Pomimo dochodzących od dłuższego czasu do naszych uszu pogłosek o śmierci formatu CD srebrna płyta jakoś niespecjalnie się nimi przejmuje i ma się całkiem dobrze. Co prawda sprzedaż powoli spada, ale o ile nowe wydania zdecydowanie lepiej „schodzą” na winylach i w formie plików, bądź coraz powszechniejszego streamingu, to nie ma co zaklinać rzeczywistości i twierdzić, że zalegających w naszych domach setek a czasem i tysięcy zgodnych ze specyfikacją Red Book dysków dajmy na to od najbliższego poniedziałku ruszać i słuchać nie będziemy. Biorąc zatem pod uwagę, że może w najbliższych kilku latach nasze płytoteki nie będą zwiększały swojej objętości z taką dynamiką jak dotychczas, to jednak cały czas będziemy chcieli z już zgromadzonych zbiorów wycisnąć jak najwięcej się da. Można oczywiście wylewać dziecko z kąpielą i tak jak Linn strzelić przysłowiowego focha zaprzestając produkcji odtwarzaczy nośników fizycznych (pomijając gramofony) a przy tym wykazywać się swoistą niekonsekwencją i nadal takowe nośniki oferować. Drugim i niewątpliwie nieco mniej kontrowersyjnym pomysłem na to, by jeszcze coś w tym segmencie rynku zdziałać jest gra na emocjach nabywców i podświadome sugerowanie, że jeśli kupować odtwarzacz CD to teraz jest już ostatni dzwonek, a później będzie na taki ruch za późno … wprowadzając do sprzedaży (ostatniego) Mohikanina, jak to zrobił norweski Hegel ze swoim Mohicanem.
Są też jednak i tacy, którzy niczego nie skreślają, nie wieszczą końca znanego nam do tej pory świata i nie ogłaszają cyfrowej apokalipsy a jedynie starają się, by ich najnowsze produkty nie tylko łączyły przeszłość z teraźniejszością, ale i śmiało wybiegały w przyszłość. Do tego grona z pewnością można zaliczyć austriacką markę Ayon, której właściciel – Gerhard Hirt uważnie obserwuje zmieniającą się rzeczywistość w jakiej przyszło nam żyć, wyciąga z poczynionych obserwacji wnioski i co jakiś czas wbija przysłowiowy kij w mrowisko pokazując światu swoje nowe dzieło. I z takim przejawem kreatywności mamy właśnie do czynienia właśnie teraz. Panie i Panowie, oto Ayon CD-35, czyli „wszystkomający”, inaugurujący czwartą generację urządzeń odtwarzacz CD/SACD, DAC i przedwzmacniacz w jednym.
Skupiając się na szacie wzorniczej CD-35 trudno dodać cokolwiek do tego, co zostało już powiedziane, napisane i zobaczone przy okazji testów, odsłuchów i macania poprzednich modeli. Po co bowiem zmieniać coś, co nie dość, że poprzez swoją charakterystyczną bryłę zdążyło już zdobyć rozpoznawalność na światowych rynkach a dzięki iście pancernej budowie sympatię nabywców. Dlatego też po raz kolejny mamy do czynienia z zaokrąglonymi na rogach i świetnie dopasowanymi na wszystkich powierzchniach masywnymi profilami ze szczotkowanego aluminium stanowiącymi korpus majestatycznego top-loadera zwieńczonego masywną, akrylową pokrywą.
