1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. VTL TL-5.5 Series II Signature & S-200 Signature

VTL TL-5.5 Series II Signature & S-200 Signature

Opinia 1

W dobie postępującej, niemalże wszechobecnej miniaturyzacji i coraz bardziej radykalnego pseudoekologicznego zorientowania ustawodawców idee, które do tej pory przyświecały High-Endowi stają się najogólniej rzecz ujmując mało popularne. Co ciekawe, pomimo coraz bardziej kontrowersyjnych cięć natury technologicznej ceny zamiast się urealniać szybują na niespotykane wcześniej pułapy i w rezultacie pozycjonowanie konkretnego produktu nie tylko na rynku, lecz i w popularnych rankingach odbywa się zamiast na podstawie rzeczywistej jakości brzmienia li tylko poprzez pryzmat żądanej za niego kwoty. Takiego stanu rzeczy inaczej aniżeli patologią nazwać nie sposób a i zgody na takie poczynania być ze strony konsumentów nie powinno. Pytanie tylko co oni biedni mogą zrobić? Oflagować się i na złość koniunkturze nie upgrade’ować posiadanych systemów? Utopia. Zdecydowanie rozsądniejszym rozwiązaniem jest mały research w branży i wyselekcjonowanie (wąskiego) grona ostatnich rozsądnych marek, które pozostały wierne swoim pierwotnym ideałom. Jedną z nich, z dość dużą dozą prawdopodobieństwa, będzie amerykański VTL. My byśmy na nią w kadym bądź razie wskazali a że nadarzyła się ku temu okazja, dzięki uprzejmości polskiego dystrybutora – warszawskiego  Hi-Fi Clubu postanowiliśmy empirycznie zweryfikować i skonfrontować nasze domniemania ze stanem faktycznym biorąc na warsztat dzieloną amplifikację pod postacią przedwzmacniacza TL-5.5 Series II Signature i stereofonicznej końcówki mocy S-200 Signature.

