Opinia 1
Być może jest to odważna teza, ale jestem przekonany, iż obserwując nasze zmagania z konstrukcjami audio zza wielkiej wody (USA), zdążyliście wyrobić sobie zdanie o pewnego rodzaju megalomanii nie tylko rozmiarowej, ale również cenowej proponujących nam swoją ofertę jankeskich producentów. To zazwyczaj są duże i do tego drogie komponenty, co mocno ogranicza populację stacjonujących w naszym kraju potencjalnych klientów. Niestety tak jest nader często, ale nie zawsze. Co mam na myśli? Otóż okazuje się, że gdy tylko się dobrze poszuka, w nieprzebranej ofercie Amerykanów można wyłuskać coś ciekawego nawet nie tylko dla europejskiego, ale również polskiego statystycznego Kowalskiego. Czyli? I tutaj niespodzianka, gdyż dzięki warszawskiemu dystrybutorowi Horn mam przyjemność zaprosić Was na ciekawy miting z kolumnami Definitive Technology Demand D17. Nie są przesadnie wielkie, ani specjalnie drogie, a mimo to pozostawiły w mej pamięci bardzo ciekawe doznania. Jakie? Po odpowiedź zapraszam do lektury poniższego tekstu.
Nie będę pytać, co Wy na ten temat sądzicie, gdyż nawet ja byłem zaskoczony, że na pułapie 20 kPLN można zaoferować klientowi tak fantastycznie prezentujące się i do tego świetnie wykonane kolumny. Mamy bowiem do czynienia z osiągającymi około metra wysokości, wykończonymi w białym lakierze fortepianowym, z aluminiowym frontem skrzynkami. Ale to dopiero preludium ciekawych informacji, gdyż poprzeczkę jakości podnosi zestaw głośników w postaci dwóch basowych, jednego średniotonowego z firmowym, przypominającym grzyb z perforowanym kapeluszem, korektorem i przesuniętej na zewnętrzną flankę względem osi wysokotonówki. Spokojnie, to nadal nie koniec dobrych wieści. Otóż z racji bytu opisywanego modelu zespołów głośnikowych konstrukcją zamkniętą, projektanci w celu poprawy projekcji niskich rejestrów w dolnej części bocznych ścianek zaimplementowali dwie (po jednej na stronę) sporej wielkości, wykończone w lakierze obudowy membrany bierne. Tak tak, oszczędności nie były myślą przewodnią tego, przecież na tle wielu innych marek, niezbyt drogiego projektu, co w dzisiejszych czasach wydaje się być dziwne, ale jednak realne. Wieńcząc garść technikaliów dodam jeszcze, że na plecach naszych bohaterek znajdziemy zagłębione w plastikowej kształtce podwójne terminale przyłączeniowe, a całość konstrukcji posadowiono na przykręcanej, nieco szerszej niż obrys dolnej płaszczyzny kolumny, a przez to poprawiającej stabilność, pozwalającej wkręcić dostarczone w komplecie kolce, aluminiowej ramce. Da się zaproponować swoisty „cukierek” bez wkraczania w pułapy ocierające się o szaleństwo cenowe? Jak widać da.
