1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Luxman C-700u & M-700u

Luxman C-700u & M-700u

Link do zapowiedzi: Luxman C-700u & M-700u

Opinia 1

Dziwnym zbiegiem okoliczności od naszego ostatniego spotkania z elektroniką Luxmana pod postacią dzielonego zestawu C-900u & M-900u upłynął równo rok i … jeden dzień. Dla jednych to szmat czasu a dla innych ledwie chwilka, która nie wiedzieć kiedy umknęła i jeśli miałbym w tym momencie zadeklarować swą przynależność do którejś z powyższych frakcji, to skłonny byłbym dopisać się do drugiego obozu. Po prostu ostatni rok, pomimo braku wydawać by się mogło na stałe wpisanych w audiofilski kalendarz wystaw i prezentacji okazał się dla nas na tyle obfitujący w przyspieszające bicie serca wizyty i to wizyty urządzeń, które jeszcze do niedawna mogliśmy podziwiać jedynie podczas wielkoformatowych imprez w stylu monachijskiego High-Endu, czy rodzimego Audio Video Show, że czasu na nudę, stagnację i około-covidowy marazm nie mieliśmy wcale. Dlatego też sformułowana tuż po epistole poświęconej 900-kom deklaracja gotowości przyjęcia pod swój dach plasujących się oczko niżej 700-ek wydawała nam się na tyle świeża, iż dopiero przy jej ponowieniu zorientowaliśmy się, że lada moment na torcie naszych oczekiwań będziemy mogli zdmuchnąć pierwszą świeczkę. Całe szczęście, niejako rzutem na taśmę, czyli jeszcze przed nadchodzącymi wielkimi krokami wakacjami ekipa Sieci Salonów Top HiFi & Video Design podjęła stosowne działania i koniec końców dzielona amplifikacja Luxman C-700u & M-700u trafiła do nas na testy.

