Opinia 1
Odkąd przesiadłem się z transportu CD, DAC-a i integry na swoisty kombajn w postaci Ayona CD-35 Signature i końcówki Bryston 4B³ co i rusz słyszę, że do pełni szczęścia potrzebuję dedykowanego przetwornika cyfrowo-analogowego i oczywiście możliwie purystycznego preampa, gdyż dopiero wtedy będę w stanie osiągnąć audiofilską nirwanę. Problem w tym, że ilekroć rozglądam się za takowymi komponentami, to w większości przypadków co prawda zmiany są zauważalne, lecz praktycznie na palcach jednej ręki jestem w stanie wymienić te, które rzeczywiście były krokiem w przód i górę a nie w bok i co gorsza każdorazowo dotyczyły urządzeń z pułapu cenowego wywołujących w pełni uzasadniony sprzeciw nie tylko Strażniczki domowego ogniska, co również i mój. W końcu posiadanie czegoś dla samego faktu posiadania, czyli bez wyraźnego progresu brzmienia najdelikatniej rzecz ujmując, przynajmniej w moim mniemaniu, mija się z celem i najzwyczajniej w świecie nie jest warte zachodu. Skoro jednak wytwórca danego, wręcz idealnie wpisującego się w nasze gusta urządzenia postanawia w autorski sposób wyekstrahować część funkcjonalności naszego centrum zarządzania własnym ekosystemem i powołać do życia nowy, odrębny byt, to z czystej ciekawości wypadałoby rzucić, znaczy się na ów byt a nie wytwórcę, okiem i uchem. I tak też się stało, gdy Nautilus – rodzimy dystrybutor marki stanowiącej punkt zapalny niniejszego spotkania postanowił przekazać w nasze ręce mroczny obiekt pożądania w postaci przetwornika cyfrowo-analogowego Ayon Kronos Signature, na którego recenzję serdecznie zapraszamy.
Kwestię aparycji Kronosa mógłbym, biorąc pod uwagę mającą wieloletnią tradycję unifikację obudów austriackiego producenta podsumować klasycznym cytatem najsłynniejszej sentencji autora głośnych „Nowych Aten” – ks. Benedykta Chmielowskiego, czyli „Koń, jaki jest, każdy widzi”. Pozwolę sobie jednak na drobne odstępstwo od reguły i z pewnego spędzającego mi sen z powiek powodu po raz kolejny pochylę się nad najnowszym dziełem Gerharda Hirta. Zacznijmy jednak od początku, czyli pewnych stałych, które niejako definiują starą dobrą szkołę Ayona. Są to masywne szczotkowane aluminiowe profile z jakich wykonano wszystkie ściany, spód i płytę górną, oraz zaokrąglone narożniki dopełniające całości. Centrum frontu zajmuje oczywiście podłużny czerwony wyświetlacz po którego obu bokach umieszczono solidne gałki – lewą odpowiedzialną za regulację głośności i prawą pełniącą rolę selektora źródeł. Pod nimi umieszczono logo marki i nazwę modelu a włącznik główny standardowo przeniesiono w okolice lewej przedniej nogi. Krótko mówiąc minimalistycznie i elegancko. Znaczy się prawie idealnie, bowiem nie wiedzieć czemu producentowi nie udało się tak osadzić obu pokręteł na osiach krokowych potencjometrów aby można było je nawet nie tyle idealnie, co mniej więcej ustawić zarówno w pozycji poziomej, jak i pionowej, co przy mojej nerwicy natręctw stanowiło nie lada wyzwanie jeśli chodzi o akceptację takiego status quo w urządzeniu za bagatela 12 k€. Nie