Opinia 1
Z jednej strony media regularnie dbają o to, by psychoza związana z pandemią w społeczeństwie nie słabła, z drugiej antymaseczkowcy, płaskoziemcy i kablosceptycy idą w zaparte twierdząc, że cytując klasyka „nie ma niczego” i z każdym kolejnym dniem narasta w nas przeświadczenie, że do „wysadzenia korków” brakuje coraz mniej. A gdyby tak rzucić wszystko w cholerę i wyjechać w Bieszczady, albo jeszcze dalej – np. do znanego z agroturystyki i producentów-artystów specjalizujących się w winie i serach malowniczego Eastern Townships w Quebecu? Czemu akurat tam? Cóż alienacja i ucieczka od trosk życia w cywilizacji to jedno, ale obecność sąsiada, który niespiesznie i w zgodzie z naturą wykorzystuje wyłącznie naturalne materiały do skręcania i zaplatania mocno „undrergroundowych” przewodów może okazać się wielce kojącą alternatywą. Proekologiczna frakcja audio? Czemu nie, w końcu woskowany bawełniany dielektryk, bawełniane zewnętrzne oploty i miedź powlekana cyną, czyli technologie rodem z lat 30 i 40 ubiegłego tysiąclecia i w XXI w. mogą znaleźć swoich wiernych akolitów. Mowa oczywiście o Dannym Labrecque i jego, mieszczącej się w XIX-wiecznej, pięknie wyremontowanej i przystosowanej do tego celu … stodole, manufakturze Luna Cables. Czemu oczywiście? Cóż, uważni czytelnicy z pewnością pamiętają wielce udany debiut Kanadyjczyków na naszych łamach, kiedy to na chwilę obecną topowa łączówka USB z serii Rouge nader brutalnie namieszała w moim prywatnym rankingu. Minęły jednak dwa lata a dystrybutor marki – wrocławskie Audio Atelier/ Art & Voice postanowiło uraczyć nas, zapewne dla równowagi otwierającymi portfolio Luna Cables najtańszymi łączówkami RCA i przewodami głośnikowymi z serii Gris.
Wystarczy pobieżny rzut gałką, by z łatwością rozpoznać kanadyjskie przewody jedynie po opakowaniu, gdyż zamiast standardowych, zajmujących po rozpakowaniu miejsce pudełek ekipa Luna Cables stosuje charakterystyczne – wielce poręczne, uszate płócienne, wyposażone w solidne zamki błyskawiczne torby. Gdyby nie plastikowe suwaki byłoby 100% eco, choć nie zdziwiłbym się na wieść, iż i owa plastikowa konfekcja nie dość, że pochodzi z recyclingu, to jeszcze stanowi nie lada przysmak dla jakiejś egzotycznej ćmy w stylu widniejącej w logotypie marki Księżycówki Amerykańskiej (Actias luna), czy też innego wielce pożytecznego żyjątka.
Interkonekty RCA zbudowane są z dwóch wiązek cynowanych miedzianych przewodników Luna Cables Neo-Vintage (LCNV) o średnicy 24 AWG w izolacji z woskowanej bawełny, ekranie z cynowanej miedzi i szarym, również bawełnianym oplocie a konfekcję stanowią dość oldschoolowo wyglądające wtyki RCA.
Z kolei przewody głośnikowe to również dwie wiązki miedzianych cynowanych drucików miedzianych LCNV, tym razem o średnicy 14 AWG w podobnej do IC izolacji i oplocie z niebielonej i ręcznie farbowanej 100% bawełny. Dostarczona przez dystrybutora 2,5m para zakończona była widełkami, jednak nic nie stoi na przeszkodzie, by zażyczyć sobie np. banany BFA i bardziej pasującą do własnych wymagań długość.
