1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Xavian Calliope

Xavian Calliope

Link do zapowiedzi: Xavian Calliope

Opinia 1

Długo zastanawiałem się, jak rozpocząć dzisiejszy tekst. I nie chodzi mi w tym momencie o jakąkolwiek zadyszkę w temacie wyrażania kłębiących się w moim ośrodku zarządzania ciałem myśli, tylko o w miarę dogłębne przybliżenie problemów producentów kolumn głośnikowych podczas wyboru materiału na ich obudowy. Teoretycznie rzecz biorąc najwdzięczniejszym i w miarę łatwym do obróbki jest lite drewno, jednak zdecydowana większość manufaktur głośnikowych unika tego, przecież najbardziej bliskiego nam z racji pochodzenia w prostej linii od natury budulca, jak ognia. Dlaczego? Choć wielu melomanów uważa, że drewno wręcz idealnie wpisuje się w interakcję z dobiegającą z naszpikowanych słojami skrzynek muzyką, a mimo to odsetek przeciwników w stosunku do zwolenników jest porażająco większy. Zatem o co chodzi? Jak to o co? Po pierwsze, negatywnie oceniający półprodukty drewna konstruktorzy unikają go z racji sporych problemów z opanowaniem rezonansów wykonanej z niego obudowy, czyli mówiąc kolokwialnie nie jest dla nich odpowiednio głucha. A po drugie i według mnie chyba nader często ważniejszym niż punkt pierwszy aspektem jest pochodna nazbyt małego przyłożenia się do obróbki i odpowiedniego preparowania, czyli jego pękanie. Wolne żarty? Bynajmniej. Porozmawiajcie choćby z okazjonalnie budującymi paczki audiofilami, a przekonacie się, że w moim twierdzeniu jest sporo racji. Na szczęście parząc na rynek zespołów głośnikowych może nie jakiś bezkresne ilości, ale z pewnością znajdziecie kilka marek kolumnowych idących pod prąd, które pomimo wspomnianych problemów widzą w tym trudnym budulcu swoją życiową karmę i co ważne, osiągają na tym polu spore sukcesy. O kim mowa? Proszę bardzo, choćby o czeskim Xavianie, który w dzisiejszym recenzenckim odcinku wystawił do boju wykonane w drewnianego sandwicza flagowe kolumny podłogowe Calliope, za wizytę których w naszej muzycznej oazie zadbał wrocławski dystrybutor Moje Audio.

Tytułowe kolumny są bardzo skomplikowane od strony produkcyjnej, gdyż wykonano je z kilkunastu pionowo skorelowanych 23 mm listew klonowych, pomiędzy którymi jako odcinające poszczególne płaty głównej konstrukcji spoiny wkomponowano wstawki z orzecha włoskiego. To powoduje, że oprócz uodpornienia konstrukcji na ewentualne pęknięcia dostajemy bardzo pożądany, bo podkreślający smukłość kolumn efekt designerski. Ale to nie koniec zastosowania w recenzowanym produkcie materiałów naturalnych, gdyż konstrukcje stabilizowane są na podłodze poprzez prostokątne, mogące pochwalić się słuszną grubością, a przez to również wagą, dobrane w odpowiednim odcieniu do samych kolumn platformy z włoskiego trawertynu. Przyznacie, że nawet zdawkowy rzut oka niesie za sobą jedną słuszną informację, iż mamy do czynienia z czymś wyjątkowym. Idealna stolarka wespół z ciekawym wizualnie, pochodzącym z Półwyspu Apenińskiego kawałkiem skały bez problemów są w stanie bezproblemowo wpisać się nawet w najbardziej wymagające salony audiofilów, co bardzo często jest ważną kartą przetargową z drugą połówką. Idąc dalej tropem informacji technicznych, zerkając na front Calliope widzimy, iż mamy do czynienia z kolumnami trójdrożnymi z podwojonymi przetwornikami basowymi, jednym średniotonowym i jednym wysokotonowym w rolach głównych. Jednak największą ciekawostką czeskich piękności jest fakt wspomagania najniższych tonów dwiema membranami biernymi na plecach, pomiędzy którymi w odpowiednio wygospodarowanej niecce wkomponowano podwójne terminale głośnikowe. Wieńcząc wyjątkowość dzieła obudowy polakierowano wyciągającym na świat piękno drewna półmatowym bezbarwnym lakierem. Reasumując, niby zwykłe drewno i kawałek piaskowca, ale właściciel marki Roberto Barletta jak mało kto doskonale wiedział, jak z tych wydawałoby się banalnych komponentów wykonać dzieło sztuki i bez najmniejszych problemów wdrożył pomysł w życie.

