Opinia 1
Wbrew co i rusz rozpowszechnianym przez „życzliwych” pogłoskom o rychłej śmierci srebrnych krążków sytuacja na rynku Hi-Fi i High-End wydaje się temu przeczyć. Zamiast bowiem wzorem operującej na budżetowych pułapach hipermarketowej braci zwijać żagle i w owczym pędzie odcinać się od przeszłości grubą kreską, stawiając wszystko na jedną kartę – pliki, większość „wysokopółkowych” graczy nie tylko zachowuje stoicki spokój, co z żelazną konsekwencją rozwija swe portfolio cyfrowych odtwarzaczy fizycznych nośników. Do powyższego grona zalicza się również francuski Métronome, który w maju 2018 r – na monachijskim High Endzie zaprezentował szerszemu gronu swój najnowszy „dyskofon”. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, iż AQWO, bo tak właśnie został ochrzczony ów odtwarzacz, oprócz standardowych płyt CD, jako pierwszy w historii marki, jest również zdolny poradzić sobie z „gęstymi” krążkami SACD. Rychło w czas, jak na ponad dwadzieścia lat od wprowadzenia praktycznie martwego obecnie formatu, nieprawdaż? Zanim jednak zaczniemy pukać się z politowaniem w czoło, warto zastanowić się do jakiego odbiorcy Métronome kieruje swój najnowszy odtwarzacz. Czy jest nim przeciętny zjadacz chleba zadowalający się darmowym Spotify w dalekiej od naszych wymagań jakości, czy wysmakowany audiofil i meloman uparcie dążący do upragnionej nirwany? Jeśli znacie Państwo odpowiedź na powyższe pytanie, to doskonale wiecie, że takim, w pewnym sensie, dziwakom jak my – audiofile, żadna nisza niestraszna. Przeżyliśmy „upadek” czarnej płyty, odtrącenie taśm, więc i dalsze wymieranie gatunków przetrwamy, a że przy okazji zostaniemy zepchnięci do kolejnej niszy, prawdę powiedziawszy zaskakująco mało nas interesuje. Liczy się za to fakt, że czy to z pomocą tytułowego Métronome AQWO, czy podobnych mu urządzeń mamy wolność wyboru czego – jakiego formatu i w jakiej jakości słuchamy. Jeśli zastanawiacie się zatem cóż też smakowitego wysmażyli francuscy mistrzowie audiofilskiej kuchni molekularnej serdecznie zapraszam na nasze redakcyjne trzy po trzy.
Nie wiem, jak z Państwa punktu widzenia, lecz z mojej perspektywy i przez pryzmat lat spędzonych na odsłuchiwaniu, fotografowaniu a czasem i pożądaniu najprzeróżniejszych urządzeń z segmentu Hi-Fi i High-End już na pierwszy rzut oka Métronome AQWO zdradza swoje pochodzenie. Chodzi bowiem o to, że ma w sobie coś z na swój sposób kultowych odtwarzaczy Micromegi z serii Stage. Oczywiście sam układ frontu, czy nawet typ mechanizmu (top-loader vs zwykła szuflada) wykluczają bliźniacze podobieństwo, ale swoista kanciastość i surowość formy wydają się natywne dla produktów znad Loary. Jeśli jednak ktoś niespecjalnie ma ochotę na audiofilskie ekshumacje dawno zapomnianych przez nowożytnych odbiorców modeli spieszę donieść, że rezydująca nieopodal Tuluzy (Z.A. Garrigue Longue) ekipa R&D przyłożyła się nie tylko do trzewi, lecz również designu tytułowego odtwarzacza. A właśnie – w niniejszej recenzji pozwolę sobie na pewien myślowy skrót i AQWO określać będę mianem odtwarzacza, choć de facto mamy do czynienia z klasycznym przykładem 2w1, gdzie oprócz obsługi srebrnych krążków otrzymujemy pełnoprawny przetwornik D/A, czyli DAC. Jednak ad rem. Front wykonano z masywnego płata anodowanego aluminium, w którego centrum wkomponowano imponujący 6,5” kolorowy, dotykowy wyświetlacz o ultra-panoramicznych, iście kinowych proporcjach 21:9. Jego obecność w sposób totalny, czyli do zera, zredukowała obecność standardowych przycisków. Na płycie górnej znajdziemy za to manualnie przesuwaną pokrywę ukrytego w niewielkiej niecce transportu CD/SACD wykonywanego na zamówienie przez D&M. Na wyposażeniu znajduje się stosowny, stabilizowany siłą niewielkich magnesów docisk z tworzywa Delrin® (Polyoxymethylene POM produkowany przez koncern DuPont). Miłą niespodzianką dla nocnych marków jest błękitna dioda oświetlająca komorę napędu, co szalenie ułatwia operowanie płytami nawet przy pełnym zaciemnieniu pomieszczenia odsłuchowego.
