Opinia 1
Kiedy wiosną tego roku warszawski Hi-Fi Club uszczęśliwił nas (i piszę to bez najmniejszego cienia złośliwości) dzielonym, wycenionym na niemalże okrągłe 100 000 PLN zestawem VTLa w składzie TL-5.5 Series II Signature + S-200 Signature uznaliśmy jednogłośnie z Jackiem, że po takim wstępie trzeba uzbroić się w cierpliwość i tylko wypatrywać okazji, by w możliwie sprzyjających okolicznościach przyrody wstawić do naszego OPOSa topowe TL-7.5 SERIES III z S-400 SERIES II, bądź … SIEGFRIED SERIES II. Niby High-End to nie wyścigi, ani konkurs piękności, ale po prostu byliśmy, i nadal jesteśmy ciekawi (to z kolei niezobowiązująca aluzja w kierunku dystrybutora), jak te amerykańskie smoki wypadłyby na tle równie imponującego seta Octave Jubilee. Traf jednak chciał, że w międzyczasie zaczęliśmy uważnie przyglądać się segmentowi konstrukcji zintegrowanych i po kilku przykładach opartych na tranach postanowiliśmy wziąć na warsztat jakąś lampę i … wzięliśmy – jedyną w ofercie VTLa integrę o symbolu IT-85. Może nie jest to konstrukcja nowa i w jakimś stopniu przełomowa, ale warto czasem zejść na ziemię i posłuchać „klasyki”, która może niepostrzeżenie, ale jednak sukcesywnie poddawana jest delikatnym zmianom.
Pierwsze wzmianki o IT-85 kojarzę gdzieś z okolic 2001 r. Jak na tamte czasy dość brutalne wzornictwo z masywnym, przypominającym opiekacz / piecyk gazowy frontem robiło naprawdę imponujące wrażenie. Jak jednak widać na załączonych zdjęciach integra przeszła dość gruntowny lifting i obecnie prezentuje się zdecydowanie mniej kontrowersyjnie. Jednak pomimo swoich niezaprzeczalnie kompaktowych gabarytów nie zatraciła nic z firmowej linii wzorniczej i nadal jest … zaskakująco ciężka. Niemalże trzydzieści kilogramów w tak zwartej bryle upodabnia ją do małego pitbulla i uprzedzając nieco fakty jedynie nieśmiało napomknę, że owo „napakowanie” również słychać. Ale skupmy się, przynajmniej na razie, na walorach czysto wizualnych i wrażeniach organoleptycznych.
Płyta czołowa jest jedną z natywnych cech amerykańskich pieców i wystarczy dosłownie jeden rzut oka, aby wiedzieć, że właśnie z rasowym VTLem mamy do czynienia. Elegancko wymodelowany płat szczotkowanego aluminium dostępny w czerni, bądź naturalnej szarości w swej centralnej części mieści pokaźnych rozmiarów panoramiczne, lekko przydymione okno z firmowym nadrukiem chroniące ukryte ze nim szklane bańki.
Tuż pod nim wygodnie umościły się ułatwiające obsługę: obrotowy selektor wejść, gniazdo słuchawkowe ze stosownym przełącznikiem hebelkowym odcinającym wyjścia głośnikowe, gałkę regulacji głośności, kolejne dwa hebelki odpowiedzialne za uaktywnienie wejścia na procesor, oraz wyciszenie, oczko czujnika IR i masywny włącznik główny. Krótko mówiąc mamy wszystko to, co 99.9% populacji jest potrzebne do szczęścia. Patent z lampami ukrytymi za szybą docenią nie tylko rodzice małoletnich szkrabów, ale i posiadacze wszelakiej maści zwierzaków, bo choć rozżarzone bańki widać, to krzywdy ani im, ani tym bardziej sobie dać się nie za bardzo da. To tak jakby znaleźć sposób, żeby zjeść ciastko i cały czas mieć ciastko.