W moim odczuciu akapit opisujący wynik soniczny modelu Calliope nie może rozpocząć się inaczej, niż złożenie gratulacji producentowi za bardzo muzykalny dźwięk mimo decyzji użycia membran biernych. Dlaczego? Zazwyczaj obudowy bez bass-refleksowe przy wielu zaletach typu krótki, punktowy najniższy zakres tracą bardzo dużo na tak ważnym dla mnie polu zwanym magią dźwięku. Po prostu często produkują wyczynowo wyrysowany przekaz, który jest daleki od sprawiania przyjemność podczas jego słuchania. Owszem, bezlitosne pokazanie materiału w domenie zero-jedynkowej zawsze może komuś przypaść do gustu, tylko co z tego, gdy wymagająca nieco soczystości, lub krągłości dźwięku muzyka nie ma realnych szans na wciągniecie słuchacza w zamierzenia tworzących ją artystów. Najzwyczajniej w świecie zostanie odbębniona i szlus. Tymczasem Roberto Barletta wie, że jakakolwiek ortodoksyjność nie jest drogą do zawładnięcia większą liczbą zakręconych na punkcie muzyki osobników, dlatego zadbał o odpowiednią dawkę wysycenia dobiegających do uszu słuchacza dźwięków. Dostajemy zaskakująco gęste, z idącymi w parze z czytelnością muzyki, dobrze doświetlonymi, ale nie chadzającymi swoimi ścieżkami wysokimi tonami granie. To zaś powoduje, że wirtualna scena muzyczna jest dobrze rozbudowana w wektorach szerokości i głębokości z wyraźnie zawieszonymi na jej tle ośrodkami generowania fraz muzycznych. Jak to przekłada się na konkretne pozycje płytowe? Tę część opowieści rozpocznę od materiału bałkańskiej piosenkarki Amiry Medunjanin i jej kompilacji „Damar”. W tym przypadku odpowiednio nasycony przełom środka i basu powodował, że wszelka wokaliza i bardzo typowe dla tego regionu gitarowe pasaże zachwycały odpowiednim podkreśleniem ich dźwięczności i pewnego rodzaju soczystości. Po prostu zatopiłem się w materiale tak mocno, że ocknąłem się dopiero, gdy laser transportu powrócił do stanu spoczynku, co biorąc pod uwagę moją znakomitą znajomość tej płyty sugeruje, iż tytułowe kolumny wiedzą, jak w dobrym tego słowa znaczeniu ubezwłasnowolnić słuchacza i nie pozwolić mu nawet podczas testowego przeglądu odpowiedniej ilości materiału zbyt często nim żonglować. Nieco inaczej, ale nie w znaczeniu że gorzej wypadł typowy dla oficyny ECM jazz Bobo Stensona we flagowym trio „Contra La Indecisión”. Słowo inaczej nie podnosi żadnej larum, tylko wskazuje, że przy tak wycyzelowanym realizacyjnie materiale bardzo łatwo jest pokazać, jakie są skutki mocnego postawienia na muzykę przez duże „M” opiniowanych zespołów głośnikowych. O co chodzi? Otóż gdy w przypadku instrumentarium i partii wokalnych gęsta prezentacja była wodą na młyn dla ogólnego odbioru spektaklu, to już w przypadku grającego ciszą trio okazało się, że wybrzmiewające w eterze blachy były nieco cięższe i ciemniejsze, a kontrabas pokazywał więcej pudła rezonansowego niż mam na co dzień. Ale zaznaczam, to jest nieco inna prezentacja, a nie problem jako taki, gdyż sam oddech muzyki i niesiona przez nią emocjonalność nadal były na bardzo wysokim poziomie. Nie zanotowałem utraty świeżości talerzy, tylko lekką zmianę ich kolorystyki w kierunku odcieniu złota, co wielu melomanów z pewnością przyjmie z wielką aprobatą.
Na koniec tej pogadanki zostawiłem sobie znacznie cięższy materiał grupy Metallica przy wsparciu składu symfonicznego „S&M”. Efekt? Bardzo ciekawy. Przecież będące znakiem rozpoznawczym tego zespołu gitary i mocny udział perkusji w zapisach nutowych jego twórczości nie mogły inaczej niż pozytywnie odebrać wspominanych przeze mnie pokładów muzykalności. Owszem, muzyka nie była już tak szybka, jak potrafią zrobić to konstrukcje stawiające na konturowość ponad wszystko, ale uspokajam, nie było również żadnych ciepłych kluchów, tylko tryskający ze sceny ogień. I to nie tylko generowany instrumentami metalowej formacji, ale również za sprawą mocnego udziału składu symfonicznego. Wszystko było na tyle dobrze zrównoważone, że gdy na zmianę do głosu dochodziły dwa różniące się w założeniach światy muzyki, żaden z nich nie był zbyt nadmiernie eksponowany, tylko prezentowany jako pełnoprawny współpartner sceniczny. Da się? Oczywiście, że tak, tylko trzeba wiedzieć, jak to zrobić. I tym optymistycznym akcentem chciałem zakończyć ten testowy miting tekst. Nie będę lał więcej wody, gdyż możecie to odebrać dwojako. To są na tyle solidne konstrukcje, że nie potrzebują zbytniego zachwalania i wystarczy spróbować ich sposobu na muzykę, aby się o tym przekonać na własnej skórze, do czego zachęcam.