Ponieważ w jego trzewiach znajdziemy lampy i to nie tylko pracujące w stopniu wyjściowym (po jednej 5687 i 6H30 na kanał), ale również w zasilaniu (prostownicza GZ30) nie dziwi obecność zarówno na płycie górnej, jak i ścianach bocznych zabezpieczonych eleganckimi, chromowanymi siatkami otworów wentylacyjnych poprawiających cyrkulację powietrza i termiczny komfort pracy urządzenia. Skoro już jesteśmy przy trzewiach to wspomnę jeszcze, że tym razem w roli przetwornika użyto kości AKM „VERITA” AK4490EQ oferującej nie tylko obsługę sygnałów PCM 768kHz/32-bit, ale i DSD256(11.2MHz). Za zasilanie odpowiadają dwa transformatory R-Core, z czego jeden dedykowany jest wyłącznie układom analogowym a drugi cyfrowym. Ponadto
wersja Signature, czyli taka jaka dotarła do nas na testy może się pochwalić kondensatorami Mundorf Silver/Gold. Jednak najwięcej pracy i czasu (prawie trzy lata) pochłonęło napisanie, okiełznanie i zaimplementowanie stworzonego przez StreamUnlimited dedykowanego CD-35 oprogramowania.
Wychodząc na powierzchnię warto wspomnieć, że oprócz ww. akrylowego wieka płytę na napędzie utrzymuje niewielki i lekki magnetyczny docisk ozdobiony emblematem SACD. Odwołanie do tego formatu znajdziemy również wśród otoczonych rubinowymi aureolkami przyciskach funkcyjno-nawigacyjnych, które tradycyjnie znalazły się na płycie górnej.
Ściana przednia, jak to zwykle w przypadku austriackich top-loaderach bywa może pochwalić się jedynie centralnie umieszczonym krwistoczerwonym wyświetlaczem, firmowym logotypem po lewej i oznaczeniem modelu po prawej stronie. Słowem pełen minimalizm, którego nie zaburza nawet główny włącznik sieciowy umiejscowiony od spodu, w okolicy lewej przedniej nóżki. Wszelkie ograniczenia nie dotyczą za to panelu tylnego, który po prostu oszałamia bogactwem dostępnych funkcji i możliwości. Mamy zatem wyjścia analogowe w wersji RCA i XLR, sekcję wejść analogowych, gdzie w przeciwieństwie do trzech par RCA obecnych w CD-3sx znalazły się dwie pary RCA i para XLRów. Wyjście cyfrowe jest pojedyncze – coaxial, za to wejścia przyprawiają o zawrót głowy. Do wyboru jest bowiem koaksjalne, AES/EBU, BNC, I2S, USB i dedykowane DSD potrójne BNC. Nie zabrakło również charakterystycznych dla Ayona hebelkowych przełączników umożliwiających wybór wzmocnienia (High/Low), trybu pracy stopnia wyjściowego (Normal/Direct Amp) i wyboru wyjść analogowych (RCA, XLR XLR/RCA). Na tym jednak kończą się dobre wiadomości, gdyż moją uwagę zwróciła nieobecność szalenie przydatnego podczas nieraz spontanicznych rekonfiguracji i przepięć czujnika poprawności polaryzacji, czyli charakterystycznej czerwonej diody. Indagowany w tej sprawie producent ze smutkiem poinformował mnie, że musieli z niej zrezygnować ze względu na … prawo unijne a dokładnie wymagania CE. Choć zakrawa to na absurd okazało się bowiem, że unijni biurokraci uznali, że ów czujnik, przez który przepływał prąd o napięciu 230V stanowi zagrożenie podczas użytkowania. No w dziuplę go i nożem! Co trzeba mieć między uszami, żeby wymyślić coś tak kretyńskiego? Naprawdę nie wiem co biurokraci odpowiedzialni za ww. certyfikację biorą, ale moim zdaniem powinni jak najszybciej zmienić pigularza, bo jeszcze chwila a uznają, że kręcąca się w napędzie płyta również stanowi śmiertelne zagrożenie.
Niejako na otarcie łez dostajemy jednak kilka innych wielce użytecznych funkcji wśród nich należy wyróżnić dokonywaną w domenie analogowej sześćdziesięcio-krokową regulację głośności, którą oczywiście można z pomocą pilota jednym kliknięciem obejść trybem bypass, wybór dwóch filtrów – o łagodnym (Filter 1) i stromym (Filter 2) spadku a przede wszystkim upsampling odtwarzanych sygnałów do DSD128 lub DSD256. Przed wzrokiem ciekawskich, bo na spodzie odtwarzacza, ukryto jeszcze dwa przełączniki umożliwiające obniżenie sygnału wyjściowego o -6dB, co z wdzięcznością przyjmą wszyscy Ci, którzy do tej pory kręcili nosem na zbyt wysoką na tle konkurencji głośność Ayona.