Pokrywa górna a dokładniej klasycznie pozaginany, gęsto perforowany profil stanowiący solidny „klosz” dla płaszczyzny nośnej z zamontowanymi trafami, kondensatorami i oczywiście ukochaną szklarnią utrzymują na miejscu po dwie śruby z każdego boku i kolejne dwie, tym razem ze łbami imbusowymi na froncie. Ściana tylna, czyli tak naprawdę jak to w lampowcach bywa dość wąski pas wzdłuż dolnej krawędzi wręcz oszałamia bogactwem oferowanego asortymentu. Znajdziemy tam bowiem nie tylko masywne zakręcane terminale głośnikowe (zero irytujących kołnierzy i innych tego typu wynalazków, które jeszcze niedawno w przypadku 85-ki miały miejsc), ale i pięć par wejść liniowych, pętlę magnetofonową, wejścia na procesor i wyjście z przedwzmacniacza. Oczywiście wszystko w standardzie RCA, bo XLRy w VTLu pojawiają się dopiero na nieco wyższej półce, ale nie ma co rozpaczać, bo całość rozplanowana jest naprawdę z rozmysłem, dzięki czemu przewody głośnikowe nie plączą się z wpiętym w umieszczone na przeciwległym skraju gniazdo kablem zasilającym a i interkonekty nie powinny narzekać na zbytni tłok. W dodatku górna część płyty tylnej, na której umieszczono terminale głośnikowe nachylona jest pod kątem 45 stopni, dzięki czemu bez problemu podpiąć można nawet ciężkie i masywnie zakończone przewody. Co ciekawe, zamiast, jak to zwykle w lampowcach bywa, zastosować odrębne odczepy dla kolumn 4 i 8 Ω zdecydowano się na pojedyncze wyjścia zoptymalizowane dla obciążenia 5 Ω. Słowem jest nieco inaczej niż u konkurencji, ale zapowiada się dobrze.
Po zdjęciu ochronnej klatki zyskujemy dostęp nie tylko o samych lamp, o których za chwilę, lecz również do manualnych pokręteł do ustawiania prądu spoczynkowego lamp mocy. Jeśli zaś chodzi o wspomnianą szklarnię to reprezentują ją cztery pentody EL34 Electro Harmonixa, dwie podwójne triody ECC82 (pierwszy stopień wzmocnienia) i cztery ECC81 (sterujące i odwracacz fazy). Wszystkie maluchy pochodzą od JJ-a. Jak widać nikt w Stanach nie silił się na oryginalność i wysublimowane NOS-y, implementując powszechnie dostępne a przy tym możliwie budżetowe lampy, więc i pole do popisu dla domorosłych tweakerów jest naprawdę spore.
Na wyposażeniu nie zabrakło za to prostego pilota umożliwiającego jedynie regulację głośności i wyciszenie.
Przechodząc do brzmienia pragnę odwołać się do wcześniej nadmienionej kynologicznej analogii. Otóż 85-ka pomimo klasycznych i będących symbolem nie tylko muzykalności, ale po prostu „ładnego grania” EL34-ek na pokładzie przejawia cechy właściwe wspomnianym młodym pitbullom. Jest zarazem spontaniczna, muskularna i zaskakująco zwinna, szybka. To nie jest rozmemłane, wręcz lepkie granie do puszczania audiofilskich smętów i repertuaru jaki można usłyszeć w hotelowych windach. Oczywiście i takie „muzaki” VTL zagra, ale zdecydowanie lepiej poczuje się w swoich rodzimych klimatach. W celu weryfikacji z pełnym przekonaniem polecę „La Futura” ZZ Top lub „Dust Bowl”, gdzie na wiośle przepięknie szyje Joe Bonamassa. To takie surowe, wręcz szorstkie – męskie granie, jednak podszyte niesamowitym ładunkiem emocjonalnym, co tytułowa integra z niezwykłą swobodą nie tylko oddaje, ale i dodatkowo podkręca nieco drajw. Jest nieco twardziej niż zazwyczaj, ale przez to bardziej autentycznie. W damskich wolakach z Beth Hart („Bang Bang Boom Boom”), czy Sharon den Adel (Within Temptation – „An Acoustic Night At The Theatre” ze szczególnym akcentem na fenomenalny duet z Anneke van Giersbergen na „Somewhere”) na czele sporo zyskuje „charakterność”, słychać, że przy mikrofonie stoi kobieta z krwi i kości, co z niejednego pieca chleb jadła i życie zdążyło odcisnąć na niej i jej głosie swoje piętno a nie plastikowa wydmuszka stworzona przez dział marketingu któregoś z koncernów wydawniczych.