wykluczam iż była to przypadłość li tylko dostarczonego na testy egzemplarza, jednak dla spokojności sumienia czułem się zobligowany do zwrócenia na ów szczegół uwagi, co profilaktycznie przed zakupem również sugerowałbym uczynić potencjalnym nabywcom, o ile tylko tego typu niuanse są dla nich istotne. Całe szczęście innych „uchybień” nie odnotowałem zarówno biorąc pod lupę chromowane kratki wentylacyjne na płycie górnej i ścianach bocznych, jak i widok zaplecza. A właśnie, o ile bowiem front jawił się jako oaza spokoju, to już rewers rekompensuje z nawiązką wcześniejszy brak bodźców. Oba narożniki okupują wyjścia analogowe w standardzie RCA i XLR, które uzupełnia usytuowana po lewej sekcja wejść analogowych zawierająca parę XLR-ów i dwie pary RCA. Mniej więcej po środku, jeśli chodzi o szerokość, acz nieco bliżej dolnej krawędzi przycupnęło zintegrowane z komorą bezpiecznika (od razu warto wymienić pospolitego rurkowca na nieco bardziej finezyjny – audiofilski odpowiednik) trójbolcowe gniazdo zasilające IEC. Tuż nad nim znajdziemy samotne koaksjalne wyjście cyfrowe a po sąsiedzku za oko łapie bateria aż siedmiu wejść cyfrowych: S/PDIF (coax), TosLink (czyli czegoś, czego w moim CD-35 nieco brakuje), AES/EBU , BNC, I2S, USB oraz 3 x BNC dedykowane sygnałowi DSD. Od razu wspomnę, że USB akceptuje zarówno sygnał PCM do 768 kHz/32 bit, jak i DSD do DSD256, ponadto recenzowany egzemplarz w wersji Sinature mógł się pochwalić zdolnością konwersji sygnałów wejściowych właśnie do DSD256. Nie zabrakło również standardowych i doskonale znanych z wcześniejszych spotkań ze źródłami cyfrowymi Ayona hebelkowych przełączników wzmocnienia, trybu pracy sekcji wyjściowej i selektora wyjść. Warto nadmienić, iż regulacja siły głosu w Kronosie jest w pełni analogowa i naturalnie można ją wyłączyć z poziomu pilota, choć jak dowodzi praktyka Ayony lubią być bezpośrednio wpinane w końcówki mocy a i końcówki mocy lubią ich towarzystwo.
Od strony technicznej jedynie nadmienię, iż w zasilaczu użyto dwóch transformatorów z rdzeniem R i dziesięciu stabilizatorów, dedykowanych poszczególnym sekcjom urządzenia a dla stopnia wyjściowego zaimplementowano lampę prostowniczą GZ30 oraz dławik. Z kolei sercem, lub z racji ich zdublowania rozsądniej byłoby mówić o płucach, sekcji cyfrowej jest podobnie jak w CD-35 II para (po jednej sztuce na kanał) kości AKM 4497 zdolnych obsłużyć PCM do 32 bitów/768 kHz i DSD256 i autorskie filtry dolnoprzepustowe. W zależności od wersji różnice pojawiają się w części analogowej, gdzie w podstawowej XS znajdziemy podwójne triody 6N6P i 5687 w konfiguracji SE. W będącej przedmiotem niniejszego testu Signature dołączono opcję konwersji wszystkich sygnałów cyfrowych z PCM do DSD, stopień wyjściowy oparto na dwóch 6N6P i dwóch 5687 SE oraz użyto lepszych kondensatorów w torze sygnałowym. W najwyższej Ultimate nabywca otrzymuje konwerter PCM-DSD, dwie podwójne triody 6H30 i dwie 5687 SE, a wszystkie kondensatory, włącznie z sekcją zasilania, to wyselekcjonowane komponenty z najwyższej półki.
