Opinia 1
Niejako genetycznie przedstawicieli homo sapiens „zaprogramowano” tak, że nie są w stanie przezwyciężyć chęci posiadania wszystkiego co największe. Im większy dom, samochód, bądź nawet zegarek tym lepiej. Ww. pęd ku (umownej) gigantomanii nie ominął również tak zdawałoby się odizolowanej od reszty „zdrowego” społeczeństwa grupy jak audiofile. Wielodrożne, osiągające wzrost dorosłego mężczyzny (i nie mówimy tu o 150 cm przypadkach) kolumny i wzmacniacze o wadze co najmniej worka cementu budzą respekt w towarzystwie i zdecydowanie poprawiają samopoczucie właścicieli. Po prostu duży może więcej, a cała reszta tłumi pierwotną zazdrość sloganami w stylu „małe jest piękne”. A gdzie wszystko jest największe? Oczywiście w USA, i właśnie stamtąd trafiły do kraju nad Wisłą dwa „niewielkie”, jak na ichniejsze standardy, modele kolumn podłogowych Wilson Audio – Sasha W/P i Alexia. Wspomniana niewielkość w wydaniu amerykańskim oznacza w przypadku Sashy wzrost ok. 112cm i wagę 90 kg a w przypadku Alexii 135cm i 116 kg. Nieśmiało tylko nadmienię, że topowe Alexandrie to blisko 180 cm kolosy o wadze ocierającej się o 300 kg. Powyższe dane dotyczą oczywiście pojedynczych sztuk, co przy sporej popularności pozbawionych wind budynków wielokondygnacyjnych zapewnia wzorową kondycję pracowników dystrybutora tej zacnej marki.
Jednak żarty na bok. Chodzi przecież o to, by móc takich kolumn na spokojnie posłuchać i choć biorąc pod uwagę ich wymagania kubaturowe większość pokoi odsłuchowych znajomych audiofilów odpada, zawsze jest coś w stylu rozsądnej alternatywy – znane „pomieszczenie komercyjne”. Właśnie do takiej kategorii możemy zaliczyć dużą, profesjonalnie zaadaptowaną salę demonstracyjną warszawskiego Sound Clubu, w której wielokrotnie już gościliśmy. Ww. pomieszczenie o powierzchni ok. 45 m kwadratowych pozwala w nader komfortowych warunkach prowadzić „krytyczne” odsłuchy, konstrukcji, których ze względów czysto logistycznych, bądź lokalowych we własnych czterech kątach posłuchać nie sposób. Z pełną odpowiedzialnością ująłem w cudzysłów ową „krytyczność”, gdyż nawet znając konkretne pomieszczenie i biorąc pod uwagę całkowicie bezstresową atmosferę panującą podczas tego typu spotkań niezwykle trudno byłoby dokonać wiarygodnej analizy opartej na solidnych podstawach i uwzględniających, jeśli nie wszystkie, to przynajmniej większość zmiennych składających się na efekt finalny prezentowanego systemu. Biorąc zatem poprawkę na nasze jakże subiektywne punkty widzenia zapraszam Państwa do lektury.
Jako pierwsze pod krzyżowy ostrzał trafiły Alexie, które, przynajmniej teoretycznie powinny czuć się w tak obszernej sali jak przysłowiowa ryba w wodzie i … tak też było, lecz zamiast rybki mieliśmy do czynienia z dorodną orką, którą ktoś niezbyt fortunnie umieścił w zbyt małym basenie. Proszę wybaczyć powyższe porównanie, lecz po prostu 1/3 pasma, a dokładnie bas nie mieściła się w zastanej kubaturze. Najniższe składowe swawoliły z wdziękiem małych nosorożców umiejętnie odciągając uwagę słuchaczy od reszty pasma, która z kompletnym setem Soulution była co najmniej dobra i bardzo dobra w momencie wzbogacenia firmowego źródła – odtwarzacza SACD 540 o przetwornik – dCS Vivaldi DAC. Po zaobserwowanych zmianach dotyczących poprawy namacalności i czystości dźwięku padły jeszcze propozycje usunięcia z toru przedwzmacniacza Soulution 720 i zasilania potężnych monobloków 700 bezpośrednio z regulowanego wyjścia przetwornika. Niestety ze względu na brak wystarczająco długich interkonektów powyższą „kombinację alpejską” zmuszeni byliśmy przełożyć do „następnego razu”. Skoro już poruszyłem tematykę przewodów to tylko wspomnę, że cały system okablowany został produktami Jorma Design w postaci zasilających i łączówek z serii Prime i głośnikowców z serii Origo.
