1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Fyne Audio F704

Fyne Audio F704

Link do zapowiedzi: Fyne Audio F704

Opinia 1

Chyba zgodzicie się ze mną, iż podjęcie jakiejkolwiek pracy nie oznacza od razu ożenku z daną firmą na całe życie. To wie – no może poza wyjątkiem potwierdzającym regułę w postaci mojej drugiej połówki pracującej w tej samej korpo już bez mała 25 lat, każdy potencjalny pracobiorca. Mało tego. Zmiany miejsca pozyskiwania środków na przysłowiowy chleb dokonują również wydawałoby się skazani na byt do końca swojego żywota w jednym miejscu, założyciele nawet największych światowych brandów, w pewnym momencie odsprzedając dzieło swojego życia innemu podmiotowi. Co ich do tego pcha? To nie jest istotne. Tak jest i nikt tego nie zmieni. Istotne jest raczej to, co może się stać, gdy z firmy zajmującej się produkcją elektroniki użytkowej – na potrzeby dzisiejszego spotkania przyjrzyjmy się sekcji zespołów głośnikowych – odejdzie większość inżynierów z działu konstruktorskiego? Nie zgadujcie, już zdradzam. Otóż nie mylicie się, kolejna kolumnowa marka. Jednak czerpiąc doświadczenia z poprzedniego okresu swojej działalności na tyle prężna nie tylko biznesowo, ale również jakościowo, że konia z rzędem temu, kto na danym pułapie cenowym będzie w stanie zaproponować coś wyraźnie lepszego od ich oferty. O kim mowa? O kilka lat temu powołanym do życia angielskim projekcie Fyne Audio, z portfolio którego po owocnych rozmowach z warszawskim dystrybutorem EIC udało nam się pozyskać do zaopiniowania zestaw kolumn podłogowych F704.

Tytułowe kolumny nie należą do grupy obecnie preferowanych przez dysponujących niewielkim miejscem w kącie salonu melomanów, wąskich słupków. To solidne, bo ważące ponad 60 kilogramów, osiągające wysokość ponad 130 cm, szerokość 54 cm i głębokość 56 cm konstrukcje. Jednak ich gabaryty nie są jakimkolwiek przypadkiem, tylko konsekwentną realizacją przedprodukcyjnych założeń generowania dużego, co bardzo istotne, zjawiskowo swobodnego spektaklu muzycznego, co w przypadku anorektycznych panien nie miałoby szans na jakiekolwiek powodzenie. Boczne ścianki obudów minimalizując wewnętrzne fale stojące wewnątrz konstrukcji, od stosunkowo szerokiego frontu płynnym łukiem zbiegają się ku znacznie węższemu tyłowi, w przekroju poprzecznym tak wykonanej skrzynki przypominając wariację na temat pudła rezonansowego lutni. Wspomniany awers wbrew wizualnym pozorom jest ostoją dla trzech przetworników – dwa na bazie autorskiej inkarnacji celulozy. Jednego koaksjalnego na szczycie – 75 mm kopułka wysokotonowa znajduje się w centrum zawieszonego przy pomocy firmowego układu FyneFlute 300 mm średniaka (IsoFlare) i poniżej podobnie zawieszonego przy pomocy rozwiązania FyneFlute, również 300 mm basowca. Przybliżając kolejne technikalia, nie można zapomnieć o ciekawie zrealizowanym, bo skierowanym w podłogę pomiędzy dwoma płaszczyznami porcie bass-refleksu (Bass Trax). Oczywiście wkręcanych w łączące owe płaszczyzny podstawy aluminiowe tuleje, solidne, stabilizowane na podkładkach kolce. Zlokalizowanych tuż przy podłodze na rewersie, dla wielu istotne, że podwójnych terminalach kolumnowych. A także kilku akcentach designerskich typu: dublowane srebrne ringi wokół głośników jako ramki kryjące śruby montażowe i zorientowane na szczycie przedniej ścianki, licujące z nią, celowo ciekawie kontrastujące z czernią obudowy aluminiowe wstawki z logo marki. Wieńcząc dzieło opisu kolumn, z przyjemnością informuję, iż potencjalny nabywca w komplecie startowym otrzymuje również niewidoczne na fotografiach, jednak po założeniu podczas użytkowania nadające całości dodatkowego sznytu dostojności, mocowane przy pomocy magnesów ukrytych pod lakierem fortepianowym, czarne maskownice.