Skupiając się na średnicy nie sposób nie zauważyć, że VTL nie jest tak gęsty, nasycony, jak oparty również na EL34 Air Tight ATM-1s. Niby różnica między obiema konstrukcjami nie jest może jakaś kolosalna, ale Japończyk potrafi nieco lepiej stworzyć klimat, poczarować barwą, czy tu i ówdzie kapnąć nutkę słodyczy. VTL jest bardziej bezpośredni, idzie na żywioł nie siląc się w nawet najmniejszym stopniu na próby doszukiwania się w reprodukowanym repertuarze drugiego dna. Po prostu gra to, co dostaje i jeśli pomiędzy „złapanymi” w ramach projektu muzykami nie było chemii, to i z głośników jej nie usłyszymy. Co ciekawe taka bezpośredniość wcale nie oznacza piętnowania jakości materiału źródłowego, gdyż nawet ewidentnie spaprane technicznie płyty, ale mające w sobie „to coś” potrafiły przykuć mnie na długie minuty do fotela, a za to komercyjne muzaki odrzucały już po pierwszych kilku taktach. Dlatego też zdecydowanie częściej podczas bytności 85-ki usłyszeć można było u mnie „The Joshua Tree” U2 niż promowane obecnie w największych rozgłośniach pseudo gwiazdki. A tak swoją drogą coraz częściej utwierdzam się w przekonaniu, że w czasach, gdy do mikrofonu dopuszczani ludzie o jak to się ładnie mówi „radiowej urodzie” muzyka była zdecydowanie lepsza. Państwo też tak mają?
Niuanse odpowiedzialne za odwzorowanie akustyki pomieszczeń, w jakich dokonano nagrań może nie są marginalizowane, ale trudno uznać je za jakoś specjalnie traktowane, co przy części repertuaru barokowego, czy generalnie bazującego na tego typu efektach może nieco osłabiać ich przekaz.
Można również uznać, że 85-ka, jak na lampowca gra niezwykle liniowo. Żaden z podzakresów nie wyrywa się przed szereg i nie próbuje zbytnio skupiać na sobie uwagi, przez co dość łatwo można uznać, że jest konstrukcją na tyle uniwersalną, że z powodzeniem powinien odnaleźć się praktycznie w każdych warunkach. Nie poraża może rozdzielczością i holograficzną przestrzennością rodem z SETów opartych na 300B, czy też 2A3 i nie potrafi złapać tak żelaznym uściskiem jak konstrukcje czerpiące moc z coraz popularniejszych KT150, ale z tymi ostatnimi z powodzeniem nawiązuje równorzędną walkę jeśli chodzi o szerokorozumianą muzykalność. Owe lekkie poluzowanie najniższych składowych słychać szczególnie przy gęstych i ciężkich aranżacjach, jakich np. nie brakuje na „Endless Forms Most Beautiful” Nightwish, czy „In Requiem” Paradise Lost, lecz czytając powyższe uwagi warto brać pod uwagę, że VTL miał u mnie mocno pod górkę, gdyż do wysterowania były Gaudery Arcona 80, których efektywność sam producent określa mianem „wystarczającej”.
Wbrew pozorom, a przede wszystkim wbrew nieco krytycznym uwagom końcowym uczciwie muszę stwierdzić, że najmniejszy z VTL-i sprawił mi nie lada niespodziankę i wiele radości. Spokojnie bowiem można uznać, że przy zupełnej bezobsługowości oraz świetnej ergonomii wystarczy tylko dobrać odpowiednie kolumny do ulubionego repertuaru, warunków lokalowych i zmysłu estetycznego Małżonki a potem cieszyć się muzyką przez długie lata. Natomiast jednostki lubiące eksperymentować mają w tym momencie całkiem spore pole do popisu, gdyż standardowo zamontowane lampy aż proszą się o jakieś bardziej zacne zamienniki, co całe szczęście w przypadku IT-85 wcale nie oznacza konieczności wyłożenia małej fortuny.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-1sx
– Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY; Bryston BDP-π
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Abyssound ASV-1000
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5
– Przedwzmacniacz liniowy: Chord CPA 3000
– Końcówka mocy: Chord SPM 1200 MkII; Ayon Spirit PA
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips
Opinia 2
Są takie marki w naszym audiofilskim światku, które bez względu na pułap cenowy w jakim pozycjonują swój produkt, kolokwialnie mówiąc zawsze spadają na cztery łapy. Co to oznacza? Nic innego, jak pewien spokój potencjalnego klienta o końcowy efekt soniczny nieraz w dość przypadkowych okolicznościach. Jest to o tyle ciekawe, że jeśli nawet w konfiguracji z już posiadaną układanką nie zaliczymy pełnego rodem z bajek Disneya synergicznego szczęścia, to uzyskany wynik będzie co najmniej dobrych, żeby nie powiedzieć wysokich lotów. Owszem, czasem porażki mogą się zdarzyć, ale zwalałbym to raczej na kark bezmyślnej nonszalancji połączeniowej początkującego melomana, że wszystko co drogie musi zagrać ze wszystkim, aniżeli na błąd konstrukcyjny produktu danego brandu. I wiecie co? Właśnie z podobnym, z większości bojów wychodzącym z tarczą producentem będziemy mieli przyjemność się dzisiaj bliżej zaznajomić. O kogo chodzi? Miło mi przedstawić przybysza zza wielkiej wody, czyli znaną wszystkim przynajmniej średnio zaawansowanym słuchaczom muzyki w dobrej jakości amerykańską markę VTL ze swoim otwierającym portfolio modelem IT – 85, której dystrybucją na naszym rynku zajmuje się nie kto inny, jak warszawski Hi-Fi Club.