Powiem szczerze, że uwielbiam takie micro-brandy i to niezależnie od tego, w jakiej branży działają. Patrząc nawet na nasz rodzimy rynek warto tylko wspomnieć coraz odważniej poczynające sobie w segmencie zegarków Balticusa, noży Kłosy, czy nart Monck Custom, a z naszego audiofilskiego podwórka o iście egzotycznej proweniencji Vermöuth Audio. W przypadku takich, bardzo często jednoosobowych bytów (akurat Luna Cables oprócz ww. Danny’ego Labrecque, tworzą jeszcze Erik Fortier i Rowan Smith plus czwórka współpracowników) kontakt jest praktycznie bezpośredni. Zero przebijania się przez zastępy PR-owców, handlowców i różnego szczebla product-managerów. Wysyła się maila, bądź dzwoni a odpowiedzi w 99,9% przypadków udziela człowiek, który własnoręcznie recenzowany / zakupiony przez nas produkt wykonał. Poświęcił mu swój czas, wiedzę i przede wszystkim pasję, gdyż nie da się ukryć, iż osoby decydujące się na oddanie się w 100% własnemu pomysłowi na życie muszą takimi pasjonatami być. A Danny Labrecque właśnie takim bezkompromisowym pasjonatem z krwi i kości jest. Jeśli bowiem w czasach powszechności teflonu, PVC i innych spienianych, granulowanych i walcowanych syntetycznych substancji ktoś uparcie twierdzi, że degradują one dźwięk i nie ma to jak woskowana bawełna i inne równie organiczne włókniny otulające cynowaną miedź pamiętającą niemalże pierwsze lata Western Electric, to wiedzcie, że „coś się dzieje”. W dodatku ów pozornie nieco archaiczny przewodnik charakteryzuje się transmisją sygnałów audio pozbawionych obecnego we „współczesnych” drutach szumu wysokoczęstotliwościowego. Szaleństwo? Może delikatne. Ekstrawagancja? Z pewnością. Jeśli jednak bierzemy na tapet takie „oldschoolowe rękodzieła” i na tle hi-techowych cudów sygnowanych przez olbrzymie korporacje sięgające po rozwiązania rodem z NASA, nie tylko nie mają się czego wstydzić, co często z ostatecznych sparingów wychodzą z tarczą, to ja taką ekstrawagancję akceptuję i szanuję. Jest to bowiem niezbity dowód na to, że laboratoryjne pomiary są istotne, lecz przysłowiowy „oscyloskop” o finalnym brzmieniu powie nam tyle, co odwołując się do fotograficznej analogii histogram o klimacie, artyzmie, czy emocjach uchwyconych w kadrze.
I tak też duet Gris należy odbierać – nie poprzez pryzmat suchych liczb i li tylko elektrycznych wartości a właśnie z czysto subiektywnego punktu widzenia. Czyli, czy podstawowe Luna Cables grają i czy ich granie mówiąc wprost nam się podoba, czy nie. W tym momencie mogę od razu zdradzić, iż wszyscy miłośnicy prosektoryjnej antyseptyczności i analityczności spokojnie mogą zrobić sobie wolne, gdyż dzisiejsza epistoła nie będzie dla nich. Otwartym tekstem i bez owijania nomen omen w bawełnę na pytanie, czy kanadyjski duet jest transparentny, odpowiedź brzmi … W moim systemie takim nawet nie próbował być. W zamian za to dość wyraźnie obwieścił swą obecność stawiając na urzekającą organiczność i ponadprzeciętną plastyczność przekazu. Nie była to jednak przysłowiowa kraina łagodności otulająca wszystko obciążeniowym kocem, lecz raczej w pełni świadome uwypuklenie średnicy, w tym wokali, na rzecz ponadnormatywnej namacalności artystów i trudnej do zignorowania, będącej myślą przewodnią eufonii. Nie byłbym jednak sobą, gdybym z czystej przekory nie próbował przekonać się, jak daleko sięgają uprzyjemniające przekaz kanadyjskie macki i nie sięgnął po album, któremu czego jak czego, ale chociażby śladowej ogłady, kultury, czy wręcz muzykalności zarzucić nie sposób. Znaczy się na playliście wylądował stareńki „Sacrament” Lamb of God i … musze przyznać, że spodziewałem się większego odstępstwa od znanego z mojego systemu status quo. Tymczasem duet Luna Cables znacząco wpłynął na dostojność i mroczność przekazu, lecz zamiast osłabić ładunek emocjonalny dodatkowo go wzmocnił. Całość zabrzmiała jeszcze ciężej i może nie tyle brutalniej poprzez podkręcanie tempa, co bardziej apokaliptycznie – ostatecznie. Obniżenie równowagi tonalnej i przyprószenie górnych rejestrów złotem zaowocowały iście piekielnym spektaklem kreślonym w wybitnie barokowych barwach. Potężny bas na przemian z gitarowymi riffami bezlitośnie smagał me drobne ponad 105 kg i niemalże 190 cm ciałko (taka mała autoszydera) jakbym był co najwyżej anorektycznym Pigmejem zmagający się z tropikalnym orkanem.