Nie bez powodu na wstępie poprzedniego akapitu wspominałem o miniaturyzacji, gdyż tytułowe VTLe stanowią nader namacalne jej zaprzeczenie. Zamiast niemalże desktopowych, D-klasowych proekologicznych naleśników otrzymujemy bowiem ponad sześćdziesiąt kilogramów prądożernego, grzejącego się i jakże pięknego żelastwa.
Począwszy od przedwzmacniacza widać, że podczas projektu niespecjalnie troszczono się o ewentualne oszczędności materiału przez co wykonana ze szczotkowanego aluminium bryła ma na tyle słuszne gabaryty (44.45 x 44.45 x 12.06 cm), że trzeba dobrze się nagimnastykować, by wpasować ją w standardowy stolik audio. Pytanie tylko po co chować między półkami coś, co zdecydowanie zasługuje na bezwstydne wręcz wyeksponowanie, gdyż czego by nie mówić, pomimo zauważalnie absorbującej postury TL-5.5 Series II Signature wcale nie wygląda niezgrabnie, czy ociężale. Wręcz przeciwnie. Dwie srebrne płaszczyzny frontu delikatnie zapadają się mniej więcej w dwóch trzecich jego wysokości a dodatkowy, anodowany na czarno dolny pas sprawia, że optycznie całość wydaje się zdecydowanie lżejsza i bardziej filigranowa aniżeli jest w rzeczywistości. Ponadto pomimo pozornie karkołomnego pomysłu umieszczenia na płycie frontowej trzynastu(!) przycisków i niewielkiego pokrętła głośności wkomponowanego w czarną ramkę otaczająca błękitny wyświetlacz projekt daleki jest od bałaganiarstwa i natłoku. Nawet szafirowe diody informujące o uaktywnieniu danego z wejść umieszczone nad przypisanymi im przyciskami nie irytują swą jaskrawością podczas wieczorno – nocnych odsłuchów. Masywne płaty paneli bocznych zapewniają całemu korpusowi wzorową sztywność a gęsto perforowana płyta górna skutecznie wspomaga grawitacyjną cyrkulację powietrza wewnątrz urządzenia. Panel tylny nie pozostawia najmniejszych złudzeń, że mamy do czynienia z „zabawką” z górnej półki, bowiem do dyspozycji mamy az osiem wejść liniowych, z czego dwa pierwsze zarówno pod postacią RCA, jak i XLRów. Z wyjściami jest podobnie – zdublowana para plus wyjście na pętlę magnetofonową. Jak przystało na przedstawiciela myśli technicznej zza wielkiej wody nie  brakuje również terminali triggera i portu RS-232.
Choć TL-5.5 jest zaledwie drugim od dołu przedwzmacniaczem w ofercie VTLa, to zarówno od strony czysto wzorniczej, jak i przede wszystkim konstrukcyjnej zdecydowanie bliżej mu do starszego rodzeństwa aniżeli do rozpoczynającego stawkę TL-2.5i. Jest bowiem konstrukcją nie tylko w pełni lampową (2 x 12AU7, 4 x 12AT7), ale i w pełni zbalansowaną z niewielkim sprzężeniem zwrotnym i stopniem wyjściowym opartym o niskoszumowy mikroprocesor. Dodatkowo bez problemy, głównie ze względu na ilość dostępnego wolnego miejsca istnieje możliwość opcjonalnego dołożenia modułu phnostage’a, który pierwotnie oferowany był z TL-6.5.
Stereofoniczna końcówka mocy S-200 Signature to już prawdziwa zabawka dla dużych chłopców. Nie dość, ze waży niemalże 50 kg, to jeszcze aparycją nawiązuje do wysokowydajnych piekarników, lub jak kto woli i pamięta przełom lat 80-ych i 90-ych do opiekaczy do zapiekanek. Może to i niezbyt poważne skojarzenia, ale masywny aluminiowy front z centralnie umieszczoną szybą skrywającą żarzące się bursztynowym światłem lampy robi swoje. Centralnie pod prostokątnym wizjerem w niewielkim wgłębieniu ulokowano trzy przyciski umożliwiające włączenie wzmacniacza, wybranie trybu jego pracy (tetroda/trioda) i to w locie!, oraz jego wyciszenie.
Płytę górną, a raczej przypominający monstrualny ceownik profil, nie dość, że mocno ponacinano to dodatkowo jeszcze wykonano w nim dodatkowe zakręcane „klapy” umożliwiające całkowicie bezproblemowy dostęp do ukrytych wewnątrz dwunastu lamp (8 x 6550 lub KT-88, 2 x 12AT7, 2 x 12BH7). Ściana tylna, jak to z reguły przy lampowych końcówkach mocy bywa swoją część użyteczną ogranicza do wąskiego paska tuż przy dolnej krawędzi, ale i więcej miejsca niekoniecznie by potrzebowała. Pojedyncze terminale głośnikowe niestety uzbrojono w wywołujące u mnie ataki niepochamowanej agresji kołnierze zabezpieczające, przez co zaimplementowanie w nich zaterminowanego widłami okablowania lepiej prowadzić, gdy w pobliżu nie ma kobiet i osobników małoletnich. Ze względu, że podobnie jak preamp końcówka również jest zbalansowana wejścia dostępne są zarówno pod postacią XLRów, jak i RCA a wyboru dokonujemy niewielkimi przełącznikami hebelkowymi umieszczonymi między nimi. Centralnie umieszczono 20A gniazdo IEC i włącznik główny. Nie zabrakło też gniazda triggera.
Jeśli chodzi o same lampy, to producent dopuszcza wymienne używanie 6550 lub KT-88. Do nas dotarła wersja uzbrojona w osiem 6550  Electro-Harmonixów a dodatkowo, żeby do minimum ograniczyć przypadkowość finalnego seta wraz z VTLami otrzymaliśmy uroczą parkę zasilających Transparentów Powerlink MM2.