Jeśli chodzi o walory soniczne naszego dzisiejszego gościa, to nie będę owijał w bawełnę i od razu wyłożę kawę na ławę. Otóż Kronos gra niemalże bliźniaczo podobnie do mojego CD-35 Signature i trudno się temu dziwić, gdyż poniekąd powstał na jego bazie – na drodze daleko posuniętej transplantologii z na dobrą sprawę jedynie wyeliminowaniem sekcji transportu i dołożeniem wejścia optycznego. Oczywiście to dość zgrubne uproszczenie, ale mam nadzieję, że jego sens jest dla Państwa jasny i klarowny. Chodzi bowiem o to, że Kronos ani myśli wyważać już otwartych drzwi i odżegnywać się od swoich protoplastów tak pod względem aparycji, jak i brzmienia. Mamy zatem, jak można się było spodziewać po urządzeniu z lampami na pokładzie fenomenalną saturację barw i soczystość wypełniającej kontury brył tkanki, jednak nie brakuje też precyzji w ich kreśleniu i jakże koniecznego do oddania akustyki pomieszczeń w jakich dokonano nagrań oddechu. Zamiast jednak sztucznego rozdmuchiwania sceny Ayon wiernie odwzorowuje realia konkretnego studia, sali koncertowej, czy też stadionu. Po prostu trzyma się faktów i gra to, co zostało zapisane w materiale źródłowym, nie kombinując na własną modłę, nie interpretując tworząc „nową jakość”, bo przecież nie jest od tego. Dostajemy zatem to, co sam Kronos dostał na wejściu, lecz już w analogowej postaci strawnej dla konwencjonalnej amplifikacji. I tu od razu pierwsza różnica w porównaniu z moją 35-ką. Otóż tytułowy przetwornik oferuje bardziej precyzyjną regulacją głośności, co szczególnie przy niskich poziomach głośności okazuje się nad wyraz przydatne. Dzięki temu nie jesteśmy skazani na pewien mniej bądź bardziej świadomy kompromis lekkiego osłabienia kontrastów obecnych na poziomie mikro dynamiki podczas wieczorno-nocnych odsłuchów, za co miłośnicy barokowej kameralistyki i małych jazzowych składów będą Gerhartowi Hirtowi dozgonnie wdzięczni. Wystarczy bowiem sięgnąć po „La Tarantella: Antidotum Tarantulae” L’Arpeggiaty z Christiną Pluhar, by na własne uszy przekonać się, że austriacki DAC już od samego dołu skali jest w stanie wyciągnąć ogrom informacji, lecz nie poprzez sztuczne ich eksponowanie i wypychanie przed szereg a jedynie precyzyjne, zgodne z zamysłem realizatora rozmieszczenie ich na trójwymiarowej scenie. I tu dochodzimy do kolejnej, trudnej po przeoczenia cechy a zarazem zdolności naszego gościa. Mowa o samym mechanizmie budowania efektów przestrzennych i zarządzania ową przestrzenią, bowiem nie sposób przyłapać Kronosa na mogącym nieco ułatwić mu życie faworyzowaniu pierwszego planu i przybliżaniu go do słuchacza, pozostałe rzędy muzyków pozostawiając gdzieś w tyle. O nie. Tutaj scena zazwyczaj kreowana jest bądź to na linii głośników, bądź nawet nieco za nią a gradacja poszczególnych planów odbywa się w pełni naturalnie i co istotne bez utraty rozdzielczości rozgrywających się tam wydarzeń. Czy tracimy przez to jakże hołubioną przez audiofilów namacalność? Absolutnie nie, po prostu nikt nam nie wskakuje na stolik kawowy i nie pakuje się na kolana, co o ile w przypadku JJ Wilde („Wilde”), bądź Melissy Bonny z Ad Infinitum („Chapter III – Downfall”) nie wydaje się wcale takim złym pomysłem to już w przypadku ekipy In Flames („Foregone”) o ile w przy barze z chęcią bym z nimi posiedział, to już na kolanka … sami Państwo rozumiecie. No dobrze, koniec żartów, jednak skoro zupełnym przypadkiem na scenie pojawiły się brzmienia dalece bardziej brutalne aniżeli wcześniejsze, barokowe pląsy, to dobrze byłoby sprawdzić jak nasz dzisiejszy gość radzi sobie właśnie z takimi iście ekstremalnymi spiętrzeniami dźwięków i to przy niemalże koncertowych poziomach głośności. W końcu odkąd pamiętam słyszę, że im sprzęt lepszy, tym akceptowalny repertuar uboższy a już o cięższych odmianach Rocka to możemy zapomnieć. Tymczasem śmiem twierdzić, iż przynajmniej w przypadku Ayona to kolejne bajki z mchu i paproci serwowane przez tych, którzy o High-Endzie mają takie pojęcie jak zasiadający w eNBePie „Jastrząb” o ekonomii. Bowiem Kronos z wielką werwą i entuzjazmem oddawał moc i złożoność nawet najbardziej brutalnych blastów a z pozornie monolitycznych ścian gitarowych riffów wyłuskiwał najdrobniejsze niuanse i flażolety zachowując godną podziwu równowagę pomiędzy rozdzielczością i koherencją przekazu. Z premedytacją nie wspomniałem w poprzednim zdaniu o muzykalności, gdyż doskonale zdaję sobie sprawę, iż dla części odbiorców dzikie porykiwania i atakujące ich z głośników odgłosy przetaczającej się przez ich pokój Armagedonu niewiele mają z nią wspólnego. Niemniej jednak chciałbym \ nadmienić, iż Kronos, pomimo wspomnianej ,obecnej w całym paśmie, rozdzielczości i ponadprzeciętnej dynamiki zachowuje niezwykłą naturalność i organiczną łatwość przyswajania co automatycznie przekłada się na zupełnie spontaniczną chęć eksploracji dotychczas li tylko okazjonalnie odwiedzanych zakamarków muzycznej spuścizny przedstawicieli homo sapiens. Jak zatem sami Państwo widzicie nie jest to rekomendowany przetwornik dla wszelakiej maści trzypłytowych audiofilów.
