Jeśli chodzi o muzykę, to zabawa w skojarzenia geograficzne wydaje się dość prosta. Mówisz Australia, myślisz AC/DC, INXS, Midnight Oil. Mówisz Liverpool – myślisz The Beatles. Mówisz Mysłowice – myślisz Myslowitz i niby wszystko się zgadza, jednak w owych Mysłowicach działa i to od 1991 r. również nieco mniej znany szerszej publiczności projekt … Korbowód. Ok, ok, już widzę oczyma wyobraźni te protesty, że przecież to „legendarna” kapela, jednak o ile lokalnego fenomenu nie wykluczam, to gdyby nie dzisiejsza recenzja pewnie dalej żyłbym w błogiej nieświadomości. Z drugiej strony niby nic w tym dziwnego, gdyż cieszących się nawet nie tyle lokalną, co po prostu ograniczoną do ściśle określonej niszy kapel jest tysiące, a biorąc pod uwagę ponad 4,5mln populację zamieszkującą obszar metropolitalny Mysłowic też jest komu chwycić za gitarę, mikrofon, czy pałki. Skoro jednak w nasze ręce wpadł jeszcze pachnący tłocznią, wzbogacony o srebrny krążek z remixami, winyl „Lived Like Kings” wspomnianego Korbowodu nie pozostaje mi nic innego jak zaprosić Państwa na spotkanie z jak to zgrabnie ujął na antenie Radia Wnet Tomasz Wybranowski „miksem electro-dub ambientu, niezależnego rocka ze szczyptą transowych jazzowych harmonii.”
Od razu na wstępie powtórzę, że zabierając się za odsłuch o tytułowej formacji nie wiedziałem absolutnie nic, włącznie ze świadomością jej istnienia. Ot tak, po prostu. Skoro jednak skontaktował się z nami ich basista i zarazem producent – Leszek Mitman z pytaniem, czy z okazji winylowej reedycji (wyszedł na CD i pojawił się w serwisach streamingowych 8 czerwca 2020) ich piątego w karierze krążka „Lived Like Kings” nie widzieliśmy żadnych przeciwwskazań, by takową wolę wyrazić. Zanim jednak skupię się na muzycznej zawartości, nie sposób pominąć walorów wizualnych, gdyż już sam projekt okładki, za którym stoi zaprzyjaźniona z zespołem Marta Kosek, łapie za oko. Dwa usytuowane naprzeciwko siebie profile twarzy z daleka mogą przypominać motyla, bądź znane z testów psychologiczno – psychiatrycznych mazaje mające badanym z czymś się kojarzyć. Z ciekawostek, które gdzieś tam mi mignęły podczas internetowego szperactwa warto również wspomnieć, iż winyl, tak jak i srebrny krążek, wydany został przez Korbowód własnym sumptem – przez powołaną przez nich do życia wytwórnię Heliolux w nakładzie 333 sztuk.
Jednak ad rem, bowiem kiedy tylko dotarł do mnie zaskakująco pomarańczowy krążek czym prędzej umieściłem go na talerzu „zemsty hydraulika”, czyli słoweńskiej Kuzmy i coś mi od razu zaczęło mi nie pasować. Otóż już wielokrotnie przy mniej, bądź bardziej obszernych wzmiankach o rodzimych formacjach próbujących swoich sił w języku Shakespeare’a jednym z najczęściej formułowanych zarzutów jest właśnie kulejący angielski (vide męki Łukasza Szuby na „Fiasco” Romana Odoja). A tutaj jest rewelacyjnie! Szybki rzut oka na „listę płac” i wszystko jasne. Trudno, żeby nie było jak należy, skoro za wokale i teksty odpowiada … pochodzący z Waterford Irlandczyk – David O’Sullivan nader swobodnie operujący swym głosem w estetyce pomiędzy Davidem Bowie a Davidem Byrnem, których jak domniemywam nikomu przedstawiać nie trzeba. Całkiem niedawno z podobnego rozwiązania skorzystał Michał Łapaj z Riverside, który do swojego solowego projektu – albumu „Are You There” zaprosił znanego z Antimatter Micka Mossa. Jednak Korbowodowi daleko do minimalistycznych, jednoosobowych działań, gdyż akurat w tym przypadku mamy do czynienia z nad wyraz rozbudowanym kolektywem, którego trzon tworzą Michał Koterba (gitara) i Leszek Mitman (bas, programowanie, produkcja). O Davidzie O’Sullivanie wspominałem, więc możemy iść dalej. W składzie Korbowodu spotkamy również saksofonistę Michała Sosnę i perkusistę/klawiszowca Spacepierre (wł. Piotr Penkała) a gościnnie w nagraniu tytułowego albumu udział wzięli Aga Mali (chórki), Mateusz Parzymięso (klawisze), Dawid Broszczakowski (klawisze) i Grzegorz Bimczok (klawisze).
