1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Aurorasound Vida

Aurorasound Vida

Link do zapowiedzi: Aurorasound Vida

Opinia 1

O ile dla starych wyjadaczy pewne rzeczy dotyczące High-Endu wydają się oczywistą oczywistością i nie podlegają dyskusji, to już nie tylko postronnym obserwatorom, lecz równie często i młodym akolitom wysokiej jakości dźwięku górna półka nader często kojarzy się z koniecznością swoistego szoku. Jest topowo, irracjonalnie drogo, to powinno od progu walić między oczy, sponiewierać, przeżuć i wypluć. Przesadzam? Bynajmniej, wystarczy bowiem tylko obserwować reakcje jednostek nieskażonych audiophilią nervosą na widok naszych wymuskanych ołtarzyków. Przecież w lwiej części przypadków pierwsze pytanie dotyczy mocy, jaką dysponuje nasza amplifikacja i biada posiadaczom eterycznych SET-ów opartych o lampy 300B i 2A3, gdyż wszystkie odpowiedzi z wynikiem poniżej 1kW kwitowane są pogardliwym prychnięciem. Wygląda zatem, że przynajmniej na początku drogi ku dźwiękowi marzeń nie liczy się jakość a ilość. Patrząc na powyższe zjawisko z socjologicznego punktu widzenia można dojść do wniosku, iż takie zachowania uwarunkowane są środowiskiem i atawistycznymi cechami danych nacji. O ile bowiem zarówno w Europie, jak i USA/Kanadzie na porządku dziennym są kilkusetwatowe „spawarki”, to już w Japonii moc, chociażby ze względów lokalowych, już tak gloryfikowana nie jest. A teraz niespodzianka. Otóż powyższy wywód bynajmniej nie jest wprowadzeniem do spotkania z jakąś słabowita lampką z Kraju Kwitnącej Wiśni, gdyż o ile kraj pochodzenia się zgadza, to już samo, będące przedmiotem niniejszej epistoły urządzenie, choć za wzmocnienie odpowiada, operuje na zdecydowanie słabszych sygnałach. Mowa bowiem o rozwinięciu goszczącego u nas blisko rok temu przedwzmacniacza gramofonowego Vida prima, czyli phonostage’u z wydzielonym modułem zasilania Aurorasound Vida.

Jak przystało na wyspecjalizowaną a przy tym niewielką manufakturę, przynajmniej jeśli chodzi o główne założenia natury konstrukcyjno-wizualnej, to mamy do czynienia z daleko posuniętą unifikacją w obrębie rodziny. Oczywiście nie ma mowy o zabawie w znajdź X różnic, gdyż pomiędzy Vida prima i Vida są one oczywiste, widoczne od pierwszego rzutu okiem, lecz o swoistą firmową sygnaturę, dzięki której jeśli kiedykolwiek widzieliście Państwo, bądź mieliście przyjemność gościć u siebie cokolwiek, co wyszło spod rąk Pana Shinobu Karaki, to szanse na nierozpoznanie innych urządzeń z jego oferty uznaję za mało prawdopodobne o ile tylko nie cierpicie na nagłe ataki pomroczności jasnej i/lub postępującą sklerozę.