W ramach podsumowania przewrotnie powiem, że Ayon Kronos Signature wydaje się wprost idealną propozycją dla wszystkich tych, którzy już posiadają wysokiej klasy transporty, czy to płyt, czy to plików i niespecjalnie chcieliby się z nimi rozstawać a w tzw. międzyczasie mieli okazję zapoznać się z możliwościami CD-35 II i jego walory brzmieniowe na tyle przypadły im do gustu, że zachodzą w głowę, jak tu u siebie je zaimplementować. Jednocześnie chciałbym uspokoić wszystkich posiadaczy obu generacji 35-ek, bo Kronos może i nieco ergonomią (wspomniana regulacja głośności i wejście optyczne) nad nimi góruje, to sonicznie jest im na tyle bliski, że dublowanie ich funkcjonalności poprzez zestawianie w parę wydaje się nieco dyskusyjne.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U2 Mini + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Furutech FA-13S
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable; Signal Projects Hydra + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Opinia 2
To, że austriacki Ayon niejedno ma imię, mam nadzieję, wie każdy z Was. Jeśli jednak jakimś dziwnym trafem nie, spieszę donieść, iż w swej ofercie posiada dosłownie wszystko. Od szeroko rozumianej elektroniki – źródła CD, streamery, przetworniki D/A, przedwzmacniacze liniowe, gramofonowe, wzmacniacze zintegrowane oraz końcówki mocy, po co prawda w przeciwieństwie do wspomnianych komponentów z działu układów elektrycznych niestety nigdy dotychczas nie goszczące w naszych progach, jednak ciekawie prezentujące się kolumny głośnikowe. Tak tak, Gerhard Hirt to tytan pomysłów i ciężkiej pracy, co tak naprawdę widać po licznej rzeszy ciekawie wypadających podczas sesji testowych na naszych łamach komponentów. A jeśli tak jest, to chyba nikogo nie zdziwi fakt kolejnej potyczki z tym brandem. Z czym? Niestety nadal nie z kolumnami. Jednak ku uciesze wielu z Was mam przyjemność ogłosić, iż dzięki krakowskiemu Nautilusowi w obecnych, nastawionych na granie muzyki z plików czasach z czymś bardzo interesującym, gdyż z w miarę przystępnym cenowo i mogącym pochwalić się bardzo dobrą jakością dźwięku, wyposażonym w ostatnio bardzo pożądaną regulację poziomu sygnału wyjściowego, naturalnie w swej konstrukcji posiłkującym się lampami elektronowymi przetwornikiem cyfrowo-analogowym Ayon Kronos Signature.