A właśnie, skoro o baroku wspomniałem, to podczas krytycznych odsłuchów nie mogło zabraknąć mojego dyżurnego „Tartini Secondo Natura” tria Tormod Dalen, Hans Knut Sveen, Sigurd Imsen. Z premedytacją sięgnąłem po tę minimalistyczną referencję, gdyż kluczowe w jej przypadku jest namacalność poszczególnych instrumentów wynikająca nie tylko z ich precyzyjnego ogniskowania, lecz również wiernej rzeczywistości chropowatości faktury smyczków i niemalże natywnej brzdękliwości klawesynu. I tutaj kolejna ciekawostka, gdyż album zabrzmiał nieco „niżej” a smyczki stały się bardziej słodkie, lecz za największą zmianę a zarazem bezdyskusyjną poprawę można było uznać to, co stało się z klawesynem. Otóż ów nader niewdzięczny instrument nabrał body i soczystości, przez co z irytującego dodatku, reliktu minionych czasów, awansował do grona pełnoprawnych graczy. Czy ucierpiała na tym jego wrodzona eteryczność? Tutaj głosy będą pewnie podzielone, choć z mojego punktu widzenia została ona jedynie nieco przyobleczona w dodatkową warstwę szlachetnego jedwabiu.
Niejako na deser zostawiłem wokalistykę w wykonaniu przedstawicielek płci pięknej, gdyż to, co robią z damskimi głosami przewody z przypominam najtańszej serii Gris Kanadyjczyków jest wręcz niemoralne. Nawet zazwyczaj szeleszcząca na „Quelqu’un M’a Dit” Carla Bruni i dość niefrasobliwie traktująca na „Same Girl” swoje struny głosowe Youn Sun Nah zaśpiewały tak, że gdybym palił, to po każdym albumie wychodziłbym na papierosa. Wysycenie i zmysłowość ich partii była podkręcona na tyle sugestywnie, że powrót do bardziej zrównoważonego, transparentnego okablowania w pierwszej chwili mógł być odebrany jako mocno krzywdząca i niesprawiedliwa próba degradacji brzmienia naszego systemu.
Kwestię uniwersalności, czyli tego, czy interkonekt i głośnikowe Luna Cables Gris są dla wszystkich wyjaśniłem już wcześniej, więc teraz jedynie powtórzę, iż miłośnicy prosektoryjnego chłodu i latających żyletek spokojnie spotkanie z Kanadyjczykami mogą sobie darować. Jeśli jednak rozglądacie się Państwo za możliwie bezbolesnym finansowo i mało absorbującym gabarytowo ratunkiem dla Waszych, cierpiących z powodu zbytniej analityczności, szklistości, czy kanciastej napastliwości systemów, to coś czuję w kościach, że jeśli nie kompletny set, to nawet tytułowy interkonekt, bądź przewody głośnikowe mogą okazać się lekiem na całe zło. Jeśli zaś chodzi o konkretne przykłady, to „szare” (mówimy o umaszczeniu a nie walorach sonicznych) Luny świetnie dogadują się z elektroniką Marantza, Yamahy, starszymi modelami Octave czy nawet Audio Researcha, kolumnami Audiovectora, Avantgarde’a i wszelakimi wariacjami na szerokopasmowcach Fostexa i im podobnych. I jeszcze jedna, sugestia.Zanim jednak odrzucą Państwo Grisy Luna Cables, jako zbyt tanie do Waszych wysublimowanych i dopieszczonych systemów, sugerowałbym najpierw ich możliwości organoleptycznie – nausznie zweryfikować a nie wyrokować li tylko na podstawie zdjęć i cen, bo akurat w tym wypadku oba powyższe parametry są nad wyraz mylące.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini + Melco N1Z/2EX-H60
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Kondycjoner: Keces BP-5000 + Shunyata Research Alpha v2 NR
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Anort Consequence; Artoc Ultra Reference; Arago Excellence
– Stolik: Rogoz Audio 4SM
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Opinia 2