Może jak na początek zabrzmi to nieco dobitnie, ale od pierwszych dźwięków wiedziałem, że to są bardzo dobre konstrukcje. Powód? Otóż bardzo mocno rzutującą na dalszą zabawę z tytułowymi kolumnami obserwacją była zaskakująca spójność przekazu. Ogólna prezentacja szła drogą dobrej masy w dole, gęstej średnicy i świetnie dostrojonych do takiego pomysłu na dźwięk wysokich tonów. Naturalnie w przypływie lekkiej złośliwości można stwierdzić, że tak zestroić kolumny potrafi prawie każdy producent. Jednak w tym przypadku owa spójność ani razu nie dała się wyprowadzić w pole, czyli przekładając na nasze, nie udało mi się złapać kolumn na bolesnym potknięciu typu: rozlewający się po podłodze bas, czy szukające poklasku, swawolnie dążące do dominacji, często początkowo odbierane jako efekt „łał”, jednak w konsekwencji bardzo szkodliwe dla płynności kreowania świata muzyki w naszych domostwach, wysokie tony. A to w moim odczuciu jest wystarczającym pakietem danych, aby obronić wygłoszoną na wstępie tezę. Zgadzacie się? Jeśli tak, zatem dodajcie do tego jeszcze dobre zagospodarowanie wszerz i w głąb wirtualnej sceny muzycznej i wypisz wymaluj mamy ofertę, której nie tylko nie powstydziłby się nawet najbardziej rozpoznawalna światowa elita, ale również dźwięk z którym z przyjemnością obcowałoby wielu z Was. Jakieś konkrety? Proszę bardzo. Weźmy na tapet dla jednych znienawidzonego, bo zbyt często słuchanego, a dla drugich dającego pojęcie o możliwościach testowanych kolumn album „Amused To Death” Rogera Watersa. Cel? Sprawdzenie nie tylko umiejętności znikania kolumn z pokoju, ale również oddania triku z przestawianiem fazy przez Rogera, co po drobnych korektach ustawienia wypadło wręcz znakomicie. Kolejnym, konsekwentnie będącym wodą na młyn D17-ek krążkiem było trio jazzowe Gary’ego Peacocka w kompilacji z 2017 roku „Tangents”. Dobre oddanie uwielbianego przeze mnie kontrabasu nie tylko w domenie równowagi ilości strun i pudła w dźwięku, ale również jego czytelnego rysunku na scenie pokazało, że kolumny oprócz barwy potrafią zapanować nad wyrazistością krawędzi zawieszanego w eterze instrumentu, jego energią i szybkością zmian rytmu. A znawcy tematu zdają sobie sprawę, iż Gary w swoich solowych partiach się nie oszczędza, co przy utracie czytelności jego instrumentalnych ekwilibrystyk mocno uśredniłoby, a przez to zmarnowało jego ciężką, bo okraszoną obolałymi palcami pracę.
Na koniec dla wielu horror, a dla mnie, z racji nie tylko osobistych, ale również masteringowych występów Pata Metheny’ego, świetna pozycja Anny Marii Jopek „Upojenie”. Co pchnęło mnie w ręce naszej artystki? Tak tak, weryfikacja radzenia sobie kolumn z mocno otwartymi już na stole masteringowym wysokimi tonami. Na wielu systemach z uwagi na potężny ładunek sybilantów i solidnego napowietrzenia prezentowanych wydarzeń muzycznych, tego krążka nie da się słuchać. Tymczasem przywoływana na początku, będąca główną zaletą maniera spójnego grania naszych bohaterek pokazała, że owszem, pani Ania nadal starała się pokazać swoje walory przenikania międzykolumnowego eteru, jednak nie była to estetyka ocierająca się o ból, czy nadmierna ofensywność, tylko solidna dawka nadal mocnej i wszechobecnej, ale jednak przyjemnej wokalizy. Niemożliwe? Bynajmniej. Jeśli uda nam się skonfigurować pozbawiony zniekształceń, panujący nad rozbuchaniem wysokich rejestrów tor, wówczas bez najmniejszych problemów jesteśmy w stanie nawet zakochać się w podobnych realizacjach. Ja dzięki swojej układance mam to od dawna. Natomiast Wy jeśli jeszcze macie z tym problem, dzięki tytułowym kolumnom możecie do tego stanu znacznie się przybliżyć.
Postradałem zmysły? Za dwadzieścia tysięcy dostajemy taki dźwięk? Owszem, dostajemy. I to bez oznak szaleństwa z mojej strony. To jest fakt. Naturalnie podczas kwalifikacji moich wniosków należy mierzyć siły na zamiary opisywanych kolumn. Jednak jedno jest pewne. Tak dobrze, bo równo zestrojonych zespołów głośnikowych, z nie oszukujmy się, stosunkowo niskiej półki cenowej, dawno nie miałem przyjemności oceniać. Czy to jest oferta dla każdego? Jeśli nie jesteście zorientowani na przesadną przenikliwość lub nasycenie dźwięku, jak najbardziej tak. Czy każde starcie zakończy się pozostaniem kolumn w nowym domku, tego nie jestem w stanie w stu procentach zapewnić. Jednak bez naciągania faktów oznajmiam, iż będzie to fajnie spędzony, bo pokazujący, iż Amerykanie jak chcą, to potrafią zrobić coś niedrogiego, a dobrze grającego, czas z muzyką w roli głównej.
