Nie da się ukryć, że gdy spojrzymy za okno, bez dwóch zdań jesteśmy w środku jesieni. A jeśli tak, bez znaczenia, czy lubimy ten okres, czy nie, w teorii nasz organizm w przygotowaniu okresu zimowego – czytaj konsekwentnie magazynując sadełko – jako naturalny odruch naszego jestestwa na tym ziemskim padole najzwyczajniej w świecie zwalnia egzystencjalne tempo. To standard, który homo sapiens w zabezpieczeniu przetrwania wypracował przez tysiące lat. Jednak jak wiadomo, od każdej reguły zawsze istnieje pozwalający jej istnieć, notabene potwierdzający ją wyjątek. Jak myślicie, kogo mam w tym momencie na celowniku? Oczywiście nas, czyli miłośników muzyki, a w szczególności ich odłam dbający o jej jak najlepszą jakość odtworzenia w warunkach domowych. Dla nas – oczywiście w tym momencie odnoszę się do rodzimych współwyznawców – z uwagi na coroczną wystawę sprzętu audio jesień to chyba najgorętszy okres życia. Powody są dwa. Jeden to oczywiście wspomniana impreza, zaś drugim są wszelkiego rodzaju ruchy przygotowujących się do tego wydarzenia, kojących oparty o obcowanie z muzyką nasz stan emocjonalny dystrybutorów. Atmosfera jest tak gorąca, że gdybym chciał odwiedzić wszystkie odbywające się imprezy, spokojnie mógłbym zamknąć zapewniającą mi życiowy byt swoją „fabrykę” i zwiedzać kraj z uwielbianą muzyką w tle. Niestety świat jest brutalny, dlatego ograniczam się do akcji w zasięgu zdrowego rozsądku, czego bardzo dobrym przykładem jest dzisiejsza, łącząca dwa eventy relacja z warszawskiej siedziby znanego wszystkim Nautilusa. I to nie byle jakie, bowiem pierwszym było spotkanie z artystą mojej młodości, uważanym za polskiego Jeana Michela Jarre’a, skądinąd bardzo kontaktowym i miłym w kuluarowych rozmowach Markiem Bilińskim w dniu 29.09, zaś drugim przybliżenie najnowszej odsłony niegdyś testowanego na naszych łamach wzmacniacza lampowego Audio Reveal First w specyfikacji Mk II w dniu 14.10. Jak unaocznia przytoczony przykład, w naszym światku mimo ponurej jesieni sporo fajnego się dzieje, dlatego zatracając się w moim hobby nie było innej możliwości, niż z racji odbywania się wydarzeń w zasięgu ręki – uprzedzając nieco fakty – z przyjemnością je zaliczyć.
Jak wspomniałem, motywem przewodnim pierwszego zlotu w Nautilusie była wizyta pana Marka Bilińskiego. W obliczu już dwóch tego typu osobistych spotkań zakończonych zakupem każdej nowo tłoczonej na winylu pozycji muzycznej, wydawałoby się, że nie ma o co kruszyć kopii i szkoda wnurzać nos poza próg domostwa. Niestety akurat w przypadku tego artysty z jednego bardzo ważnego powodu, nie da się w ten sposób podejść do sprawy. Chodzi bowiem o fakt zwyczajowego mini-koncertu z jego udziałem. Naturalnie na dość prostym zestawie klawiszowym, jednak nie oszukujmy się, gdy w grę wchodzi bezpośrednia interakcja z artystą, jeśli ktoś bywa na koncertach wie, iż żadna płyta w odbiorze nie ma szans w zderzeniu z występem live. I nie mam tutaj na myśli jakościowego sonicznie rozdrabniania włosa na czworo, tylko napawanie się zaproponowaną nie tylko zarezerwowaną dla tego typu wydarzeń improwizacją znanych kawałków, ale również prezentacją czasem wykluwających się w głowie muzyka nowości, a czasem z uwagi na ograniczenia czasowe płyt winylowych porzuconych niegdyś kompletnych pozycji muzycznych. Tak też było i tym razem. Pan Marek nie grał li tylko swoich sztampowych kawałków, które notabene mogę słuchać w nieskończoność, tylko raczył nas wieloma porzuconymi w natłoku życiowych problemów ciekawostkami muzycznymi. Sesja była na tyle wciągająca – w każdej z przerw dostawaliśmy pakiet związanych z danym utworem ciekawostek, że nie wiadomo kiedy mój dwugodzinny udział w imprezie strzelił jak z bicza. A to nie koniec fajnych zdarzeń tego mitingu. Otóż nasz bohater trochę z racji odpoczynku, a trochę w celu dania szansy niezobowiązującej rozmowy przy przygotowanym w Nautilusie poczęstunku, bez jakiegokolwiek oponowania udostępnił swój instrument przybyłym gościom – na fotografiach widać dwóch bohaterów. Efekt? Zaskakująco pozytywny, gdyż jakby spinający całość spotkania w odbiorze jako rodzinny – naturalnie w odniesieniu do wspólnej pasji – wieczór przy muzyce naszej młodości.
Kolejnym spotkaniem było co prawda odsłuchowo zdawkowe, ale również owocne w przyjemne doznania zapoznanie się z nowością w ofercie rodzimego producenta lampowych wzmacniaczy Audio Reveal. Chodzi o wspomnianą we wstępniaku nową integrę First MkII. Z tego co na jej temat udało mi się dowiedzieć i co trochę widać gołym okiem, to dokonano zmian kształtu na zaoblone, zlokalizowanych na górnej połaci obudów transformatorów, znacznie zwiększono wagę MkII-ki, zrezygnowano ze srebrnych otoczek wokół pokręteł na froncie oraz niestety, co ze zrozumiałych względów podrabiania przez cwaniaków wszystkiego co się da, zostało przemilczane, nieco przeprojektowano układy elektryczne. Jaki dokładnie jest finał opisanych zmian, w pełni odpowiedzialnie mogę napisać dopiero po osobistym spotkaniu na ubitej ziemi – czytaj w swoim systemie. Jednak już na bazie odsłuchu z tego wieczoru stwierdzam, iż zmiany nie poszły w kierunku korekty estetyki brzmienia wzmacniacza, tylko poprawienia jego muzykalności i swobody prezentacji. A jak widać na załączonych fotografiach, będący punktem zapalnym tego wieczoru piecyk grał w kilku różnych zestawieniach. I co ciekawe, w każdym z nich bez problemu się obronił. Na ile, jak pisałem, dopiero się dowiem. Jednak istotne jest to, że ta z pozoru krótka przygoda pozwoliła wyrobić sobie opinię, iż nie jest to ostatnio modne bezproduktywne odświeżanie oferty, tylko pełnowartościowe ewaluowanie jakości produktu w dobrym kierunku. I mam na myśli nie tylko brzmienie, ale również teraz delikatniejszą prezentację wizualną – wywołana do tablicy zmiana obudów transformatorów i rezygnacja z łamiących piękno egzotycznego drewna frontu obwolut wokół metalowych pokręteł.
Reasumując, powyższy pakiet informacji bez naciągania faktów stwierdzam, iż obydwa przywołane spotkania przy muzyce były niezwykle mile spędzonym czasem. Nie dość, że posłuchałem lubianej przeze mnie twórczości pana Marka w dwóch wydaniach – najpierw live i potem z systemu audio, to jeszcze miałem szczęście osobistej rozmowy ze związanymi z tymi pokazami bohaterami. Owszem, jednym ją tworzącym, a innym starającym się jak najlepiej oddać ją w naszych domach, ale najważniejsze, że obydwoma skupiającymi się na zaspokojeniu naszych oczekiwań. Tylko tyle i aż tyle. Nautilus, a w szczególności zgrana obsługa warszawskiego salonu, kolejny raz wielkie dzięki za niezapominanie o mnie podczas organizacji tego typu fajnych imprez.
Jacek Pazio