Opinia 1
Podobnie jak to zwykł mawiać Mark Twain, tak i w przypadku poczciwej płyty CD pogłoski o jej śmierci były mocno przesadzone. Po pierwszym zachłyśnięciu się plikami i powrocie winyli do łask, a tak po prawdzie na właściwą i należną im pozycję, okazało się, że i dla srebrnych krążków jest miejsce. Aby jednak dojść do takich wniosków należało nie tylko z uwagą obserwować rynek, lecz i w tzw. międzyczasie ciężko pracować, by w chwili „przebudzenia” nabywców mieć co im zaproponować. W chwili obecnej możemy zatem podzielić producentów na tych, którzy ze stoickim spokojem robili i dalej robią swoje – jak np. Accuphase, tych, którzy wylali dziecko z kąpielą dokonując swoistej auto marginalizacji, co w iście koncertowym stylu zaprezentował Linn i oczywiście pozostałą część czerpiącą pełnymi garściami z obu źródeł dochodu, do których można zaliczyć zarówno Naima, jak i bohatera dzisiejszego testu, czyli austriackiego Ayona. Jeśli w tym momencie zaczynają się Państwo zastanawiać cóż tam nowego „wysmażył” Gerhard Hirt spieszę z wyjaśnieniami, że nieco skumulował własne portfolio a jednocześnie wprowadził je na zupełnie inny pułap, bowiem cieszące się nieustającą popularnością modele 07s i 1sx raczył był zastąpić zupełnie nową konstrukcją o symbolu CD-10, którą w ramach niniejszej recenzji się zajmiemy.
Po raz kolejny przechodząc do akapitu poświęconemu walorom wizualnym odtwarzacza Ayona nasuwa mi się na myśl najsłynniejsza sentencja ks. Benedykta Chmielowskiego – autora głośnych „Nowych Aten”, czyli … „Koń, jaki jest, każdy widzi”. Dokładnie tak samo jest z austriackimi dyskofonami, które w mniejszym, bądź raczej w większym stopniu są do siebie podobne niczym jednojajowe bliźniaki (bez politycznych podtekstów). Tym razem mamy jednak do czynienia z iście perfekcyjnym odwzorowaniem 1sx, na poziomie nawet najmniejszego detalu. Dokładnie takie same wymiary, waga i generalnie obudowa, taki sam (przynajmniej do momentu włączenia) centralnie umieszczony na froncie rubinowy wyświetlacz i rządek podświetlonych równie czerwonymi aureolkami przycisków nawigacyjno funkcyjnych wraz z zamykanym ciężkim akrylowym wiekiem bulajem napędu na płaszczyźnie górnej. Jedynie tylna ścianka przynosi dosłownie kosmetyczne i podyktowane irracjonalną dbałością unijnych urzędasów o bezpieczeństwo użytkowników zmiany. Chodzi bowiem o konieczność zaprzestania montażu wielce przydatnych czujników poprawnej polaryzacji w formie czerwonej diody. Proszę sobie bowiem wyobrazić, iż dla unijnych BHP-wców był to element śmiertelnie niebezpieczny, gdyż w przypadku jego zbicia (np., za pomoc młotka) mogło dojść do porażenia posługującego się owym młotkiem imbecyla. Idąc tym tropem powinni czym prędzej zakazać używania i sprzedaży młotków, którymi jakby nie patrząc, też można sobie zrobić niezłe kuku np. piorąc się nim jeśli nie po pustym łbie, to przynajmniej po paluchach. Po prostu ręce z szelestem opadają.
Całe szczęście reszta przyłączy i przełączników przeszła brukselskie sito i dzięki temu decydując się na 10-kę będziemy mieli do wyboru wyjścia liniowe zarówno w standardzie RCA, jak i XLR, komplet wejść cyfrowych w postaci koaksjala, optyka i gniazda USB a jeśli tylko najdzie kogoś ochota na podłączenie zewnętrzne rejestratora cyfrowego, lub przetwornika to i z tym sobie poradzi, gdyż nie zapomniano o wyjściu koaksjalnym. Nie zabrakło również stosownych przełączników umożliwiających wybór wzmocnienia, wyjść i trybu pracy.