W telegraficznym skrócie możemy uznać, iż w ramach niniejszego odcinka przyjdzie nam się zmierzyć z nader wiernymi, acz nieco pomniejszonymi, kopiami starszego rodzeństwa. Pierwszą i tak naprawdę jedyną, poza nieco mniej absorbującymi gabarytami, różnicą natury wizualnej jest zastąpienie szczotkowanych płyt górnych ich satynowymi – piaskowanymi, zgodnymi z resztą powierzchni korpusów płatami aluminium.
Przedwzmacniacz C-700u zachwyca masywnością frontu, w którego lewym narożniku wyfrezowano dedykowaną włącznikowi głównemu niewielką nieckę, nad którą umieszczono błękitną mikro-diodę informującą o stanie pracy urządzenia. Kierując wzrok ku prawej stronie napotkamy masywną, toczoną gałkę selektora wejść z dyskretnie ulokowanymi pod nim przyciskami Monitor i Line Straight (pominięcie equalizację), dwa pokrętła regulacji tonów wysokich i niskich, pionowe okno bursztynowego wyświetlacza i kolejne pokrętło – tym razem umożliwiające precyzyjne ustawienie balansu. Uwagę zwraca bliźniacze do wybieraka pokrętło głośności a tuż pod nim para guziczków – Output mode (aktywujący wyjścia RCA, XLR, bądź oba rodzaje), oraz EXT Pre – umożliwiający korzystanie z zewnętrznego preampu / procesora.
Widok ściany tylnej zachwyca panującym tam porządkiem i logiką rozmieszczenia poszczególnych sekcji. Wejść liniowych mamy do wyboru, do koloru – dwie pary XLR-ów i pięć RCA, do tego dochodzi para wyjść na zewnętrzy rejestrator, oraz bliźniacza -umożliwiająca monitorowanie całego procesu i jak na japoński standard przystało nie zabrakło zacisku uziemienia. Nie mniej imponująco prezentuje się sekcja wyjściowa z dwiema parami RCA i podobnym wolumenem XLR-ów. Jest też para gniazd RCA dedykowanych zewnętrznemu pre/procesorowi, interfejsy firmowej magistrali sterowania, włącznik główny i dwubolcowe gniazdo zasilające IEC. Standardowe wyposażenie obejmuje równie elegancki co jednostka główna pilot zdalnego sterowania a pod względem ergonomicznym, warto wspomnieć o możliwości wybrania pracy wyświetlacza w trybie zoom, dzięki czemu nastawy głośności będą czytelne nawet z kilkumetrowej odległości.
Zapuszczając żurawia do trzewi 700-ki bardzo szybko zorientujemy się czemuż przyszło zajmować jej niższy stopień podium aniżeli 900-ka. Tym razem bowiem nie mamy już do czynienia z konstrukcją w pełni zbalansowaną, więc zamiast czterech korzysta z dobrodziejstw dwóch autorskich, niezwykle precyzyjnych, 88-krokowych elektronicznie sterowanych tłumików LECUA 1000 (Luxman Electronically Controlled Ultimate Attenuator). Całe szczęście nie zapomniano o najnowszej generacji firmowego układu sprzężenia zwrotnego ODNF 4.0, w którym jedynie zniekształcone elementy sygnału audio przesyłane są z powrotem do obwodu wzmacniającego, aby zoptymalizować efekt ujemnego sprzężenia zwrotnego. Z równą atencją potraktowano zasilanie, gdzie pracuje klasyczny transformator OI wraz z parą kondensatorów o pojemności 3,300μF każdy.
Z kolei stereofoniczna, zaskakująco ciężka, dobijającą do 30 kg, jak na swoje gabaryty końcówka mocy M-700u już od progu zalotnie trzepocze do nas swymi „wycieraczkami”, czyli podświetlonymi na biało wskaźnikami wychyłowymi. Lewą flankę masywnego aluminiowego frontu przydzielono włącznikowi głównemu i dedykowanej mu diodzie a tuż obok skromnie przycupnęły dwie diody informujące o wybranym wejściu, przycisk selektora wejść i aktywator iluminacji ww. wskaźników mocy. Mniej więcej na środku szerokości znalazł się jeszcze jeden odwiert skrywający kolejną diodę, o której istnieniu dowiemy się jedynie wtedy, gdy przestawimy tryb pracy 700-ki na mono. Płyta górna, z racji odprowadzenia całkiem zauważalnych ilości ciepła z ukrytych wewnątrz korpusu radiatorów została wzdłuż bocznych krawędzi solidnie ponacinana i zabezpieczona od spodu gęstą siateczką. Plecy tytułowej końcówki nie rozczarowują. Do dyspozycji mamy bowiem symetrycznie rozmieszczone pojedyncze, acz szalenie poręczne i solidne terminale głośnikowe, pomiędzy nimi parę wejść RCA i XLR, zacisk uziemienia, gniazdo IEC i włącznik zasilania. Całość dopełniają hebelkowe przełączniki trybu pracy końcówki (mono/stereo) oraz odwracania fazy na lewej flance i gniazdo firmowej magistrali po prawej. Japońska końcówka mocy jest w stanie oddać po 120W przy obciążeniu 8Ω i po 210W przy 4Ω na kanał a po zmostkowaniu 420W (8Ω). Jeśli dla kogoś z Państwa owe deklaracje wydają się niewystarczające, to pozwolę sobie nadmienić, że 700-ka w krytycznych momentach zdolna jest oddać 840W przy 1Ω w stereo i 1 680W przy 2Ω w trybie mono, więc nawet zamiast kolumn podłączając stół bilardowy nie powinno być nawet najmniejszych problemów z jego prawidłowym wysterowaniem. Spora w tym zasługa nader solidnego zasilania w skład którego wchodzą 550 VA transformator typu EI i bateria ośmiu 10 000μF kondensatorów.