Próbując przybliżyć walory natury estetycznej naszego bohatera, powiem tak. Aparycja Ayona z uwagi na ciekawą bryłę jest pewnego rodzaju pomysłem ponadczasowym, co sprawia, że nie zmienia się od lat. To zawsze jest prostopadłościenna skrzynka z wykończonego w czerni, szczotkowanego aluminium, z przyjaznymi dla oka, mocno zaokrąglonymi narożnikami. Oczywiście w zależności od wykonywanych zadań raz z wyeksponowanymi, zaś innym razem skrytymi wewnątrz lampami. Jak sygnalizują fotografie, w przypadku Kronosa mamy do czynienia z przypadkiem nr. 2. Jego awers w odpowiedzi na konkretne zadania został obdarowany przez projektanta centralnie umieszczonym, krwisto-czerwonym wyświetlaczem pokazującym wszystkie ważne dla użytkownika informacje o wykorzystywanym wejściu, częstotliwości próbkowania, formacie i poziomie głośności oraz dwoma zorientowanymi symetrycznie na obydwu flankach gałkami – lewa Volume, prawa Input. Podążając z opisem ku tylnej ściance z naturalnych względów zastosowania w trzewiach Kronosa lamp próżniowych, na górnej połaci obudowy zauważymy cztery zwieńczone łukami kwadratowe otwory wentylujące drzemiącą wewnątrz elektronikę. Co do pleców, dzięki wielozadaniowości dają nam do dyspozycji wyjścia i wejścia analogowe RCA/XLR, jedno wyjście cyfrowe Coaxial, pełen pakiet wejść cyfrowych – Coaxial, Optical, AES/EBU, BNC, USB, 3 hebelki pozwalające dokonać wyboru pracy przetwornika – poziom Gain-u, bezpośrednie wyjście na końcówkę mocy i inicjacja pracy wyjść analogowych. Całość pakietu terminali wieńczy port LAN dla formatu DSD/PCM oraz 3 gniazda BNC – DSD WCK, DSD R, DSD L wespół z gniazdem zasilania IEC. Miłym dodatkiem jest poręczny pilot zdalnego sterowania.
Jakie odczucia pozostawił po sobie przetwornik Gerharda Hirta? Bez najmniejszego naciągania faktów stwierdzam, że jak najlepsze. A najlepsze dlatego, że oferowany przez niego dźwięk nie odbiegał od przez lata wypracowywanego wzorca, jakim jest umiejętne zastosowanie lamp elektronowych. Co to oznacza? To elementarz naszej zabawy, czyli zjawiskowo wciągająca namacalność dobrze rozbudowanej we wszystkich wektorach wirtualnej sceny jako feedback znakomitego nasycenia, lekko podkręconej szklanymi bańkami barwy i ogólnej plastyki przekazu. Kronos – jak ma to w zwyczaju każdy produkt Ayona – wszystko robił z umiarem, co pozwalało mu uniknąć często zgubnego przegrzania tudzież nadmiernej „sterylizacji„ dźwięku. Banał? Bynajmniej, czego dobrym przykładem są krążące w kuluarach wielu wystaw oceny tego typu elektroniki w stylu – lampowy tranzystor lub soniczny ulepek. Tymczasem opisywany DAC tak ustawiał poszczególne aspekty, aby zawsze okazywały się pomocnymi, niż kulami u nogi. Naturalnie to zawsze było granie nastawione na wzmacnianie pakietu emocji przy pomocy świetnej barwy, a nie natychmiastowości zmian tempa narastania sygnału, jednak ku mojemu miłemu zaskoczeniu, mimo takiego postępowania ani razu podczas testu nie zanotowałem najmniejszych szkodliwych przekroczeń cienkiej linii pomiędzy uprzyjemnianiem muzyki, a spowodowanym nadmiernym kolorowaniem, zabijaniem niesionych przez nią emocjonalnych uniesień. Dla mnie pomysł na muzykę według austriackiego pomysłodawcy udanie trafiał w punkt.
Na tyle ciekawie, że znakomicie radził sobie nawet z materiałem iście rockowym spod znaku ostatnio głośnej z powodu wydania nowej płyty Metallici, w moim teście występującej z materiałem „Master Of Puppets”. Nie było żadnego nieprzyjemnego spowalniania gitarowo-wokalnego szaleństwa, tylko oczekiwane podkręcenie kolorystyki ich popisów. Naturalnie i bez tego działania jaklo wieloletni fan zespołu mógłbym napawać się tym krążkiem mimo przysłowiowego bólu uszu, jednak nie sposób nie docenić faktu, że oversamplowany przez Kronosa materiał w moim odczuciu zabrzmiał o wiele przyjaźniej. Powiem więcej. Oczekiwanie przyjaźniej, gdyż dzięki temu fajnie podkręconych esencją i energią uwielbianych gitarowych popisów mogłem słuchać przy większej głośności, co nie oszukujmy się, dla tego rodzaju twórczości jest solą na młyn napawania się nią, z czego z premedytacją kilkukrotnie korzystałem. A, żeby uświadomić ową kilkakrotność dodam, iż mam ich chyba prawie całą dyskografię tej formacji, którą przez kilkanaście dni z wielką przyjemnością kolejny raz przesłuchałem.