Zgodnie z oficjalnym komunikatem producenta, ceną jak i rodową chronologią CD-10 jest oczywistym następcą modelu CD-1sx, lecz korzysta również z rozwiązań, jakimi dopieścił swoich odbiorców flagowy CD-35. Jak wygląda ten pokoleniowy koktajl? Otóż całkiem przekonująco, gdyż logika to kolejny stopień ewolucji platformy znanej z CD-1sx, za to poziom technologiczny wyraźnie wskazuje na to, że CD-10 jest po prostu „młodszym” bratem wspomnianej 35-ki. Nie wierzycie? Oto dowód. Za konwersję cyfrowo-analogową w 10-ce odpowiada ten sam co we flagowcu przetwornik AKM 4490 o rozdzielczości 32 bit/768 kHz, który zajmuje się także sygnałem DSD256. Różnica polega jednak na tym, że o ile w 35-ce kości DACa były dwie, to w 10-ce wykorzystano pojedynczy układ. Oczywiście jego implementacja wymusiła poważne modyfikacje „zapożyczonej” z 1sx sekcji cyfrowej, która do tej pory bazowała na układzie ESS 9018. Są jednak elementy, które przez lata sprawdzone w boju po prostu działają, jak działać powinny i na pewnym pułapie sensu ich modyfikować nie ma. Dlatego też, jak przystało na rodowitego Austriaka, w stopniu wyjściowym pracują dwie triody 6H30 a w zasilaniu pojedyncza 6Z4 (6C4P).
A jak wypada ta mieszanka nowości z tradycją w praniu, czyli w części odsłuchowej? Nie owijając w bawełnę i nie robiąc tasiemcowatych podchodów śmiem twierdzić, że … zaskakująco. Nie da się bowiem ukryć, że przez ostatnie lata Ayon ciężko pracował nad tzw. własną szkołą brzmienia łączącą w sobie ponadprzeciętną dynamikę i rozdzielczość „gęstych” formatów z soczystością i nasyceniem utożsamianymi z pracującymi na wyjściu lampami. Nad wyraz namacalnym dowodem potwierdzającym powyższą definicję okazał się debiutujący pod koniec zeszłego roku CD-35 , który okazał się na tyle bezlitosną dla konkurencji propozycją, że wydawanie większej kwoty na coś, co w większości przypadków nie grało lepiej, tylko co najwyżej i to przy sprzyjających wiatrach, inaczej mogłoby uchodzić za dziwactwo i swoistą formę irracjonalnej ekstrawagancji. Tymczasem tytułowy CD-10 pokazuje zdecydowanie bardziej liryczne i w pewnym sensie oldschoolowe oblicze srebrnych krążków. Przewrotnie można byłoby wręcz uznać, że korzystając z dobrodziejstw współczesnych technologii kultywuje estetykę grania najlepszych konstrukcji bazujących na owianej legendą muzykalności kości TDA 1541. Tak, tak drodzy Państwo. Nie kto inny, tylko właśnie Ayon w swoim najnowszym odtwarzaczu postanowił wskrzesić poczucie iście winylowej intymności i najzwyklejszej w świecie radości płynącej z kontaktu z reprodukowaną w tenże sposób muzyką. Mamy zatem homogeniczność, nieprzyzwoicie wręcz przyjemne wysycenie i eufonię, o której zdawać by się mogło większość producentów ewidentnie zapomniała. Tym oto sposobem włączając praktycznie dowolny krążek zostajemy obezwładnieni płynącą z głośników rozkoszną i uzależniającą muzykalnością, która z poziomu krytycznej analizy przechodzi w na swój sposób bezkrytyczne delektowanie się pieszczącą nasze zmysły muzyką. Zamiast na niuansach i rozbijaniu poszczególnych dźwięków na atomy zaczynamy stawiać na hedonistyczną przyjemność podążania za linią melodyczną i urzekającymi wokalami. O dziwo, o ile tylko zmusimy się do tego, by na chłodno, na spokojnie przyjrzeć się reprodukowanemu przez najnowszy odtwarzacz Ayona dźwiękowi nadal mamy do