Zanim jednak przejdziemy do części poświęconej dźwiękowi chciałbym jeszcze zwrócić uwagę na pewien drobiazg. Otóż odblokowanie możliwości odczytu krążków SACD spowodowało zauważalny wzrost głośności pracy samego napędu. Nie ma się jednak temu zjawisku co dziwić, gdyż o ile zwykłe napędy CD kręcą srebrnymi krążkami w zakresie 200 – 500 RPM, o tyle przy SACD prędkość wzrasta w kulminacyjnym momencie do oszałamiających 1 500 obrotów i to po prostu słychać. Co ciekawe pracę niedawno przez nas testowanego na wskroś konwencjonalnego transportu C.E.C. TL 0 3.0 słychać było jeszcze wyraźniej a za to hybrydowe odtwarzacze Accuphase’a pracują całkowicie bezszelestnie. Z drugiej jednak strony nikt nie siedzi z uchem przyklejonym do napędu, bo po pierwsze takie działanie jest mało rozsądne a po drugie w przypadku Ayona mógłby sobie co nieco przypiec, bo przez chronione chromowanymi kratkami otwory wentylacyjne ciepełko wydobywa się w dość znacznych ilościach.
Tym razem już na wstępie zaznaczę, iż niniejsza recenzja nie dość, że będzie do bólu subiektywna (jakby poprzednie takie nie były), to w dodatku obciążona bagażem doświadczeń zdobytych podczas ponad sześcioletniego „małżeństwa” z odtwarzaczami tytułowej marki. Myliliby się jednak ci, który sądziliby, że od razu celowałem w górną półkę. Nic z tych rzeczy, bowiem gdy w 2011 r. rozpoczynałem swój romans z dyskofonami Ayona to mając do wyboru podstawowy CD-07s i stojącą oczko wyżej pierwszą inkarnację CD-1sc świadomie wybrałem siódemkę, gdyż najzwyczajniej w świecie bardziej mi się podobała. Jedynka grała lepiej, ale to siódemka urzekła mnie niesamowitą, jak na swoją cenę muzykalnością. Stan taki nie trwał jednak długo, gdyż już na przełomie 2012 i 2013 r. nowa odsłona 1sc uwiodła mnie na tyle skutecznie, że bez chwili wahania zastąpiłem nią swoje dotychczasowe źródło. Przez kolejne dwa lata trwał w naszym związku względny spokój, aż tu w lutym 2015 r. w moim systemie zagościł CD-1sx i trwał sobie w nim niewzruszenie do czasu aż na testach wylądował u mnie topowy wtenczas (styczeń 2016) 3sx. Sparring ten okazał się wielce intrygujący, gdyż oba egzemplarze pochodziły z 3-ciej – ostatniej generacji, więc zaobserwowane ewentualne różnice miały wyznaczyć kierunek dalszej ewolucji, bądź też zaleczyć bakcyla audiofilii nervosy jasnym przekazem, że to raczej krok w bok a nie w górę. Kiedy jednak zauroczony nieosiągalnym dla mojego dyżurnego playera wolumenem, rozdzielczością i szlachetnością dźwięku powoli skłaniałem się ku kolejnej roszadzie usłyszałem, żebym był cierpliwy. Nie muszę chyba dodawać, że owa cierpliwość została nagrodzona, choć moje początki z tytułową 35-ką trudno określić mianem standardowych i łatwych.