Jako materiał testowy posłużyły mi albumy:
– Mercedes Sosa „Misa Criolla”
– Mercedes Sosa „Cantora 1”
– Noora Noor „Soul Deep”
– Jorgos Skolias & Bogdan Hołownia “…tales”
– Arild Andersen „Kristin Lavransdatter”
– Hans Zimmer „Gladiator” (24kGold 24 Bit No.0548)
Na całym ww. repertuarze Alexie zaprezentowały się od jak najlepszej strony, przynajmniej jeśli chodzi o oddanie akustyki tworząc niezwykle głęboką i szeroką scenę dźwiękową zlokalizowaną daleko za linią kolumn. Na duże uznanie zasłużyła precyzja, z jaką oddane zostały warunki akustyczne podczas realizacji „Misa Criolla”, gdzie bez trudu można było określić zarówno ustawienie chórzystów jak i stojącej przed nimi nobliwej solistki. Najwyższe składowe były gładkie, niemalże kremowe i precyzyjnie zespolone ze zrównoważoną średnicą. Pomimo sporych rozmiarów zestawów nie odnotowałem jakichkolwiek „szwów” wskazujących na punkt podziału i gdyby nie zapędy basu do dominacji nad resztą pasma można byłoby uznać, że to jest to. Jednak zbyt rozdmuchane najniższe rejestry spowodowały, że spodziewana tzw. hollywoodzka spektakularność gdzieś straciła większą część swojego impetu. Jakby ktoś niepostrzeżenie zaaplikował tym amerykańskim kolosom dawkę pavulonu. Z pewnością sytuacji nie pomagały firmowe kółka, które po docelowym ustawieniu powinny zostać zastąpione kolcami, jednak w warunkach sklepowych po prostu zapewniały mobilność i ułatwiały szybkie spełnienie próśb klientów dotyczących podpięcia konkretnych zespołów głośnikowych nawet przez jedną osobę z obsługi, co w przypadku zamontowania kolców nie byłoby możliwe.
Wróćmy jednak do muzyki. Niedawno wznowiony album “…tales” duetu Jorgos Skolias & Bogdan Hołownia wypadł na Alexiach bardzo przyjemnie i można by rzec, że nawet (wreszcie?) spektakularnie. Zarówno wokal, jak i gabaryty fortepianu uległy zauważalnemu powiększeniu, przez co rozmach i rozpiętość dynamiczna wywoływały uśmiechy zadowolenia na twarzach słuchaczy, choć pojawiły się krytyczne uwagi dotyczące zbyt ekspresyjnej artykulacji skrajnych rejestrów.
Po kilkudziesięciu minutach odsłuchu jednogłośnie zadecydowaliśmy o podmianie zespołów głośnikowych na oczko niższe, co można było w tamtych okolicznościach uznać za proszenie się o kłopoty. Gdybyśmy przepinali się na parę pochodzącą od innego producenta to jeszcze pół biedy, ale schodzić w dół cennika jednej firmy to już oznaka masochizmu. Jednak do odważnych świat należy i Maciek z Adamem przystąpili do wprowadzania w życie zasugerowanej roszady. Już od pierwszych taktów stało się dla nas jasnym, że oczywiście jest gorzej, ale dzięki temu znacznie lepiej. Nielogiczne? Oczywiście, ale czy wszystko musi być podporządkowane logice? W końcu sam sens wydawania kilkuset tysięcy na zestaw odtwarzający muzykę dla większości społeczeństwa z logiką nie ma zbyt wiele wspólnego. Spieszę jednak z wyjaśnieniami, o co w tym audiofilskim paradoksie tak naprawdę chodzi. Mniejszy wolumen dźwięków generowanych przez Sashe W/S i ograniczenie odtwarzanego pasma (szczególnie od dołu) w skali bezwzględnej należałoby uznać za regres, jednak patrząc na to przez pryzmat wcześniejszych doświadczeń z Alexiami i kubaturę pomieszczenia, jakim w danej chwili dysponowaliśmy uzyskany efekt był ze wszech miar pożądany. Muzyka dobiegająca z kolumn zyskała na energetyczności i zwinności, pojawił się drive i konturowość. Ograniczając się jedynie do oceny najniższych składowych nikt nie miał wątpliwości, że ilość przeszła w jakość a całość przekazu nabrała przez to zdecydowanie większej żywiołowości. Patrząc jednak na tą podmianę w szerszym kontekście należałoby przyznać, iż zmiany jakie jej