Wielokrotnie wspominałem, iż z oczywistych – czysto hedonistycznych względów, najlepiej byłoby kontakt z poszczególnymi markami ograniczyć li tylko do ich topowych wyrobów. Bierzemy takiego flagowca na tapet, nieśpiesznie się z nim zaprzyjaźniamy, poznajemy jego dobre i złe strony i już wiemy na co tak naprawdę stać danego wytwórcę. Nie muszę chyba jednak nikogo z Państwa uświadamiać, że życie to nie leniwy spacerek i rzadko kiedy bywa wyłącznie pasmem sukcesów. Dlatego też nader często zdecydowanie bardziej efektywna jest metoda małych kroków i mozolne wspinanie się po kolejnych, prowadzących właśnie do owych sukcesów szczeblach. Ponadto rozpoczynanie przygody z daną marką od jej crème de la crème niesie ze sobą kolejne zagrożenia. Skoro bowiem rozsmakujemy się w stricte bezkompromisowych rozwiązaniach, to przesiadka na pozycje okupujące niższe półki może okazać się na tyle bolesna, by zepsuć całą przyjemność płynącą z naszego hobby a tym samym i humor nam samym. Dlatego też warto sobie eksplorację portfolio danego dostarczyciela dóbr luksusowych do jakich Hi-Fi i High-End ewidentnie należą rozsądnie dozować i zbytnio się przy tym nie spieszyć. Wspominam o tym nie bez przyczyny, gdyż mając już na koncie kilkutygodniowy romans z 900-kami bezpośrednia przesiadka na tytułowy duet mogłaby postawić go w niezbyt komfortowej sytuacji. Tymczasem rok przerwy owe zagrożenie nader skutecznie zminimalizował. Nie piszę jednak tego, by niejako naszych gości tłumaczyć, lecz jedynie przypomnieć rządzące światem prawa, niemniej jednak o oczywistych analogiach i porównaniach ze starszym rodzeństwem nie zapominając.
Mając możliwość niespiesznego, pozbawionego presji czasu, przetestowania obu komponentów zaznajamianie z nimi rozpocząłem nie od kompletu a samej końcówki mocy zastępując nią mojego dyżurnego Brystona 4B³. Pierwsze takty „Anno Domini High Definition”, czyli chyba najrzadziej przeze mnie słuchanego i mówiąc wprost średnio wpasowującego się w moje gusta albumu Riverside i … z niekłamanym zdziwieniem stwierdziłem, że japoński piecyk zaskakująco dobrze poradził sobie z tą dość szorstką i niezbyt muzykalną strawą. Od razu zaznaczę, że nie było to pisanie bądź co bądź znanej mi muzyki na nowo, lecz zamiast obnażania jej mankamentów, m.in. natury realizacyjnej, swoiste ucywilizowanie. Co prawda nie sposób w tym momencie mówić o aż tak gęstym i przesyconym barwą graniu jak w przypadku M-900u, lecz zauważalnie mocniej osadzonym w soczystości i intensywności średnicy, aniżeli kiedykolwiek był w stanie pokazać mój Kanadyjczyk. Dzięki temu prog-rock nabrał jakże miłego wysycenia i potęgi nic a nic nie tracąc ze swojej zadziorności. Wystarczyło jednak zmienić repertuar na cudownie śpiewnego, acz niepozbawionego pazura bluesa w wykonaniu Joe Bonamassy („Royal Tea”), gdzie Luxman już niczego poprawiać nie musząc skupił się na oddaniu swobody a do głosu doszły takie składowe jak niezwykle sugestywna, dalece wykraczająca poza rozstaw kolumn i świetnie zorganizowana w domenie głębokości przestrzeń, czy też znana ze starszego rodzeństwa pewność siebie objawiająca się nie sztucznym prężeniem napompowanych sterydami mięśni a stoickim spokojem i idealną równowagą. Ogniste solówki leadera wgniatały w fotel, a PRAT nie pozwalał spokojnie usiedzieć w fotelu.
Dołożenie przedwzmacniacza jeszcze tę, wielce satysfakcjonującą, sytuację poprawiło. Zaakcentowana została bowiem mikrodynamika, przez co nawet podczas wieczorno-nocnych odsłuchów osłabieniu i wyciszeniu nie podlegały wszelakiej maści, budujące klimat nagrań, smaczki. Weźmy na ten przykład „Take Me To The Alley” Gregory Portera, gdzie z jednej strony mamy niezwykle głęboki, jedwabisty wokal, a z drugiej eteryczne partie werbla, zaledwie muskane blachy co i rusz kontrowane świdrującymi dęciakami. Ponadto jak na dłoni słychać różnice pomiędzy ekspresją trąbki Emanuela Harrolda a dostojnością saksofonów – altowego Yosuke Sato oraz tenorowego Tivona Pennicotta. Niby to oczywiste, jednak chciałbym w tym momencie podkreślić, że w wydaniu Luxmanów różnicowanie bynajmniej nie oznacza odseparowania, czy wręcz alienacji zamkniętych w swoich „budkach” muzyków, lecz zachowanie obecnego między nimi flow i wzajemnych, zachodzących między nimi interakcji. Proszę zwrócić uwagę na ową kooperację nie tylko podczas spokojnych, lecz również na bardziej dynamicznych, jak daleko nie szukając niemalże hard-bopowym „Fan the Flames”, kompozycjach.
Mając jednak możliwość przekręcenia gałki i zwiększenia serwowanych dawek decybeli warto to uczynić, gdyż japoński duet łapie wtenczas wiatr w żagle budując niezwykle angażujący i pozbawiony limitacji spektakl. W dodatku bez najmniejszych problemów i grymaszenia jest w stanie oddać zarówno rozmach wielkiego aparatu wykonawczego, jak „Bruckner: Symphony No. 3 in D Minor” (Christian Thielemann/Wiener Philharmoniker), czy też obronić zasadność pozornej jego profanacji elektroniką, jak na jeszcze ciepłej ścieżce dźwiękowej „Mobile Suit GUNDAM Hathaway” Hiroyuki Sawano. W porównaniu do mojej dyżurnej amplifikacji 700-ki wyraźnie zagęszczały i dociążały przekaz, jednak bez jego uśredniania i zamulania. Ot zauważalne obniżenie środka ciężkości z zachowaniem równowagi tonalnej średnicy i otwartości góry skutkujące finalnie większą spektakularnością. O ile bowiem Bryston bardziej wnikał w strukturę i niejako DNA kompozycji akcentując ich misterną kompozycję, o tyle japońska dzielonka akcent stawiała na wolumen i potęgę a dopiero w dalszej kolejności odsłaniała poszczególne niuanse. Który z powyższych punktów widzenia bliższy jest Państwu preferencjom nie mi wyrokować, jednak dla ułatwienia dodam, iż umownie możemy uznać, że Luxmanom bliżej do stereotypowego podejścia reprezentowanego przez grono melomanów aniżeli ortodoksyjnych audiofilów, co powinno być cenną wskazówką dla wszystkich tych, którzy kompletując własne płyto- i pliko – teki kierują się przede wszystkim ich walorami muzyczno – emocjonalnymi, na aspekt natury realizacyjno – wykonawczej zwracając uwagę co najwyżej przy okazji.