Najpierw miałem z nią bowiem kontakt jedynie podczas otwarcia nowej warszawskiej siedziby Nautilusa, ale jak wiadomo odsłuch w takich warunkach mija się z celem. Druga szansa nadarzyła się na AVS, jednak uroki towarzyskich spotkań dość skutecznie stłumiły ewentualne obserwacje natury nausznej. Całe szczęście co się odwlecze, to nie uciecze i tuż po wystawie prawie cały (bez gramofonu) system z Tulipa wylądował u nas i wtedy się zaczęło.
Pierwsze odsłuchy skończyliśmy z Gerhardem Hirtem, który był tak miły i zawitał do nas z wizytą, coś koło 2-ej w nocy a kolejne sesje coraz bardziej utwierdzały mnie w przekonaniu, że 35-ka gra niepokojąco dobrze. Porównania nie tylko z firmowym streamerem S-10, ale i naszym dzielonym źródłem Reimyo tylko to potwierdziły, więc po kilku dniach wypożyczenia CD-35 konkurencji wpiąłem go w swój system i … przepadłem do reszty. CD-1sx był dobry i go lubiłem, tym bardziej, że był to mój czwarty (bodajże 07-ki miałem dwie) odtwarzacz Ayona pod rząd, jednak musiał uznać wyższość CD-35, tak jak wcześniej uległ CD-3sx i o ile przy 3-ce mocno się nad przesiadką zastanawiałem, to przy 35-ce zastanawiać się nie trzeba było wcale.
Dość jednak żartów – najwyższy czas przejść do sedna. Po wpięciu w tor CD-35 od razu słychać, że dźwięku jest więcej, jest lepszy a w porównaniu z 1sx i 3sx różnica in plus jest zauważalna już na podstawowych ustawieniach, czyli bez włączonych polepszaczy a wybór upsamplingu do … DSD256 powoduje metaforyczne „włączenie nitro” i przeskok do zupełnie innej, nieosiągalnej do tej pory na większości pułapów cenowych, muzycznej galaktyki. Co ciekawe progres dotyczy nie tylko krążków SACD, co wydaje się oczywiste, lecz również standardowych płyt CD i … dostarczanych dowolnym wejściem cyfrowym zapisanych w zerach i jedynkach muzycznych plików. Przy czym, szczególnie w ostatnim z wymienionych przypadków zauważyć można jeszcze jedną prawidłowość. Otóż Ayon niejako ciągnie za uszy podpinane pod niego transporty plików i streamery w dość bezpardonowy sposób starając się minimalizować ich wpływ na finalną jakość dźwięku, co w 99,9% przypadków okazuje się zbawienne, gdyż pozwala ograniczyć dalsze wydatki do niezbędnego minimum, czyli oferty Bluesounda, Auralica, Lumina o niejako dedykowanym NW-T / DSD nawet nie wspominając.
Zacznijmy jednak od srebrnych i zarazem „gęstych” krążków, bo to, co 35-ka wyciągnęła z płyt SACD wywoływało niedowierzanie u większości osób mających styczność z najnowszym dziełem Gerharda Hirta. Niestety ze względu na brak we własnych zbiorach tak szlachetnie wydanego metalowego łomotu ograniczyłem się na początek do dostępnych w katalogach Linna i Alia Vox folku oraz klasyki. Skoro pierwsze wrażenie można zrobić tylko raz to i tym razem postawiłem wszystko na jedną kartę i pod wiekiem austriackiej „cukiernicy” wylądował „Dixit Dominus” Jordi Savalla. To pozornie dość mało „przebojowe” nagranie potrafi jednak pokazać prawdę o odtwarzającym je urządzeniu a ze względu na użycie naturalnych instrumentów i obecność nieprzetworzonych komputerowo wokali od razu ostrzec o nawet najmniejszych próbach majstrowaniu w sygnale. Przekaz był ciemny, ale świetnie napowietrzony i przepełniony wewnętrznym spokojem, co niejako zadaje kłam obiegowej opinii o tym, że austriackie CD-ki grają wyżyłowanym, będący nawet nie tyle na granicy nerwowości, co wręcz poza nią dźwiękiem. Nic z tych rzeczy drodzy Państwo. Co innego ordynarne przejaskrawienie i za przeproszeniem walenie konturami po oczach a co innego natywna dla 35-ki rozdzielczość dająca w pełni naturalny i mniej-więcej zgodny z rzeczywistością wgląd w nagranie. Czemu jedynie mniej-więcej? Cóż … aspekt ten podczas ostatniego spotkania w U22 wyjaśnił sam Maestro Maksymiuk. Otóż na „komercyjnych” nagraniach wszystko słychać lepiej aniżeli na żywo i pomimo tego, że właśnie brzmienie „live” jest niedoścignionym wzorcem, to już rozdzielczość i lepszy – bardziej precyzyjny wgląd w aparat wykonawczy zapewnia odsłuch w domowym zaciszu. Oczywiście uwzględniając fakt posiadania do tego stosownej „aparatury”.
Podobne doznania zapewnił „The Devil’s Trill” Palladians, co niejako utwierdziło mnie w przekonaniu, że jeśli chodzi o umiejętność kreowania klimatu i oddanie możliwie wiernej barwy instrumentarium trudno będzie znaleźć jakiś powód, żeby dokonać nawet symbolicznej krytyki Ayona. Mówi się trudno i szuka dalej. Dlatego też sięgnąłem po bardzo miło kojarzący się z wysokoprocentowymi szkockimi destylatami album „Notes From A Hebridean Island” Williama Jacksona i sióstr Mackenzie, który pozwolił mi zweryfikować zdolność przedmiotu testu do radzenia sobie z momentami dość jazgotliwą muzyką, której wtóruje warstwa wokalna o estetyce dalekiej od włoskiej melodyki i płynności dająca całkiem niezłe wyobrażenie o sybilantach. Jednak i w tym przypadku wszystko było w jak najlepszym porządku, przez co zamiast szukać dziury w całym z niekłamaną przyjemnością oddałem się odsłuchowi odkładając na bok tablet, w którym zazwyczaj zapisuję wstępnie obserwacje.
Przesiadka na płyty CD i pliki powinna być, jak to zwykle przecież bywa, nad wyraz bolesnym, wręcz traumatycznym przeżyciem. Tymczasem o ile z wyłączonym upsamplingiem DSD różnica była zauważalna i będąca jednoznacznym downgradem, ale emocje związane z takim pogorszeniem dalekie były od histerii i darcia szat. Dźwięk był po prostu bardziej skupiony w centrum i pozbawiony wcześniejszej swobody. Jednak zarówno nasycenie barw, jak i motoryka nie powodowały grymasu niezadowolenia. Ot oczywiste ograniczenia samego formatu chciałoby się powiedzieć. Jednak czy aby na pewno? Ano niezupełnie, bo wystarczyło wcisnąć na pilocie przycisk PCM-DSD odpowiedzialny za aktywację upsamplingu, by zaliczyć przysłowiowy opad szczęki. Przepraszam za kolokwializm, ale różnica in plus była po prostu kolosalna i nie ograniczała się do jednego, czy dwóch aspektów, lecz miała charakter dogłębny i globalny, czyli krótko mówiąc konwersja do DSD robiła dobrze.