Jacek Pazio
Opinia 2
Nie wiedzieć czemu własne zainteresowanie marką Definitive Technology mogłem, przynajmniej do niedawna, określić mianem co najwyżej szczątkowego. Niby miałem świadomość jej istnienia i na przestrzeni kilku ostatnich lat nawet co nieco udało mi się nawet z jej oferty posłuchać i opisać, jednak to były działania o charakterze czysto pobocznym i nie mającym z SoundRebels większego związku. Dlatego też nie kryłem zdziwienia, gdy dystrybutor ww. koncernu, czyli stołeczny Horn, zwrócił się do nas z pytaniem, czy nie mielibyśmy ochoty rzucić tak okiem, jak i uchem na jeszcze ciepłą, topową konstrukcję ze szczytowej serii Demand – model D17. Jednak szybka eksploracja amerykańskiego portfolio dość jednoznacznie dała nam do zrozumienia, iż proponowana parka ma nie tylko niewiele wspólnego z wyposażonym w aktywne moduły basowe rodzeństwem z serii BP-9000, co przejawia wyraźnie audiofilskiej aspiracje. W dodatku, to co widzieliśmy, czyli zarówno szata wzornicza (uhonorowana m.in. prestiżową nagrodą iF Design Award), jak i użyte materiały wyceniono na tyle atrakcyjnie, że ciężkim grzechem zaniedbania byłoby nie skorzystać z okazji. Dlatego też po ustaleniu niuansów natury spedycyjnej D17-ki niemalże miesiąc temu wylądowały w naszym OPOS-ie.
Już pierwszy kontakt – podczas unboxingu, z Definitive Technology Demand D17 jasno dał nam do zrozumienia, że żarty się skończyły, a Amerykanie, wzorem swoich sąsiadów z Paradignma, ewidentnie mają chrapkę na kawałek tortu z górnej półki. Wykonaną z MDFu obudowę pokryto pięcioma warstwami lakieru i wypolerowano na wysoki, „fortepianowy”, połysk. Za to front zdobi solidny, zachodzący na boki płat aluminium pod którym zamontowano nader imponującą baterię przetworników. Zanim jednak przejdę do standardowej wyliczanki pragnąłbym zwrócić Państwa uwagę na pewien detal natury użytkowej. Otóż w związku z faktem delikatnego przesunięcia poza oś symetrii umieszczonego w niewielkiej soczewce 1” tweetera z hartowanego aluminium, kolumny są wyraźnie oznaczone jako prawa i lewa (ustawiamy je tak, by wysokotonowce znajdowały się bliżej zewnętrznych krawędzi). Poniżej wygospodarowano miejsce dla nie mniej absorbującego 6.5″ (16.5 cm) średniotonowca BDSS™ z membraną z polimeru mineralnego, w którego centrum zamiast standardowej nakładki przeciwpyłowej, bądź stożkopodobnego korektora fazy, znalazł się wielce frapujący „grzybek” stanowiący charakterystyczny element układu „Double Surround” i technologii Linear Response Waveguide™ zapewniających lepszą liniowość pracy, większy skok samej membrany a z niuansów mniej teoretycznych a bardziej słyszalnych owocuje to poszerzeniem pasma przenoszenia zarówno w osi, jak i poza nią, oraz większą naturalnością reprodukowanego materiału. Tuż pod nim rozgościła się para 6.5″ (16.5 cm) basowców o membranach z włókna węglowego, które z kolei wspomagają przeniesione na ściany boczne dwie – po jednej na stronę, 10″ (25 cm) membrany bierne. Zlokalizowane blisko podłogi podwójne, wkomponowane w plastikowy profil, standardowej jakości (czyt. jest dość ciasno) gniazda głośnikowe akceptują zarówno widełki, jak i banany, jednak z wiadomych powodów, zdecydowanie większy komfort psychiczny dają banany.