Nad wyraz atrakcyjnie prezentuje się również ściana tylna naszego dzisiejszego gościa, na której oprócz masywnego włącznika głównego i zintegrowanego z bezpiecznikiem gniazda IEC znajdziemy logicznie rozplanowane poszczególne bloki interfejsów. I tak górna linia przypadła w udziale wyjściom cyfrowym – HDMI pełniącemu rolę magistrali I²S dla sygnałów SACD, AES/EBU, koaksjalnemu i Toslink. Poniżej w równym rządku przycupnęły zdublowane gniazda AES/EBU, koaksjal i Toslink wspomagane koniecznym do obsługi najwyższych gęstości sygnałów portem USB. Domenę analogową reprezentują dwa duety gniazd RCA i XLR.
Sercem odtwarzacza jest para przetworników AKM AK4497 z referencyjnej serii Velvet Sound Verita zdolna obsłużyć zarówno sygnały PCM 768 kHz/32-bit, jak i DSD512. Oprócz tego w stopniu wyjściowym może, bo wcale nie musi – po pierwsze jest opcjonalna a po drugie aktywowana z poziomu panelu głównego – poprzez kliknięcie stosownej ikony, para lamp JAN6922. Z dodatków dostępnych po kliknięciu na widocznym na frontowym ekranie logotypie otrzymujemy dostęp do predefiniowanych dla wykorzystywanych przetworników sześciu cyfrowych filtrów: Sharp/Slow/Super-Slow, Short Delay Sharp/Slow i Low Dispersion Short Delay roll-offs. Od razu uprzedzę fakty i zaznaczę, iż jednostki cierpiące na nerwicę natręctw z pewnością mogą popaść w dylematy rodem „osiołkowi w żłobie dano”, lecz większość użytkowników po nausznej weryfikacji na ulubionych nagraniach, powyższego wachlarza charakterystyk z pewnością wybierze swoją ulubioną, ustawi ją i zapomni o temacie. Nie będę nawet zgadywał która z nich przypadnie Państwu najbardziej do gustu, więc powiem – i tak, i tak będziecie musieli sami tę pracę domową odrobić a im szybciej się za nią weźmiecie, tym szybciej przestaniecie zaprzątać sobie nią głowę.
Przejdźmy jednak do meritum, czyli do brzmienia, które jak przystało na rasowy high – endowy multiformatowiec, a za taki z pewnością możemy uznać AQWO, już od pierwszych taktów jasno daje do zrozumienia, że żarty się skończyły i nikt tutaj jeńców brać nie zamierza. Mocny wstęp? I bardzo dobrze, bo taki właśnie miał być, gdyż decydując się na Métronome’a powinniśmy mieć świadomość, że jego rolą nie jest poprawianie, czy też maskowanie zarówno błędów popełnionych przez nas samych – przy konfiguracji systemu, w którym przyszło mu grać, jak i tych mających miejsce w trakcie sesji nagraniowych. Jeśli coś takiego miało miejsce możecie być Państwo pewni, że francuski odtwarzacz nie omieszka Was o tym poinformować.
Jeśli nie wiecie do czego piję pozwolę posłużyć się przykładem opartym na dalekiej od audiofilskich wzorców twórczości formacji Megadeth. Włączmy najpierw „współczesny”, bo datowany zaledwie na 2013 r. album „Super Collider”. I? Nie, to nie Państwa sprzęt się popsuł, ten krążek tak właśnie brzmi – cienko jak zadek węża i płasko jak anorektyczna modelka na wybiegu któregoś projektującego z myślą o wieszakach nienawidzącego kobiet frustrata. Wystarczy jednak zmienić wsad na sygnowany przez MFSL „Countdown To Extinction”, by pozostając w tej samej thrash metalowej estetyce odkryć, iż w tej jakże pozornej kakofonii drzemie oczywista głębia, trójwymiarowość i … wyrafinowanie. Wniosek wydaje się oczywisty – powodem początkowego niesmaku wcale nie był wybór kontrowersyjnego, przynajmniej jak na recenzenckie realia gatunku muzycznego, lecz de facto jakość (a raczej jej brak) samej realizacji. Czy uprawnionym jest zatem obwinianie odtwarzacza za taki a nie inny efekt prezentacji? Oczywiście powyższe pytanie ma charakter czysto merytoryczny, gdyż chociaż już Sofokles w „Antygonie” stwierdził, iż „Nikt nie kocha posłańca, który przynosi złe wieści”, to akurat w naszym przypadku sprawa wydaje się całkowicie jasna i klarowna – otrzymujemy prawdę taką, jaka ona jest. Niezależnie od tego, jaka by ona nie była.