Pewnie nie uwierzycie, ale osobiście uważam, iż coś drogiego – mowa o produktach związanych z naszym hobby – nie oznacza per se czegoś idealnie wpisującego się w potrzeby naszych zestawów audio. Myślicie, że ściemniam? Bynajmniej, bowiem sam jestem idealnym tego przykładem. Wspomnianych sytuacji zaliczyłem kilka, jednak na potrzeby obrony mojej tezy podam jeden. Chodzi o fakt zamontowania bardzo drogiej wkładki do taniego gramofonu. W teorii na danym poziomie cenowym powinienem złapać przysłowiowego Boga za nogi. Tymczasem w zamian otrzymałem feerię przekładających się na sygnał problemów z napędem i innych związanych z pracą drapaka artefaktów. To było bardzo bolesne, gdyż myślą przewodnią takiego zestawienia okazały się być „wyśmienicie” słyszalne za sprawą czułej wkładki odgłosy łożyskowania talerza i generowane przez znajdujący się pod nim silnik, pole magnetyczne jako wszechobecny brum. Oczywiście w konsekwencji takich koincydencji potencjalny polepszacz dźwięku natychmiast został zdemontowany. Dlatego też podczas udzielania ewentualnych porad zawsze zwracam uwagę na potrzeby danego zestawu, a nie na potencjalne możliwości nabywcze zainteresowanego. To w moim odczuciu jest elementarz, który bardzo często jest ignorowany. Jaki cel ma powyższy wywód? Bardzo istotny, gdyż w dzisiejszym odcinku pochylimy się nad niezbyt drogim, ale za to sonicznie ciekawym okablowaniem sygnałowym i kolumnowym. Jakieś konkrety? Być może dla wielu to będzie pewnego rodzaju nowość, jednak zapewniam, iż ów producent od bez mała dwóch lat osiąga na naszym rynku spore sukcesy. Ba, cyfrowy kabel Rouge USB z tej stajni Marcin z nieukrywaną przyjemnością miał już okazję przetestować. Tak, tak, mowa o kanadyjskim producencie Luna Cables, od którego, dzięki staraniom wrocławskiego dystrybutora Art & Voice udało nam się pozyskać do testu kabel sygnałowy RCA i kolumnowy linii Gris.
Kreśląc opis budowy nie zarzucę Was nazbyt rozbudowanym opisem, gdyż idąc za informacjami producenta w obydwu przypadkach kable wykonano w tego samego przewodnika i w oparciu o ten sam splot, z tą tylko różnicą, że kolumnowy składa się z wiązek cynowanych, miedzianych drucików o średnicy 14AWG, a sygnałowy 24AWG. Ich konfekcja i wszelkie użyte do wykonania materiały w głównej mierze promują produkty naturalne, co wespół z ww. cynowaną miedzią będącą nośnikiem sygnałów elektrycznych przekłada się na firmową nazwę Luna Cables Neo Vintage (LCNV). Wygląd obydwu konstrukcji jest identyczny. Zewnętrzna koszulka to ręcznie barwiony na ciemno-szary, z pozoru bez znaczenia, jednak z uwagi na swą miękkość, działający jako wygaszacz szkodliwych rezonansów, w 100% bawełniany oplot. Ciekawostką jest zastosowanie w sygnałówce dodatkowego ekranu plecionki z cynowanej miedzi, co pozwala stosować go nawet we współpracy z czułym na pole elektromagnetyczne sygnałem z wkładki gramofonowej. Wieńcząc zakres danych dodam, iż tak prezentujące się konstrukcje zgodnie z mottem producenta, dostarczane są do klienta w ekologicznych, ozdobionych logo marki bawełnianych woreczkach.
Jak wypadły tytułowe kable? Tak jak się spodziewałem, czyli bez najmniejszych wycieczek w kierunku zdobywania świata nadnaturalnymi walorami sonicznymi. To zaś przełożyło się na pełne dobrych wyników brylowanie w estetyce nasycenia, solidnego osadzenia w masie i idących z duchem unikania zbędnego doświetlania przekazu, lekko posłodzonych, ale z odpowiednim pakietem informacji wysokich tonów. A gdy to tej listy dodamy fakt, iż mój zestaw sam w sobie jest ostoją dobrego wyważenia dźwięku, który zmienił tylko swój punkt ciężkości i sposób kreowania wirtualnej sceny w domenie ostrości, okaże się, że kanadyjskie druty swoją robotę robiły nader umiejętnie. Owszem, na tle wypiętej kilkunastokrotnie droższej konkurencji przekaz lekko skręcił w stronę dosadniejszego malowania świata dźwięków, ale nie odebrałem tego jako szkodliwej, tak zwanej przyduchy, tylko pewnego rodzaju przemyślanego przez konstruktorów sposobu na zbyt ochoczo poczynające sobie z muzyką systemy audio. Tak tak, tytułowy, sygnałowo-kolumnowy tandem z pewnością będzie ratunkiem dla wielu nadpobudliwych konfiguracji, gdyż z jednej strony nieco pogrubiał kreskę rysującą źródła pozorne, serwując przy tym im dodatkową szczyptę body, a z drugiej robił to na tyle umiejętnie, że nie studził nadmiernie energii życiowej w wyrażających swoje emocje artystach.