czynienia ze świetną rozdzielczością, gradacją planów i ogniskowaniem źródeł pozornych, lecz dziwnym trafem powyższe składowe zostały poukładane w nieco innym niż zazwyczaj to miało miejsce porządku. Tym razem pierwsze skrzypce dzierży średnica i tak jak to miało miejsce w przypadku uzależniająco muzykalnej 07-ki, również w najnowszej odsłonie skraje pasma towarzyszą, uzupełniają średnicę. Nie znaczy to wcale, że góra jest zawoalowana a bas eufemistycznie rzecz ujmując „monitorowy”, lecz od pierwszych taktów słychać, że to nie one w tym rozdaniu są najważniejsze. Żeby się o tym przekonać wcale nie trzeba się silić na jakieś wyszukane i wymuskane audiofilskie samplery. W zupełności wystarczy epitafium Leonarda Cohena, czyli „You Want It Darker”, gdzie wokal niezastąpionego barda podany jest tak blisko i intensywnie, że nawet picie herbaty podczas odsłuchu wydaje się nietaktem. Jest niezwykle gęsto, organicznie i właśnie analogowo, jak to zwykły wspomniane TDA1541 grać. Prym wiodą emocje i to właśnie one „robią” całe show. To nie jest zwykła reprodukcja, lecz coś zdecydowanie bardziej namacalnego – uczestnictwo. Dlatego też przestajemy wreszcie zwracać uwagę na format, datę wydania, czy „gęstość” materiału źródłowego, lecz we własnych muzycznych poszukiwaniach kierujemy się wyłącznie intuicją i sercem.
Nawet pozornie odhumanizowany i kakofoniczny „Rust In Peace” Megadeth pokazał swoje nieznane dotąd … liryczne oblicze z przyjemnie obniżonym środkiem ciężkości i z komunikatywną, aczkolwiek poddaną swoistej tonizacji górą. Już nie było tego irytującego cykania i blach brzmiących jakby domorosły majsterklepka sklecił je na kolanie z mozolnie zbieranych przez lata kapsli z butelek po mleku. Ich partie były pełniejsze, lepiej wysycone a że wybrzmienia przy okazji uległy niewielkiemu skróceniu, cóż … na tym pułapie zawsze jest coś za coś, choć uczciwie trzeba przyznać, że osiągnięty przez producenta kompromis ma szanse zadowolić naprawdę szerokie grono odbiorców.
Warto również wspomnieć, iż zarówno dostępne filtry, jak i upsampling (w wersji Signature) do DSD działają nieco delikatniej, bardziej finezyjnie niż w CD-35, gdzie uaktywnienie upsamplingu jest niczym zwiększenie w Star Treku podstawowej prędkości warp – równej prędkości światła w próżni co najmniej do warp 6 stanowiącej jej … 392 krotność. Tutaj wszystko jest bardziej stonowane, łagodniejsze, płynne.
Dla kogóż więc adresowany jest Ayon CD-10? Wbrew pozorom nie dla podążających za coraz większą rozdzielczością i detalicznością miłośników cyfrowych mediów, lecz wszystkich tych, którzy cały czas mając tysiące, bądź dziesiątki tysięcy płyt kompaktowych chcą zyskać możliwość obcowania, czy to z plikami, poprzez port USB, czy płytami SACD nie tracąc przy tym nic a nic z muzykalności zwykłych nośników CD. Dzięki temu posunięciu Gerhard Hirt może przyciągnąć do siebie kolejne rzesze świadomych własnych oczekiwań melomanów traktujących wszelakiej maści technologiczne wodotryski w kategorii ciekawostek przyrodniczych a zarazem chcących w miarę bezboleśnie w owe najnowsze technologie wejść. CD-10 udowadnia bowiem, że nie taki diabeł straszny jak go malują i że przy odrobinie dobrych chęci da się go uładzić na tyle, by podczas muzycznej uczy nie przeszkadzał a jedynie pomagał i intensyfikował wyłącznie pozytywne doznania.