Zacznijmy jednak od początku, czyli od samego sposobu zapakowania naszego tytułowego gościa, który do odbiorcy końcowego może i dociera w standardowym kartonowym pudle, lecz z każdą kolejną warstwą zabezpieczeń robi się coraz ciekawiej. Otóż karton szczelnie wypełnia styropianowa kapsuła w której umieszczone jednostka sygnałowa i zasilacz pieczołowicie zawinięto w … mięsisty papier i dodatkowo zabezpieczono foliowymi woreczkami. Sam phonostage to już charakterystyczny, przywodzący na myśl styl retro, drewniany korpus wraz z wsuniętym niczym szuflada aluminiowym sub-chasis. Jego front zdobi centralnie umieszczona nazwa modelu, lewą flankę okupuje duży, pomarańczowy przycisk wyciszenia a prawą dość zaskakująca swą kolorystyczną frywolnością naklejka z logotypem producenta pod którą skromnie przycupnęły dwie fioletowo-różowe diody informujące o stanie pracy urządzenia. Uwagę zwraca również biegnący wzdłuż dolnej krawędzi rządek pięciu miniaturowych przełączników hebelkowych z których pierwszy pozwala na demagnetyzację wkładki, drugi pełni rolę selektora trybu pracy pomiędzy stereo i mono, kolejny aktywuje filtr subsoniczny a kolejne odpowiadają za wybór wejścia (MM/MC) i impedancji wkładki MC (High 10-100Ω, Low 0.6-10Ω). Podobnie jak w tańszym modelu pozostałe nastawy odbywają się niejako automatycznie a gdyby komuś czegoś do szczęścia jednak brakowało, to na zamówienie dostępne są opcje z dwoma wejściami MC, jak i bardziej rozbudowaną – sześciostopniową regulacją impedancji dla wkładek MC.
Widok ściany tylnej nie rozczarowuje. Do dyspozycji mamy biżuteryjne rodowane gniazda RCA z dedykowanymi zaciskami uziemienia dla wkładek MM i MC, pojedynczą parę wyjść, również w postaci RCA i wielopinowe gniazdo zasilania. Z kolei zasilacz to dość skromny wizualnie aluminiowy moduł, z włącznikiem głównym zintegrowanym z informującą o pracy diodą na froncie, bokami w postaci radiatorów i plecami dysponującymi wyjściem firmowej magistrali energetycznej i gniazdem zasilającym. Zgodnie z zaleceniami producenta warto go maksymalnie odsunąć od jednostki sygnałowej. Na wyposażeniu znajduje się oczywiście stosowny przewód zasilający, lecz dzięki uprzejmości dystrybutora – wrocławskiego Audio Atelier otrzymaliśmy również opcjonalny przewód Aurorasound SPC, który nieco uprzedzając fakty raczej prędzej, aniżeli później powinien znaleźć się u posiadaczy tytułowego phono.
Jeśli chodzi o kwestie natury technicznej, to nie będę się wymądrzał i jedynie wspomnę, iż wzmocnienie dla wejścia MC wynosi 64dB, dla MM 39dB a dzięki zastosowaniu zewnętrznego zasilacza oraz czterech (po dwa na kanał) pracujących w układzie LCR ekranowanych transformatorów Lundahl uzyskano ekstremalnie niski poziom szumu wynoszący -138 dB.

Przechodząc do części odsłuchowej od razu możemy stwierdzić, iż powyższe technikalia owocują całkowitą ciszą w głośnikach. Oczywiście po wybraniu wejścia zasilanego włączoną (jeszcze bez sygnału) Aurorą. Można więc uznać, iż Vida, przynajmniej na tym etapie nic a nic od siebie nie wnosi i jest jednym z najcichszych, jeśli nie najcichszym phonostagem, z jakim mieliśmy ostatnimi czasy do czynienia. Z kolei gdy tylko nakarmimy ją sygnałem to … próżno szukać tu sensacji rodem z powyższego wstępniaka, bądź krzyczących z pierwszych stron brukowców nagłówków. Powiem wręcz, że nabywcy spodziewający się nawet nie tyle knock-outu jaki w miniony weekend zaliczył Artur Szmink … znaczy się Szpilka, co chociażby olśnienia i złapania Stwórcy za nogi, mogą poczuć się srodze zawiedzeni. Chodzi bowiem o to, iż w estetyce brzmienia Vidy nie ma za grosz parcia na szkło, szukania taniej sensacji i sztucznego podkręcania emocji w miejscach, gdzie ich po prostu nie ma. Przykładowo, już po pełnej akomodacji i wygrzaniu, kiedy włączyłem japońskie tłoczenie albumu, którego mam nadzieję nikomu rekomendować nie trzeba, czyli „We Get Requests” Oscar Peterson Trio i co prawda z wielką przyjemnością wysłuchałem go w całości, jednak cały czas miałem z tyłu głowy pytanie „to wszystko?”. Tzn. proszę mnie źle nie zrozumieć. Wszystko było w jak najlepszym porządku i do niczego nie mogłem się przyczepić, jednak z recenzenckiego obowiązku będąc wywołanym do tablicy, mniej bądź bardziej podświadomie szukałem jakiegoś punktu zaczepienia, jakiejś charakterystycznej cechy której mógłbym się ucapić i wokół niej budować narrację. No to kręcę ww. albumem jeszcze raz i znów nic. Jest równo, kompletnie i bardziej muzykalnie aniżeli analitycznie. Jednak owa muzykalność jest zaskakująco organiczna – naturalna. Nie wynika z uśredniania, czy też maskowania przekazu, gdyż pod względem rozdzielczości Vidę z powodzeniem można uznać za szalenie komunikatywną a fenomenalnej koherencji i zgodności z dźwiękami rzeczywistymi. W efekcie skoro fortepian brzmi jak fortepian, perkusja jak perkusja a kontrabas jak kontrabas, to mózg automatycznie uznaje docierające do niego przez uszy sygnały jako zgodne z zapisanym w jego zwojach wzorcem i z analizy przełącza się w tryb percepcji i asymilacji z jakże pięknymi okolicznościami przyrody. A właśnie – komunikatywność, czyli cecha, której nie sposób pomylić z analitycznym podkręceniem konturowości a tym samym zamienieniem muzyki w trudny do zespolenia zbitek pojedynczych dźwięków. Słuchając Vidy mamy poczucie uczestnictwa w dialogu z nieodżałowanymi Gustawem Holoubkiem, czy Adamem Hanuszkiewiczem a ze stąpających po tym łez padole Krzysztofem Gosztyłą, którzy mogliby i książkę telefoniczną czytać a i tak byłaby to uczta dla uszu. W podobnym tonie odebrałem kolejny kamień milowy jazu, czyli „Saxophone Colossus” Sonny’ego Rollinsa, gdzie nie dość, że znalazły potwierdzenie wszystkie wcześniejsze obserwacje, co ujawniła się kolejna, w dodatku pozytywna cecha japońskiego phonostage’a. Otóż Vida bez najmniejszych problemów, czy też prób uśredniania pokazała ewidentne różnice pomiędzy ww. nagraniami. U Petersona scena była budowana w głębi – muzycy zasiedli za linią głośników niezwykle elegancko prowadzili swoją muzyczną opowieść. Z kolei u Rollinsa sax jest najważniejszy, więc jest z przodu, jest „duży” i to on „rządzi na dzielni” a akompaniament ma robić mu co najwyżej tło i to robi. Całe szczęście Aurorasound nie popadała w przesadę i nie powiększała źródeł pozornych przez co ustrzegła się przed iście karykaturalnym rozdmuchiwaniem partii poszczególnych instrumentów.
A jak z nieco bardziej problematycznym materiałem? Powiem szczerze, że sam się tej przesiadki obawiałem, bo eleganckie i wysublimowane jazzy to jedno a ostre łojenie to zupełnie inna para kaloszy. Całe szczęście nawet „Rust In Peace” Megadeth zabrzmiało z właściwą zadziornością i wściekłym atakiem. Warto jednak nadmienić, iż z tego typu wydawnictw bicza się nie ukręci, więc cudów proszę się nie spodziewać. Będzie płasko, ale tak jak nadmieniłem już wcześniej Vida sama z siebie niczego, czego na płycie nie ma nie doda. A u Dave’a scena jest płaska jak anorektyczna modelka. Wystarczy jednak skierować uwagę w kierunku „Hiraeth” Lion Shepherd, bądź prog-rockowych „Hunt” Amaroka i „Wasteland” Riverside a nadal będziemy mieli do czynienia z nader entuzjastycznym szarpaniem strun, jednak podanym w zdecydowanie bardziej dopracowanej tak pod względem realizacyjnym, jak i wydawniczym formie, co z kolei zaowocuje prawidłową gradacją planów, iście holograficzną trójwymiarowością i niemalże zdolnością materializacji muzyków w naszym pomieszczeniu. I bynajmniej nie piszę tego prowadząc czysto akademickie dywagacje, lecz bazując na osobistych – empirycznych doświadczeniach zebranych podczas muzycznych spotkań z ww. formacjami. Krótko mówiąc Aurorasound Vida może i nie zdziesiątkuje Państwa mozolnie rozbudowywanej kolekcji, jednak pokazując prawdę o jakości (w technicznym jej ujęciu) poszczególnych albumów nader jasno da do zrozumienia, czy z tej maki będzie jakiś chleb, czy też warto konkretną pozycję odłożyć na półkę „sentymentalną”, czyli okupowana przez krążki trzymane z jedynie Wam znanych względów.
