Opinia 1
Dokonując swoistego remanentu dostępnego na rynku okablowania audio z łatwością można zauważyć, iż część producentów oprócz dbałości o walory soniczne swoich wyrobów z równym pietyzmem podchodzi do zagadnień natury estetycznej. Wystarczy bowiem wspomnieć takie marki jak Fono Acustica, Skogrand, czy ZenSati, by uświadomić sobie , że choć High-End rządzi się swoimi prawami, to niewątpliwie należąc do obszaru dóbr luksusowych dobrze by było, żeby również i tamże obowiązujące reguły gry akceptował. Ludzie, a przynajmniej „normalna” część populacji, mają bowiem to do siebie, że otaczając się wspomnianym luksusem chcą zachować jego spójność i ciągłość jak tylko ich wzrok zdoła sięgnąć. Trudno bowiem wyobrazić sobie sytuację, by do umownej cienkiej czerwonej linii królowały perskie dywany, trawertyn, włoskie meble, etc. a tuż za nią kłębiły się na podłodze „ogrodowe węże” i przewody do betoniarki. Całe szczęście nie wszyscy gustują w bizantyjsko – rustykalnych klimatach, gdyż np. zdecydowanie bliższa jest im industrialna estetyka opuszczonych fabryk i loftów a więc i widok nieco mniej wyrafinowanych, przynajmniej jeśli chodzi o wzornictwo, zewnętrznych peszli i biżuteryjności konfekcji nie wywoła u nich krwawienia gałek ocznych. W końcu przy prowadzonych „na” a nie „w” sufitach i ścianach plątaninach wszelakiej maści przewodów, rur i innych nośników mediów (vide Sailing Poland Yacht Club) kolejny kabelek, czy dwa większej różnicy nie zrobią. Jeśli zachodzicie Państwo w tym momencie w głowę, po cóż tak krążę wokół tematu bądź co bądź nader często goszczącego na naszych łamach okablowania, jak i wplatam wątki natury aranżacji naszej domowej przestrzeni spieszę z wyjaśnieniem, iż czynię to jedynie w ramach przygotowania gruntu pod nasz dzisiejszy, przedpremierowo dostarczony przez katowicki RCM „mroczny obiekt pożądania” a dokładnie przewód zasilający Argento Flow Master Reference Extreme Power.
Jak sami Państwo widzicie wygląd Argento Flow Master Reference Extreme Power w dość znacznym stopniu odbiega od tego, do czego zdążyli przyzwyczaić nas jego konkurenci. Co prawda już (w do niedawna) topowej serii Flow Master Reference interkonekty XLR mogły pochwalić się trzema oddzielnie prowadzonymi przebiegami, jednak z oczywistych względów ich średnice były nieco mniejsze a i śnieżnobiałe koszulki zewnętrze nadawały całości swoistej lekkości i ażurowości. Z dzisiejszymi bohaterami jest zgoła inaczej. Po pierwsze mamy bowiem do czynienia z dwumetrowymi przewodami zasilającymi, a po drugie nieskalana biel ustąpiła miejsca tak eleganckiej, jak i zarazem nieco mrocznej czerni. W dodatku jest to pierwszy model wyposażony we własnego projektu i wykonania wtyki Duńczyków, co nie tylko uniezależnia ich od zewnętrznych dostawców, lecz również a może i przede wszystkim, pozwala w pełni zapanować nad całym procesem produkcji i finalnego „dostrajania” brzmienia własnych wyrobów. W tym momencie, niejako pro forma, pragnąłbym zwrócić uwagę na pewien detal natury konstrukcyjnej. Otóż „ścienny” wtyk sieciowy (024) nie posiada standardowego otworu na obecny w starego typu (tzw. „francuskich”, typ E) gniazdach bolec uziemiający, więc bez gniazd Schuko, jeśli nie w ścianie, to przynajmniej listwie/kondycjonerze, walorów brzmieniowych dzisiejszego gościa raczej nie doświadczymy. A skoro jesteśmy już przy detalach natury konstrukcyjnej, to ekstremalna wersja FMR, w odróżnieniu od niżej urodzonych zasilających pobratymców wykonana została ze srebra.