Kolumny przed ustawieniem należy uzbroić w aluminiowe, ramkowe cokoły, w które wkręca się bądź to nóżki, bądź stożkowate kolce i voilà. Tzn. na wyposażeniu znajdują się jeszcze maskownice, ale ponieważ ich wpływ na brzmienie kolumn w 99,99% przypadków trudno określić mianem pozytywnego pozwoliliśmy sobie zostawić je w kartonach.
Chociaż w instrukcji obsługi producent uznaje, że 17-kom wystarczy dystans zaledwie 30 cm zarówno z boku, jak i z tyłu od ścian docelowego pomieszczenia, z czego niewątpliwie skwapliwie skorzystałaby większość Pań domu, o ile tylko szczęśliwi nabywcy raczyliby je o tym fakcie poinformować (w co śmiem wątpić), to biorąc pod uwagę ich 10” membrany bierne, jak i zdrowy rozsądek daliśmy goszczącym w OPOS-ie kolumnom zdecydowanie więcej miejsca. Jak z resztą widać na zdjęciach ustawiliśmy je przed naszymi dyżurnymi ISIS-ami i z nieukrywaną ciekawością wpięliśmy w nasz redakcyjny tor audio. Zanim jednak przejdę do meritum pozwolę sobie na małą dygresję dotyczącą właśnie systemu a dokładnie amplifikacji z jaką przyszło Demandom pracować. Otóż dziwnym zbiegiem okoliczności Hornowi udało się trafić z dostawą w okno czasowe, w którym postanowiliśmy z Jackiem urządzić sobie nie tyle audiofilskie wakacje, co swoiste, kojące skołatane nerwy sanatorium, w którym rolę wywołujących jednoznacznie pozytywne myśli rehabilitantek przejęły dwie duńskie bestie, czyli Gryphony Antileon EVO Stereo i Mephisto Stereo. Piszę o tym, by uświadomić Państwu pewien szczegół, bądź nawet dwa. Otóż śmiało możemy założyć, że szanse by ktoś posiadający któryś z powyższych wzmacniaczy zainteresował się tytułowymi kolumnami są równie nikłe jak prawdopodobieństwo trafienia kumulacji w Totka, lecz z drugiej strony z takimi spawarkami w torze Definitive Technology dawały z siebie więcej aniżeli ktokolwiek, z lwią częścią ich konstruktorów włącznie, byłby w stanie przypuszczać.
Jednak z powodu fabrycznej nowości dostarczonych na testy egzemplarzy z werdyktem dotyczącym ich walorów brzmieniowych musieliśmy się na kilka dni wstrzymać. Całe szczęście okres akomodacji przebiegł nadspodziewanie szybko, a i to, co w czasie wygrzewania dobiegało naszych uszu budziło przeważnie pozytywne odczucia. Czemu przeważnie? Cóż, proszę tylko popatrzeć na zastosowane przetworniki – to wyłącznie twarde i sztywne materiały, którym z natury niezbyt po drodze z miękkością swoich jedwabnych, bądź celulozowych krewniaków, więc po prostu trzeba dać im czas na to, by ich zawieszenia i układy magnetyczne się najzwyczajniej w świecie rozruszały. Proszę jednak dać im kilka dni popracować na niezobowiązujących „obrotach” a dopiero potem krytycznie słuchać. Po takiej właśnie rozgrzewce pierwsze skojarzenia jakie nasunęły mi dobiegające z kolumn dźwięki były wspomnienia pozostałe po Paradigmach Persona 3F. Ot świetne połączenie wyrafinowanej rozdzielczości z zaraźliwą wręcz motoryką, przy jednoczesnym braku antyseptycznej analityczności. Krótko mówiąc gładko, rozdzielczo i muzykalnie.