Na koniec dosłownie zdanie o sensowności dodatkowej inwestycji w opcjonalny przewód zasilający SPC. Powiem tylko tyle, że kwestię jego zakupu należy rozpatrywać nie w kategoriach „czy”, lecz „kiedy”, gdyż po jego wpięciu poprawie ulega nie tylko definicja źródeł pozornych, co szczególnie istotne przy pełnopasmowych kolumnach konturowość najniższych składowych i szeroko rozumiana swoboda prezentacji.

Nie ukrywam, że Vida prima była świetna i jak na tak niedrogi przedwzmacniacz gramofonowy cholernie wysoko zawiesiła poprzeczkę. Jednak Aurorasound Vida idzie dalej, zdecydowanie dalej od swojego młodszego rodzeństwa deklasując je pod każdym względem. Oferuje bowiem dźwięk bardziej rozdzielczy i wyrafinowany, śmiało mogący aspirować do miana High-Endu. A że nadal wygląda niepozornie i nie kosztuje tyle co mikro apartament na Powiślu? Cóż, życie zdążyło mnie nauczyć, że nie wszystko złoto co się świeci i nie zawsze High-End musi drenować konto i nadwyrężać kręgosłup.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Anort Consequence; Artoc Ultra Reference; Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF
– Stolik: Rogoz Audio 4SM
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Jak potwierdzają wszelkiego rodzaju periodyki branżowe, trend zabawy w posiadanie gramofonu ma się bardzo dobrze. Ba, na tyle dobrze, że osobiście znam dwóch delikwentów, którzy od jakiegoś czasu będąc zatwardziałymi piewcami grania z plików, co prawda jako odskocznia raz na jakiś czas dla zmiany klimatu obcowania z muzyką, zafundowali sobie niedrogie szlifierki. To oczywiście według oficjalnych zapewnień mają być bardzo sporadyczne spotkania przy płycie winylowej, jednak w odpowiedzi na tak zaskakująco mocny odzew rynku, bez względu na ciekawą ofertę naszego podwórka, rodzimi dystrybutorzy nie zarzucają poszukiwań w celu rozszerzenia swojego portfolio o nowe, znane na świecie około-winylowe marki. Taki rys historyczny niespełna rok temu miał dzisiejszy bohater. Z jednej strony znakomicie rozpoznawalny w wymagającej Japonii, jednak z drugiej z braku dystrybucji w Polsce bez możliwości pokazania się naszym rynku. Na szczęście znany z wyłuskiwania ze światowej oferty ciekawych perełek dystrybutor Audio Atelier stanął na wysokości zadania i po przełamaniu pierwszych lodów na naszym portalu phonostagem z kraju kwitnącej wiśni Aurorasound VIDA Prima, tym razem na recenzencki tapet desygnował zajmującą półkę wyżej konstrukcję tej manufaktury, czyli rozbudowany konstrukcyjnie o zewnętrzny zasilacz i wzbogacony kilkoma zmianami determinującymi jakość dźwięku w układach elektronicznych model Aurorasound Vida. Myślicie, że to przerost formy nad treścią? Jeśli tak, nawet nie wiecie, jak bardzo się mylicie, czego weryfikację umożliwi zapoznanie się z poniższym opisem kilkunastu spędzonych z rzeczoną konstrukcją dni.

Idąc za anonsem ze wstępniaka, w przypadku tytułowego rozwiązania ww. brandu w dziedzinie przedwzmacniaczy gramofonowych mamy do czynienia z konstrukcją dzieloną. To oczywiście oznacza odseparowanie czułych na szkodliwe prądy wewnętrzne układów elektrycznych od zasilania, czyli wydzielenie sekcji karmiącej Vidę życiodajną energią do osobnej skrzynki. Jak zdradzają fotografie, główny komponent jest znacznie większy od poprzednio testowanego modelu Vida Prima. Próbując przybliżyć temat wizualny, powiedziałbym, iż producent świetnie bilansując efekt gry kolorów i diametralnie różnych półproduktów, zaproponował jak gdyby wykonany z egzotycznego drewna rękaw, w który wsunięto ograniczone aluminiowym frontem i plecami trzewia. Awers mino sporej ilości zazwyczaj zlokalizowanych na tylnej ściance manipulatorów, dzięki zastosowaniu delikatnych wizerunkowo przełączników hebelkowych nie zdradza symptomów przytłoczenia. Ich oferta patrząc od lewej strony, opiewa na mieniący się pomarańczowym światłem prostokątny, przydatny podczas opuszczania i podnoszenia ramienia z płyty winylowej tudzież innych około-sygnałowych działań – szczególnie w przypadku posiadania wysoko-skutecznych kolumn – odcinający sygnał włącznik Mute i pięć symetrycznie zorientowanych w centrum przełączników: demagnetyzację wkładki, wybór pomiędzy sygnałami stereo/mono, filtr subsoniczny, rodzaj wkładki MM/MC oraz wybór poziomu impedancji dla wkładki niskopoziomowej. Całość wizualnie dopełniają pisana drukowaną czcionką nazwa modelu i owalne logo marki w postaci przytwierdzanego do frontu błękitno-bordowego emblematu. Jeśli chodzi o plecy, te z uwagi na przeniesienie opcji regulacyjnych na przedni panel zostały wyposażone jedynie w dedykowane dla konkretnych wkładek MM/MC nie tylko wejścia RCA, ale również dedykowane zaciski masy, jedno wyjście RCA oraz terminal łączący sekcje obróbki sygnału z zasilaczem. Temat dawcy energii rozwiązano na bazie aluminiowego prostopadłościanu z uzbrojonym w główny włącznik frontem i oferującymi gniazdo IEC wraz z bliźniaczym do phonostage’a terminalem zasilania plecami. Jednak no nie koniec ciekawostek, bowiem w dbałości o klienta producent nie tylko, że w pakiecie startowym nie zapomniał o standardowym kablu łączącym obydwa komponenty, ale również w swej ofercie proponuje mocno determinujący pozytywne zmiany brzmienia Vidy jego bardziej zaawansowaną wersję.

Gdy doszliśmy do kwestii dźwięku oferowanego przez nasz punkt zainteresowań, już na starcie nie mogę się powstrzymać od solennego zapewnienia, iż tropem młodszego brata Vida kroczy drogą opartą o muzykalność. Żadnego siłowego, a przez to często szkodliwego dla ogólnej prezentacji wyciskania soków z poszczególnych zakresów częstotliwościowych, tylko wespół z wypisaną na sztandarze świetną barwą i nasyceniem walka o spójność przekazu. Jednak do pełnego zrozumienia tej diagnozy ważne jest jedno bardzo istotne słowo „rozdzielczość”. Nie sztuczne rozdmuchiwanie wirtualnej sceny, nie podnoszenie tonacji lub odchudzenie prezentacji, tylko tchnięcie w nią niezbędny do złapania naturalnego oddechu, a przez to wybrzmienie nawet najcichszych informacji, pakiet mikrodynamiki. W obiorze takiego stanu rzeczy zderzamy się z przyjemnym dla nas bogactwem z jednej strony nasyconych, a z drugiej swobodnie zawieszonych w eterze najdrobniejszych, co istotne, wszystkich zapisanych w materiale źródłowym, niuansów dźwiękowych. To zaś sprawia, że nie obcujemy z być może dla wielu fenomenalnymi, bo wręcz świecącymi w naszych pokojach pakietami nadprogramowych artefaktów, tylko z działaniem skupionym na pokazaniu esencji muzyki, czyli idealnej korelacji jej barwy, nasycenia i dźwięczności. Co to oznacza w przypadku Vidy, postaram się wyłożyć na przykładzie trzech bardzo znamiennych w swoich realizacjach, widocznych na zdjęciach płyt?