Marcin Olszewski
– CD/DAC: Ayon CD-35; Audionet Planck
– Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY; Yamaha WXAD-10
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5; Audionet Watt
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips
Opinia 2
Mówcie co chcecie, ale wbrew pojawiającym się co jakiś czas na forach internetowych oponentom nasz dzisiejszy bohater w postaci austriackiej marki Ayon Audio pośród wielbicieli dobrego dźwięku znany jest w trójnasób. Po pierwsze, spora rzesza użytkowników potwierdza dobrą jakość słuchanej przy użyciu produktów tej stajni muzyki. Po drugie, za sprawą bardzo modnego, wpisującego się praktycznie w każde, nawet najbardziej wyszukane wnętrze, designu ów brand jest rozpoznawalny od pierwszego kontaktu wzrokowego. A po trzecie, Gerhard Hirt nie odcina kuponów od już istniejących, bardzo chwalonych przez audiofilów konstrukcji, tylko cały czas, jak mrówka, pracuje nad coraz to nowszymi, a przez to z założenia lepszymi wersjami urządzeń. I właśnie za sprawą tej mrówczej pracy skutkującej częstym pojawianiem się jego nowych pomysłów na naszych łamach nie będę po raz kolejny drążył tematu pochodzenia i historii marki (wszyscy znacie to na pamięć), tylko przejdę od razu do clou. A będzie nim najnowsze wcielenie stosunkowo niedrogiego odtwarzacza sygnałów cyfrowych w standardach CD i SACD z funkcją przetwornika cyfrowo-analogowego o kryptonimie CD-10, który w redakcyjnych komnatach zawitał za sprawą krakowsko-warszawskiego Nautilusa.
Wyglądu Ayon’a chyba nikomu nie muszę zbyt dokładnie przybliżać, dlatego postaram się zrobić to w iście telegraficznym skrócie. Rozpoczynając od samej obudowy mamy do czynienia z bardzo solidną, dość płaską z mocno zaoblonymi narożnikami, wykończoną w technice szczotkowanego aluminium skrzynką. Ważną informacją dla potencjalnych użytkowników jest sposób aplikacji płyt kompaktowych, gdyż podobnie do wszystkich swoich braci dziesiątka jest top loaderem, a to uniemożliwia wstawienie go w stolik ze zbyt blisko usytuowanymi nad sobą półkami. Kreśląc kilka słów na temat frontu jestem zobligowany wskazać, iż znajdziemy na nim jedynie mieniący się burgundową czerwienią, czytelny wyświetlacz i nadrukowane przy krańcach obydwu stron logo marki i symbol urządzenia. Wędrując ku tyłowi i spoglądając na dach odtwarzacza widać wyraźnie wspominany, umożliwiający załadowanie płyty, zaślepiony akrylowym talerzem otwór napędu i tuż przed nim, przy krawędzi frontu serię ośmiu przycisków funkcyjnych. Krótki przegląd oferty pleców oprócz typowej dla odtwarzacza oferty wyjść analogowych XLR/RCA potwierdza również wspominane we wstępniaku przyjmowanie i oddawanie sygnałów cyfrowych przy użyciu terminali: Coaxial, Optical i USB. Ale to nie koniec informacji na temat tylnego panelu przyłączeniowego, gdyż znajdziemy na nim jeszcze gniazdo zasilające IEC i trzy hebelkowe przełączniki: tryb wzmocnienia, wybór wyjścia analogowego i wybór bezpośredniego sterowania końcówkami mocy. Wieńczącą ten akapit i z punktu widzenia użytkownika bardzo ważną wiadomością jest usytuowanie głównego włącznika pod spodem kompaktu tuż przy jego lewej stopce.