Przechodząc po podsumowania warto podkreślić, iż Luxmany C-700u & M-700u stanowią duet nie tylko nader atrakcyjny wizualnie, co przede wszystkim zapewniający szalenie miłe doznania soniczne. Nie dziesiątkując naszych muzycznych zbiorów pokażą drzemiący w nich potencjał i to praktycznie na każdym poziomie głośności, w dodatku bez konieczności posiłkowania się regulacją barwy, choć i takową opcję posiadają. A czy mają coś za uszami? Prawdę powiedziawszy nic mi o tym nie wiadomo, tym bardziej, że przedwzmacniacz nie faworyzuje żadnej z opcji połączenia, więc o ile nie dysponujemy zbalansowanym źródłem spokojnie możemy użyć dowolnie wysokiej klasy interkonektów RCA, choć już do końcówki przydadzą się solidne XLR-y. Jeśli natomiast zależy nam maksymalnym wykorzystaniu zalet połączenia zbalansowanego, to wartym rozważenia pomysłem wydaje się połączenie tytułowego M-700u z preampem z serii 900. Mezalians? W żadnym wypadku, wyłącznie racjonalna gospodarka posiadanymi środkami i inwestowanie ich tam, gdzie je najlepiej słychać.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Anort Consequence; Artoc Ultra Reference; Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF
– Stolik: Rogoz Audio 4SM
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VM