Spoglądając na prezentowane zdjęcia łatwo zauważyć, że gość zza oceanu trochę przecząc utartej przez rodaków megalomanii gabarytowej jest stosunkowo niewielki. Jednak gdy zapragniemy bez przygotowania psychicznego dokonać swawolnego przestawienia go w inne miejsce, okaże się, że może duży nie jest, ale nie oddając pola europejskiej konkurencji swoje waży. Ważnym aspektem wizualnym jest udana próba ubrania lamp w nadającą ciekawy efekt obudowę. Jej front jest czymś w rodzaju okalanego srebrną ramką sporej wielkości wizjera, za którym widać zastosowane w układzie elektrycznym lampy elektronowe. Niestety, owe okienko jest na tyle mocno przyciemniane, że dopiero nocą bursztynowe szklanki są w stanie oddać nam co nieco ze swoich walorów wizualnych. Dobrym posunięciem producenta jest również unikanie przeładowania przedniego panelu serią manipulatorów. Dlatego też znajdziemy na nim jedynie dwie gałki (lewa selektor wejść, prawa głośności), gniazdo z włącznikiem inicjującym ścieżkę dla słuchawek, przełącznik aby tę z założenia integrę wykorzystać w trybie końcówki mocy, hebelek MUTE i prostokątny włącznik. Z uwagi na bardzo gęste wykorzystanie wnętrza wzmacniacza przez układy elektryczne wszystkie ścianki obudowy (tylna , boczne i dach) są mocno ażurowymi, oddającymi ciepło płaszczyznami. Tylny panel zaś, trochę nietypowo wykorzystujący jedynie najniższe parcele pleców oferuje naprawdę imponujący zestaw wejść analogowych. Co prawda wszystkie są w standardzie RCA, ale oprócz nich dostajemy jeszcze przelotkę PRE OUT, TAPE OUT i PROC AMP IN. Ale to nie koniec wyliczanki, gdyż oferta zaplecza przyłączeniowego obejmuje dodatkowo – po osobistym aplikowaniu urządzenia w tor śmiało mogę powiedzieć – usytuowane trochę zbyt blisko siebie pojedyncze terminale głośnikowe i gniazdo zasilające. Jak widać, niby mała powierzchnia, a propozycji mnóstwo.
Proces testowy odbył się dość standardowo, gdyż nasz IT-85 był tak pożądanym przez kolegów z klubu urządzeniem, że jego start w moim zestawie poprzedziła sesja wyjazdowa. Ostatnimi czasy zmieniliśmy lokum i co za tym idzie całkowicie tor porównawczy. Co prawda zdążyliśmy się już go „nauczyć” – czytaj poznaliśmy jego sposób prezentacji, ale gdy poprzednia konfiguracja stawiała pretendentów do laurów przed spotkaniem z zestawem przetworników aluminiowych, to tym razem ze wzrostem wyrafinowania zestawienia zmieniły się również kolumny, które teraz są ostoją muzykalności za cenę skrajów pasma – trochę przejaskrawiam, ale tak mniej więcej to odbieram. Zatem z jakiej strony pokazał się VTL w nowym dla nas towarzystwie? Pierwsze co rzuciło się wszystkim w ucho, była wstrzemięźliwość w przypisanemu lampom EL34 przesłodzeniu muzyki. Zgromadzone tego wieczora gremium rzekło nawet, iż w porównaniu do swoich braci z podobnymi szklanymi bańkami Amerykanin jest pewnego rodzaju suchotnikiem. Oczywiście było to zamierzone przewartościowanie sytuacji, ale z pewnością zdradzał duże tendencje ucieczki przed zaszufladkowaniem go do worka zatytułowanego: „Lejący się z kolumn lukier”. Jeśli chodzi zaś o ogólny sposób generowania sceny muzycznej, zgodnie stwierdziliśmy, że gra ciemnymi, trochę nieśmiałymi w oddaniu ilości informacji wydarzeniami muzycznymi. To w wielu przypadkach będzie ratunkiem dla potrzebującego nieco uspokojenia w swoim systemie audiofila, ale mimo, iż w tej konfiguracji był zbędny, przekaz nadal wypadał co najmniej ciekawie. Dlatego niejako puentując spotkanie wszyscy zgodnie stwierdziliśmy, iż piecyk z tej znamienitej manufaktury w stosunku jakość-cena grał dobrze. Dlaczego? Oczywiście w klubie jest kilku lampiarzy i gdy we wnętrzu 85-ki zobaczyli będące ofertą startową rosyjskie lampy, wiedzieli, że przy takim podaniu dźwięku i tak maluch poszalał z jakością, co po implementacji zdecydowanie lepszego seta bursztynowych słoików z pewnością pozwoliłoby mu nawet nas zaczarować.