Métronome gra bowiem niezwykle rozdzielczym a jednocześnie czystym, gładkim dźwiękiem, lecz niespecjalnie toleruje sytuacje, gdy serwowana mu strawa sprawia, że nie może powyższych cech przekazać dalej. Wije się wtedy jak piskorz męcząc zarówno się, jak i słuchaczy. Delikatne ukojenie, obydwu stronom, czyli tak odtwarzaczowi, jak i odbiorcom przynosi uaktywnienie lampowego stopnia wyjściowego, choć proszę nie spodziewać się po nim nie wiadomo jakich cudów, bo z próżnego to i AQWO nie naleje. Ot, średnica dostaje lekki zastrzyk saturacji i mięsistości, lecz zarówno krótki, twardy i piekielnie szybko kopiący bas, oraz krystaliczna góra nie tyle pozostają na swoich miejscach, co nigdzie się nie wybierają. Niemniej jednak była to opcja, z której korzystałem nad wyraz często.
Wystarczy jednak sięgnąć po zarejestrowany w belgijskim Galaxy materiał „Ferdinando Fischer: From Heaven on Earth – Lute Music from Kremsmunster Abbey” Huberta Hoffmanna bądź którekolwiek z przewijających się w naszych recenzjach nagrań sygnowanych przez 2L, jak daleko nie szukając diametralnie różne od powyższego „Tomba sonora” Stemmeklang / Kristin Bolstad, by odkryć drugie, zdecydowanie bardziej łaskawe oblicze francuskiego dyskofonu. Métronome zamiast piętnować wady zaczyna skupiać się na eksploracji wszelakiej maści smaczków, detali i niuansów dających wielce namacalne wyobrażenie tak o warunkach akustycznych pomieszczeń, w których konkretnych nagrań dokonano, jak i samej aury otaczającej muzyków i wokalistów. Z niezwykłą swobodą i zaangażowaniem tka misterną pajęczynę dźwięków zawieszonych w smolisto czarnej otchłani sprawiając, że podczas odsłuchu czas nie tyle się zatrzymuje, co płynie całkowicie niezależnie od otaczającego nas bezrefleksyjnego pędu. To muzyka nadaje tempo a nie kolejne deadline’y wyznaczane w globalnych korporacjach.
A właśnie – timing, czyli zagadnienie, które w przypadku Métronome’a wydaje się może nieoczywiste, jednak to właśnie ono jest tutaj kluczowe. Co ciekawe jego sedno wcale nie leży w jakiejś zaraźliwej motoryce niepozwalającej spokojnie usiedzieć w miejscu, co mam niejako na co dzień dzięki obecności w swym dyżurnym torze Ayona CD-35, lecz zagnieżdżone jest na nieco głębszych pokładach wrażliwości. Sięga bowiem mikrodynamiki i to właśnie tam kreuje szkielet, na jakim budowana jest cała narracja przekazu. Jeśli jednak obawiacie się Państwo zbyt „kruchej” struktury, to spieszę Was uspokoić, że zupełnie niepotrzebnie, bowiem nawet power metalowe albumy japońskiej formacji GALNERYUS „Into The Purgatory”, oraz nieco starszy, pochodzący z 2012 r „Angel of Salvation” z epickim czternastominutowym utworem tytułowym z tematem przewodnim opartym na „Koncercie skrzypcowym D-dur op.35” Czajkowskiego w sposób całkowicie jednoznaczny pokazują, iż wszystko jest w jak najlepszym porządku. Po prostu francuski odtwarzacz spektakl buduje od szczegółu do ogółu i jeśli się z tym faktem pogodzimy nie powinniśmy mieć dalszych wątpliwości co do jego umiejętności radzenia sobie nawet w tak ekstremalnych, jak powyższe sytuacjach.