Tak, tytułowe kolumny Xavian Calliope nie idą drogą ani typowych konstrukcji zamkniętych ani też wspomaganych układem basreflex. W zamian za to oferują świat pełen koloru i muzykalności. Tak więc, jeśli ktoś z Was szuka w zespołach głośnikowych konturu ponad wszystko, musi pukać gdzie indziej. Jeśli natomiast chcecie połączyć fantastyczną, z łatwością spełniającą wysokie wymagania naszych żon, aparycję z zapraszającą nas do wielogodzinnych odsłuchów prezentację muzyki, dzisiejszy obiekt zainteresowań jest wręcz idealnym kandydatem. Naturalnie po wpięciu południowych sąsiadek w nową konfigurację będziecie musieli lekko doszlifować całość roszadami kablowymi lub akcesoryjnymi, ale jedno macie zagwarantowane z rozdzielnika, po spełnieniu ewentualnych potrzeb resztę życia spędzicie przy muzyce przez duże “M”.

Jacek Pazio

Opinia 2

Choć od momentu pojawienia się nad Wisłą czeskich Xavianów minęło parę ładnych lat i w tzw. międzyczasie większe i mniejsze modele gościłem bądź to u siebie, bądź też miałem z nimi dłuższy kontakt podczas wyjazdowych sesji to dopiero teraz udało nam się sprawić, by reprezentacja ww. marki w końcu zagościła w naszych skromnych progach. Nie wie, czy to z wrodzonej przekory, czy też po prostu czując pismo nosem wrocławski dystrybutor cały czas kluczył i unikał konkretów aż tu nagle stała się jasność a my otrzymaliśmy wiadomość, że „małe co nieco” właśnie na nas czeka i w dodatku owo coś zamiast pachnieć fabryką a tym samym być w stanie iście dziewiczym, czyli wymagającym żmudnego wygrzewania ma na swoim koncie dobry miesiąc wytężonego grania. Czy mogło być lepiej? Okazało się, ze tak, gdyż zamiast spodziewanych podstawkowców, na których tak po prawdzie Roberto Barletta zbudował swoją, w pełni zasłużoną renomę, miały do nas trafić całkiem pokaźnych rozmiarów, trójdrożne podłogówki o jakże zgrabnie nawiązującej do mitologii nazwie Calliope.