Ponieważ na testy dotarł do mnie już wygrzany duet VTLa niespecjalnie musiałem eksploatować posiadane pokłady cierpliwości i już po kilkunastogodzinnej akomodacji przystąpiłem do bardziej wnikliwych aniżeli kurtuazyjne odsłuchów. Nie chcąc jednak podążać utartymi ścieżkami i od razu weryfikować zasłyszane opinie o ponadprzeciętnej dynamice gości zza wielkiej wody sięgnąłem po dość mroczny i nostalgiczny album „Aventine” Agnes Obel. Pracująca w trybie tetrodowym  i oddająca imponujące 200 W ósemka 6550 ujęła w stalowym uścisku moje bynajmniej nie najłatwiejsze do napędzenia Gaudery i od pierwszej do ostatniej nuty nawet na moment chwytu nie poluzowała. Niby czuć było w dźwięku lampową homogeniczność, którą osiągnąć potrafią jedynie najlepsze konstrukcje tranzystorowe ale drive, konturowość i precyzja bliższa była stereotypowo przypisywanym właśnie tranom cechom. Czy to źle? Absolutnie nie, gdyż warto pamiętać, iż na pułapie cenowym na jakim operujemy dywagacje prowadzimy nie w kategoriach dobrze – źle, a jedynie trafiania w dane gusta a o tych jak wiadomo się nie dyskutuje. Dodatkowo umowne granice pomiędzy „umownym” dźwiękiem lampowym i tranzystorowym zostawiliśmy daleko za sobą. Gdy zatem porzucimy błędne nawyki i oczekiwania będziemy w stanie szerzej i przy okazji bardziej obiektywnie spojrzeć na obiekt dzisiejszego spotkania. Lekko szklisty i zarazem zmatowiony głos wokalistki został podany bardzo realistycznie a zarazem obiektywnie. Okazało się, że do pełni szczęścia wcale nie jest konieczne dosaturowanie i dopalenie średnicy. Wystarczy bowiem organiczna wręcz spójność i niezwykle kreślenie konturów źródeł pozornych przy imponującym wolumenie reprodukowanych dźwięków. Pochodną powyższych cech jest też niezwykle przestronna scena dźwiękowa, na której każdy z muzyków ma wystarczającą ilość miejsca, by nawet przy najbardziej karkołomnych wygibasach nie wylądować koledze z zespołu na kolanach. Aby jednak ten aspekt ocenić wykonałem drobną korektę repertuaru na „Shrine Of New Generation Slaves” Riverside. Progrockowe, nieraz surowe i szorstkie oraz niewątpliwie z właściwą sobie finezją zagmatwane rytmy warszawskiej formacji na tytułowym zestawie zabrzmiały z rzadko spotykaną potęgą i werwą, lecz co istotne, bez popadania w patetyczną gigantomanię przypinaną nieraz zupełnie bezpodstawnie amerykańskim piecom. Akurat pod tym względem VTL stawia na rzetelność i prawdziwość przekazu a biorąc pod uwagę swoje osiągi rezerwuar mocy nic nikomu nie musi udowadniać. Próżno w jego dźwięku doszukiwać się szpanerstwa i próby złapania niedoświadczonego nabywcy za ucho i portfel obezwładniająca falą basu, wypchniętą średnicą, czy usuwającą płytkę nazębną. To nie jest napompowany sterydami buzujący hormonami nastolatek, lecz świadomy własnych osiągów i możliwości zawodowiec – prawdziwy profesjonalista. Czy mamy zatem do czynienia z chłodnym i kalkulującym każde wybrzmienie audiofilskim odpowiednikiem księgowego? Też nie, bo ów umiar i opanowanie są jego natywną, wybitnie genetyczną cechą. Cechą uświadamiającą nam, że emocje mają być zawarte w muzyce a rolą sprzętu ją reprodukującego jest jedynie ich uwolnienie i przekazanie słuchaczowi. Podkreślam – uwolnienie a nie dodanie, czy zintensyfikowanie. Wzmacniacz, jak sama jego nazwa wskazuje ma sygnał wzmacniać a nie interpretować i czasem warto sobie o tym fakcie przypomnieć.
Jednak VTL S-200 Signature, bo to on jest w głównej mierze odpowiedzialny za efekt końcowy, posiada też drugie, zdecydowanie bardziej liryczne i wręcz romantyczne oblicze. Wystarczy bowiem przytrzymać w dowolnym momencie użytkowania rezydujący po lewicy burgundowego włącznika przycisk „Mode” by poczuć się niczym bajkowa Alicja po spożyciu magicznego ciasteczka, czy też grzybka (szczegóły tej transformacji jakoś mi umknęły). Po przestawieniu w tryb triodowy może i wolumen generowanego dźwięku uległ wyraźnemu zmniejszeniu, ale to, co stało się z górą wywoływało przysłowiowy opad szczęki. Stareńkie wydawnictwo „Art Tatum Meets Ben Webster” zaczęło czarować jakby zyskało drugą młodość. Ilość powietrza i mikro informacji zawartych w wyższych partiach wprost oszałamiała a średnica stała się wręcz lepka. Oczywiście pewnemu pogrubieniu ulegają wtenczas kontury źródeł pozornych a przez to zaokrąglają się też ich krawędzie. Całe szczęście ani na jotę nie pogarsza się selektywność i precyzja samego pozycjonowania rozlokowanych na scenie muzyków, co nader dobrze świadczy o klasie mikroprocesora troszczącego się o optymalne nastawy i parametry pracy wszystkich ukrytych w aluminiowych trzewiach lamp. Podobnie sprawy się mają przy szeroko rozumianej wokalistyce, gdyż zarówno uduchowiona „Misa Criolla” Mercedes Sosy, jak i pulsująca rozleniwiającym erotyzmem „Trav’lin’ Light” Queen Latifah czarowały tembrem i aksamitnością głosów. Słychać w nich było prawdziwą pasję i zaangażowanie o co niestety coraz trudniej u gwiazdek i gwiazdeczek najmłodszego pokolenia.