Opinia 2

Japońska marka Luxman swój oficjalny byt na naszym rynku może określić frazą: „nareszcie jestem”, gdyż po latach dystrybucyjnej posuchy na dobre zadomowiła się nas Wisłą. Co prawda do niedawna, przynajmniej teoretycznie, była możliwość zakupu kilku modeli, jednak w nader ograniczonym zakresie i bez lokalnego wsparcia, co dla wielu zainteresowanych klientów często okazywało się być barierą nie do przejścia. Na szczęście kojarzona z konkretnymi decyzjami w sprawach zaspokajania potrzeb rodzimych melomanów Sieć Salonów Top HiFi & Video Design podjęła rękawicę i od kilku lat w oferuje pełne portfolio Japończyków. Niestety jak to w życiu bywa, mnogość oferty nawet wytrawnych melomanów może przyprawić o ból głowy, dlatego aby nieco ułatwić Wam sprawę, uznaliśmy za stosowne wtrącić swoje trzy grosze. Gdy użyjecie wyszukiwarki, okaże się, że robimy to od samego zarania nowej ery Luxmana w naszej przestrzeni. Jeśli natomiast zastanawiacie się co tym razem wylądowało na naszym tapecie, z niekłamaną przyjemnością oznajmię, iż po teście sekcji wzmacniacza zintegrowanego L-509X oraz dzielonego zestawu pre-power C-900U & M-900U, dzięki staraniom wspomnianego dystrybutora przyszedł moment na przyjrzenie się stojącemu oczko niżej w cennikowej hierarchii Luxmana od 900-ek, zestawowi przedwzmacniacza liniowego C-700U wespół ze stereofoniczną końcówką mocy M-700U.

Jak można się spodziewać, młodsze rodzeństwo 900-ek bazuje na tym samym pomyśle na obudowy co flagowce. Oczywiście różnią się skomplikowaniem układów elektrycznych, a przez to minimalnie wielkością skrzynek, ciężarem i naturalną koleją rzeczy nieco innym pakietem terminali przyłączeniowych. Obydwie konstrukcje ubrano w fenomenalnie wykończone, nadające wizerunkowi zjawiskowego sznytu industrializmu, aluminiowe obudowy. Przedwzmacniacz przy identycznych rozmiarach szerokości i głębokości co końcówka mocy jest od niej nieco niższy. Jego front okupują dwie duże gałki selektora wejść i wzmocnienia sygnału, lekko przesunięty na prawą flankę, pionowo usadowiony, mieniący się cytrynową poświatą na czarnym tle, wielofunkcyjny wyświetlacz, z lewej strony tuż przy podstawie zagłębiony włącznik, zaś na prawo od niego na całej szerokości przedniego panelu rozstrzelone cztery okrągłe guziki – MONITOR, LINE STRAIGHT, OUTPUT MODE, EXT PRE i trzy spłaszczone w miejscu użytkowania, obsługujące funkcje regulacji basu, wysokich tonów i balansu, małe pokrętła. Powiem szczerze, że to dość bogata w różnego rodzaju manipulatorów połać, ale ku mojemu pozytywnemu zdziwieniu efekt jest świetny. Oczywiście takie postawienie sprawy awersu ma również swoje pozytywne reperkusje na wypełnionym po brzegi tylnym panelu, bowiem producent o nasz konfiguracyjny komfort zadbał siedmioma wejściami liniowymi (5 RCA i 2 XLR), przelotkami RCA – MONITOR i REC OUT, czterema wyjściami liniowymi (po dwa RCA i XLR), zaciskiem masy, dwoma gniazdami LAN do konfiguracji firmowego zestawu w jedną całość, włącznikiem głównym i gniazdem sieciowym. W komplecie z przedwzmacniaczem otrzymujemy również idącego tropem srebrnego aluminium jako główny korpus, pilota zdalnego sterowania.
Jeśli chodzi o końcówkę, ta z racji pełnionej funkcji, a więc zapewniania koniecznej kolumnom energii jest od pre o połowę wyższa. Ale to nie koniec różnic wizualnych, gdyż w trosce o odpowiednią wentylację ukrytych wewnątrz radiatorów górna połać obudowy została wyposażona w zorientowane na bokach dwie serie prostokątnych tworów zaślepionych siatką imitującą wzór plastra miodu. Przerzucając nasze zainteresowanie na przód mieniącego się srebrem pieca, ten na podobieństwo przedwzmacniacza wykorzystuje identycznie zlokalizowany i tak samo zagłębiony przycisk inicjacji pracy, tuż obok dwie diody informujące o wyborze standardu wejścia liniowego oraz dwa guziki wyboru wejścia i opcjonalne wyłączanie wskaźników wychyłowych. Jak już jesteśmy przy tak lubianych przez wielu z nas, w przypadku Luxmana białych wycieraczkach, konstruktorzy przerzucili je na prawą stronę nieco powyżej poprzecznej osi awersu. Wieńcząc opis wizualny i wyposażeniowy M-700U, jestem zobligowany wspomnieć, iż ten w kwestii tylnego panelu w jego centrum patrząc od góry, może pochwalić się po jednym zestawie wejść RCA i XLR, zaciskiem masy, tuż pod nimi gniazdem zasilania i głównym włącznikiem, lekko na bokach po jednym zestawie zacisków kolumnowych i na zewnętrznych rubieżach – z lewej strony trigerami zmiany trybu pracy z opcji stereo na mono oraz doboru polaryzacji fazy w gniazdach XLR, a z prawej terminalem LAN dla skomunikowania urządzenia z resztą firmowych komponentów.