Już podczas udokumentowanego w zajawce z uboxingu czuliśmy w kościach, że mamy do czynienia z czymś wyjątkowym. Niby z takim stażem jaki mamy powinniśmy być już uodpornieni na wszelakiej maści podprogowe zagrywki marketingowców, ale też i posiadając doświadczenie bez trudu powinniśmy odróżnić zwykłą ściemę i mydlenie oczu od prawdziwego rzemiosła przyprawionego nutką artyzmu. I tak też było w tym przypadku, bowiem kolumny nie dość, że dostarczone na testy kolumny przybyły w masywnych drewnianych skrzyniach, to proces kompletna instrukcja ich wypakowywania została misternie wygrawerowana na owych pro-ekologocznych futerałach. I tak w ramach małej dygresji – ostatni raz tyle naodkręcaliśmy się podajże trzy lata temu przy wypakowywaniu Audio Solutions Vantage. Krótko mówiąc Calliope już od progu rozbudzają oczekiwania a potem jest już tylko lepiej. Jak to zwykle u Xaviana bywa, a na tych pułapach cenowych jest już obowiązkowe, obudowy wykonywano są ręcznie a w roli budulca wykorzystywane 23 mm grubości listwy z drewna orzecha, bądź klonu z orzechowymi wstawkami a zamiast standardowych kolców zdecydowano się na masywne cokoły z … włoskiego trawertynu, bądź czeskiego, szarego granitu. Jakby tego było mało wnętrze wyściełano matami bitumicznymi a w zwrotnicy znajdziemy kosztowne podzespoły sygnowane przez Mundorfa. Tego jednak nie widać, widać za to imponującą baterię przetworników na którą składają się autorskiego projektu i wykonania drajwery AudioBarletta. Każda kolumna obdarzona została bowiem 29-milimetrową kopułką wysokotonową z ręcznie pokrywaną membraną firmy Dr. Kurt Müller i unikatowym – labiryntowym tłumieniem, oraz napędem ceramicznym, 175 mm celulozowym średniotonowcem i podobną do niego parą, również 175 m basowców mogących pochwalić się cewkami o średnicy 50 mm. To jednak nie wszystko, gdyż na plecach naszych dzisiejszych muz odnajdziemy, zamiast spodziewanego – standardowego portu bas refleks parę 210 membran pasywnych. Iście biżuteryjne, podwójne terminale głośnikowe zaimplementowano na równie bizantyjskiej, ociekającej złotem, tabliczce znamionowej. Powiem szczerze, że wygląda to obłędnie i na pierwszy rzut oka wywołuje niemy zachwyt, którego intensywność niestety spada w momencie próby podpięcia przewodów zakończonych widełkami. Okazuje się bowiem, iż zbyt bliskie sąsiedztwo dolnej krawędzi podfrezowania praktycznie wyklucza montaż przewodów zgodnie z logiką, czyli od dołu i wymusza dziwne, niezbyt estetyczne działania natury ekwilibrystycznej mające na celu w miarę stabilne przykręcenie ich od góry. Dać się niby da, ale przy ciężkich i ciężkich przewodów takie rozwiązanie dalekie jest od optymalnego tak pod wspomnianym względem estetycznym, jak i przede wszystkim mechanicznym. Po co bowiem wywoływać zupełnie niepotrzebne naprężenia. Najwidoczniej konstruktorzy na swój, nieco przewrotny sposób próbują nakłonić swoich odbiorców do przesiadki na „cytrusową” konfekcję bananami, bądź zakup np. Firmowych głośnikówek Mondiale II, których pierwszą inkarnację miałem okazję recenzować … siedem lat temu.

O ile zerkając na wcześniejsze testy tytułowych kolumn dość często spotykałem się z określaniem ich mianem sporych, bądź wręcz dużych uczciwie musze przyznać, iż przynajmniej na mnie takiego wrażenia nie wywołały. Nie czas i nie miejsce jednak wnikać, czy wynikało to z mej dość absorbującej postury, czy pewnego rodzaju rozpasania konstrukcjami konkurencyjnymi, lecz starając się być możliwie obiektywnym śmiem twierdzić, iż Calliope nawet w 18 – 20 metrowych pokojach nie mają szans wyglądać przytłaczająco. Ba one pod względem gabarytów wydają się wręcz do nich stworzone. Zanim jednak je do docelowych pomieszczeń wstawimy warto pamiętać o dość istotnym szczególe, czyli ich budowie a dokładnie wspomaganiu najniższych składowych przez umieszczone na plecach membrany bierne. Nie ma bowiem co się oszukiwać, że chcąc się przypodobać przedstawicielkom płci pięknej, ustawimy kolumny 20-30 cm od ściany i będzie dobrze, bo dobrze niestety nie będzie. Praw fizyki oszukać bowiem się da i jeśli tylko zależy nam na zachowaniu względnej równowagi tonalnej warto Xavianom zapewnić przynajmniej metr a jeśli to tylko możliwe to i więcej dystansu do najbliższej powierzchni odbijającej. Wspominam o tym na samym początku nie bez kozery, gdyż czeskie kolumny oferują niezwykle obfite najniższe tony, które całe szczęście, oprócz zaskakującego, jak na tak niewielkie konstrukcje, wolumenu charakteryzuje też całkiem niezła kontrola. Pod tym względem są bezdyskusyjnie lepiej zrównoważone aniżeli np. stare (wersje z 2012 r.) trójdrożne XN Virtuosa, które lubiły sobie nieco z basem pofolgować. Co ciekawe ich obecność nie przejawia się monotonnym buczeniem, co pozostawiono budżetowym subwooferom do kina domowego, lecz oprócz samych bodźców „nausznych” niezwykle sprawnie operują one na poziomie doznań czysto fizycznych, czyli po prostu je czuć całym ciałem. Nie są też przesadnie euforyczne w prezentacji dźwięków które jedynie oscylują na pograniczu średnicy i basu, dzięki czemu nawet odsłuch takich krążków, jak „TaTaKu Best of Kodo II 1994-1999” Kodo nie sprawi, że czuć się będziemy jakbyśmy odwiedzili kuźnię samego Hefajstosa. Co to, to nie. Każdy z użytych bębnów ma swój jasno określony rozmiar i miejsce na scenie a i nie ma najmniejszego problemu z odróżnieniem, czy obsługujący go muzyk uderza bliżej, czy też dalej od krawędzi.
Co innego na repertuarze, obfitującym w czysto syntetyczne pomruki, gdyż już Nils Petter Molvær na albumie „Khmer” ewidentnie stawia na „otulanie” słuchaczy szczelnym kokonem infradźwięków aniżeli funduje iście holograficzną prezentację precyzyjnie rozmieszczonych źródeł pozornych. Nie oznacza to jednak, że w górnej części pasma jest podobnie, gdyż choć średnica jest kremowa i gęsta to nie sposób zarzucić jej brak rozdzielczości. Podkreślam rozdzielczości, nie detaliczności, gdyż pomimo pozornego podobieństwa oba te pojęcia w przypadku Xavianów dzieli znaczny dystans. Tak jak bowiem dosłownie przed chwilą wspomniałem Calliope środkową część reprodukowanego przez siebie pasma opierają na niemalże karmelowej słodyczy i iście organicznym nasyceniu, przez co pierwszą definicją, jaka przyjdzie nam na myśli będzie muzykalność. I tak też jest w istocie, gdyż nic w ich dźwięku nie razi, nie irytuje i nie wymaga od słuchaczy ciągłej walki z materią, czy też wymuszonej analizy i rozbijania poszczególnych fraz na czynniki pierwsze. Dostajemy bowiem dźwięk kompletny, homogeniczny i skrojony na wzór i podobieństwo … wiolonczeli. Proszę mnie tylko źle nie zrozumieć. Tytułowe kolumny nie grają wszystkiego na jedno kopyto, wciskając zarówno brutalny, przepełniony niemalże zwierzęcymi rykami „Arise” Sepultury i synth-popowy „Post Traumatic” Mike’a Shinody do jednego wora. Tu raczej chodzi o dobór odpowiednich barw, smaków i intensywności środków artystycznego wyrazu – nadanie całości własnej, w pełni unikalnej sygnatury, z której obecnością albo się pogodzimy, gdyż jest zgodna z naszym poczuciem piękna, albo będziemy szukali dalej.
Podobnie jest z górą pasma, która w sposób całkowicie naturalny „wyrasta” ze średnicy i w pełnej z nią harmonii pozwala delektować się obecnymi tamże alikwotami ubranymi w barwy zachodzącego słońca. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że powyższe sformułowanie dalekie jest od obiektywności, ale autorska kopułka AudioBarletta ma w swoim brzmieniu właśnie coś takiego poetycko – magicznego, co sprawia, że nie dając się zaszufladkować ani po stronie przetworników grających ciemno i mało selektywnie, ani tych ponadrozdzielczych i ofensywnych oferuje kwintesencję słodyczy bez utraty niuansów. Jej walory soniczne można bowiem porównać do niezwykłej czystości bursztynu, w którym bez najmniejszego trudu jesteśmy w stanie dostrzec najdrobniejsze szczegóły budowy anatomicznej zatopionego w nim owada a jednocześnie cały czas mieć świadomość, że jego barwa jakże daleka jest od transparentności i czystości diamentowej „bieli”.
Posłuchajcie tylko „Same Girl” Youn Sun Nah – ileż tam emocji a zarazem wewnętrznego spokoju, ileż aksamitnie czarnego tła i soczystych wybrzmień. Może aura otaczająca instrumenty nie jest aż tak rozpropagowana w przestrzeni jak u bardziej analitycznych konkurentów, ale spokojnie możemy przejść nad tym faktem do porządku dziennego i uznać, że ten typ, po prostu tak ma i już.

W ramach puenty, pół żartem pół serio można uznać, że Roberto Barletta tworząc Xaviany Calliope osiągnął efekt tak wizualny, jak i brzmieniowy o którym część dawnych włoskich legend w chwili obecnej może co najwyżej pomarzyć. Czyżby trzeba było zastanowić się nad drobną modyfikacją starego porzekadła, i stwierdzić, że wszystkie drogi prowadzą do … Pragi?

Marcin Olszewski

Dystrybucja: Moje Audio
Cena: 47 990 PLN / para (orzech), 51 990 PLN / para (Marina – klon ze wstawkami orzecha)

Dane techniczne
Efektywność: 90dB (2,83V/1m)
Impedancja nominalna: 4Ω
Zalecana moc wzmacniacza: 50 – 400 W
Pasmo przenoszenia: 33 – 30.000 Hz (-3dB na osi)
Częstotliwości zwrotnicy: 350 / 3.500 Hz
Rekomendowana moc wzmacniacza: 50 – 400 W
Wymiary W x S x G: 1050 x 236 x 282 mm
Masa: 49 kg sztuka

System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0, przetwornik D/A Reimyo DAP – 999 EX Limited TOKU
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
– Wmacniacz zintegrowany: Pathos Inpol Heritage
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijri „Milon”,
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Pobierz jako PDF