Są urządzenia, które mają w sobie coś, co sprawia, że ilekroć je włączymy, to zupełnie podświadomie i nie wiedząc kiedy po prostu się od nich uzależniamy. Powolnie, acz sukcesywnie popadamy w nałóg, nałóg słuchania. I właśnie owo „coś” VTL-e posiadają. Ponadto mają w sobie najlepsze geny audiofilskiego kameleona, więc w zależności od repertuaru, czy nawet naszego nastroju jesteśmy przejść od neutralnej, obiektywnej wierności oryginałowi do lekko podretuszowanej ale nadal zachowującej cechy realizmu „triodowości”. Czegóż więcej trzeba do pełni szczęścia?

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-1sx
– Streamer: Auralic Aries Mini
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– DAC/Przedwzmacniacz/Wzmacniacz słuchawkowy: ADL Stratos
– Słuchawki: Meze 99 Classics Gold; q-JAYS
– Końcówka mocy: Emotiva XPA-2 Gen 2
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5; Einstein The Amp Ultimate
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II
– Listwa: GigaWatt PF-2 + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips

Opinia 2

Lampa czy tranzystor? Takie pytanie zadaje sobie znakomita większość miłośników dobrego dźwięku. Bardzo zgrubnie rzecz biorąc wspomnianym całkowicie różnym układom elektrycznym naciągając trochę prozę życia codziennego przypisane są nie do końca uprawnione cechy. Nie będę dokładnie wykładał pełnej listy poszukiwanych  „przywar” każdego z nich, tylko delikatnie sygnalizując temat powiem, że dla wielu lampa to ciepło i gładkość, a tranzystor to szybkość i kontrola. I gdy tak sięgnę pamięcią ku dolnym rejonom jakościowym, ów podział ma sporą sprawdzalność, jednak gdy dojdziemy do High Endu, sprawy nieco się zmieniają, często fundując nam dla każdego ze sposobu wzmacniania sygnału całkowicie przeciwstawne sobie cechy. I nie jest to jakimś nieudanym wybrykiem danego producenta, tylko konsekwentnie realizowanym założeniem końcowego efektu brzmieniowego. Kierując dzisiejszy test na właściwe tory zdradzę, że właśnie nad takim przeczącym, bo posiadającym obie obiegowe opinie przypadkiem będziemy się pochylać. Panie i Panowie przedstawiam zadającą kłam wszelkim zaszufladkowaniom, że szklana bańka w torze to mimowolne kolorowanie i ogólne zaokrąglanie dźwięku amerykańską myśl techniczną w postaci lampowego zestawu pre-power TL5.5 II i S-200 znanej wszystkim marki VTL  dystrybuowanej przez warszawski Hi-Fi CLUB.