Przyglądając się naszemu dzisiejszemu zestawowi przez pryzmat dotychczasowych batalii z ofertą Luxmana, 700-ki ze swoimi walorami sonicznymi plasują się pomiędzy integrą L-509X, a wyżej pozycjonowanym setem 900. Przekaz jest nasycony, jednak nieco bardziej wstrzemięźliwie esencjonalny od wyżej wycenionej 900-ki, co powoduje, że muzyka nadal odznaczając się dobrą wagą, w domenie plastyki jest nieco mniej wyczynowa, ale za to nadal z słyszalnie większym pakietem gładkości od stawiającego na atak i szybkość z oznakami oszczędności w nasycaniu średnicy, wzmacniacza zintegrowanego. Oczywiście to w każdą ze stron można lekko skorygować resztą systemu – najprościej okablowaniem, jednak na tle poprzednich występów bez jakichkolwiek prób siłowego naginania rzeczywistości temat pozycjonowania brzmieniowego wygląda w sposób opisany przed momentem. I w takiej, najbliższej prawdzie w stosunku do wcześniejszych bojów z pełną świadomością słuszności działania odbyła się ta batalia testowa.
Gdy powiedziałem „a”, czyli z obrazowaniem brzmienia testowej układanki odniosłem się do wyższego modelu, naturalną koleją rzeczy powiem „b” i opiszę zmiany w oparciu o te same produkcje muzyczne, od znakomitej Cassandy Wilson w produkcji „Traveling Miles” począwszy. Wiadomym jest, że ta pani ma głęboki, nasycony i emocjonalny głos. Dodatkowym aspektem tej płyty jest mocno podkręcona realizacja, co w przypadku zbyt lekkiego podejścia systemu do kwestii nadania przekazowi odpowiedniej temperatury i gęstości może skończyć się ogólną utratą magii tembru jej śpiewu i ogólnym przerysowaniem, czyli zbyt obfitym pokazaniem ostrości krawędzi dźwięku całego składu muzyków. Na szczęście nieco inne podejście 700-ek do tego tematu nie odbyło się drastycznym przewartościowaniem znanej mi z topowej serii, estetyki brzmienia, dlatego owszem, całość prezentacji lekko podryfowała z tonacją w górę, jednak odbierałem to jako oczywiście słyszalną od pierwszych chwil, bardziej kosmetyczną, a nie szkodliwą ingerencję. Czyli? Po prostu było minimalnie mniej esencjonalnie, co w przypadku wspomnianej divy z jednej strony ewidentnie przełożyło się na nieco mniejszą intymność jej wokalizy, jednak z drugiej założę się o skrzynkę jabłek, że wielu z Was akurat taki stan rzeczy może bardziej przypaść do gustu. Ja przynajmniej abstrahując od jakości dźwięku znacznie droższego zestawu, odebrałem tę prezentację z identyczną przyjemnością, gdyż to nadal była ta sama świetnie kreująca świat muzyki piosenkarka, tylko ze swoimi wokalnymi atutami osadzona na nieco innym poziomie esencjonalności, co uspokajając potencjalnych malkontentów ani trochę nie skutkowało nadinterpretacją skrajów pasma – przypominam o mocno podciągniętym realizacyjnie masteringu – ze szczególnym uwzględnieniem najwyższych rejestrów.
Kolejnym przykładem nieco inaczej zaprezentowanego, ale nadal równie ciekawego jeśli chodzi o wynik brzmieniowy, materiału, byli znakomici Doorsi z płytą „The Doors”. To w teorii był znacznie trudniejszy krążek, gdyż mastering w czasach jego powstawania nie był najważniejszą kwestią. Dlatego też muzyka w głównej mierze odznacza się drobną niedowagą, co często potrafi skutkować krzykliwością zbyt lekko odtwarzających ją systemów. Zwyczajnie już przy nieco głośniejszym odsłuchu potrafi zacząć stawać się nieprzyjemnie nadpobudliwa tudzież jazgotliwa. Dlatego tak istotne jest, aby potencjalny zestaw w swoim kodzie DNA miał zapisane umiejętne dozowanie barwy, masy i zdroworozsądkowej gładkości. Umiejętne, gdyż zbyt dużo dobra zwanego nasyceniem i jemu pochodnym, aspektom potrafi zgasić zapał muzyków do pokazania swojego buntu, czego mimo świetnej wagi oferowanego dźwięku znakomicie uniknęła konfiguracja 900-ek. Jak zatem z tym materiałem wypadły 700-ki? Oczywiście od strony masy dźwięku było lżej. Jednak za to bez najmniejszych szkód przekaz fajnie przyspieszył, co w dużej mierze zbliżyło go do prezentacji lubianej przez piewców ostrego rocka ponad wszystko. Muzycy w dobrym tego słowa znaczeniu szaleli bez opamiętania, jednakże robili to na tyle rozumnie, że ani razu nie przekroczyli cienkiej linii oddzielającej dobre i słabe granie. Ale dla jasności dodam, iż tak po prawdzie powinno być nieco gęściej, co Luxman potrafi pokazać z pomocą wyższego modelu. Jednak zalecam spokój, gdyż w tym przypadku mimo odmienności prezentacji w ostatecznym rozliczeniu była to raczej inna interpretacja barwowa, niż jakościowa.
Na koniec kilka słów o mocnych akcentach grupy Yello w produkcji „Touch”. Chyba nie muszę udowadniać, iż w tym przypadku całość odznaczała się większą wyrazistością jako skutek zmiany wagi dźwięku. Wszytko nabrało delikatnej poświaty i na skrajach poszczególnych pasm zostało pokazane w dobitniejszy sposób. Czy to oznacza, że lepiej niż w starciu ze starszymi braćmi, bo to w głównej mierze muza elektroniczna? Dla wielu pewnie tak, jednak biorąc pod uwagę sporo zarejestrowanej na niej wokalistyki – bez względu na jej zamierzenie częste preparowanie, mimo fajnego odbioru osobiście optowałbym za kapkę większym body dobiegającego do mnie dźwięku. Co prawda w wydaniu testowym bez najmniejszych problemów był całkowicie do przyjęcia, ale nieco dalszy od zrównoważonej prawdy. Tylko tyle. A jeśli tak, to nie zdziwię się, gdy wielu z Was w ogóle tego nie zauważy. Tym bardziej, że na tle wzmacniacza zintegrowanego L-509X była to oaza plastyki i przyjemnego nasycenia. Dlatego przed ostatecznym wydaniem wyroku zalecam osobistą weryfikację, gdyż rozprawiam o spowodowanych pozycjonowaniem w cenniku niuansach, a nie mankamentach.

Czy w przypadku stania na rozstaju dróg zwanym poszukiwaniem docelowego wzmocnienia zdecydowałbym się na przed momentem opisywany zestaw pre-power Luxmana? Ze spokojem ducha odpowiadam tak, gdyż to nadal jest bardzo muzykalne, a jedynie mniej esencjonalne niż wyższy model granie. Po co zatem tyle razy wytykałem wszelkie różnice pomiędzy nimi? Spokojnie, nie w celach deprecjonowania naszego bohatera, tylko pokazania gdzie w domenie finalnego sznytu brzmieniowego usadowiono go w firmowym portfolio. Komu zatem oprócz siebie zadedykowałbym clou naszego spotkania? Mam nadzieję, że nie zdziwicie się, gdy padnie słowo wszystkim. Powód? Umiejętne dobranie barwy i swobody prezentacji, co spokojnie odpowiednią konfiguracją da się przekuć trochę w jedną i w druga stronę – gęściej lub lżej i szybciej, a dzięki czemu po eliminacji sonicznych ekstremistów grono potencjalnych nabywców sięga od prawa do lewa. A gdy do tego dodam niższą cenę tytułowego zestawu C-700-U & M-700 od flagowego punktu odniesienia, na me usta ciśnie się jedno zasadnicze pytanie: „Czego chcieć więcej?”. Szczerze? W tej cenie, trzeba będzie mocno się starać, a mimo tego wynik nie będzie oczywisty.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10 SE-120
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Sigma CLOCK
– Shunyata Sigma NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
– streamer Melco N1A/2EX
– switch Silent Angel Bon n N8
Kolumny: Dynaudio Consequence Ultimate Edition, Gryphon Audio Trident II
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Dystrybucja: Sieć Salonów Top HiFi & Video Design
Ceny
Luxman C-700u: 31 999 PLN
Luxman M-700u: 32 999 PLN