Największą poprawę zaobserwować można było w domenie przestrzeni, szczególnie w głębi sceny i rozdzielczości. Przy czym wzrost tego ostatniego parametru nie powodował nadmiernej analityczności znanej z cyfrowych samplerów a wręcz coś zupełnie odwrotnego – zbliżanie się ku znanej z analogu, właśnie analogowej faktury i adekwatnej do niej dynamiki. Jeśli kiedykolwiek mieli Państwo możliwość posłuchania profesjonalnego szpulowca i dobrze zachowanych taśm (najlepiej jednych z pierwszych kopii taśm matek) to proszę mi wierzyć, a najlepiej samemu nausznie to zweryfikować, że właśnie w tym kierunku brzmienie zaimplementowanego w austriackim odtwarzaczu konwertera zmierza. Aby tego doświadczyć wcale nie trzeba było jednak sięgać po referencyjne „TARTINI secondo natura”, gdyż w zupełności wystarczyły dalekie od audiofilskiej perfekcji „Hardwired…To Self-Destruct” Metallicy, czy „Dystopia” Megadeth. Niby dla nastawionej na mniej kakofoniczne dźwięki części populacji taki repertuar to nic innego jak przypominający odgłosy pracującego pełną parą złomowiska łomot, ale właśnie sztuką jest tenże łomot odpowiednio pokazać i dać słuchaczowi możliwość odkrycia ukrytego w nim piękna. A Ayon taką możliwość nie tylko daje, co podaje wyekstrahowane piękno na złotej tacy. Robi to jednak bez zaokrąglania, upiększania, łagodzenia i dosładzania, lecz właśnie poprzez wspomnianą wcześniej „analogowość” sprawia, że nawet surowe gitarowe riffy zachwycają soczystością i potęgą a uderzenia basu z jednej strony wgniatają w fotel a jednocześnie nie pozwalają w nim spokojnie, czyli bez podrygiwania wysiedzieć.
Choć ze względu na swoją wielozadaniowość Ayon CD-35 zgodnie z wszelkimi znakami na niebie i ziemi powinien każdą z zaimplementowanych umiejętności wykonywać pi razy dobrze i na tle konkurencji wypadać korzystnie właśnie poprzez pryzmat bogactwa funkcji, czyli generalnie rzecz ujmując uniwersalność, to rzeczywistość zdaje się temu wszystkiemu przeczyć. Okazuje się bowiem, że Gerhard Hirt tworząc inaugurujący czwartą generację austriackich odtwarzaczy CD-35 miał najwidoczniej wystarczająco dużo czasu, by każdą z dostępnych w nim opcji doprowadzić do … perfekcji. Cóż to oznacza? Nie wiem jak w Państwa przypadku, ale mówiąc za siebie śmiem twierdzić, że dzięki Ayonowi możemy stać się nie tylko świadkami, ale i głównymi uczestnikami swoistej ekshumacji pogrzebanej przez co poniektórych płyty CD. Nie wierzycie? To posłuchajcie sami, tylko potem nie miejcie do mnie pretensji, że plany ograniczenia wydatków na audio-zabawki wzięły w łeb.
Marcin Olszewski
Dystrybucja: Nautilus / Ayon
Cena: 39 900 PLN w wersji dostarczonej do testu (Preamp + Signature)
Dane techniczne:
Obsługiwane częstotliwości próbkowania: 768kHz / 32 bit & DSD 256
Konfiguracja układu przetwornika: W pełni zbalansowany – AKM-Japan
Układ DSP (opcjonalny): PCM→DSD & DSD→DSD
Zastosowane lampy: 6H30 & 5687
Dynamika: > 120dB
Napięcie wyjściowe tryb Low: 2.5V stałe lub 0 – 2.5 V rms regulowane
Napięcie wyjściowe tryb High: 5V stałe lub 0 – 5V rms regulowane
Impedancja wyjściowa: ~ 300 Ω (zarówno n RCA jak i XLR)
Wyjście cyfrowe: 75 Ω S/PDIF (RCA)
Wejścia cyfrowe: 75 Ω S/PDIF (RCA), USB, I2S, BNC, AES/EBU,3 x BNC dedykowane DSD
Odstęp S/N: > 119 dB
Pasmo przenoszenia: 20Hz – 50kHz +/- 0.3dB
Zniekształcenia THD (na 1kHz): < 0.001%
Wyjścia: RCA & XLR
Wymiary (S x G x W): 48 x 39 x 12 cm
Waga: 17 kg
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-1sx; Accuphase DP-410
– Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Abyssound ASV-1000
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5; Constellation Audio Inspiration INTEGRATED 1.0
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; Acoustic Zen Twister
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips