1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Reportaże
  6. >
  7. Analogowa eskapada do RCM-u

Analogowa eskapada do RCM-u

Niestety nie posiadam dokładnej wiedzy, jak sumiennie śledzicie nasze około-sprzętowe perypetie, dlatego też mając na uwadze potencjalną przypadkowość wejść na nasz portal, w kolejnym lifestyle’owym spotkaniu niezobowiązująco zapytam, czy pamiętacie moją wakacyjną wizytę w Katowicach z taśmą magnetofonową w tle. Tak? Nie? Ja pamiętam doskonale i to z dwóch powodów. Pierwszym była oczywiście świetnie obrazująca przewagę namacalności brzmienia taśmy magnetofonowej nad resztą próbujących ją dogonić protokołów odtwarzania dźwięku z czarną płytą włącznie, oparta o majestatycznie obracające się wielkie szpule, kilkugodzinna muzyczna sesja. Zaś drugim, nie uwierzycie, ba nawet ja nie do końca jestem w stanie tego wyjaśnić, ale o dziwo okazał się być mój zbyt swobodny, lub może z uwagi na zamierzony, bo pisany jako upust wewnętrznych objawów kontrolowanego ADHD, nieco pogmatwany gramatycznie tekst. Przyznaję, dla kogoś zapoznanie się z nim mogło nie być lekkie, łatwe i być może przyjemne, za co, co jakiś czas ktoś sprzedaje mi przyjacielskiego kuksańca, ale żeby wytaczać przeciwko mnie największe, rodem z oblężenia Jasnej Góry działa? Spokojnie, to było pytanie retoryczne, bowiem odpowiedź brzmi, jak najbardziej tak. Czy mam uraz? Nic z tych rzeczy. Czego kolejnym przykładem może być opisana poniżej podobnym do poprzedniego tekstem, będąca następstwem pewnych decyzji, być może bardzo istotna dla wielu zakręconych na punkcie magnetofonów szpulowych freaków, niosąca kilka nie tylko ciekawych, ale dla wielu wręcz strategicznych informacji, tym razem już zimowa wyprawa.

Obserwując załączoną serię fotografii, nie sposób nie zauważyć, iż również tym razem magnetofony szpulowe były główną atrakcją spotkania. Powód? Pierwszym była próba przekucia mojego braku zdecydowania na konkretną decyzję wejścia lub ominięcia świata szpuli szerokim łukiem. Zaś drugim, oprócz zapowiedzi fajnie spędzonego czasu przy kawie okraszonej muzą, magnetofon Studer A807, jako – oczywiście w opinii gospodarzy, czyli panów z RCM – potencjalny pacjent. Jednak nie leżący pod respiratorem z gasnącym oddechem beneficjent obecnie panującej pandemii, gdyż w opinii razem ze mną przybyłego na Górny Śląsk znajomego, nadal bardzo dobrze grający, a przez to od blisko 10 lat sprawiający mu przyjemność, pretendent do rewitalizacji, tylko tak zwany chłopak po kilkudziesięcioletnich przejściach. Po co zatem ta cała zabawa, jeśli właściciel nie zauważa stanu podgorączkowego swojej zabawki? Otóż specjaliści od zagadnień analogowych – dotychczas jedynie w zakresie czarnej płyty – od lata, czyli mojej ostatniej wizyty, w temacie obsługi magnetofonów poszli za ciosem i obecnie oferują usługi przywracania świetności tego typu źródłom dźwięku. To łatwo zweryfikować studiując bibliotekę zdjęć, na których przywołany model ma aż trzy odsłony, w tym jeden w stanie wiwisekcji tuż po wstępnej regulacji wieńczącej wymianę wrażliwych elementów ze szczególnym uwzględnieniem wysłużonych kondensatorów.
I właśnie taki, w pełni sił – już z zewnętrznymi drewnianymi boczkami egzemplarz stanął do boju z podobno również w świetnej formie – to jak wspominałem, była opinia właściciela – magnetofonem przybyłym ze stolicy. Efekt okazał się być miażdżący dla Warszawiaka, co poskutkowało pozostawieniem go na ubranym w biały obrus operacyjnym stoliku na dłużej. Po prostu zaliczyliśmy zderzenie energii z anoreksją, która bez bezpośredniego porównania nie była taka dotkliwa – sam kilkukrotnie tego smakowałem, a która na bazie po-sparingowej wiedzy okazała się być nie do zaakceptowania. Czy to bezpieczne zważywszy na dotychczasowy nurt działań gospodarzy? Tutaj chcę wszystkich uspokoić. Otóż znany chyba wszystkim Roger Adamek nie przeczytał internetu od dechy do dechy dwa razy z rzędu jak Chuck Norris i dzięki temu nie stał się nagle najznamienitszym ekspertem w tej materii, tylko zaprosił do współpracy zajmującego się tą tematyką od 20 lat specjalistę w osobie skromnego, jako wróżba wiedzy dodam, iż nie pierwszej młodości, czyli rokującego solidność wykonywanych napraw, po oczach było widać, iż zakochanego w szpukalach serwisanta. Uspokojeni? Jeśli tak, to w momencie problemów ze swoimi zabawkami wiecie już z kim się kontaktować.