Rozpoczynając opis wyglądu od przedwzmacniacza liniowego przywołam jego słuszną wagę i rozmiar, swobodnie przekraczające wartości stacjonującego u mnie na co dzień Reimyo. Front TL 5.5 w celach czysto designerskich poddano zabiegowi zapadania się ku sobie dwóch płaszczyzn. Mimo naszpikowania sporą ilością inicjujących działanie poszczególnych funkcji manipulatorów nie odczuwamy efektu wizualnego przeładowania. Oprócz wspomnianych włączników znajdziemy na nim również usytuowaną w prawej części akrylową nakładkę z wyświetlaczem poziomu wzmocnienia i realizujące je pokrętło. Zmierzając wzrokiem ku tyłowi widzimy, iż górny panel dla ułatwienia chłodzenia grawitacyjnego urządzenia zdobią cztery ażurowe moduły. Po zatrzymaniu wzroku na tylnej ściance naszym oczom ukazują się dwa wejścia w standardach RCA i XLR, dodatkowa seria wejść RCA z funkcją opcjonalnego przedwzmacniacza gramofonowego, wyjścia RCA i XLR, gniazdo zasilające i włącznik główny. Gołym okiem widać, że podobnie do przedniej ścianki ilość przyłączy na plecach wydaje się przyprawiać o zawrót głowy, ale logika ich implementacji i czytelność oznaczenia sprawiają, że naprawdę krótka analiza całości pozwala swobodnie poruszać się w tym pozornym gąszczu, który jak na High End przystało jest przecież bardzo typowym zjawiskiem. Przechodząc z opisem do końcówki mocy i przywołując gabaryty rozmiarowo-wagowe oznajmiam, że również są sporym obciążeniem dla nadwyrężonego kręgosłupa recenzenta. Front wykorzystując posiadane na pokładzie, ale dość nietypowo jak na konstrukcje lampową skryte wewnątrz szklane bańki, prezentuje je w specjalnie wyeksponowanym, okienku. Ów wziernik okalają cztery lekko falujące płaty drapanego aluminium, z których dolny jest ostoją trzech inicjujących działanie małych przycisków. Dla oznajmienia światu z jakim producentem mamy do czynienia w centrum telewizorka z lampami wkomponowano logo marki. Górny płat obudowy podobnie do przedwzmacniacza dzięki sporej ilości wąskich otworów wentylacyjnych pozwala konstrukcji swobodnie oddawać generowane przez lampy ciepło, co w trakcie pracy urządzenia znakomicie pokazuje drgające powietrze nad wzmacniaczem. Zbliżając się ku końcowi tego akapitu przywołam jeszcze skład tylnego panelu, który dysponuje rozlokowanymi symetrycznie pojedynczymi terminalami głośnikowymi, wejściami RCA i XLR i włącznikiem głównym. Niby niewiele, ale jak na końcówkę mocy w pełni wystarczająco.