Tuż przed opisem wrażeń nausznych wypadałoby również co nieco wspomnieć o ergonomii dostarczanych w eleganckich, skórzanych etui przewodach, która nie da się ukryć, o ile tylko nie dysponujemy odpowiednio obszernym „zapleczem” za naszym „ołtarzykiem”, jest dość absorbująca. Z racji swojej konstrukcji, czyli trzech niezależnych przebiegów utrzymywanych w stałej odległości przez umieszczone co mniej więcej 20 cm dystansery układanie i zawijanie / zginanie FMR Extreme Power wymaga nieco wprawy, cierpliwości i przede wszystkim miejsca. W dodatku za samymi, podłączanymi Argento urządzeniami warto wygospodarować mniej więcej pół metra, gdyż same przewody od razu po wyjściu z tyku nie są zbyt skore do zginania. A jeśli chodzi o samo ułożenie na podłożu, to zasadnym wydaje się po finalnej implementacji zainteresować się akcesoriami w stylu Boosterów Furutecha, by nie narażać wtyków na niepotrzebne naprężenia.
A jak Argento Flow Master Reference Extreme Power prezentują się pod względem brzmieniowym? Z premedytacją użyłem liczby mnogiej, gdyż dystrybutor marki – katowicki RCM, był na tyle miły, iż dostarczył nam nie pojedynczą sztukę a parkę tytułowych przewodów, by móc użyć ich jednocześnie w źródle i amplifikacji, bądź w przypadku „dzielonek”, co miało miejsce u Jacka, w transporcie i DAC-u, lub przedwzmacniaczu i końcówce. Wracając jednak do walorów sonicznych Argento uczciwie trzeba przyznać, że Duńczycy pojechali po przysłowiowej bandzie i stworzyli iście wyczynowego high-endowca. Co prawda aby pokazać pełnię swoich możliwości FMR Extreme potrzebuje kilku dni na ułożenie i akomodację, gdyż „zimny” – wyjęty prosto z etui, gra na tyle szaro i beznamiętnie, że jedynie fetyszyści tektury falistej i papieru pakowego mogą czuć się usatysfakcjonowani. Wystarczy jednak dać mu pi razy drzwi trzy – cztery doby i zaczyna się stereotypowe i do samego dna wyeksploatowane poznawanie pozornie znanych na pamięć nagrań na nowo. Tak, tak. To nie żart. Duńskie przewody oferują bowiem trudną w pierwszych chwili do absorpcji rozdzielczość wyciągającą na światło dzienne od wieki wieków ukryte w cieniach i półcieniach niuanse i detale. Efekt ten uzyskiwany nie jest jednak na drodze ordynarnego wypychania ich na pierwszy plan, lecz zdecydowanie bardziej mozolnej a przy tym zachowującej prawidłową perspektywę, znanej z fotografii produktowej metody. Otóż pracując nawet na wysokich przysłonach chciał, nie chciał musimy godzić się na dość ograniczoną głębię ostrości, dlatego też, szczególnie przy fotografii biżuterii (poniekąd również tej audiofilskiej, czyli okablowania), produkt – zdjęcie finalne powstaje jako „sklejka” kilku/kilkunastu kadrów, w których punkt ostrości jest przesuwany wzdłuż fotografowanego obiektu. W dodatku całą ww. procedurę FMR Extreme wykonują w tzw. „locie” – bez jakichkolwiek zauważalnych opóźnień a jednocześnie nic a nic nie majstrują tak przy nasyceniu barw, jak i rozmiarach źródeł pozornych. Słyszymy zatem więcej, lecz to co słyszymy nie jest ani powiększane, ani pomniejszane. Jest dokładnie takie, jakie być nie tyle powinno, co po prostu jest – wystarczy bowiem porównać umiejscowienie wokalu na nagraniach drobniutkiej Youn Sun Nah i mierzącego 195 cm Fisha a jeszcze lepiej sięgnąć po koncert „3 Tenorów”.
Sposób prowadzenia i reprodukcji basu w pierwszej chwili może niczego niespodziewających się słuchaczy wprowadzić w lekką konsternację, gdyż jego kontrola w połączeniu z natywną rozdzielczością sprawiają, iż pozornie jest go mniej, choć de facto znacznie więcej. Jednak ów, jak już zdążyłem zaznaczyć pozorny, paradoks ma swoje bardzo proste a zarazem całkiem logiczne wytłumaczenie. Otóż wzorcowa kontrola i równie wyżyłowane zróżnicowanie powodują, iż pozbywamy się wszelakiej maści podbarwień, uśrednień, czy „sklejania” dźwięków a więc ponownie słyszymy więcej, lecz nie w wyniku sztucznej multiplikacji a jedynie oczyszczenia i lepszego wglądu w głąb zakamarków nagrania.
Równie ciekawie prezentowana jest góra pasma, którą pomimo ww. bogactwa detali trudno uznać za ofensywną, nazbyt żywą, czy też absorbującą. A to za sprawą bardzo oszczędnego dozowania, zwyczajowo obecnego, przy wysokorozdzielczych konfiguracjach blasku, który w tym przypadku oznaczałby przekroczenie cienkiej granicy zalecanej zawartości cukru w cukrze.