Métronome AQWO to odtwarzacz/DAC grający ze swoimi odbiorcami w otwarte karty. Już od pierwszych taktów jasno daje do zrozumienia, że zdecydowanie bardziej komfortowo czuje się z dobrymi realizacjami i prawdziwymi muzykami z krwi i kości, aniżeli nagraniami popełnionymi byle jak i przez byle kogo. Nie oznacza to bynajmniej, iż powinni się nim zainteresować jedynie legendarni „trzypłytowi audiofile”, gdyż już mój – w pełni świadomy, wybór materiału testowego pokazuje, że i ekstremalne odmiany ciężkiego Rocka mu niestraszne. Jednak mając na uwadze jego bezkompromisowe podejście w dążeniu do prawdy, jaka by ona nie była, warto uwzględnić to przy konfiguracji systemu w jakim przyjdzie mu pracować i z umiarem dozować ukierunkowane na analityczność komponenty.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature)
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³
– Kolumny: Dynaudio Contour 30
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Stolik: Rogoz Audio 4SM
Opinia 2
Choć nasza zabawa w opiniowanie sprzętu audio opiera się o dość swobodny dobór urządzeń, dziwnym trafem jakoś nie po drodze nam z konstrukcjami znad Loary. Co prawda po dogłębnej analizie naszego testowego portfolio, okaże się, iż jednak kilka zderzeń z francuskimi wyrobami spod znaku Triangle’a, Focala, czy Davis Acoustics przez ostatnie sześć lat udało nam się zaliczyć, jednak prawdę mówiąc, pomijając ostatnio oceniany zestaw Jadis, jest to kropla w morzu potencjalnych możliwości. Co jest tego przyczyną niestety nie jestem w stanie zdiagnozować, jednak bez względu na wspomniany trend mam dzisiaj dla Was dobrą informację. Otóż nieco zagęszczając harmonogram testów urządzeń z regionu zamieszkałego przez smakoszy winniczków, mam przyjemność zaprosić wszystkich zainteresowanych na spotkanie z Métronome AQWO – idącym trochę pod prąd obecnej modzie na pliki francuskim 2w1 – odtwarzaczem płyt CD/SACD z funkcją DAC-a. Zaskoczeni, że ktoś nadal oferuje źródła oparte o srebrne krążki? Ja w najmniejszym stopniu nie. Ba, jestem z takiego podejścia do tematu wielce kontent a w celach porządkowych podobnych sobie akolitów fizycznych nośników informuję, iż wspomnianą tytułową zabawkę dystrybuuje i naturalnie dostarczył to testu stacjonujący w Poznaniu Koris.
W przypadku tytułowego odtwarzacza Métronome’a mamy do czynienia z unikającą wizualnego rozgłosu prostotą bryłą. Jednak minimalistyczny design nie wynika z „optymalizacji kosztów własnych”, czyli oszczędnościach w obszarze wzornictwa przemysłowego, lecz jest pochodną jego głównych założeń konstrukcyjnych. Warto bowiem nadmienić, iż AQWO jest klasycznym top loaderem, w którym płyty aplikujemy od góry – do dedykowanej komory, a nie przy pomocy usytuowanej na froncie zwyczajowej szuflady, czy też ostatnimi czasy modnej szczeliny. To zaś przed potencjalnym użytkownikiem stawia wymagania typu: zapewnienie CD-kowi odpowiedniej odległości od znajdującej się nad nim potencjalnej półki z innym komponentem, lub posadowienie go na zazwyczaj będącej najważniejszym miejscem audiofilskiego ołtarza szczytowej platformie nośnej naszego stolika. Idąc dalej tropem technikaliów nie mogę nie wspomnieć o kilku istotnych dla wielu miłośników muzyki zaletach Métronome’a. Otóż oprócz obsługi przywołanych formatów CD i SACD, Francuz oferuje dodatkowo dostęp do wewnętrznego przetwornika cyfrowo-analogowego, możliwość wyboru jednego z sześciu filtrów dekodujących odczytany z płyty cyfrowy sygnał, a także ku zadowoleniu wielu piewców szczypty słodyczy w brzmieniu swoich układanek możliwość wykorzystania podczas słuchania muzyki wariantu wyjścia sygnału analogowego przez stopień lampowy. Tak, tak, jednym ruchem czy to ręki na zlokalizowanym na froncie wielkim wyświetlaczu dotykowym, czy za pomocą dostarczonego w komplecie pilota, jesteśmy w stanie mocno zmienić brzmienie generowanego materiału. To znaczy? O tym za moment. Najpierw wieńcząc akapit techniczny dodam jeszcze, iż powyższe funkcjonalności wymusiły na konstruktorach wygospodarowanie na awersie urządzenia sporej oferty przyłączy. I tak patrząc od lewej strony znajdziemy na nim włącznik główny, gniazdo zasilania, podwojone wejścia cyfrowe: AES/EBU, SPDIF i TOSLINK, pojedyncze wyjścia cyfrowe SACD (HDMI I²S), AES/EBU, SPDIF i TOSLINK, a także pojedyncze wyjścia liniowe XLR i RCA. Tak uzbrojony wielofunkcyjny kombajn posadowiono na trzech zaaplikowanych w celach jak najlepszej eliminacji szkodliwych wibracji podłoża stopach.