Świat jaki rysuje zestaw VTL-a tuż po standardowym rozruchu, diametralnie odchodzi od przyklejonej gdzieś w natłoku  niezbyt udanych konstrukcji plakietki skażenia barwowym zmanierowaniem lamp. Oczywiście natychmiast słychać, że gra lampa, jednak robi to na tyle ciekawie i solidnie, że bez najmniejszych problemów jest w stanie konkurować z wieloma piecami tranzystorowymi i sądzę, że z niejednym łatwo sobie poradzi. W jakim zakresie? Umiejętnie trzyma kontrolę nad niskimi rejestrami, a także może pochwalić się niezłym środkiem i dobrymi górnymi rejestrami. Dlaczego środek jest tylko niezły? Konsekwencją skierowania potencjału sonicznego na przekazanie wszelkich informacji o basie jest przesunięcie punktu ciężkości muzyki nieco w górę. Choć nie było źle, to niestety uciekanie podbicia przełomu środka z basem bezpośrednio wpłynęło na delikatne odchudzenie tak ważnej dla oddania ducha ludzkiego głosu środkowej części pasma. Jest to tylko kosmetyka, a nie popadanie w anoreksję, ale po przejściu z mojego pieca wyraźnie słyszalne. Dobrym posunięciem konstruktorów jest również unikanie zbytniego pobudzenia do działania najwyższych tonów, gdyż tandem skrojony ze zwiewnej średnicy i szalonej góry pasma mógłby obudzić w audiofilach najgorsze instynkty. Suma summarum mamy dobrze panującą nad kolumnami lampkę, a nie udającego mocarza w dolnych partiach dźwięku z manierą krzyku suchotnika. Gdy sprawy sposobu wzmacniania dźwięku mamy już za sobą, czas przyjrzeć się budowaniu sceny muzycznej. Tutaj mam same dobre wieści, gdyż secik fantastycznie radził sobie z rozlokowaniem artystów na scenie aż pod tylną ścianę. Prezentujący swoje umiejętności panowie z grypy EST podczas zarejestrowanego w Hamburgu koncertu może nie potrzebowali lornetek do ogniskowania siebie na scenie, ale z mojej strony oddaję pełny szacunek konstruktorom za rozmach świetne napowietrzenie spektaklu. Oczywistą sprawą również jest pełna informacji spowodowana zastosowaniem szklanych baniek plastyka dźwięku. Co ciekawe, nawet nie specjalnie lubiący ugładzanie kontrabas zdawał się czerpać z tego same dobre pozytywy, gdyż posmak pudła fajnie przeplatał się z ostrym rysunkiem strun. Ciekawa przygodą z zestawem VTL-a okazał się być materiał elektroniczny grypy Massive Attack. Panowanie nad nawet sztucznie generowanym jako lejący się basem pozwalało na wyodrębnienie w nim poszczególnych harmonicznych, co przy lekkim balsamowaniu reszty pasma powodowało bardzo ciekawe zjawisko masowania trzewi w estetyce naszpikowanej elektronicznymi przeszkadzajkami homogeniczności. I gdy po tych dwóch pozytywnych przykładach muzycznych wspomnę o materiale barkowym, nagle okaże się, że przy całej solidności dźwiękowej testowanego zestawienia brakowało mu trochę tak uwielbianych przeze mnie cech umiejętnego operowania kolorem i temperaturą dźwięku. Ale proszę się nie zniechęcać, gdyż niemieccy inżynierowie i na to znaleźli radę umożliwiając przełączenie końcówki mocy z trybu tetrodowego w triodowy. Co to daje? Dla mnie świat staje się piękniejszy. Fakt, obraz wirtualnej sceny nieco się zagęszcza, a tylko zatwardziały dla zasady wróg takich rozwiązań mógłby powiedzieć, że nastąpiło pogorszenie. Nieco grubsza kreska źródeł pozornych nie wpływa degradująco na przekaz muzyczny, mimo, że moje kolumny są obarczone pakietem barwy. Przywołane przewartościowanie priorytetów jest bliższe lampowej estetyce, ale w sytuacji gdy jest jedną z opcji staje się bardzo mocno rozszerzającym swoja ekspansję do domów słuchaczy miłym dodatkiem. I gdy ktoś czytając wstępniaka zastanawiał się, co miałem na myśli pisząc, iż VTL łączy obie obiegowe przypisane do poszczególnych konstrukcji zalety, w tym momencie prawda ujrzała światło dzienne. Mamy do czynienia z kameleonem.                  
Gdy okazało się, że w dostarczonym do mnie egzemplarzu przedwzmacniacza liniowego był zaimplementowany phonostage gramofonowy, naturalną wręcz sprawą była jego weryfikacja. I gdy podczas słuchania sygnału ze źródła cyfrowego tak artykułowana przeze mnie kontrola płynącej z kolumn muzyki przez cały czas trochę o sobie przypominała, tak muzyka z gramofonu zdawała się lekko odejść od tamtej szkoły grania. Przekaz muzyczny był idealnym odzwierciedleniem tego, co ma do zaoferowania dobrze skonfigurowany gramofon. W konsekwencji tego sparingu cieszę się, że firma VTL nie idąc tropem innych producentów, gdzie nawet pokładowy phonostage uparcie kontynuuje soniczny sznyt cyfry, postawiła na przypisaną każdemu z formatów różnorodność.  Co ciekawe, to nie jest zwykłe kolorowanie świata, tylko nadanie mu odpowiednich dla tego rodzaju źródła pokładów muzykalności i gładkości. Wszystko było bardzo czytelne i dobrze rysowane, ale z nutką analogowej nostalgii i chyba o to w zabawie z asfaltowymi krążkami chodzi. Na koniec tego bardzo pozytywnie odebranego zdarzenia, chciałbym zaproponować innym producentom, by proponując przedwzmacniacz gramofonowy wbudowany w pre liniowe, starali się pokazać drzemiące w takiej konstrukcji dwa światy, a nie udowadniać na siłę, że są w stanie każdy sygnał sprowadzić do zaplanowanej gdzieś w procesie projektowym specyfiki. Nie mówię oczywiście, że to co robią jest złe, tylko uświadamiam, że dla wielu użytkowników gramofon powinien mieć swoje trzy grosze do powiedzenia, a nie być ssprowadzany do jakości odtwarzacza CD. Kończąc dzisiejsze spotkanie proszę nie odbierać mojego głosu w sprawie analogu jako ataku, tylko luźny głos w obronie przecież niosącego wiele nostalgii, a przez to bardzo wartościowego dla wielu melomanów nośnika.