Nie da się zatem ukryć, iż Argento Flow Master Reference Extreme Power nie „robi” i nie poprawia dźwięku a jedynie sprawia, że wreszcie możemy usłyszeć go takim jakim został nagrany z całym dobrodziejstwem inwentarza z tym związanym. Dlatego też o ile pojawienie się topowego przewodu zasilającego Argento w słodko i stereotypowo „muzykalnie” grających systemach, ze względu na dodanie szczypty kontroli i wejrzenia w głąb spektaklu, może okazać się przysłowiowym strzałem w dziesiątkę, o tyle w już od podstaw nastawionych na rozdzielczość i detaliczność jego obecność wydaje się dość dyskusyjna. Całe szczęście na tych pułapach cenowych decyzji nie podejmuje się korespondencyjnie, lecz po przynajmniej kilkudniowych odsłuchach we własnym systemie, więc prawdopodobieństwo nietrafienia spowodowanego chwilową fascynacją zakupu możemy uznać za bliskie zeru.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature)
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³
– Kolumny: Dynaudio Contour 30
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Audiomica Laboratory Pebble Consequence USB; Fidata HFU2
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
Opinia 2
Wiadomym jest, iż świat bez względu na dziedzinę naszego życia, cały czas się zmienia. Owszem, według złowieszczych proroctw i to nawet nie tylko ekologów, lecz również sporego sztabu naukowców, niestety na gorsze. Jednakże jeśli na potrzeby dzisiejszego spotkania pominiemy katastroficzne teorie i spojrzymy na owe zmiany z punktu widzenia poprawy jakości życia, okaże się, że z każdym rokiem jest lepiej. Naturalnie z racji ukierunkowania naszego portalu w stronę poświęconą czerpaniu przyjemności z obcowania z muzyką w okowach własnego „M” nie mam zamiaru podchodzić do tematu całościowo, tylko w swoim udowadnianiu prawdziwości postawionej tezy skupię się na mówiąc kolokwialnie naszym podwórku. Co będzie zatem zarzewiem tej potwierdzającej pozytywne aspekty mijającego czasu rozprawki? Otóż rolę nausznego dowodu, że postęp jest niezaprzeczalny, w dzisiejszej odsłonie opiniowania komponentów audio otrzymał duński przewód zasilający Argento Flow Master Reference Extreme Power, którego wizytę w naszych progach zawdzięczamy stacjonującemu w Katowicach RCM-owi.
Próbując nieco przybliżyć naszego bohatera miałem drobne problemy ze skompletowaniem ważnych dla wielu lubujących się w technologicznych zawiłościach osobników informacji. Z czego to wynikało? Powód z jednej strony był prozaiczny, ale za to z drugiej trochę dziwny, bowiem mamy do czynienia z całkowitą nowością, o której jeszcze nie ma nawet najmniejszej wzmianki na stronie producenta. To zaś sugeruje, że po raz kolejny oceniamy coś, o czym nawet szeroko rozumiana branża audio nie ma nawet pojęcia, dlatego też pełny pakiet danych byłby tutaj nie na miejscu. Niestety sytuacja jest nieco inna, dlatego też z tego co udało nam się wyrwać od dystrybutora na temat budowy, to użycie, podobnie jak w kablach sygnałowych srebra. Z tego co mi wiadomo, to zasadnicze różnice, poza materiałem znajdują się w splocie poszczególnych drucików w każdej żyle i jak zdradzają to fotografie, w sposobie prowadzenia owych przewodników względem siebie. O co chodzi? Otóż starszy/niższy model nie zdradzając (prawdopodobnie jako warkocz) ułożenia żył względem siebie ubrał całość w śnieżnobiałą opalizującą plecionkę. Natomiast w modelu Extreme mamy coś na kształt zaczerpniętych z filmu „Matrix” trzech równolegle poprowadzonych przez specjalne stelaże linii energetycznych. Ostatnią widoczną nowością najmłodszego dziecka Argento jest odejście od wykorzystywania półproduktów konkurencji i obecnie wykonywanie wtyków we własnym zakresie. Niestety na tym kończy się moja wiedza techniczna na temat naszego punktu zainteresowań, dlatego też bez zbędnej celebracji przejdźmy do najważniejszego z punktu widzenia potencjalnego klienta akapitu, czyli kilku zdań o wartościach sonicznych zasilanego owym kablem systemu.