towarzyszyły w sposób nad wyraz bezpardonowy pokazywały jakimi metodami posłużył się producent by dokonać gradacji możliwości swoich wyrobów pod względem finezji, gładkości i soczystości pozostałych podzakresów słyszalnego pasma. Najdelikatniej rzecz ujmując różnice w klasie dźwięku były wprost proporcjonalne i w pełni adekwatne do różnicy w cenach obu modeli. Spłyceniu i obniżeniu uległa scena dźwiękowa a delikatnej inwersji w porównaniu z Alexiami uległ balans tonalny. O ile w Alexiach uwagę słuchaczy starał się pozyskać na własność bas o tyle w Sashach przed szereg wyrywały się wysokie tony. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby były one równie finezyjne i pastelowe, co w wyższym modelu. Niestety nic z tego. W Sashach zamiast tekstylnej kopułki Convergent Synergy™ zaimplementowano „odwrócony” tytanowy tweeter nieodparcie kojarzący się z produktami Focala, który dość znacznie odstawał spontanicznością od papierowo – celulozowego przetwornika średniotonowego i pary 8 calowych polipropylenowych wooferów. W rezultacie czego bardzo szybko zaczęliśmy schodzić z osi głośnika dążąc do choćby niewielkiego ograniczenia jego ofensywnego charakteru, jednak panaceum łagodzącym wspomniane anomalie okazał się transport Drive II Accustic Arts’a, który wprowadził odrobinę finezji i gładkości w górnych podzakresach linearyzując dzięki temu całe pasmo. Pomimo takiej dość intensywnie odbieranej przez słuchaczy hiperdetaliczności gdzieś niepostrzeżenie ulotniła się iście holograficzna prezentacja reprodukowanych spektakli muzycznych.
Już w trakcie odsłuchu zacząłem się zastanawiać, czy przypadkiem wrodzona cecha Sashy do tak intensywnego „naświetlania” wysokich tonów nie zgrałaby się z gładkością i nasyceniem amplifikacji Tenora, bądź nawet zdecydowanie tańszego Mod Wrighta, choć akurat takie konfiguracje należałoby przeprowadzić w jakimś mniejszym, 30-40m pomieszczeniu, by wspomniane wzmacniacze nie musiały pracować na granicy własnych możliwości, bądź nawet poza nimi.
Warto jednak pamiętać, iż cały czas obracaliśmy się na iście high-endowych pułapach i opisywane różnice miały charakter właściwy tymże kręgom. Pomijam już fakt, że używane przez nas metafory mają na celu uzmysłowienie czytelnikowi jedynie kierunek zachodzących zmian a nie ich skalę, która będzie całkowicie uzależniona od wielu czynników zewnętrznych poczynając od charakterystyki samego pomieszczenia odsłuchowego a na bieżącej kondycji psychofizycznej słuchacza skończywszy. Dlatego też zdecydowaliśmy się umieścić naszą relację nie w dziale recenzji a wśród reportaży, gdyż odsłuchy tego typu mają za zadanie dostarczyć wstępnych informacji o danych konstrukcjach i ich zachowaniu w konkretnych warunkach lokalowych a nie być podstawą do ferowania autorytatywnych wniosków.
Chciałbym w tym miejscu serdecznie podziękować gospodarzom – Maćkowi i Adamowi za gościnę i cierpliwe znoszenie naszego, z pewnością nieraz irytującego towarzystwa. Mam też cichą nadzieję, że dane nam będzie jeszcze trochę powalczyć z materią i już na podstawie zdobytych doświadczeń sprawić, by legendarne Wilsony zagrały na 100% swoich możliwości.
Tekst i zdjęcia: Marcin Olszewski
——
Opinia 2
Pewnego sierpniowego wieczora, razem z Marcinem wybraliśmy się do warszawskiego salonu audio „SoundClub”, który od niedawna nawiązał współpracę z polskim dealerem amerykańskiej legendy głośnikowej Wilson Audio – łódzkim Audio Fastem. Powód wizyty, był nie byle jaki, gdyż dzięki powyższej kooperacji możliwym stało się zorganizowanie prezentacji dwóch „budżetowych” modeli – Sasha W/P i Alexia, współpracujących z elektroniką szwajcarskiej marki Soulution.
Jak na porządny przybytek audiofilskich rozkoszy przystało, do dyspozycji otrzymaliśmy również inne elementy układanki toru audio, aby w pełni wykorzystać potencjał wyglądających jak roboty z „Gwiezdnych wojen” kolumn. I choć urodę bohaterek można delikatnie określić jako kontrowersyjną, nie sposób zaprzeczyć otaczającej je sławie będącej pochodną platonicznej miłości części złotouchych. Postanowiliśmy zatem podjąć próbę weryfikacji zasłyszanych i wyczytanych opinii odsłuchując je na swoim, dobrze znanym repertuarze płytowym.
Na wstępie zaznaczę, iż nie będzie to typowy test, gdyż wyjazdowe odsłuchy obarczone są wieloma niewiadomymi – zmiennymi, choć akurat w tym przypadku, dzięki częstym wizytom w SoundClubie, zdążyliśmy już wyrobić sobie opinię zarówno o samej akustyce profesjonalnie zaadaptowanego pomieszczenia, jak i optymalnie wykorzystującym zastane warunki konfiguracjom. Po prostu odwiedzając kilkanaście razy salon na Skrzetuskiego, osłuchaliśmy się z głównym pomieszczeniem i wieloma zestawieniami tam proponowanymi, które kilkukrotnie zbliżyły mnie do wymarzonego absolutu audio. Niektóre znane mi utwory nigdzie indziej i na żadnym innym sprzęcie nie pokazały tego co udało się tam uzyskać, a bywałem w wielu miejscach i słuchałem naprawdę drogiej elektroniki. Oczywiście było to konsekwencją wyszukanej i nietuzinkowej oferty, połączonej z natychmiastową reakcją właścicieli na często z założenia mało synergiczne i karkołomne prośby słuchaczy. Po prostu spełniając nawet najbardziej absurdalne prośby klientów, pozwalając nieraz wszechwiedzącemu delikwentowi nausznie przekonać się o błędnie obranym azymucie poszukiwań, stało się przyczynkiem moich częstych i pozostawiających miłe wspomnienia wizyt w tej świątyni Hi End-u.
Podczas całego odsłuchu dwiema parami Wilson’ów „zajmował się” set oparty o przedwzmacniacz i monobloki Soulution z serii „7”, a jako napęd służył cd tej samej marki z serii „5”. Czasem w tor wpinaliśmy przetwornik DCS Vivaldi i topowy napęd Accustic Arts, poszukując synergii z gośćmi zza Atlantyku. Niezmienne było tylko okablowanie Jorma Design, jakim spięty był ten, nader rozbudowany system.
Próba dogłębnych ocen obu produktów byłaby w moim mniemaniu nie w porządku, dlatego opiszę sposób grania obu zestawów głośnikowych w zastanych i lekko modyfikowanych konfiguracjach, pokazując diametralne różnice pomiędzy nimi.
Na pierwszy ogień poszły Alexie, co ze wspomnianą elektroniką Soulution trochę zaburzyło spodziewany prze ze mnie efekt końcowy. Znając jedynie „szwajcarski” sposób grania (niestety nie we własnych warunkach lokalowych) i tylko zasłyszane opinie o spektakularnym, otwartym graniu amerykańskich Wilson’ów, spodziewałem się energetycznego zapierającego dech w piersiach spektaklu muzycznego. Tymczasem to, co dotarło do moich uszu było zaprzeczeniem oczekiwań w postaci zgaszonego i przebasowionego przekazu. Niestety dźwięk nie mieścił się w pomieszczeniu mimo naprawdę dużego metrażu i przy mocniejszym przekręceniu gałki „volume” wzbudzał męczące dudnienie. Górny zakres był natomiast lekko zduszony, nie w rodzaju „koca” na głośnikach, ale brak było w nim swobody, otwartości i iskier, jakich oczekuję na tym pułapie cenowym. Kilka utworów potwierdziło pierwsze obserwacje pozwalając poznać sposób na muzykę, jej barwę i prezentację sceny. Wiedząc, że właściciele salonu: Maciek i Adam są elastyczni w spełnianiu zachcianek gości (czyt. nas i kilku innych związanych z branżą osób), za pomocą prostego z wyglądu, lecz zdolnego obsłużyć nawet wahadłowiec (po wklepaniu w niego odpowiedniej konfiguracji) pilota, przepuściliśmy sygnał cyfrowy przez uważanego na świecie za topowy DAC-a DCS Vivaldi. Zmiana odczuwalna od pierwszych taktów potwierdziła słuszność decyzji, uwalniając zestaw przynajmniej częściowo od naleciałości w górze pasma, niestety dół pozostawiając bez zmian. Braku kontroli niskiego zakresu nie można było zrzucić na wzmocnienie, bo co jak co, ale monobloki Soulution uważane są za elektrownię potrafiącą wycisnąć dźwięk nawet z kamienia. Po prostu gabaryty pomieszczenia nie sprostały potrzebom kolumn. Mimo tych drobnych problemów Alexie pokazały się z nader dobrej strony. Rozmiar sceny, namacalność, rozstawienie źródeł pozornych w połączeniu z ich holografią, mimo niedopasowania lokalu do możliwości wygenerowania swobodnego dźwięku była na bardzo wysokim poziomie. Słuchając na co dzień kolumn opartych na głośnikach z kevlaru, natychmiast wychwyciłem, że materiał na membrany amerykańskich paczek to wcielenie papieru. Sygnatura jest na tyle wyraźna, że zaznacza to w prawie całym paśmie – od basu po średnicę. Nie przeszkadzało to w odbiorze, ale potrzebowałem kilku utworów na asymilację. Szkoda, że nie miałem przy sobie płyt z utworami skrzypcowymi, ponieważ instrument ten fenomenalnie brzmi dobiegając z takich przetworników. Niemniej przesłuchany repertuar wypadał bardzo dobrze, zwracając jedynie uwagę na braki wspomnianych wcześniej iskierek blach w składach jazz-owych. Można za taki stan rzeczy winić napęd – przypisując mu za małą rozdzielczość, ale możliwym był też fakt zastosowania tekstylnych głośników wysokotonowych, który był m.in. przyczyną mojej rezygnacji z kupna kultowych monitorów Harbeth 40.1. Prawdopodobnie dobranie bardziej rozdzielczego napędu lub okablowanie całości innymi przewodami, przyniosłoby oczekiwaną poprawę, gdyż naprawdę niewiele brakowało do pełni szczęścia w tym zakresie. To pokazuje jak ważne jest synergiczne dopasowanie całości – od źródła do kolumn. Co prawda da się tak zaaplikować jedwabne kopułki, żeby raniły uszy ilością alikwot i zniekształceń, tylko po co kaleczyć założenia konstruktorów głośników, jak można dla konkretnych założeń (czytaj większej ilości wysokich tonów) zastosować inny materiał odtwarzający górny zakres. I właśnie inny rodzaj tweetera jest najważniejszą różnica pomiędzy opisywanymi do tej pory Alexiami, a podłączonymi po nich Sachami W/P.