Analizę poszczególnych podzakresów reprodukowanego pasma zacznę od dołu, gdyż widok dwóch wooferów wspomaganych dwiema membranami biernymi może budzić u części z Państwa całkowicie zrozumiałe obawy. Od razu spieszę z uspokajającymi wiadomościami. D17-ki oferują bowiem bezsprzecznie konturowy, acz świetnie nasycony bas, który schodząc zaskakująco nisko, jak na tak nazwijmy to „kompaktowe” podłogówki, cechuje niezwykła motoryka i wypełnienie. Dostajemy bowiem nie tylko obrys, ale i krwistą, tętniącą życiem i zróżnicowaną tkankę. Nawet na wielkiej symfonice – „”PRINCESS MONONOKE” Suite” pochodzącej albumu „Dream Songs: The Essential Joe Hisaishi” Joe Hisaishi zachowywana była pełna selektywność i czytelność dalszych planów a szerokość i głębokość sceny dźwiękowej w zupełności spełniała koncertowe realia.
Określenie średnicy inaczej aniżeli holograficznej i magnetycznej zarazem byłoby z mojej strony czystą złośliwością, gdyż, to co Definitive Technology zrobiło z m.in. albumem „Wallflower” Diany Krall w pełni zasługuje na szczere i w pełni zasłużone komplementy. Wokalistka została „podana” blisko, niemalże intymnie, jednak praktycznie całą uwagę skupiał na sobie jej głos a nie cielesna postać. Chociaż może inaczej. Jej obecność było fizycznie czuć, jednak czar dotyczył w 99% jej głosu. Wysyconego, eufonicznego i na wskroś organicznego, coś jakby w studiu Diana śpiewała do mikrofonu Nordic Audio Labs, który wyszedł spod palców Martina Kantoli. To taka uzależniająca jedwabistość bez zbędnego przesaturowania i utraty rozdzielczości. Nie wiem, czy to efekt siedzącego w centrum średniotonowca „grzybka”, ale na tym pułapie cenowym to iście mistrzowski poziom.
No i na deser została góra, którą śmiało można nazwać odważną, perlistą i krystalicznie czystą. Zero podkolorowań, nieprzyjemnego podkreślania sybilantów, ale też bez oznak łagodzenia wszelakiej natywnej szorstkości materiału źródłowego. Nawet wydany przez Linna na SACD album „Notes From A Hebridean Island” Williama Jacksona & Mackenzie, gdzie najwyższych składowych jest na tyle dużo, że po odsłuchu całości nieraz korciło mnie do zrobienia sobie krótkiej przerwy, „wszedł” na tyle gładko, że tym razem, z racji wyeliminowania nawet najmniejszych oznak ofensywności, poważnie zastanawiałem się nad powtórzeniem seansu.
Nie ukrywam, że Definitive Technology Demand D17 okazały się zaskakująco miłą niespodzianką. Nie dość bowiem, że pochodzą od producenta mówiąc otwarcie niezbyt kojarzącego się ze stricte audiofilskimi konstrukcjami, to w dodatku zapuszczającego się w rejony wydawać by się mogło całkowicie dla niego obce. Tymczasem D17-ki bez najmniejszej tremy wchodzą na salony i śmiało można stwierdzić, iż jest to ich naturalne środowisko.
Marcin Olszewski
System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Sigma CLOCK
– Shunyata Sigma NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo, Antileon EVO Stereo
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Dystrybucja: Horn
Cena: 21 998 PLN
Dane techniczne
Pasmo przenoszenia: 38 Hz – 24 000 Hz
Impedancja znamionowa: 4 Ω
Skuteczność: 87 dB
Zastosowanie przetworniki:
– 1″ (2.5 cm) aluminiowa kopułka wysokotonowa
– 6.50″ (16.5 cm) średniotonowy
– 2 x 6.50″ (16.5 cm) niskotonowe
– 2 x 10″ (25 cm) membrany bierne
Zalecana moc wzmacniacza: 30 – 300 W
Wymiary (W x S x G): 105.61 x 18.41 x 30.40 cm (bez cokołów), 109.85 x 25.84 x 37.39 cm (z cokołami)
Waga: 29.1 kg