Zawsze, gdy wypowiadam się o jakimkolwiek okablowaniu, mam świadomość, iż wielu z Was może nie jest ortodoksyjnymi przeciwnikami gloryfikowania tego typu produktów audio, ale często patrzycie na takie teksty ze sporym przymrużeniem oka. Dlatego też tak jak wcześniej, tak i w dzisiejszym przypadku wszelkie wychwycone podczas testu informacje postaram się w miarę sprawnie, czyli zwięźle wyartykułować. Co zatem mam do zakomunikowania? Powiem tak. „Zwykły” Flow Master Reference Power ewoluując do wersji Extreme zyskał na rozdzielczości, został delikatnie doładowany energią, ale co ciekawe, nie szuka poklasku w nadmiernym eksponowaniu najwyższych rejestrów. Jednakże nie mam na myśli duszenia dźwięku, co można odebrać jako krok w tył w porównaniu do protoplasty, tylko zwiększając pakiet informacji i siłę ataku poszczególnych dźwięków góra pozostaje nietknięta. Dlatego też, aby nie odebrać tego aspektu jako brak pomysłu konstruktorów na nowe wcielenie witalności prezentacji, aplikując naszego węża o trzech tułowiach powinniście dysponować podobnie jak on rozdzielczym torem audio. Naturalnie to nie jest jakiekolwiek odgórne ograniczenie, gdyż dla kogoś złapaniem Boga za nogi może okazać się sama poprawa prezentacji basu i nadania odpowiedniej szybkości muzyce, ale gdy spełnicie wcześniejszą uwagę, sądzę, że kilka lat poszukiwań nowego okablowania prądowego macie z głowy. Gdzie usłyszałem największą poprawę? Podczas słuchania wszelkiej, mającej na celu wzbudzić w naszym ośrodku mózgowym coś na kształt buntu muzyki rockowej i o dziwo elektronicznej. To był dodatkowy kopniak w pozytywnym tego słowa znaczeniu, co w przypadku rocka poskutkowało odświeżeniem znajomości z dawno nieużywaną do testów grupą Percival Schuttenbach, czy zespołem Metallica, a muzy z komputera Massive Attack i Acid. Zwarcie, atak i energia były wodą na młyn dla wszelakich przejawów mocnego grania i co ważne śpiewania. I nie było znaczenia, czy generatory dźwięku były naturalne, czy syntetyczne, wszystko z wnoszonego przez najnowsze wcielenie topowej linii dobra czerpało pełnymi garściami. A gdzie efekt był mniej spektakularny? Otóż z pewnością nie była to szkoda jako taka dla muzyki, ale zbytnie poganianie dźwięków odbitych od ścian i sklepień kościołów w połączeniu z dodatkowym zdyscyplinowaniu średnicy i niskich tonów nie dało muzyce dawnej wytworzyć w mojej duszy odpowiedniego nastroju zadumy. Czy to źle? Z pewnością nie, ale osobiście wolałbym nieco wolniej i soczyściej, tylko wówczas mogło to być odbierane jako sztuczne kolorowanie świata, co duńscy konstruktorzy już podczas założeń projektowych modelu Extreme skreślili z listy końcowych oczekiwań. Dlatego też nie stawiałbym tego aspektu w jednej linii z jakimikolwiek problemami, tylko określił jako inną wizję przecież bardzo różnie odbieranego przez każdego z nas tego samego świata muzyki.
Czy nasz bohater jest dla wszystkich? Z jednym wyjątkiem teoretycznie tak. Co to za wyjątek? Nic nadzwyczajnego. Po prostu właściciele anorektycznych i już na starcie żylastych konfiguracji powinni uważać, aby dodatkowym pakietem szybkości i zebrania się w sobie muzyki nie popaść w jej nadmierną kanciastość. Jeśli jednak z jakiś niewiadomych powodów coś takiego się wydarzy, nie zwalajcie ewentualnej porażki na Duńczyka, tylko na swoje lekceważenie podobnych do mojej wskazówek. Zabawa w audio jest drogą pełną wilczych dołów i tylko umiejętne lawirowanie pomiędzy nimi daje szansę na pełny sukces. A ten jest w zasięgu ręki wszystkich, których układanki nie mają nic wspólnego z wyżej wymienionymi przypadkami. Zatem jeśli w kwestii wysycenia stoicie do nich w opozycji, macie duże szanse na okraszony wieloma latami zadowolenia soniczny sukces.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0, przetwornik D/A Reimyo DAP – 999 EX Limited TOKU
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond, Statement
IC RCA: Hijri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Dystrybucja: RCM
Cena: 12 000 €