Innym, tym razem już z założenia stuprocentowym beneficjentem niesionego przez naszego bohatera dobra była muzyka jazzowa. Do tej roli pozwoliłem sobie zaprząc ostatnio etatowy podczas moich opisów duet braci Oleś z Dominikiem Strycharskim na flecie w projekcie „Koptycus”. I nie bez kozery podczas przywoływania tytułu płyty użyłem określenia „projekt”, gdyż ta muza taka jest. Lotna, nieprzewidywalna, raz szybka, innym razem melancholijna, ale zawsze bardzo czuła na oddanie dobrej barwy instrumentów. Na szczęście z dozowaniem tego aspektu nie było żadnych problemów, co po wielu odsłuchach wspomnianej płyty na codziennym zestawie uświadomiło mi, na czym tak naprawdę polega dobre operowanie plastyką i nienachalne rozwibrowanie pełnego odcieni całej palety kolorów w iście lampowym wydaniu. Niby w swoim codziennym systemie mam wszystko odpowiednio poukładane, jednak jak się okazało, pewne niuanse dało się ciekawie podkręcić. Finalnie było nieco inaczej, ale jak się okazało nadal świetnie. Świetnie, bo nadal z werwą, ale z większą nutką namacalności, czego przyznam się, podczas testu zawsze się boję, bo wzbudza u mnie chęć dorównania posiadanego systemu do danej prezentacji. Jak to się skończyło? Ech, nie było łatwo, ale po kilku dniach jakoś udało mi się uspokoić niespokojnego ducha melomana. Pragnienie oczywiście pozostało, ale już tak nie boli.
Jak spuentuję powyższy opis? Chyba racjonalniej się nie da. Otóż w dzisiejszym teście ewidentnie okazało się, że miałem do czynienia z umiejętnie wykorzystanym próżniowym atrybutem melomana. A co w tym wszystkim było najciekawsze, to fakt aplikacji lamp w przetworniku D/A, co powoduje, że można go zastosować dosłownie w prawie każdej konfiguracji sprzętowej. Dlaczego „prawie”? Niestety w przypadku zestawu z mocną nadwagą ożenek z Ayonem Kronos może skończyć się przekroczeniem odpowiedniego poziomu cukru w cukrze. Jednak mając na uwadze bardzo marginalną ilość tak źle skonfigurowanych zestawów śmiem wygłosić tezę, że tytułowy przetwornik będąc wytrawnym graczem w domenie podkręcania emocji może stawać w szranki z każdym setem. Będzie barwnie i przy tym z odpowiednim oddechem, a dzięki temu nigdy nie nudno. A jeśli tak, pozostaje mi jedynie zachęcić Was do prób na żywym organizmie w okowach własnego podwórka. Moim zdaniem jak najbardziej warto podjąć takie wyzwanie.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END, FURUTECH e-TP80 ES NCF
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Essence MC
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II
– docisk płyty DS Audio ES-001
Dystrybucja: Nautilus
Producent: Ayon Audio
Cena: 11 995 €
Dane techniczne
Lampy: 2 × 6H30, 2 × 5687 SE + GZ30T (prostownicza)
Wejścia analogowe: 2 pary RCA; para XLR
Wejścia cyfrowe: koaksjalne, optyczne, AES/EBU, BNC, I2S, USB, 3 × BNC/DSD (DSD-L,
DSD-R & WCK)
Obsługiwane sygnały cyfrowe: 768kHz / 32 bit & DSD 256
Wyjście cyfrowe: koaksjalne
Dynamika: >120 dB
Napięcie wyjściowe:
– Low: 2.6V stałe lub 0 – 2.5 V rms regulowane
– High: 5.2V stałe lub 0 – 5V rms regulowane
Impedancja wyjściowa na wyjściach analogowych: ~ 300 Ω
Impedancja wyjściowa na wyjściu cyfrowym: 75 Ω
Odstęp S/N: > 120 dB
Pasmo przenoszenia: 20Hz – 50kHz +/- 0.3dB
Zniekształcenia YHD: < 0.001%
Wymiary (S x G x W): 48 x 39 x 13 cm
Waga: 15 kg