Gdy nadszedł czas spotkania z moimi zabawkami, okazało się, że owszem rozjaśnić bardzo się nie rozjaśnił, ale trochę zadziorniej grające na skrajach pasma kolumny TRENNER&FRIEDL i dzielony CDek Reimyo pozwoliły mu pokazać kila fajnych szczegółów muzycznych. Zacząłem z wysokiego „C” i w napędzie wylądowała włoska muzyka dawna „Dialoghi a Voce Sola”. To ciekawe, ponieważ przy niezbyt dobrym naświetleniu proporcjonalnie rozbudowanej tak wszerz, jak i w głąb sceny muzycznej, podczas przekazu muzycznego cierpiały jedynie nadające intymności słuchanym utworom efekty związane z kubaturą kościelnego wnętrza. Z jednej strony nie ma się co dziwić, że pokazał pewne niedociągnięcia, gdyż to zaledwie początek oferty, jednak z drugiej, gdyby w owych niedostatkach był zdecydowanie swobodniejszy w górnych rejestrach, może echo podszyte byłoby lekkimi zniekształceniami, ale wolałbym tak, niż domyślać się, czy mam do czynienia z nagraniem studyjnym, czy w realnej budowli. Naturalnie trochę przewartościowuję sprawę, ale jak inaczej niż lekko wynaturzając daną sytuację pokazać Wam w czym rzecz? I gdybym na zakończenie spotkania z tą płytą miał znaleźć inne minusy, to chyba jedynie wspomniana lekka utrata znanego z codziennego życia oddechu dobiegających do mnie fraz dźwiękowych była aspektem, nad czym mógłbym pomarudzić, ponieważ znane wszystkim lampiarzom EL34 bez względu na fakt unikania przesłodzenia i tak w kwestii kolorytu przekazu zrobiły dobrą robotę. Kolejnym krążkiem był materiał stricte elektroniczny spod bandery Massive Attack „Mezzanine”. Rozpoczynający płytę kultowy kawałek „Angel” swoim pulsującym basem bez problemów masował moje wnętrzności i w tym momencie muszę przyklasnąć jankesowi, gdyż bez względu na poziom głośności robił to bez większej zadyszki. Może tracił lekko na wyrazistości wszelkich przesterów – przypominam o nadaniu dźwiękowi gładkości i lekkiego przygaszenia światła i ostrości rysowania niskich tonów, ale po przekroczeniu punktu „G” z gałką VOLUME wszystko i tak było mi już obojętne. Ważne, że się nie dusił, tylko z radością wbijał mi w mózg bębenki uszu. Nie wiem, skąd on miał w sobie tyle życia, ale Watt-y z lampy to inny świat niż z tranzystora, o czym w tym momencie miałem okazję się przekonać. Aby zakończyć test w miarę spokojnym, ale jednak konsekwentnie wyrafinowanym materiałem muzycznym swój wzrok skierowałem w stronę Larsa Danielsona i jego kompilację „Libera Me”. Efekt? Osadzenie w masie i koloryt poszczególnych instrumentów idealnie wpisywały się w mój zakres tolerancji. Co prawda ostatnimi czasy w konsekwencji zderzania się z topowymi konstrukcjami audiofilskiego świata lekko skręcam w stronę równowagi tonalnej, ale na chwilę obecną nie oddaję jeszcze zbyt ochoczo przyjemności słuchania, jaką daje mi barwa na rzecz trącającej bezdusznością poprawności politycznej. Dlatego też w tym aspekcie bez problemów emocjonalnych stawiam VTL-owi oceną pozytywną. Zatem gdzie widzę niedociągnięcia? Może nie są to niedociągnięcia, tylko pewien sznyt brzmieniowy, ale brakowało mi tego zdiagnozowanego już w pierwszym klubowym odsłuchu blasku. Nie było źle, ale ta płyta aż kipi od przeszkadzajek i tego typu dodatków a delikatne ostudzenie górnego zakresu niestety odciskało swoje