Charakteryzując w telegraficznym skrócie „Lived Like Kings” nie pozostaje mi nic innego jak tylko potwierdzić, iż owe bogactwo osobowe składu słychać. Muzyka przez ów kolektyw prezentowana jest bowiem gęsta, wieloplanowa i wciągająca bardziej aniżeli chodzenie po bagnach. Nie jest to jednak repertuar ani lekki, ani łatwy, ani w umowny sposób przyjemny. Dużo w niej mroku, zwątpienia i nieraz iście klaustrofobicznej ciasnoty, która w tzw. okamgnieniu potrafi przejść w dystopijne wizje pustkowi. Dla osób szukających jakiegoś punktu zaczepienia, ram w jakie mogliby wpisać to, co na „Lived Like Kings” wyczynia Korbowód pozwolę sobie podrzucić sugestie, które przynajmniej na moje ucho nader spójnie spinają się z ww. twórczością. Pierwszym i zarazem oczywistym jest Morphine (szczególnie „Cure for Pain”), następnie Massive Attack, a dla prawdziwych smakoszy Bohren & Der Club Of Gore, Bill Laswell i Badbadnotgood, gdzie moc i siła przekazu nie są oparte na szaleńczych tempach i ścianie dźwięku, lecz na powolnych, zapuszczających się niemalże w okolice doom-u melodiach i niespiesznym budowaniu u słuchaczy stanów lękowych jak w dobrym horrorze, gdzie czasem największe przerażenie budzi cisza i moment, w którym pozornie nic się nie dzieje. Niby gdzieś tam podskórnie można zauważyć melodykę sięgająca korzeni psychodelicznego rocka, ale brzmi ona tak jakby 45-kę puścić na 33 obroty (dla niezorientowanych chodzi o winyle) i dodatkowo suto podlać elektronicznym sosem spajającym całość w nienaruszalny monolit. Zespół dba jednak by nie przegrzać zbytnio atmosfery, by nie zrobiło się zbyt sennie i leniwie, więc loopy i klawisze operują głównie po chłodniejszej stronie mocy i choć na otwierającym album „Who” pojawia się ogień, to jest to raczej jego ciemna i zimna postać. Pomijając konieczność zmiany strony całość pochłania się za jednym podejściem, a po jej przesłuchaniu pierwsze oznaki uzależnienia każą ponownie podać stosowną dawkę.
Remixy to z kolei bardzo wdzięcznie wpisujący się gdzieś pomiędzy Massive Attack a twórczość Soulsavers od czasu rozpoczęcia ich współpracy z Davem Gahanem krążek. W porównaniu do LP „Lived Like Kings” jest już mniej mrocznie a bardziej klubowo, lecz nadal duszno i niepokojąco. Warstwę wokalną opartą głównie na melodeklamacjach wzmocniono iście transowo-rave’owym beatem i potężnym syntetycznym basem. Tutaj nie ma solowych występów O’Sullivana, gdyż pracujący nad materiałem producenci (Remigiusz Hadka, Blare For A, Skinny Downers, Speckled Doves, Dj Haem, Cuefx, Grzech Łojowski, Adam Celiński, L.Mitman (Lesmian) i M.Koterba (Almond Joy)) zadbali o to, by akcenty i ciężar gatunkowy zostały rozmieszczone nieco odmiennie od oryginalnego mixu. Sprzyja temu również nieco inna niż na LP kolejność utworów.