Jak wspomniałem w poprzednim akapicie, zdecydowanie się w tym modelu na takie a nie inne gabaryty skrzyń miało konkretny cel. Zaproponować użytkownikowi swobodny, a przez to pełen niuansów soniczych, w zależności od materiału muzycznego raz mocny, a raz delikatny przekaz. To oczywiście pociągnęło za sobą pewnego rodzaju wybory, którymi w tym przypadku były osiągające 300 mm średnicy przetworniki, co wprost przekładało się na niezbędną pojemność obudowy ze szczególnym uwzględnieniem sporej szerokości przedniej ścianki. Jednak zalecam spokój. Nasze bohaterki za sprawą obłych kształtów bocznych ścianek, kilku zabiegów designerskich i świetnego wykończenia są na tyle przyjazne wizualnie, że z łatwością wpiszą się w praktycznie każde zastane warunki lokalowe. A to dopiero jedna strona medalu, gdyż w moim odczuciu prezentację organoleptyczną bez najmniejszych problemów przebija dodatkowo ich oferta z dziedziny reprodukcji dźwięku. Jakiego konkretnie? Po pierwsze niosącego ze sobą bardzo pożądany przez wielu melomanów – również przeze mnie – delikatny posmak wykorzystanego do produkcji membran przetworników, papieru. Po drugie świetnie doświetlonego w wyższej średnicy bez jakiegokolwiek odczucia jej natarczywości. Po trzecie za sprawą łatwego wygenerowania zaskakująco szybko narastających najniższych częstotliwości, pełnego zjawiskowej, co istotne pozbawionej efektu rozlewania się po pokoju energii. Po czwarte spotykanego jedynie przy wykorzystaniu głośników koaksjalnych niewiarygodnie spójnego w domenie prezentacji. I po piąte pełnego oddechu i swobody oddawania zamierzeń nawet najcięższego materiału muzycznego. Przyznacie, że lista jest imponująca. Jak przełożyła się na realne zderzenie z konkretnymi płytami? To postaram się nieco przybliżyć przy pomocy kilku poniższych przykładów.
Jako pierwszy w starciu o prawdę w muzyce wystąpił najnowszy projekt Adama Bałdycha w trio zatytułowany „Clouds”. Z pozoru nuda, gdyż zderzamy się z trzema instrumentami pozbawionymi dla wielu jedynej wykładni rozdzielczości grania, dobitnych artefaktów w najwyższych rejestrach, czyli przekładając z polskiego na nasze, zostajemy odcięci od obcowania ze zjawiskowym cykaniem blach perkusisty. Tymczasem tak podchodzący do sprawy osobnicy popełniają wielki błąd. To w moim odczuciu jest wręcz idealny materiał do nawet najbardziej krytycznych ocen. Wystarczy przyjrzeć się zjawiskowej grze Adama na skrzypcach. Jego sposobowi wydobywania dźwięków czasem przy pomocy smyczka, a czasem szarpiąc struny palcami. Ba, wielobarwności ich wybrzmiewania w zależności od siły nacisku smyka na struny z jego słynnym, prawie nieuchwytnym przez systemy zbyt mocno operujące w nasyceniu, delikatnym ich muskaniem. Już na tle tego jednego instrumentu zdający sobie sprawę czym jest clou dobrej jakości dźwięku słuchacz, będzie w stanie określić oferowany przez system poziom wyrafinowania. Powinniśmy słyszeć dosłownie wszystko. Jednak istotą rzeczy jest, aby zachować przy tym wolumenową zasadność ich pojawienia się w eterze, co brytyjskie kolumny świetnie dozowały. A to dopiero przedbiegi, bowiem w kolejnej fazie należy sprawdzić, jak w domenie czytelności owe skrzypce współbrzmią z wtórującą im wiolonczelą i dostojnym fortepianem. Czy nie jest zbyt ciemno i gęsto, co wielu może się podobać, a w wartościach bezwzględnych będzie skutkować uśrednianiem ciężkiej pracy zespołu, zlewając ją podczas mocniejszych pasaży w jedną ścianę pozbawionego cech transparentności dźwięku. Jeśli tego unikniemy, nawet w momencie obcowania na co dzień z innym materiałem muzycznym, choćby dla tak zwanego sportu, nawet z tego typu twórczością przeżyjemy wartą poświęcenia każdej minuty przygodę. Reasumując ten krążek powiem jedno. Moim zdaniem poza idealną dla tego typu nagrań „papierową” barwą i wyważoną energią, słowem kluczem dla tej pozycji była umiejętnie nasycona transparentność wybrzmiewania. A przypominam, omawiany team nie dysponował żadnymi ułatwiającymi odbiór całości w estetyce świeżości perkusjonaliami, co dla mnie akurat było zaletą, gdyż mogłem skupić się nie tylko na najdrobniejszym niuansie nutowym skrzypiec, wiolonczeli, czy fortepianu w występach solo, ale również podczas gry pełnego składu jako świetnie rozumiejące się – czytaj znakomicie czujące ważny dla tego typu występów feeling, jazzowe trio. Niestety będąc do bólu szczerym, taka jak przy pomocy F704 prezentacja zdarza się niezwykle rzadko. A gdy do tego dodamy znakomity wynik w kreowaniu spójnej, bo ewidentnie pokazującej w pełni współpracujące ze sobą, a nie każdy sobie, instrumenty na świetnie zdefiniowanej w domenie szerokości, głębokości i trójwymiarowości (wynik głośnika koncentrycznego) wirtualnej scenie, nie mogę zrobić nic innego, jak co prawda przedwcześnie, ale zarekomendować je do posłuchania dosłownie każdemu, nawet zatwardziałemu wrogowi podobnych rozwiązań.
Następną przygodę opiszę posiłkując się również najnowszą produkcją, jednak tym razem koreańskiej artystki Youn Sun Nah „Immersion”. Cel? Oczywiście w pierwszej kolejności potwierdzenie wszystkich wcześniej wymienionych aspektów dźwięku. Jednak zamierzeniem nadrzędnym była konfrontacja testowo eksponowanej przez głośniki na bazie papieru, barwy głosu piosenkarki z posiadaną przeze mnie obecnie inną materiałowo szkołą Dynaudio. Postanowiłem sprawdzić, czy pani nie zacznie śpiewać za bardzo nosowo. Niestety zbytnia dominanta celulozy w głosie ludzkim powoduje efekt zatkanych zatok, co ze startu funduje nam utratę tak istotnej w intymnych piosenkach „gardłowej” mikrodynamiki. Na szczęście nic takiego nie nastąpiło. Było czytelnie, co prawda na tle stylu poprzednich płyt nieco popowo, ale przy tym nadal emocjonalnie, dobrze wyważone temperaturowo i do tego świetnie podane w kwestii świeżości, dlatego mimo unikania twórczości dla tak zwanych mas, bez problemu sprawiło mi wiele przyjemności.
Na koniec również jazz. Ale ale, nie milusie plumkanie, tylko rodzime, niestety tylko okazjonalne – powstały jedynie dwa krążki – free. Panowie z projektu Contemporary Noise Quintet w produkcji „Pig Inside The Gentlaman” nie pozostawili złudzeń co do możliwości opiniowanych Angielek. Natychmiastowe zmiany tempa, często szaleńcze pasaże całego składu podczas tak zwanej jazdy trzymanki i świetnie współpracujący ze sobą warsztatowo muzycy w zależności od założeń artystów raz zwalali mi się na głowę pełnym agresji muzycznym larum, by dosłownie w ułamku sekundy zaprosić mnie na całkowicie odmienną w nostalgiczny pakiet emocji, snującą się balladę. Co ważne, to były wręcz natychmiastowe strzały i energiczne mówiąc kolokwialnie kopnięcia, pokazując tym sposobem łatwe radzenie sobie kolumn ze zmianą tempa, przy zachowaniu pełnej rozdzielczości. To bardzo istotne, bowiem w głośnych momentach ów kilkuosobowy skład nie miał tendencji przekształcania się w jedną niezrozumiałą papkę, która zazwyczaj wywołuje na mojej twarzy efekt niechęci dalszej kontynuacji spotkania z tak niezrozumiale zaprezentowanym materiałem. Lubię free, jednak wbrew pozorom to jest bardzo wymagający od systemu audio nurt muzyczny. Nawet najdrobniejsze potkniecie choćby w oddaniu tempa – o pokazaniu mikro i makrodynamiki na dobrym poziomie nasycenia przekazu nie wspominając, powoduje efekt niemiłej dla ucha ściany ciężko definiowalnego wręcz hałasu. Jakież moje pozytywne zdziwienie, gdy ów materiał zabrzmiał w moim pokoju w pełnej krasie. Namacalnie, emocjonalnie, na przemian brutalnie i intymnie, czyli tak jak tego zawsze oczekuję. Owszem, ze wspominanym przez cały czas, zaznaczam bardzo lubianym przez wielu melomanów celulozowym sznytem, jednak z jego najlepszymi cechami, a nie nadinterpretacją. Żadnego siłowego „nosa” w przekazie, tylko oczekiwana szczególnie w instrumentach drewnianych, doprawiająca całość wydarzenia szczypta przetworzonego przemysłowo pobratymcy tysiącletniego Bartka.