Wręcz idealnym potwierdzeniem tego stanu rzeczy była wszelkiego rodzaju muzyka rockowa od AC/DC, przez Metallicę, po ekstrema w stylu Slayera, gdzie przywołane przed momentem aspekty brzmieniowe okablowania nieco przesuwającego ciężar wybrzmiewania tego typu twórczości deczko w dół, wszelkiego rodzaju instrumentom i obfitym w krzyk wokalom dostarczały przysłowiowego kopa. Kopa, który u mnie nie robił zbytnich szkód, a w systemach docelowych będzie ratował przez lata nieumiejętnie, bo zbyt ofensywnie konfigurowane zestawy audio. A zapewniam Was, takich jest całkiem spora liczba, czego dowodem jest bardzo duża popularność oferty Cardasa, Harmonixa, czy Oyaide. Tylko różnica pomiędzy przywołanymi tuzami tego wycinka działu audio, a dzisiejszymi bohaterami jest taka, że ci ostatni nie kosztują tak zwanych „oczu z głowy”, tylko nie przekraczając zdroworozsądkowych 2 tys. złotych są w swobodnym zasięgu nawet dla początkującego melomana. I co ważne, w zestawieniu cena/jakość niezbyt łatwo będzie znaleźć coś tak okazyjnego w ofercie konkurencji.
Jednak nie tylko ciężka muza była beneficjentem walorów sonicznych produktów Luna Audio, W takim samym duchu wybrzmiewały krążki z repertuarem jazzowym od Paula Bley’a w wielu produkcjach trio począwszy, a na muzyce wokalnych div pokroju Diany Krall i Youn Sun Nah skończywszy. Soczyście w środku, ale z odpowiednim oddechem na górze, solidnie na dole, jednak bez zbytniego spowolnienia i zagęszczenia. Rzekłbym, co komu potrzeba. Na koniec gdybym miał na siłę do czegoś profilaktycznie, czyli z braku organoleptycznego doświadczenia na stosownych systemach audio, ale jednak się przyczepić, to na tle wyników mojego zestawu przed zakupem sprawdziłbym je w repertuarze elektronicznym. Ale nie dlatego, że zabiły w nim efekt tryskania energią, tylko nieco go ugładziły. Nadal było nieprzewidywalnie, jednakże trochę za bardzo niż bym tego oczekiwał, kulturalnie. Z pewnością nie źle. Tylko proszę nie popadać w panikę. Temat może okazać się całkowicie nieaktualny, gdy takowych kawałków zwyczajnie nie słuchacie. Dlatego też do oceny tego aspektu zalecam próbę.
Mam nadzieję, że powyższy opis jasno daje do zrozumienia, iż kanadyjskie okablowanie Luna Cables Gris oferują potencjalnemu nabywcy świat muzyki malowany nieco bardziej nasyconymi kolorami. To naturalnie przekłada się na jego większy ciężar, lekkie przygaszenie światła na scenie, ale nigdy na zabicie ducha w muzyce. Komu zatem dedykowane są takie znaki szczególne? Już wspominałem, każdemu posiadaczowi ocierającej się o ADHD układanki audio. Ale nie tylko im. Otóż na bazie mojego starcia panowie z kraju klonowego liścia swoją ofertą są w stanie uprzyjemnić obcowanie z muzyką również w przypadku neutralnie dobrego systemu. A to pozwala domniemać, iż bez względu na obiegowe opinie nie powinniście skreślać ich z potencjalnej listy odsłuchowej, gdyż tak jak mnie, również Was mogą pozytywnie zaskoczyć.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Sigma CLOCK
– Shunyata Sigma NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Kolumny: Dynaudio Consequence
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Dystrybucja: Audio Atelier/ Art & Voice
Ceny
Luna Gris RCA: 1190 PLN/1m kpl.
Luna Gris speaker: 1790 PLN/2×2,5m