Rozpoczynając przybliżanie pomysłu francuskiej myśli technicznej na pokazanie świata muzyki przypomnę, iż AQWO w swych układach elektrycznych oferuje dwa wyjścia sygnału. Tak tak, piję do stopnia lampowego. Otóż na co dzień obcując z dość gęstym systemem audio, na początek nie omieszkałem sprawdzić, czy posmak szklanych baniek w fonii nie spowoduje zbytniej ilości cukru w cukrze. I wiecie co? Ku mojemu pozytywnemu zaskoczeniu okazało się, iż owszem, Métronome przesunął sznyt brzmienia mojego zestawu w kierunku lampowej eufonii, jednak zrobił to na tyle umiejętnie, że prawie cały test przebiegł z wykorzystaniem wspomnianego analogowego dodatku. Dlaczego nie cały? O tym za moment. Jak zatem wyglądał przekaz w zdecydowanej większości procesu opiniowania? Znakomicie. Fajna plastyka, która oczywiście delikatnie gładząc ostrość kreski rysującej wirtualne byty, nie powodowała sprawiającego na dłuższą metę zbytniego uśredniania muzycznych opowieści. Było gładko, ale gdy wymagał tego materiał z werwą. Co ciekawe, szczypta lampy powodowała delikatne zaciemnienie na scenie, co w zaskakujący sposób dobrze oddawało jej rozbudowaną głębię. A gdy na koniec dodam, iż dzięki wspomnianej pracy w zakresie nasycenia i barwy odtwarzacz świetnie prezentował się w domenie energii średnicy, okaże się, że w tych korporacyjnych, nastawionych na pęd ku karierze bez oglądania się za siebie czasach, jest jednym z nielicznych urządzeń na rynku naprawdę pozwalających odprężyć się przy ukochanych płytach. W takim duchu wypadała większość testowych pozycji płytowych typu Paul Bley z Garym Peacockiem i Paulem Motianem w kompilacji „When Will The Blues Leave”, czy Buddy Guy z materiałem „Skin Deep”. Świetne oddanie wszelkiego rodzaju opartego o prace w średnim zakresie częstotliwości instrumentarium, czyli monumentalny fortepian, pełen barwy, energii i oczywiście z informacją o strunie i pudle kontrabas, powodowało, że w najmniejszym stopniu nie przeszkadzało mi wspomniane lekkie zaokrąglenie krawędzi dźwięku z wyjścia lampowego. Po prostu zanurzałem się w tej twórczości bez prób wybierania co lepszych kawałków, tylko słuchałem od przysłowiowej deski do deski. Owszem, atak był lekko kulturalniejszy, jednak na przekór potencjalnym przewidywaniom nie posiadał oznak ospałości. Podobnie zniewalał mnie wywołany do tablicy Buddy Guy. Jednak w tym przypadku muzyk do zaczarowania mojej bardzo wyczulonej na zbytnie uśrednienie przekazu duszy melomana używał swojego głosu. Oczywiście w całej jego muzycznej opowieści niebagatelną rolę odgrywała również obsada instrumentalna, jednak z racji potencjalnego powtarzania pochwał zaczerpniętych z trio Paula Bley’a wspominam tylko o frontmanie.