Ale przecież nie samym magnetofonem meloman żyje. Niestety nawet najlepszy, lub najdokładniej odrestaurowany egzemplarz nie wyda z siebie dźwięku bez taśmy. I to była druga ciekawostka śląskiej wyprawy, gdyż nie mam w tym momencie na myśli kupionej w internecie, bliżej nieokreślonej w kwestii oddalenia od taśmy matki jej kopii, tylko jak prezentowałem w poprzednim tekście sprzed pół roku, co najmniej oryginalny produkt komercyjny, albo zaprezentowane mi podczas tego wypadu, o dziwo nowe, firmowane przez znane oficyny wydawnictwa na bazie prawdziwych – czytaj certyfikowanych – kopii z taśm matek. To do niedawna było marzeniem ściętej głowy, gdy tymczasem oferta rośnie jak na drożdżach, co oczywiście symbolicznie, ale udokumentowałem stosowną sesją zdjęciową. Znajdziemy na niej co najmniej trzy wytwórnie, z czego chyba największą perełką są wydania Analogue Productions takich artystów jak: Jacintha, Hugh Masekela, Ben Webster, czy Muddy Waters. Co ciekawe, ten sam materiał wspomniane stajnie płytowe oferują nie tylko na taśmie, ale również na winylu, czego w bezpośrednim starciu miałem okazję doświadczyć i co pokazało dosłownie palcem, kto w temacie prawdy o muzyce nadal rozdaje karty. Jakieś haczyki? A jakże, jak to w zabawie goniącej króliczka bywa jest ich cała masa, ale przytoczę jedynie dwa najważniejsze. Po pierwsze nowe wydania swoje kosztują. Zaś po drugie, będąc ambitnym w kolekcjonowaniu swojej płytoteki, przy tym bazując na wspomnianych certyfikowanych nowościach, tudzież starych oryginalnych wydaniach, łatwo jest dojść do przysłowiowej ściany zwanej brakiem ciekawej oferty. Jednak w miarę obiektywnie reasumując owo około-magnetofonowe zagadnienie, nie sposób nie zgodzić się, iż w ten sposób mamy bardzo dużą szansę na poznanie, o co w prezentacji realizmu muzyki chodzi, przy okazji świetnie się przy tym bawiąc. Ktoś widzi problem? Bez przesady. Przecież nikt nigdy nie twierdził, że sprawianie sobie przyjemności ma być tanie. To przecież jest spędzanie prywatnego, często wygospodarowanego kosztem codziennego życia z rodziną, czasu, a ten biorąc pod uwagę zazwyczaj szybkie jego przemijanie, jest bezcenny. Tu nie ma miejsca na szukanie problemów. W ogólnym rozrachunku liczy się tylko to, czego udało się nam z przyjemnością doświadczyć. A chyba nie muszę nikogo przekonywać, iż zabawa z magnetofonem w tle jest świetną odskocznią od codziennej harówki. Zatem czego chcieć więcej ….?

Zbierając powyższy tekst w całość, winien jestem Wam odpowiedź, czy połknąłem haczyk. Niestety na obecną chwilę nadal jestem jak ta cnotliwa panienka, czyli chciałbym, a boję się. Nie wiem, jak to się skończy, ale pokusa zżera mnie strasznie. Czas pokaże co się wydarzy. Ważne jest jednak, że jeśli w to wdepnę, nie będę zdany na internetowych mistrzów liftingu elektroniki z młotkiem w ręku. I chyba ten spokój o ewentualny serwis pozwala mi w ogóle zastanawiać się nad magnetofonem szpulowym. W innym wypadku temat umarły już dawno.

Jacek Pazio

Pobierz jako PDF