piętno. Innym maleńkim minusikiem był kontur niskich rejestrów. Jednak co ciekawe, gdy niespecjalnie cierpiał na tym fortepian, to już kontrabas grał bardziej pudłem niż struną. Dlaczego akurat przy tej płycie tak się pastwię? To jest majstersztyk realizacyjny i gdy w muzyce dawnej nie wycina się instrumentów z tła tak ostrą kreską, to już wycyzelowany ECM-owski jazz jest w tym mistrzem świata – oczywiście daleko mu do Stockfischa i innych tego typu wytwórni. Puentując ten krążek i patrząc na przekaz całościowo nie widzę większych odstępstw od tego, co w ogóle jest w stanie wskórać z kilkukrotnie droższym piecem każdy chcący błysnąć w procesie testowym tak nisko pozycjonowany sparingpartner. Dlatego też jednym zdaniem rzekłbym, że wzmacniacz zza oceanu jest bardzo spójnie grającym klockiem, a wszelkie wyartykułowane za i przeciw opisane są po to aby dać Wam bardzo dużą paletę informacji z czym go konfigurować.
Ciekawe, taki maluch, a w muzyce elektronicznej pokazał tyle ducha. Co więcej, w dawnej kameralistyce również walczył bardzo dzielnie. Oczywiście miał pewne niedoskonałości, ale nie oszukujmy się, w takim repertuarze wykładało się wielu i to zdecydowanie droższych konkurentów. I gdy na koniec w kontrze do dwóch poprzednich przytoczę płytę kontrabasisty (Lars Danielson), trzeba powiedzieć, że grający pierwsze skrzypce instrument stawia tak wysoko zawieszoną poprzeczkę, że lekki poślizg na tym pułapie cenowym jest czymś naturalnym. Gdzie zatem widzę 85-kę? Proszę bardzo. Jeśli nie macie zbyt ociężałego dźwiękowo systemu, z pewnością nie zaszkodzi zapoznać się z jego możliwościami sonicznymi. Natomiast, gdy codzienne słuchanie muzyki powoduje u Was pękanie szkliwa na zębach, VTL jest wręcz panaceum na całe tnące powietrze żyletkami zło. Niestety, aby dostać wiarygodną odpowiedź, czy ożenek z zaoceanicznym dżentelmenem jest wam po drodze, musicie skontaktować się z dystrybutorem. Ja ze swojej strony mogę powiedzieć tylko jedno, naprawdę warto spróbować, gdyż gra jest warta świeczki.
Jacek Pazio
Dystrybucja: Hi-Fi Club
Cena: 22 000 PLN
Dane techniczne:
Moc wyjściowa: 2 x 60 W / 8Ω, 2 x 80 W / 4Ω
Lampy: 2 x 12AU7, 4 x 12AT7, 4 x EL34
Pasmo akustyczne: 1 – 75 kHz, -3dB
Czułość wejściowa: wejścia liniowe: 180mV; Amp in: 575mV
Impedancja wejściowa: wejścia liniowe: 20 kΩ, Amp in: 135kΩ
Impedancja wyjściowa:
Amp out: 1.55 Ω,
Słuchawki: 16 Ω,
Preamp out: 400 Ω
Zalecana impedancja słuchawek: 50-500Ω
Pobor mocy: 200W w spoczynku, 600W przy pełnej mocy
Wejścia: 5 par gniazd RCA
Wymiary (Sz. x Gł. x Wys.): 40 x 28 x 17.75 cm
Waga: 29.5 Kg
System wykorzystywany w teście:
– Odtwarzacz CD: Reimyo CDT – 777 + Reimyo DAP – 999 EX Limited
– Przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– Końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
– Kolumny: TRENNER & FRIEDL “ISIS”
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sekcja niskotonowa)
IC RCA: Hiriji „Milion”
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, X-DC SM Milion Maestro, Furutech NanoFlux – NCF
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix Beauty Tone Milion Maestro, Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints „ULTRA SS”, Stillpoints ”ULTRA MINI”
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA