1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Lifestyle
  6. >
  7. W krainie Kilchomana

W krainie Kilchomana

W piękny majowy wieczór – 08.05.2014, po raz kolejny zostałem zaproszony na prezentację jednego z istotnych elementów naszej audiofilskiej choroby, jakim z całą pewnością jest „wykwintny” alkohol.  Co prawda słowo „wykwintny”, jak wszystko wokół nas jest określeniem dość względnym, ale często mocno uwarunkowanym stanem posiadania i potrzebą wyrównywania codziennego poziomu promili we krwi. Jednak tematem przewodnim spotkania była klasyczna szkocka Single Malt z uważanego przez sporą grupę smakoszy za królewski region – wyspa Islay, więc podejrzewanie mnie o brylowanie w grupie okupującej około-sklepowe chaszcze, jest nieuprawnione. Mamy już za sobą pozycjonowanie wspomnianej imprezy, więc zdradzę, że jej bohaterem był najmłodszy na tym skrawku lądu, powstały w 2005 roku brand, będący stricte małym rodzinnym biznesem. Tak, tak, ojciec Anthony Wills – pomysłodawca całości projektu, czterech synów i kilku pracowników zajmujących się produkcją od ziarna po butelkowanie, w pełni uprawnia do użycia takiej nazwy. Oczywiście jest również przedstawicielka płci pięknej – mama, jednak jak to powiedział nam prowadzący całe popołudniowe wydarzenie jeden z następców rodu – James, raczej stara się nie przeszkadzać. Ok. wystarczy podchodów i zgadywanek. Znawcom tego typu napitków chyba nie zaskoczę, ale nie wszyscy może jeszcze zgadli, że tytułową destylarnią jest Kilchoman.

Produkty spod znaku Kilchomana są w całości oparte o będącą myślą przewodnią wszystkich producentów wspomnianej wyspy Islay torfową nutę zapachową. Nie wiem jak Państwo, ale dla mnie jest ona kwintesencją zabawy w degustację trunku zwanego Whisky, co nie znaczy, że stronię od wolnych od tej woni alkoholi. Jednak znam ludzi, którzy jako karmę życiową stawiają, obracanie się pośród producentów tylko z tego regionu i muszę się przyznać, że to właśnie od nich nauczyłem się inaczej patrzeć na pospolicie zwaną „rudą na myszach”. Jak to zwykle bywa, salon w Starej Miłosnej – gdzie od kilku lat prężnie funkcjonuje „Whisky & Cognac Club” – przygotował komfortowe warunki dla przedstawiciela ze Szkocji jak i dla zaproszonych gości. Nieprzypadkowa kolejność prezentacji i degustacji prowadziła nas przez pełne port folio firmy. Zaczęliśmy od 100% Islay, przez Machir Bay, Vintage 2007, Loch Gorm, by zakończyć na drugiej polskiej edycji Single Cask. Początek to spotkanie z łagodnym i kremowym aromatem torfu, by w następnych odsłonach zwiększać poziom wrażeń nosowych i smakowych, a na koniec dotrzeć do limitowanego 60,5 % Single Caska. W moim odczuciu najciekawsze były: pierwszy i ostatni produkt. Dlaczego? Powód jest bardzo prosty. W swym życiu staram się celebrować każdą minutę na tym ziemskim padole, dostarczając  sobie niejako przy okazji wyjątkowych przeżyć, a wspomniana 100% Islay jest idealnym partnerem do tego z racji samowystarczalności produkcyjnej Kilchomana dla tej pozycji. Powstaje w całości z wysianych i zebranych na własnych polach zbóż, by w dalszych procesach przetwarzania nadal opierać się o komponenty z rodzimej wyspy. Przyznacie chyba, że jest to jakiś rodzaj celebry, podobny do słuchania płyt winylowych – mojego „konika”. Żadnych dróg na skróty w postaci kupowania półproduktów ułatwiających prowadzenie biznesu (dla mnie synonim cyfry), tylko przysłowiowa „orka” od zasiewu po rozlewanie, by powstało coś wyjątkowego. To bardzo dobrze wpisuje się w moją osobowość, która dla wielu może wydawać się dziwaczna, bo przecież whisky to whisky i nie ma nad czym deliberować, byleby miało procenty, jednak jeśli to ja decyduję, wolę napić się czegoś przygotowanego z pietyzmem. Nie mówię oczywiście, że inne pozycje w ofercie są złe, ale to już jest trochę inny świat, wspomagany zakupami zewnętrznego wsadu produkcyjnego. Drugą ciekawą propozycją Kilchomana był Single Cask Release i to z nim wyszedłem pod pachą z salonu. Mimo, że nie jest tak koszerny jak 100% Islay, ma w sobie inną bardzo ważną zaletę. Jest limitowany ilością jednej beczki, a co ważniejsze rozlewa się go z całym dobrodziejstwem inwentarza, czyli ni mniej ni więcej, w zakupionych butelkach mamy efekt leżakowania bez żadnych ingerencji smakowo procentowych, jak to się robi, by zachować zgodność ze sprzedawanym wzorcem. Czyli jest to pewnego rodzaju loteria mocowo – bukietowo – smakowa, która więcej może się nie powtórzyć i idealnie wpisuje się w założenia spożywania nietuzinkowych poprawiaczy samopoczucia. Jak dla mnie strzał w „dychę”.
 
Kończąc tę krótką relację z prezentacji najmłodszego producenta Whisky z wyspy Islay – Kilchoman’a, chciałem podziękować organizatorom za zaproszenie i zachęcić Państwa do bywania na podobnych imprezach. Każda z nich to inna historia, często opowiadana przez właścicieli destylarni. Nieraz niewinne anegdoty, czy smaczki okołoprodukcyjne pozwalają zmienić postrzeganie danej marki, a nawet uczynić z nas wiernego klienta na długie lata. Do niedawna moim głównym kryterium zakupowym była cena, a po tej degustacji, jestem w stanie udźwignąć nieco wyższe koszty nabycia, za będącą zaczynem powstania tej wytwórni konsekwentnie realizowaną i przemawiającą do mnie filozofię. Spotkanie z twórcą pieszczącego nasze kubki smakowe alkoholu, może pomóc w zrozumieniu, że nie każdy z nich nastawia się na maksymalny zysk, tylko wkłada całą duszę by zaproponować coś nietuzinkowego, jak goszcząca mnie i wielu przybyłych gości tego wieczora rodzina Wills’ów. Ja przyznam się, że połknąłem ten „haczyk” – w dobrym tego słowa znaczeniu – i sądząc po zakupach wieńczących to spotkanie, również wielu z przybyłych gości nie wyobrażało sobie opuszczenia tego uroczego lokalu bez kilku wypełnionych jasno-słomkową ambrozją pękatych butelek.

Jacek Pazio

Pobierz jako PDF