój odstęp od szumu tła go otaczającego. Krótko mówiąc, Duńczycy zaproponowali dawkę sterydów, nie przekraczając przy tym zdrowego rozsądku. Takie postawienie sprawy ożywia nam dalsze plany, co powoduje lekkie przybliżenie całej sceny do słuchacza, ale bez większych strat w pozycjonowaniu muzyków i sposobie ich prezentacji w wirtualnej przestrzeni pomiędzy kolumnami. Bardzo ucieszył mnie fakt, że te zabiegi z masą dźwięku nie wpłynęły na zmianę temperatury całego przekazu. Nie odczułem ani ochłodzenia, które wprowadziłoby zbytnią analityczność, ani ocieplenia powodującego cukierkowatość grania, a w konsekwencji zaniku różnicowania wkładanych do napędu płyt. Odtwarzanie wszystkiego na jedno miłe dla ucha kopyto, po krótkim czasie staje się monotonne i nieciekawe, a że z różnych przyczyn nie wszyscy o tym wiedzą, dlatego Hans Ole Vitus pomyślał za nich i tak ustawił próg nasycenia, by nie przekroczyć dobrego smaku. Gdy na koniec zastanawiałem się, czego brakuje mi w porównaniu z moim wzorcem, przyszła mi tylko jedna myśl – blask i ogólnie pojęty oddech w muzyce. Nie żeby było za gęsto, czy głucho, tylko nie było tej iskierki w blaszkach i powiewu świeżości w wokalistyce czy to klasycznej, czy jazzowej. Oczywiście owo wspomniane utwardzenie niesie za sobą lekkie zmniejszenie mikroinformacji o instrumentach, ale nie przejmowałbym się tym, gdyż oprócz tego, że trzeba wiedzieć, iż można lepiej, to dla kogoś innego taki obrót sprawy może być cechą pożądaną. Wiadomo przecież nie od dziś – co klient, to inne wymagania. Proszę mnie źle nie zrozumieć, nie szukam dziury w całym, tylko zwracam uwagę na sprawy, które z dużą dozą pewności są wyeliminowane w wyższych modelach port folio marki Vitus Audio. I nie są to na siłę wyszukiwane problemy, tylko rzeczy, które nie występują w moim, na co dzień słuchanym zestawieniu. Ale przypominam też, że moje postrzeganie testowanego wzmacniacza jak każda opinia jest niestety subiektywne, ale biorąc pod uwagę ilość przesłuchanego sprzętu, w miarę wyważone.

Początkowy brak natychmiastowych wniosków na temat tego intrygującego wzmacniacza, okazał się najwartościowszą cechą RI 100, jednak gdy poznałem go nieco bliżej, próbuję tym akapitem opanować cisnący się na usta wspomniany słowotok. To przecież początek przygody z tą firmą, dlatego zostawię sobie pole do popisu przy wyższych modelach, które z przyczyn technicznych mogą nie zawitać w moim sanktuarium. Jako konkluzja muszę przyznać, że mimo wcześniejszych kontaktów z tą marką, nie spodziewałem się takiego obrotu sprawy. W pierwszych minutach niczym niewyróżniający się dźwięk, zmusił mnie do zaangażowania sporej ilości zwojów mózgowych. Kogoś początkującego prawdopodobnie z miejsca powali na kolana, ale dla człowieka obytego z tą półką cenową, zwykłe hokus pokus nie wystarczy i trzeba znaleźć pierwiastek niedopowiedzenia, który zmusi go do głębszych refleksji. Ten zabieg udał się Duńczykom bardzo dobrze, a przy okazji pozwolił na przełamanie formowania wniosków z rozdzielnika po pierwszych kilku taktach muzyki. Prawie zawsze dalszy proces słuchania owe wnioski potwierdza, ale takie wymagające dłuższych przemyśleń urządzenia ograniczają metodę szybkiego przepinania i oceniania sprzętu, zmuszając/pozwalając na dłuższe sesje porównawcze. Brawo panowie. Ten test pokazał dziwne oblicze prezentowanej firmy, która uchodząc za nasycającą i podgrzewającą brzmienie, w przypadku zaistnienia w już podgrzanym secie, nie degraduje osiągniętego konsensusu, tylko umiejętnie wpisuje się w zastany tor audio. Wszyscy potrzebujący dawki koloru i dociążenia na pułapie cenowym zajmowanym przez RI-100, powinni spróbować mariażu Duńczyka ze swoją układanką, gdyż jak widać na moim przykładzie, radzi sobie bez większych problemów nawet przerastającym go jakościowo zestawieniu.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście, to kompletny zestaw firmy Combak Corporation
Elektronika Reimyo:
– dzielony odtwarzacz Cd: CDT – 777 + DAP – 999 EX
– przedwzmacniacz lampowy: CAT – 777 MK II
– tranzystorowa końcówka mocy: KAP – 777
Kolumny: Bravo Consequence+
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sek
cja niskotonowa)
IC RCA: Harmonix HS 101-GP
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Stolik: Rogoz Audio
Akcesoria:
– antywibracyjne: stopy pod końcówkę mocy Harmonix TU 505EX, platforma antywibracyjna Acoustic Revive RST-38H
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: Dr. Feickert Analogue „Twin”
ramię: SME V
wkładka: Dynavector XX-2 MKII
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM „THERIAA”
      

Pobierz jako PDF