Na początek wydana w epoce świetności płyty winylowej koncertowa płyta Bila Evansa „Trio 64” w składzie ze znakomitym basistą Garym Peacockiem i perkusistą Paulem Motianem. To jak można się spodziewać jest świetny materiał od strony muzycznej, jednak nie da się nie zauważyć, że mimo zacnej wytwórni swoje trzy grosze odciskają na nim czasy realizacji. Jest nieco lekkawo, co nasz bohater świetnie, bo bez nadinterpretacji retuszuje. Jednak pisząc o retuszu nie mam na myśli zwyczajowego zagęszczania dźwięku z najczęstszą utratą jego granicznych pasmowo informacji, tylko umiejętne dotkniecie barwą przy konsekwentnym zachowaniu lotności przekazu. Przecież kładąc tę płytę na talerzu, chciałem obcować z realiami panującymi w tamtych czasach, a nie ukutą na nowoczesną modłę interpretacją. Tym bardziej, że ja wykorzystałem wydanie z epoki, a nie po współczesnym, często mocno odbiegającym od pierwowzoru masteringu. Na szczęście Japończycy wiedzą, o co w zabawie z gramofonem chodzi i jedynie symbolicznym działaniem na polu kolorowania dźwięku, nie przekroczyli dobrego smaku. W stosunku do odsłuchu tej pozycji przy wykorzystaniu produktów innych marek, tym razem fortepian nadal był zebrany w sobie, jednak nieco dostojniejszy i dźwięczniejszy, kontrabas grał z nieco większym pudłem rezonansowym, konsekwentnie oddając dobrą szybkość ataku szarpnięcia strun, a perkusja oferowała mocną, jednak nadal w estetyce nagrywania w tamtych czas, czyli raczej szybką i krótką, ale mocniejszą stopę. W pierwszej chwili wydawało się, że oprócz kontrolowanego zastrzyku body nic wielkiego się nie stało, ale po kilku utworach właśnie to pozorne nic było właśnie czymś najbardziej istotnym, czyli przy zwiększaniu nasycenia i co za tym idzie masy dźwięku, umiejętne utrzymanie poziomu informacji.
Kolejny krążek Norah Jones „Feels Like Home” dedykowałem weryfikacji wpływu jednak stawiającego na solidną barwę phonostage’a na nosowo brzmiący, a przez to naturalnie stonowany głos artystki. O sekcję instrumentalną byłem nad wyraz spokojny. Interesowało mnie raczej, czy wokal Norah nie zatraci tlącej się w nim iskry namiętności, czyli tłumacząc z polskiego na nasze, czy nie umrze w natłoku spowodowanej dodatkowym nasyceniem tego wydarzenia muzycznego, monotonności. Nawet podczas słuchania tej pani z bardzo jasnymi konstrukcjami nigdy nie zdradzała ochoty do wybuchu nadprogramowymi alikwotami, zatem miałem usprawiedliwione podejrzenia, że przy jakimkolwiek zagęszczeniu dźwięku z kolumn zacznie wydobywać się beznamiętna papka. Jednak nic z takiego się nie wydarzyło. Całość się lekko zaokrągliła, ale za sprawą dbania o dobry pakiet informacji sprawy odebrałem w bardzo dobrym świetle.