Jak myślicie, co w sferze dźwięku zaoferował Ayon CD-10? Pewnie się zdziwicie, gdyż dość sporo, a tylko od Waszych preferencji zależeć będzie, czy na dobre, czy złe. O co chodzi? Tytułowy alpejski brand recenzowanym modelem trochę odchodzi od przytwierdzonej przez lata łatki bardzo mocnego rysunku źródeł pozornych, a przez to dla wielu zbyt dosadnej prezentacji muzyki odtwarzacza. Najnowsze źródło wyraźnie dryfuje w chyba przez wielu oczekiwanym wykładając kawę na ławę kierunku muzykalności. To jest na tyle znaczące, że pierwszy raz podczas zabawy z urządzeniem tego producenta od pierwszego włączenia bezwiednie zatopiłem się w samej muzyce bez wnikania w jej najgłębsze tajniki typu rozbieranie dźwięku na poszczególne składowe. Po prostu wkładałem ulubioną płytę z muzyką dawną i rozpamiętywałem się w oddaniu realiów tej jakby nie patrzeć kościelnej muzyki. Czy to wokaliza, czy brzmienie instrumentów, nic nie było w stanie odwieźć mnie od podążania za linią melodyczną. A jeśli już do czegoś takiego się zmusiłem, okazywało się, iż wszystko naturalnie nieco gęstsze i barwniejsze niż mam na co dzień podane jest w tak subtelny sposób, że nie powoduje przegrzania atmosfery. A przypominam, moja układanka taki sznyt koloru i gładkości ma wpisany w życiorys powstawania, co pokazuje wysmakowanie ingerencji Austriaka. Ok. A jak z innymi gatunkami? Jako drugi gatunek weźmy na tapetę ECM-owski jazz. W tym przypadku jedynie drobne nieścisłości z prawdą zgłaszały nieco mocniej pozłocone i cięższe w wybrzmiewaniu talerze perkusisty i może trochę grający nieco zwiększoną dawką pudła rezonansowego kontrabasista. Reszta włącznie z instrumentami typu saksofon, gitary, czy nawet dociążona manierą grania Ayona stopa perkusji radowały się z każdej wygenerowanej w domenie muzykalności nuty. Naturalnie ten materiał pokazał również, że zawsze jest coś za coś i wszelkie źródła pozorne choć bardzo wyraźne, a przy tym precyzyjnie porozstawiane na szerokiej i głębokiej scenie były kreślone z nieco mniejszą dokładnością w dziedzinie ostrości rysunku. Ale jak wspominałem, patrzyłem na ten efekt jak na zagłębianie się w umuzykalnienie zestawu, a nie ciężkie do zaakceptowania jego spowolnienie, które w skrajnych warunkach można nieraz odebrać jako zmulenie. I gdy tak głaskałem swoje ego idealnie wpisującą się w manierę grania CD-10-ki wiekową twórczością, przyszedł mi do głowy diabelski pomysł, jakim było włożenie pod akrylowy talerzyk napędu srebrnego krążka z muzyką elektroniczną. Wynik? Tak, to był jedyny typ muzyki, który pośród zagorzałych fanów mógłby zrodzić pewien nie do przeskoczenia opór. Z jakiej racji? Przecież znakomicie się orientujecie, iż ta muza z wszędobylskimi przesterami i świstami z założenia ma uszkadzać resztki pozostałego w jako takim stanie naszego słuchu. Tymczasem duch muzykalności Ayona nie do końca wpisywał się w tę pozbawioną szacunku do tego narządu zmysłu tendencję bezkrytycznego atakowania. Nasz bohater, jak na tak nazwany podmiot przystało, dwoił się i troił, aby owszem, większość przekazu od środka do dolnych rejestrów na miarę możliwości wiernie oddać, ale już na górze bez pardonu uspokajał nawet najbardziej brutalne gwizdy. Szczerze mówiąc osobiście odebrałem to jako tę przyjemną stronę medalu, ale ortodoksyjni słuchacze elektronicznych zapisów nutowych przed decyzją zakupową powinni spróbować, czy z taką, nieco ugrzecznioną prezentacją im po drodze. Jeśli nutka kultury im nie przeszkodzi, reszta składowych tej jakby nie patrzeć sztucznej muzyki raczej wpisze się w ich oczekiwania.