Przyznam się, że targają mną obawy o posądzenie napisania tekstu sponsorowanego. Niestety, gdy coś mnie w odpowiedni sposób ruszy, nie potrafię zapanować nad myślami i wychodzą z tego podobne do dzisiejszego pochwalne słowotoki. Jednak bez względu na odbiór moich wniosków, wieńcząc test, z pełną odpowiedzialnością jeszcze raz podpisuję się pod nimi obydwoma rękami. Tytułowe kolumny są świetne. Powiem więcej. Za tę cenę w przypadku zapytania o jakiegoś sparingpartnera w podobnej estetyce grania miałbym problem z jego wytypowaniem. Jest tylko jeden mogący stanąć w opozycji da angielskich kolumn aspekt. Chodzi o skądinąd świetny, bo bardzo delikatny, ale jednak sznyt grania. To co prawda dobitnie oddaje istotę brzmienia instrumentów drewnianych, jednak pojawiając się mimo woli w brzmieniu innych, czasem potrafi zniechęcić sporą grupę potencjalnych zainteresowanych. Niestety takie jest życie. Komu dedykowałbym zatem nasze bohaterki? Odpowiedź padła już dawno. Dosłownie wszystkim, którzy ów sznyt potrafią zaakceptować, gdyż reszta aspektów od solidnej podstawy basowej, przez dobre nasycenie, szybkość narastania sygnału, rozdzielczość, po swobodę wybrzmiewania dzięki lotnym, jednak nie wychodzący przed szereg wysokim tonom, jest na świetnym poziomie. Czy na bazie powyższego testu można stwierdzić, że to są kolumny najlepsze na świecie? Odpowiem pytaniem na pytanie: Znacie takie, bo ja niestety nie? Twierdzę jedynie, że opisane powyżej na w swoim poziomie cenowym są ucztą dla uszu, a o to przecież w naszej zabawie chodzi.

Jacek Pazio

Opinia 2

Pierwszy kontakt z wytwórcą bohaterek dzisiejszego odcinka mieliśmy dwa lata temu, podczas monachijskiego hifideluxe. W dodatku początkowe wrażenia były nazwijmy to ambiwalentne – ot kolejna, pozornie znikąd, firma z bijącą po oczach, a dokładnie z bannerów reklamowych, „księgowością kreatywną” jeśli chodzi o doświadczenie kadry konstruktorskiej, czyli mówiąc wprost klasyczny jednostrzałowiec. Jednak, gdy pominęło się całą tę marketingową otoczkę i skupiło się na prezentowanych w dość spartańskich, hotelowych warunkach intrygujących i wręcz zjawiskowych F1-10 wcześniejsze uprzedzenia momentalnie poszły w zapomnienie. Równie pozytywne wrażenia wynieśliśmy z hifideluxe 2019, kiedy to Angli…, znaczy się Szkoci z Fyne Audio zaprezentowali oprócz F1-12 nieco bardziej przystępny cenowo, co bynajmniej wcale nie oznacza, że mniejszy model F703 potwierdzając tym samym, że nie są jedno-sezonową efemerydą. W tzw. międzyczasie pojawił się polski dystrybutor – stołeczne EIC a tym samym okazja do tego, by we własnych czterech, bądź jak w przypadku naszego redakcyjnego OPOS-a – ośmiu, ścianach, czyli już w kontrolowanych warunkach, przyjrzeć i przysłuchać się ich ofercie z bliska. I tym oto sposobem doszliśmy sedna, czyli do pozyskania na testy nader pokaźnych konstrukcji podłogowych o symbolu F704.

Powiem szczerze, że kiedy ustalając detale natury logistycznej przedstawiciel dystrybutora nieśmiało dopytywał się o nasze warunki lokalowe niejako przy okazji napomykając, iż 704-ki są „ogromne” potraktowaliśmy powyższą troskę z lekką niefrasobliwością. Okazało się jednak, iż coś jest na rzeczy, gdyż gdy ekipa EIC pojawiła się przed naszymi drzwiami z dwoma monstrualnymi, ustawionymi na paletach, kartonami (vide unboxing) dopiero zrozumieliśmy powód trosk naszego rozmówcy. Całe szczęście nie z takimi kolosami dawaliśmy sobie radę, więc i topowe 700-ki spokojnie w naszym OPOS-ie się zmieściły okazując się niezwykle zbliżoną, pod względem swych gabarytów, alternatywą naszych Consequence’ów. Krótko mówiąc, Fyne Audio F704 są duże a biorąc pod uwagę aktualną modę na smukłe i filigranowe „słupki” wręcz bardzo duże, co z resztą na powyższych zdjęciach mam nadzieję widać. W wersji dostarczonej na testy pokrywał je kruczoczarny lakier fortepianowy, jednak do wyboru są również opcje biała i orzech włoski – obie w wysokim połysku.
Na szerokich frontach pysznią się autorskie przetworniki – wysoko-średniotonowy współosiowiec IsoFlare™ z pracującą w centrum 300 mm membrany średniotonowej, schowaną w niewielkiej tubce 75 mm tytanową kopułką wysokotonową i również 300 mm niskotonowiec z membraną z włóknistej celulozy. Częstotliwość podziału ustalono na 200 Hz i 900 Hz a zwrotnice poddano procesowi kriogenizacji. Mamy zatem do czynienia z wysokoskuteczną (96 dB), dwuipółdrożną konstrukcją o nader przyjaznej 8 Ω impedancji.
Precyzyjnie „obliczone” pod względem zapobiegania powstawaniu fal stojących, zwężające się ku tyłowi, masywne korpusy wykonano z giętej sklejki brzozowej i wzmocniono trzema wewnętrznymi przegrodami. W autorski sposób potraktowano wspomagający najniższe składowe układ bas-refleks, gdyż kanał BR tym razem nie znajduje swojego ujścia na ściance (w tym wypadku dolnej), lecz „dmucha” do dolnej, wydzielonej komory z umieszczonym w podstawie otworem, przez który to dopiero strumień powietrza opuszcza obudowę natrafiając na zamontowany w złożonym z dwóch 8 mm aluminiowych płyt cokole dyfuzor BassTrax Tractrix.

Na początek, w ramach oczyszczenia atmosfery warto rozprawić się z nieco uwierającym co wrażliwsze jednostki „200 letnim doświadczeniem” tytułowej, bądź co bądź będącej dość młodym graczem na rynku audio marki. Okazuje się bowiem, iż ów imponujący a zarazem fizycznie irracjonalny wynik jest li tylko „kumulacją” doświadczenia w branży 7-osobowego zespołu zarządzającego firmy. Czyli stosując powyższą metodologię w takim Accuphase spokojnie dobiliby pewnie do lat tysiąca, albo i lepiej. Mniejsza jednak z tym, gdyż chyba nikomu nie musze tłumaczyć, że reklama jest dźwignią handlu a im więcej się o danej marce mówi, to i świadomość potencjalnych konsumentów o jej istnieniu wzrasta, co automatycznie przekłada się na tzw. zasięgi, pozycjonowanie a tym samym sprzedaż.
Jeśli jednak kwestie natury marketingowej odłożymy na bok i skupimy się li tylko na dźwięku, to śmiało możemy uznać, że zarówno na żarty, jak i kontrowersje nie ma tu miejsca. Nie ma, gdyż całe miejsce zajęła Muzyka (pisownia dużą literą w pełni zamierzona). 704-ki operują bowiem niezwykle angażującym a zarazem nie tyle zwiewnym, co niewymuszonym dźwiękiem, dając kłam twierdzeniom, iż z dużej kolumny nie da się osiągnąć koherentnego, spójnego przekazu. Cóż, może nie tyle się nie da, co Ci, co tak twierdzą po prostu owej sztuki najzwyczajniej na świecie nie opanowali. A ekipa Fyne Audio tak. Wystarczy bowiem sięgnąć po „Sounds Of Mirrors” Dhafera Youssefa, by odkryć wieloplanowość i złożoność tego albumu. Delikatne muśnięcia tabli opierają się na umiejscowionym w tle basowym fundamencie pozostałych perkusjonaliów i okazjonalnie pojawiającej się elektroniki. Z kolei nostalgiczno – kontemplacyjny, gęsto poprzeplatany ciszą „Beyond The Borders” firmowany przez Marię Farantouri i Cihana Türkoğlu, choć tak po prawdzie mamy do czynienia z dokonaniami sekstetu w składzie Farantouri – śpiew; Turkoglu – saz i kopuz [irańska i turecka lutnia], śpiew; Anja Lechner – wiolonczela; Meri Vardanyan – kanon [cytra]; Christos Barbas – ney [flet] i Izzet Kizil – perkusjonalia, wprowadza nas w jeszcze głębszy trans i medytację. Przejmująco głęboki alt Marii Farantouri świetnie kontrastuje z delikatną pajęczyną instrumentalnego akompaniamentu wydając się świetną, utrzymaną w podobnie podniosłym klimacie, alternatywą dla naszego dyżurnego „Ariel Ramirez: Misa Criolla / Navidad Nuestra” Mercedes Sosy. Wzorowa gradacja planów, precyzyjnie, cienką kreską kreślone kontury źródeł pozornych i wszechobecna swoboda sprawiały, że nawet ograniczając się tylko do takiej, mało „rozrywkowej” muzyki niezwykle trudno było się od 704-ek nie uzależnić.
Pozostając w basenie Morza Śródziemnego i podlewając ową estetykę gęstym elektronicznym sosem, plus schodząc zdecydowanie niżej z reprodukowanymi częstotliwościami, czyli sięgając po fenomenalny krążek „Mujeres de Agua” Javiera Limóna okazało się, że Fyne’y i w takich mocno eklektycznych klimatach czują się jak ryba w wodzie, idealnie zespalając kobiece wokale, gitarowe solówki i syntetyczne loopy. A stąd już tylko krok do naszego „dyżurnego” speca od takich, pozornie karkołomnych kompozycji, czyli Nilsa Pettera Molværa, z którego twórczości tym razem wyłuskałem „Switch”. Oniryczne plamy dźwiękowe poprzeplatane łkającą gitarą i dęciakami to pozornie dość łatwa do reprodukcji propozycja, jednak w praktyce okazuje się, że zarówno zbytnie rozwarstwienie analogowego instrumentarium od cyfrowych wtrąceń, jak i ich uśrednienie, scalenie ewidentnie jej nie służy. Gdzieś po drodze gubi się unikalny klimat twórczości Molværa i w rezultacie wychodzi dość przeciętny muzak. Tymczasem na Fyne’ach „Switch” zachwycał przestrzenią i wieloplanowością z jednoczesnym panowaniem nad homogenicznością kompozycji, jak i z wysmakowanym podkreśleniem subtelności „ davisowskiej” trąbki.
Dość już jednak leniwych spacerów po deptaku krainy łagodności. Najwyższa bowiem pora na weryfikację, jak dzisiejsze bohaterki poradzą sobie ze zdecydowanie bardziej karkołomnymi tempami i spiętrzeniami dźwięków wszelakich. W tym celu posłużyłem się „Distance Over Time” Dream Theater, czyli albumem tyleż genialnym, co momentami irytującym. Chodzi bowiem o to, że fragmenty naprawdę świetnie realizowane mieszają się na nim z nie wiedzieć czemu dość brutalnie skompresowanymi, jakby dwie dramatycznie różne, głównie pod względem umiejętności, ekipy miotały się przy stole realizacyjno-mikserskim. Oczywiście podczas krytycznych odsłuchów skupiałem się na tych „prawilnych” momentach, gdzie nie było problemu z wyłuskaniem podwójnej stopy Manginiego grającej unisono z basem Myunga zza nader misternie szytej ściany ekstatycznych i połamanych riffów Petrucci’ego walczącego o każdy ułamek sekundy z klawiszami Rudessa. Niektórzy się śmieją, że w takim niemalże zdehumanizowanym prog-metalu jest za dużo matematyki i wirtuozerii a za mało spontaniczności i płynącej z głębi duszy muzyki, lecz bądźmy szczerzy. Świadomość genialności owych kompozycji przychodzi nie tyle z czasem, co w momencie usłyszenia zestawu zdolnego ów absolut oddać w pełni a nie li tylko ślizgać się po jego powierzchni. Fyne Audio F704 w eksploracji owych spiętrzeń, skomasowań i bogactwa atakujących nas nawet nie tyle wartkim strumieniem, co istną lawiną dźwięków radzą sobie wybornie. Zachowując natywną swobodę zapuszczają się zaskakująco niskie rejony basu nie tracąc przy tym nic a nic z jego kontroli. W porównaniu z naszymi redakcyjnymi Consequence’ami nie mają może takiej masy i idącego z nią w parze wolumenu, jednakże uczciwie trzeba stwierdzić, że bez możliwości bezpośredniego porównania spokojnie można byłoby uznać niskotonowe walory Szkotek za wysoce satysfakcjonujące. Równie zasłużone komplementy należą się tytułowym kolumnom za umiejętność oddania realizmu ludzkich głosów bez popadania w zbytnią, może nie tyle bezwzględność, co hiperrealizm. O ile bowiem przy ww. kompozycjach, gdzie przedstawicielki płci pięknej głównie koiły nasze skołatane zmysły swymi wokalizami o tyle partie Jamesa LaBrie do najsłodszych i zmysłowych mówiąc delikatnie nie należą, a jednak z IsoFlare’a jego popiskiwania zabrzmiały nad wyraz akceptowalnie, co śmiało można w tym przypadku za spory komplement.

Fyne Audio F704 to kolumny niezwykle koherentne i wyrafinowane, w dodatku nader wysoko zawieszają poprzeczkę oczekiwań i co najważniejsze ów pułap z łatwością osiągają. Pod względem precyzji w ogniskowaniu źródeł pozornych i swobody prezentacji w swojej cenie wydają się nie mieć konkurencji a jedyną zmienną mogącą spowodować ich odesłanie po testach mogą okazać się warunki lokalowe potencjalnego nabywcy, gdyż umieszczanie ich w pokojach mniejszych aniżeli 35-40 m² będzie nader karkołomnym wyzwaniem. Dysponując jednak odpowiednim lokum pominięcie ich w drodze, ku upragnionej audiofilskiej nirwanie uważam za trudną do zrozumienia niefrasobliwość.

Marcin Olszewski

System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0, TAD-D600
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Sigma CLOCK
– Shunyata Sigma NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15, TAD-C2000
– końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo, TAD-M700S
Kolumny: Dynaudio Consequence
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Dystrybucja: EIC
Cena: 59 999 PLN

Dane techniczne
Układ: 2 ½ drożna, wentylowany do dołu z dyfuzorem BassTrax Tractrix
Zalecana moc wzmacniacza (RMS): 20 – 300 W
Moc szczytowa: 600 W
Czułość (2,83 V przy 1 m): 96 dB
Impedancja nominalna: 8 Ω
Pasmo przenoszenia (typowo -6 dB w pomieszczeniu): 24 Hz – 26 kHz
Zastosowane przetworniki:
– 1 x przetwornik IsoFlare™ – punktowe źródło dźwięku – niskośredniotonowy 300 mm, membrana wykonana z włóknistej celulozy – zawieszenie zewnętrzne FyneFlute™; tytanowa kopułka wysokotonowa o średnicy 75 mm napędzana magnesem ferrytowym;
– 1 x niskotonowy 300 mm, membrana wykonana z włóknistej celulozy – zawieszenie zewnętrzne FyneFlute™
Częstotliwość podziału zwrotnicy: 200 Hz i 900 Hz
Wymiary (W x S x G): 1339 x 540 x 561 mm
Waga: 67,7 kg

Pobierz jako PDF