Gdybym według swojej miary miał ocenić testowany dzisiaj zestaw, powiedziałbym, że bliższą mojemu sercu była próba z gramofonem. Wiem, że jestem lekko skażony tym sposobem odtwarzania muzyki, ale nawet w posiadanym na co dzień secie cyfrowym staram się hołdować takiej manierze grania, dlatego tak też stroiłem cały system. Ale zaznaczam, to jest mój w pewnym sensie zmanierowany punkt widzenia, który tylko dzięki bardzo dobremu odbiorowi testowanych produktów pozwoliłem sobie ziścić. Tymczasem bezinteresownie sądzę, że wychodząc naprzeciw szczęściu wielu audiofilów marka VTL proponuje dwa światy – nieco bardziej zwarty z cyfry i przyjemniejszy z analogu, ca daje szerszy wachlarz potencjalnych zainteresowanych. Fajnie, że łamiąc regułę robi to przy użyciu kojarzonych przecież z mocnym podkolorowaniem dźwięku lamp elektronowych. Ja jestem bardzo rad, że spotkałem się z taką interpretacją brzmienia szklanych baniek. Przecież wielu ludzi posiadając fantastycznie brzmiące kolumny typu Harbeth czy Rogers chciałoby mieć lampkę w torze, ale ze względów już kapiących słodyczą przetworników omijają takie jak dzisiaj prezentowane wzmocnienia szerokim łukiem. Dlatego z całą stanowczością chciałbym zachęcić nie tylko lampiarzy, ale również skazanych na teoretyczna porażkę posiadaczy barwnych kolumn do posłuchania tandemu zza wielkiej wody, a może okazać się, iż czar bijącego z okienka końcówki mocy bursztynu dzięki synergii z posiadanymi komponentami bez najmniejszych problemów wedrze się do waszego serca. Kto wie?

Jacek Pazio

Dystrybucja: Hi-Fi Club

Ceny:
VTL TL-5.5 Series II Signature: 34 000 PLN
VTL TL-5.5 Series II Signature z modułem phono stage: 45 000 PLN
VTL S-200 Signature: 54 000 PLN

Dane techniczne
VTL TL-5.5 Series II Signature
Lampy: 2 x 12AU7, 4 x 12AT7
Wejścia: 2 pary XLR / RCA, 6 par RCA
Wyjścia: 1 para XLR, 1 para RCA, 1 para RCA – Record Out
Wzmocnienie: Normal -11dB RCA, 17dB XLR; Low Gain – 6dB RCA, 11dB XLR
Impedancja wyjściowa: 150Ω, Max 400Ω @ 10Hz
Impedancja wejściowa: 35kΩ
Pasmo przenoszenia: 1Hz – 200kHz, +0 -1dB
Maksymalne napięcie wyjściowe: <1% THD 30V / 10Hz – 200kHz, 1.75V / 600 Ω / 1%THD
Separacja kanałów: >100dB @ 1kHz (>80dB / 20kHz)
Pobór mocy: 60W; 130 W(wersja z Phono stagem)
Wymiary (S x G x W): 44.45 x 44.45 x 12.06 cm
Waga: 18.12 kg brutto, 13.6 kg netto

TL5.5 Phono Stage
Lampy:
– MM: 2 x 12AX7, 2 x 12AT7
– MC: 2 x 12AT7, 2 x 12AX7, 2 x 12AU7
Obciążenie:
– MM: 45kΩ
– MC: 100Ω, 220Ω, 470Ω, 1kΩ, 47kΩ
Wzmocnienie:
– MM: 40dB
– MC: 54dB, 60dB, 66dB

VTL S-200 Signature
Lampy: 8 x 6550 lub KT-88, 2 x 12AT7, 2 x 12BH7
Pasmo przenoszenia: 20Hz – 20kHz <2.5% THD
Moc w trybie tetrodowym: 200 W na kanał / 5Ω   
Moc w trybie triodowym: 100 W na kanał / 5Ω
Impedancja wejściowa: 45 kΩ
Czułość wejściowa: od 700mV do 1.6V (zależnie od nastawy DF)
Wymiary (Sz. x Gł. x Wys.): 47 x 23 x 45,7 cm
Waga: 48 kg

System wykorzystywany w teście:
– CD: Reimyo CDT – 777 + Reimyo DAP – 999 EX Limited
– przedwzmacniacz: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny:  TRENNER & FRIEDL “ISIS”
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sekcja niskotonowa)
IC RCA: Hiriji „Milion”
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, X-DC SM Milion Maestro, Furutech NanoFlux – NCF
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix Beauty Tone Milion Maestro, Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints „ULTRA SS”, .Stillpoints ”ULTRA MINI”
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Pobierz jako PDF