Sasche to druga od dołu propozycja amerykańskiego producenta, co w stosunku do Alexii widać po gabarytach i zastosowanych przetwornikach – wszystko jest trochę mniejsze. Teoretycznie nieplanowana wymiana kolumn okazała się strzałem w dziesiątkę, gdyż te spokojnie nagłaśniały kubaturę lokalu, pozwalając swobodnie prezentować najniższe dźwięki. Niestety to jedyna poprawa, jaką zauważyłem po zamianie, ponieważ reszta ucierpiała wprost-proporcjonalnie do różnicy w cenie obu konstrukcji. Nie była to tragedia „Titanic-a”, ale każdy aspekt oprócz basu uległ lekkiej degradacji, co i tak w wartościach bezwzględnych było na bardzo wysokim poziomie. Bas – basem, to wynikało z fizyki, ale głównym aktorem tej odsłony okazał się zakres wysokotonowy. Zastosowana odwrócona kopułka wzorowana na Focal-u dość mocno wychodziła przed szereg i lekką szorstkością zmusiła do ponownych roszad w torze. Jako źródło wykorzystaliśmy niemiecki napęd Acustic Arts, kierując sygnał przez przetwornik Vivaldi na pre i monobloki Soulution, co zaowocowało zdecydowanie większą kulturą tego zakresu, dopuszczając do głosu średnicę, a w konsekwencji wyrównując całość pasma akustycznego. Porównując Sasche do większych konstrukcji, zauważyłem lekki zanik holografii i magii, jaką generowały Alexie. Barwa też była trochę inna, gdyż mimo iż sekcje średnio i niskotonowe oparto na przetwornikach celulozowych, jednak w tym przypadku czymś je powleczono, co zmieniło ogólny charakter brzmienia. To była całkowicie inna szkoła prezentacji muzyki i dopiero tutaj usłyszałem oczekiwany rozmach amerykańskiego grania. W cichych pasażach rozdzielczość pozwalała wyłapać najdrobniejsze szczególiki a jak trzeba było przyłożyć w „tutti”, nie odczuwało się żadnych zniekształceń. Oczywiście można jeszcze staranniej dobrać towarzyszącą elektronikę, wchodząc dzięki temu na wyższy pułap jakości odtwarzania, ale mogliśmy posiłkować się tylko tym co było na stanie salonu – i tak w cenie kilku ładnych apartamentów w centrum stolicy. Na tym właśnie polega piękno tej zabawy, że nawet drogie zestawienia nie gwarantują maksymalnej synergii, która pozwala na usłyszenie ideału wykreowanego w naszej wyobraźni. Takie zestawienie pozostało do końca wizyty, co po osłuchaniu ze zmianami w porównaniu do pierwszej konfiguracji (niestety przesiadka na tańszy produkt boli) umożliwiło z przecież równie znakomitej konstrukcji czerpać przyjemność pełnymi garściami. Ukulturalnienie wysokich tonów, pozwoliło usłyszeć oczekiwane wcześniej iskierki i większą ilość powietrza na scenie, bez początkowej natarczywości, a gałka głośności przekręcana za pomocą pilota w prawo, pokazywała rozmach na jaki możemy sobie pozwolić bez utraty jakości odtwarzania. Prawdopodobnie większe Alexie robią to jeszcze lepiej, ale nie wpasowując się w pomieszczenie, straciły możliwość zaprezentowania na co je stać przy koncertowej głośności, jednak to co pokazały na początku skali wzmocnienia sygnalizowało potencjał tych konstrukcji.
Próbując podsumować to kilkugodzinne spotkanie z amerykańską legendą, w połączeniu ze swoją play-listą, śmiało potwierdzam pozytywną obiegową opinię o spektakularnym dźwięku z tych konstrukcji. Wpięcie w dość przypadkowy – nie mylić ze złym, bo dostępny w salonie, ale prezentujący „top” w swojej klasie tor audio, pokazało możliwości drzemiące w testowanych kolumnach. Każdy model kierowany jest do innego klienta nie tylko przez pryzmat ceny, ale również przez inny pomysł na końcowy efekt odbioru spektaklu muzycznego. Mam na myśli zakres wysokotonowy, który w obydwu konstrukcjach reprezentowany jest przez różne materiały membran, co jasno określa docelowego nabywcę. Jeśli ktoś lubi iskrzące talerze w solowych partiach perkusisty, prawdopodobnie zdecyduje się na Sasche, zaś potrzeba aksamitnego zanadto nieangażującego, ale na wysokim wysublimowanym poziomie górnego pasma skieruje nabywcę w stronę Alexii. Dla mnie to dwa inne światy, lecz z dobrze zaaplikowaną resztą toru, z pewnością oba spokojnie zniewoliłyby mnie bez reszty, wciągając w wyimaginowaną przez konstruktora przygodę z muzyką. Jak wynika z przebiegu spotkania, trzeba sporo poeksperymentować, gdyż ten sam zestaw elektroniki w połączeniu z przygotowanymi konstrukcjami Wilson Audio, dawał diametralnie różne efekty końcowe, zmuszając do korekt towarzyszących komponentów, potwierdzając, że nie ma jednego sprawdzonego sposobu na dobry „sound” w postaci podłączenia bardzo drogich klocków, tylko ciężka długotrwała selekcja poszczególnych elementów, daje w efekcie szansę na nirwanę. To była bardzo pouczająca przygoda z dwoma amerykańskimi sposobami na granie, za którą dziękuję organizatorom: Maćkowi i Adamowi – właścicielom salonu SoundClub w Warszawie.
Jacek Pazio