Naturalnie to są tylko tak na szybko przywołane do tablicy, najlepiej wypadające około jazzowe i bluesowe przykłady, gdyż w podobnym tonie wybrzmiewał również dobrze nagrany rock. Dlaczego tylko dobrze nagrany? I tutaj w mojej ocenie umiejętności sonicznych przedstawiciela Francji dochodzimy do drugiego „ja” testowanego odtwarzacza. Mianowicie w swej złośliwości postanowiłem zderzyć go z materiałem grupy Slayer. Jak wieść gminna niesie, panowie nie przebierając w słowach mają gdzieś jakość realizacji swoich popisów, co często natychmiast okazuje się być jeśli nie niesłuchalne, to przynajmniej zmusza okopanego w postanowieniu przebrnięcia przez lubiany materiał słuchacza, do decyzji walki o jakiekolwiek zrozumienie rozgrywających się w jego pokoju wydarzeń scenicznych. Co mam na myśli? W najprostszych słowach w zdecydowanej większości fan danego zespołu odczytuje intencje artystów z dostarczonej w etui płyty książeczki, lub sam dopowiada sobie wykrzyczane kwestie wokalne i zlane w jedną papkę interwały instrumentalne. I niestety w poprawie odbioru tego typu orgii zazwyczaj nie pomaga nic. Jednak określenie zazwyczaj nie oznacza nigdy, Co mam na myśli? Oczywiście w odruchu ratunku przed bólem uszu postanowiłem zrezygnować z lampowego stopnia wyjściowego. Efekt? No nie, nie zrobiło się bajecznie niczym realizacje rodem z masteringu XRCD24 oficyny JVC, ale ku mojemu zaskoczeniu muzyka nagle zdawała się być zrozumiała i nawet w pewien sposób porywająca. Przy okazji ostrzejsza w brzmieniu, ale przecież w takim duchu powstawała, dlatego nawet jeśli to nie była moja codzienna bajka, z nutką przyjemności, dla potwierdzenia zauważonej poprawy odtwarzania muzyki buntu zapodałem sobie kilka zrealizowanych w podobnym tonie srebrnych krążków. Jednak przypominam, to był margines moich doświadczeń, jednak w momencie takiej odmiany słabo wydanych nagrań nie mogłem o tym nie wspomnieć, a co dla Was może okazać się ważnym elementem procesu zakupu.
Jak się okazuje, mnie najbardziej przypadła do gustu opcja malowania świata nutką lamp próżniowych. Jednak ku mojemu pozytywnemu zaskoczeniu w pierwszym kontakcie zbyt neutralna prezentacja bez szklanych baniek w torze, w obszernym dziale muzycznym – słabo zrealizowany rock – okazała się być, jeśli nie niezbędna, to co najmniej bardzo przydatna. Która twarz Métronome’a AQWO przypadnie Wam do gustu, okaże się podczas osobistych zderzeń. Ja po tych kilkunastu dniach zabawy z francuskim odtwarzaczem mogę powiedzieć jedno. Będące głównym bohaterem testu w dobrym tego słowa znaczeniu dwulicowe źródło, nie dość, że w znakomitej większości pozwoli Wam odprężyć się przy muzyce bez oglądania się na pędzący dookoła świat, w momencie chęci obudzenia się z tego co prawda przyjemnego, to jednak nie mogącego trwać wiecznie letargu, nawet przy użyciu słabego materiału muzycznego zrobi to w dobrym jakościowo stylu. A to potrafią nieliczni.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Sigma CLOCK
– Shunyata Sigma NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15. Vitus Audio SL-103
– końcówka mocy: Vitus Audio SS-103
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Dystrybucja: Koris
Cena: 12 800 € + 1 070 € lampowy stopień wyjściowy
Dane techniczne
Napęd: wykonywany na zamówienie SACD D&M z dociskiem z Delrin®
Rozdzielczość przetwornika: 32 bits / 384 kHz dual mono
Wejścia cyfrowe:
– asynchroniczne USB typ B (32/384)
– S/P DIF 75 Ω RCA x2
– AES-EBU 110 Ω XLR x2
– Optyczne Toslink x2
Wyjścia cyfrowe:
– I²S HDMI
– S/P DIF 75 Ω RCA
– AES-EBU 110 Ω XLR
– Optyczne Toslink
Wyjścia analogowe:
– para RCA: 1.4/2.5/3 V RMS @0dB – 47 kΩ
– para XLR: 1.4/2.5/3 V RMS @0dB – 600 Ω
– opcjonalne wyjście lampowe z dedykowanej płytki
Pobór mocy: 40 VA
Wymiary (S x W x G): 425 x 130 x 415 mm
Waga: 15 kg