Na koniec na drapaku wylądowało coś mocniejszego w postaci „Hail to the Thief” Radiohead. Cel? Sprawdzenie jak wyartykułowane wcześniej aspekty sprawdzą się nie tylko, że w muzyce rockowej, to jeszcze współcześnie, co ciekawe, nieźle wydanej w kwestii równowagi tonalnej. Co z atakiem, rozdzielczością środka w gęstych pasażach i oddaniem witalności atrybutów perkusisty. O dziwo mimo brylowania dźwięku w dobrej wadze przekaz niewiele stracił na natychmiastowości oddania zamierzeń artystów, o co byłem najbardziej niespokojny. Mało tego. Podczas wejść pełnego składu na najwyższe obroty znakomicie wypadała nieco podgrzana, ale nadal dobrze separująca poszczególne pakiety informacji średnica. Było soczyście, co szło lubianą przeze mnie drogą, jednak nadal z werwą. Być może dla wielu wielbicieli bezpardonowości przekazu nazbyt dostojnie jak na twórczość rockową, ale z pewnością przyjemnie i bez oznak szczególnych niedociągnięć. Dla mnie było bardzo dobrze. A zaznaczam, że lubię strzelić sobie w ucho mocnym graniem dla przykładu Kena Vandenmarka „The Vandenmark 5” w krakowskiej Alchemii, czy koncertowymi popisami Petera Brotzmann-a, co moim zdaniem uprawnia mnie do wygłoszenia w miarę neutralnych tez na temat odbioru tego typu muzyki. Jednak mimo to, chcąc być neutralnym, mimo mojej akceptacji wszelkie jednoznaczne opinie zalecałbym ferować po osobistym kontakcie z rzeczonym produktem.

Puentując powyższy tekst powtórzę wprost, tytułowy phonostage Aurorasound Vida swoim sznytem grania kreuje esencjonalne spotkania przy muzyce. Jednak robi to na tyle umiejętnie, że nie przekracza cienkiej linii dobrego smaku. Co bardzo istotne, nie sprowadza wydanych w innych epokach wydań do jednego wzorca, tylko działając w kwestii fajnego kolorowania świata, umiejętnie pozostawia tworzoną przez daną realizację – patrz krążek Bila Evansa – estetykę prezentacji. Komu dedykowałbym dzisiejszy punkt zapalny? Wszystkim kochającym prezentację dobrze osadzoną w barwie. Reszcie osobników zaś, czyli orędownikom transparentności ponad wszystko, poleciłbym go chociaż posłuchać. Od razu zapewne nic z tego nie wyjdzie, jednak w przypadku dojrzenia do decyzji zmiany klimatu słuchanej muzyki na bardziej przyjazną dla ucha, przynajmniej będą wiedzieli gdzie szukać ukojenia. Zapewniam, Vida robi to naprawdę świetnie.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10 SE-120
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Sigma CLOCK
– Shunyata Sigma NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
– streamer Melco N1A/2EX
– switch Silent Angel Bon n N8
Kolumny: Dynaudio Consequence Ultimate Edition, Gryphon Audio Trident II
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Dystrybucja: Audio Atelier
Cena: 17 990 PLN, opcjonalny przewód Aurorasound SPC 1 990 PLN

Dane techniczne
Wejścia: RCA
MM: Gain 39dB / 47kΩ,
MC: Gain 64dB (High 10-100Ω, Low 0.6-10Ω)
Wyjścia: para RCA
Dokładność korekcji RIAA: +/– 0,25 dB, 10 Hz–20 kHz
THD: 0,025% dla MC (A-ważone)
Szum wejściowy: -138dBV MC
Wymiary (S x G x W)
Przedwzmacniacz: 260 x 250 x 100 mm;
Zasilacz: 114 x 200 x 70 mm
Waga
Przedwzmacniacz: 3 kg
Zasilacz: 1,4 kg

Pobierz jako PDF