Od strony techniczno-brzmieniowej warto wspomnieć iż pomarańczowy winyl zaskakuje swoją cichością i to na takim poziomie, że przesiadając się z CD/streamu na LP i z powrotem mamy praktycznie taki sam poziom szumu tła, więc miłośnicy wszelakiej maści smażenia, szumów i trzasków muszą takowych doznań szukać dalej. Różnice obu nośników tkwią jednak gdzie indziej – w rozdzielczości. O ile bowiem LP brzmi bardziej koherentnie i bynajmniej nie chodzi mi w tym momencie o przysłowiową bułę, czy przyciętą górę pasma oraz mówiąc wprost przewalony bas, a raczej perspektywę, jaka poniekąd jest narzucana słuchaczowi. Czyli odbiór albumu jako całości – patrzenia na niego z szerszej perspektywy, by dopiero w dalszej kolejności poznawać jego niuanse i partie poszczególnych instrumentów, o tyle wersja cyfrowa może pochwalić się bardziej precyzyjną definicją źródeł pozornych i nieco lepiej zarysowanymi planami. Również „Lived Like Kings Remixed” brzmią nieco inaczej. Z racji zaakcentowania obecnej w mixie elektroniki i rozciągnięciu jej „zejścia” basu jest więcej i choć daleko mu do dominacji, to to, co robi w swych najniższych rejestrach zasługuje na bardzo wysokie noty, gdyż przy zachowaniu pełnej kontroli schodzi naprawdę piekielnie nisko. I tu mały audiofilski smaczek, gdyż jak się okazało w oby przypadkach materiał został zmiksowany na monitorach ME Geithain oraz zestawie T+A, więc mamy nader namacalny dowód, że czasem warto sięgnąć po coś, co nie tylko działa, lecz również gra tak, jak systemy bardziej wymagających aniżeli posiadacze boomboxów odbiorców.
„Lived Like Kings” Korbowodu to album (de facto albumy, choć na potrzeby niniejszej publikacji remixy pozwolę sobie potraktować jako niezobowiązujący bonus) nie dość, że zagrany na światowym poziomie, co również i na takowym wydany. W dodatku zawiera materiał niezwykle wyrafinowany i niebanalny, więc może trudno spodziewać się jego popularności w mainstreamowych rozgłośniach, jednak jeśli tylko poszukujecie Państwo muzyki niebanalnej, skłaniającej do refleksji i niosącej ze sobą coś więcej niż dwa takty mogące stanowić inspirację do popisów wokalnych przy goleniu, bądź pod prysznicem, to gorąco zachęcam do odsłuchu.
Marcin Olszewski
Lista utworów
„Lived Like Kings” LP:
Strona A
1. „Who”
2. „Exhume Yourself”
3. „Giving Back”
4. „Clean Out”
5. „Beat Me”
Strona B
1. „Lived Like Kings”
2. „Shellman”
3. „Gotta Dump”
4. „Anxiety”
5. „A Binding Contract”
„Lived Like Kings Remixed” CD
1. A Binding Contract (Lesmian Remix)
2. Clean Out (Rmq Remix)
3. Who (Blare For A Remix)
4. Gotta Dump (Skinny Downers Remix)
5. Beat Me (Speckled Doves Remix)
6. Lived Like Kings (Dj Haem Remix)
7. Anxiety (Cuefx Remix)
8. Exhume Yourself (Grzech Remix)
9. Shellman (Rad Remix)
10. Giving Back (Almond Joy Remix)