Dane techniczne
Luxman C-700u
Czułość/impedancja wejściowa: RCA 250mV/46kΩ, XLR 250mV/67kΩ
Wyjściowa/wejściowa impedancja: RCA 1V/90Ω, max. 11V; XLR 1V/600Ω, max. 11.5V
Pasmo przenoszenia: 20 Hz to 20 kHz (+0, -0.1dB); 5 Hz to 120 kHz (+0, -3.0dB)
Zniekształcenia THD: RCA 0.007% (20Hz to 20kHz); XLR 0.010% (20Hz to 20kHz)
Odstęp sygnał/szum(IHF-A): RCA 125dB, XLR 122dB
Zakres regulacji equalizacji: BASS: ±8dB @ 100Hz
TREBLE: ±8dB @ 10kHz
Pobór mocy: 28W; 2.0W (standby)
Wymiary (S x W x G): 440 x 130 x 430 mm
Waga: 14.6 kg

Luxman M-700u
Moc wyjściowa: 2 x 120W (8Ω), 2 x 210W (4Ω), 420W (8Ω) w trybie mono
Moc chwilowa: 2 x 840W (1Ω), 1,680W (2Ω) w trybie mono
Czułość wejściowa: 1.1V/120W (8Ω)
Wzmocnienie (GAIN): 29.0dB
Impedancja wejściowa : RCA 51 kΩ, XLR 34 kΩ
Pasmo przenoszenia: 20Hz – 20 kHz (+0, –0.1dB), 1 Hz – 130 kHz (+0, –3.0 dB)
Zniekształcenia THD: < 0.009% (1kHz/8Ω); < 0.1% (20Hz to 20kHz/8Ω)
Odstęp sygnał/szum (IHF-A) : 115dB
Transformator: 550VA EI
Współczynnik tłumienia (Damping factor): 350
Pobór mocy: 370W, 110W (w stanie spoczynku), 0.4W (standby)
Wymiary (S x W x G): 440 x 190 x 427 mm
Waga: 27.5 kg

Pobierz jako PDF