Może zabrzmi to dwuznacznie, ale do niedawna podczas testowania odtwarzaczy ze stajni Ayon’a zawsze zastanawiałem się, jak mocno konstruktor posunie się w oddaniu wyrazistości rysunku źródeł pozornych. Owszem, to jest bardzo ważne, ale zbyt cienka kreska może spowodować przekroczenie granicy dobrego smaku. Na szczęście podczas dotychczasowych zmagań testowych nic takiego nie miało miejsca, jednak sądzę, iż od jakiegoś czasu pośród wyznawców marki formowała się grupa klientów tęskniących za choćby drobną korektą brzmienia w domenie wysycenia . I nie wiem jak, ale wydaje się, że ich kołaczące się w ośrodku mózgowym marzenia testowanym dzisiaj wcieleniem CD-ka zostały spełnione. Jaka to według mnie mogłaby być grupa? Pierwszymi beneficjentami będą słuchacze zbyt ofensywnie grających systemów. W drugim, nieco obszerniejszym zbiorze (wiadomo, co set, to inne oczekiwania i odbiór tego samego urządzenia) widziałbym nawet już cieszących się z posiadania muzykalnych układanek audiofilów. Dlaczego? Przecież nawet w moim, genetycznie obciążonym barwą secie test wypadł dobrze, a to daje spory margines bezpieczeństwa przed porażką dla sporej rzeszy potencjalnie zainteresowanych użytkowników. I jeśli nawet podczas osobistej próby nie zauważycie większych zmian w domenie jakości dźwięku, pamiętajcie, że na pokładzie CD-10 Ayona znajduje się możliwość odtwarzania standardu SACD i przyjmowania gęstych plików. A idąc tym tropem może nie z autopsji, ale wiem (jestem dinozaurem stawiającym na analog i do grania z plików jeszcze nie jestem przygotowany emocjonalnie), że nowoczesny audiofil, czy meloman bez oferty steamingowania muzyki w dzisiejszych czasach czuje się niekomfortowo, co jak wspomniałem, nasz bohater eliminuje prostą decyzją zakupu.
Jacek Pazio
Dystrybucja: Nautilus
Cena: 16 900 PLN + 4 190 za wersję Signature (Moduł konwertera PCM/DSD, kondensatory sprzęgające Mundorf Supreme)
Dane techniczne:
Parametry pracy przetwornika: 768kHz / 32 bit & DSD 256
Lampy: 6H30, 6Z4 (6C4P)
Dynamika: > 119 dB
Napięcie wyjściowe (1 kHz/0,775 V, -0dB, Low): 0 – 2,5 V/zmienne
Napięcie wyjściowe (1 kHz/0,775 V, -0dB, High): 0 – 5 V/zmienne
Impedancja wyjściowa (RCA i XLR): ~ 300 Ω
Wyjście cyfrowe: 75 Ω S/PDIF (RCA)
Wejścia cyfrowe: 75 Ω S/PDIF (RCA),USB – 24/384 kHz, DSD 64x/128x, TosLink
Stosunek S/N: > 119 dB
Pasmo przenoszenia (CD): 20 Hz – 40 kHz +/- 0,3 dB
THD (1 kHz): < 0,001%
Wyjścia analogowe: RCA & XLR
Wymiary (WxDxH): 480 x 360 x 120 mm
Waga: 13 kg
System wykorzystywany w teście:
– źródło: Reimyo CDT – 777 + DAP – 999 EX Limited TOKU
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijri „Milon”
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA