Wbrew obiegowym, wygłaszanych przez „życzliwych”, opiniom o tym jakoby audiofile słuchali li tylko sprzętu a reprodukowany materiał muzyczny miał dla nich znaczenie nawet nie drugo a trzeciorzędne, stołeczna ekipa SoundClubu postanowiła co nieco w owych stereotypach namieszać. Mając powiem na tzw. podorędziu budzący podziw zestaw iście high-endowych komponentów użyła ich jedynie w roli tła do nader ożywionej dyskusji o arkanach realizacji współczesnych wydań płyt winylowych. Aby jednak dyskusja nie miała czysto akademickiego charakteru w roli eksperta pojawił się mający w swoim dorobku ponad 3.000 tytułów i będący laureatem nagrody Grammy za miks płyty „Randy Brecker plays Włodek Pawlik’s Night in Calisia” w kategorii Best Large Jazz Ensemble sam Jacek Gawłowski.
Zanim jednak przejdziemy do Gościa Honorowego z czysto kronikarskiego obowiązku wspomnę o systemie pełniącym tym razem rolę swoistego wariografu pozwalającego nausznie zweryfikować głoszone przez Jacka Gawłowskiego tezy. W roli, oczywiście analogowego, źródła wystąpił wielce majestatyczny gramofon Brinkmann Audio Balance z firmowym ramieniem i wkładką PC-1 Supreme współpracujący z phonostagem ATE-2005 Air Tighta, pod którym to rozgościł się potężny przedwzmacniacz liniowy 2110 i iście monstrualna, stereofoniczna końcówka mocy 1160 Bouldera a zamianą impulsów elektrycznych w fale dźwiękowe zajęły się Marteny Mingus Quintet. Całość okablowano przewodami Jormy a w zasilaniu zauważyć można było „małe co nieco” rodzimej manufaktury Verictum.
Dzięki ostatniej wizycie w „jaskini lwa”, czyli studiu masteringowym Jacka – JG Master Lab co nieco o Jego podejściu do dźwięku jako takiego i oczekiwanych efektach finalnych wiedziałem, jednak przyczynkiem i zarazem tłem muzycznym do dzisiejszego – sobotniego spotkania była wydana przez Warner Music Poland w formie reedycji seria Polish Jazz a to już nieco inna bajka aniżeli codzienne, mniej bądź bardziej komercyjne współczesne realizacje. Już sam opis żmudnego procesu dochodzenia do źródła, czyli tego, co tak naprawdę zostało zarejestrowane na taśmach matkach i kolosalnych wręcz różnic w porównaniu z tym, co finalnie znalazło się na wydawanych wtenczas winylach spokojnie mógł stać się tematem kilkugodzinnej dysputy. Nie dysponując jednak aż takim komfortem czasowym Jacek ograniczył się do wskazania głównych bolączek trapiących rodzime realizacje z latach 70-ych i początku 80-ych minionej epoki. Było to bowiem punktem wyjścia do tego, czym wspomniana reedycja miała w zamyśle tak zleceniodawców, jak i samego Jacka być, czyli kompletnym zbiorem ówczesnych dokonań największych polskich jazzmanów a tym samym niewątpliwą całością – zarówno pod względem muzycznym, jak i brzmieniowym. Dlatego też dołożono wszelkich starań, by znormalizować zarówno rozpiętość tonalną, jak i przede wszystkim głośność poszczególnych albumów, aby zmieniając jedną płytę na kolejną nie spotykać się z nieraz dramatycznymi różnicami w tej materii. Kolejną była oczywista restauracja materiału źródłowego i oczyszczenie go ze szkodliwych – pasożytniczych artefaktów bez utraty tych niuansów i smaczków, które de facto za klimat nagrań były odpowiedzialne. Efekty swojej pracy Jacek dostarczał i dostarcza, Warnerowi w postaci plików 24Bit/176.4 kHz i właśnie z takiego materiału tłoczone są najnowsze reedycje.
Oczywiście pojawiły się też pytania o metody pozycjonowania poszczególnych muzyków na kreowanej podczas realizacji oraz masteringu sceny i to zarówno w tak oczywistych wymiarach, jak jej głębokość i szerokość, jak i również w wektorze wysokości, co Jacek obrazowo był łaskaw zebranym na Skrzetuskiego pasjonatom najwyższej jakości dźwięku wyjaśnić. Nie zabrakło też, ale to dosłownie na sam koniec kilku zdań o skutecznie wypierającym z rynku poczciwy format CD streamingu. Okazało się bowiem, iż Jacek woląc mieć pieczę nad materiałem, pod którym niejako się podpisuje, dostarcza np. Tidal-owi kompletny pakiet odpowiednio przygotowanych plików tak w stratnej, jak i oczywiście bezstratnej jakości a potem, już po pojawieniu się ich na konkretnej platformie i tak i tak jeszcze raz weryfikuje ich jakość.
Warto również wspomnieć, iż do SoundClubu, pomimo dość kapryśnej aury, warto było wybrać się pieszo, bądź środkami komunikacji miejskiej/taksówką/Uberem, gdyż podczas dyskusji rozkoszy podniebienia dostarczał pełnoletni, bursztynowo – złoty szkocki destylat.
Serdecznie dziękując Gospodarzom za gościnę i Jackowi Gawłowskiemu za cierpliwość przy odpowiadaniu na niezliczone i dość oczywiste dla Niego, lecz nurtujące zebranych audiofilów pytania.
Marcin Olszewski