1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Octave V 110 SE + Super Black box

Octave V 110 SE + Super Black box

Link do zapowiedzi: Octave V 110SE

Opinia 1

Pierwszy kontakt za 110-ką uzbrojoną w kwadrę lamp KT-150 mieliśmy już w październiku ubiegłego roku i prawdę powiedziawszy nic nie wskazywało, żeby w jej teście miało nam cokolwiek przeszkodzić. Jednak tuż przed „produktową” sesją fotograficzną otrzymaliśmy z Nautilusa – krakowsko – warszawskiego dystrybutora marki informację, że model ten właśnie jest wycofywany a jego miejsce lada moment ma zająć gruntownie przeprojektowana wersja z dopiskiem SE. Dlatego też zamiast sztucznie utrzymywać przy życiu model właśnie odchodzący do lamusa grzecznie spakowaliśmy posiadany na stanie egzemplarz, odesłaliśmy gdzie trzeba i uzbroiliśmy się w cierpliwość. Jak się jednak okazało ów „lada moment” nieco się przeciągnął i suma summarum dopiero teraz z radością możemy z Państwem podzielić się własnymi obserwacjami z użytkowania najnowszej inkarnacji Octave V 110 SE. Jednak w ramach rekompensaty recenzja nie będzie dotyczyć li tylko samego wzmacniacza, lecz również opcjonalnie dostępnego modułu zasilającego Super Black box.

Jak, mam cichą nadzieję, widać na powyższych zdjęciach, które w przeciwieństwie np. do tych wykorzystywanych przez Naszą Szanowną Konkurencję (HFC) pokazują rzeczywisty obiekt niniejszego testu a nie stockowe materiały prasowe (z lampami KT120), V 110 SE idealnie wpisuje się w niemiecki kanon piękna lata temu zaprezentowany szerokiemu gronu zainteresowanych przez Andreasa Hofmanna. Nieco industrialna bryła nie jest, jak u większości lampowców, płaską platformą noszącą na swym grzbiecie oczywistą „szklarnię” i kubki traf, lecz dzięki prostemu zabiegowi konstrukcyjnemu nieco bardziej skomplikowanym obiektem audiofilskich westchnień. Oczywiście niewysoki front zdobią jedynie dwa pokrętła –lewe pełniące rolę selektora źródeł i prawe odpowiedzialne za regulację siły wzmocnienia, oraz centralnie umieszczone czernione okno pseudo wyświetlacza za którym ukryto informacyjne diody wskazujące nie tylko aktywne źródło, co stan pracy jednostki i … poprawność parametrów pracy lamp wyjściowych. Tak tak, po raz kolejny Octave nie posiadając automatycznej regulacji biasu pozwala nawet osobom zupełnie nieobeznanym z materią spokojnie sobie z owym zagadnieniem poradzić. Wystarczy bowiem przełączyć wzmacniacz w tryb pomiarowy (pozycja BIAS) a następnie zgodnie z instrukcją zinterpretować wyświetlane kombinacje kolorystyczne (czerwone, zielone, żółte) diod przypisanych konkretnym lampom pracującym w stopniu wyjściowym, a jeśli odczyty odbiegają od zalecanych wartości to z pomocą znajdującego się w komplecie śrubokręta owe wartości skorygować. Od razu nadmienię iż otwory regulacyjne znajdują się w szybce displaya, więc ergonomia całej operacji jest idealna. Płaszczyznę górną podzielono na umowne trzy strefy. Pierwszą linię frontu podniesiono niemalże do poziomu górnej krawędzi płyty czołowej a następnie wydrążono w niej otwory umożliwiające wpuszczenie w nie trzech lamp sekcji przedwzmacniacza. Efekt wizualny takiego posunięcia jest nad wyraz ciekawy gdyż postronny obserwator widzi tylko ok. dwucentymetrowe szklane łepki stanowiące przedpole dla kwadry zamocowanych w wyściełanym szczotkowaną blachą wąwozie lamp KT-150, za którymi z kolei wznosi się pionowa ściana prostopadłościennej osłony transformatorów. Włącznik główny umieszczono na lewym boku.
Plecy Octave nie pozostawiają złudzeń, że producent do tematu podszedł w sposób bezkompromisowy i o czymś zapomniał. Mamy zatem nie tylko możliwość sterowania trybem pracy wzmacniacza za pomocą przełącznika hebelkowego i wybór pomiędzy standardowym (Eco off), trybem Eco (Eco on) i Amp off zalecanym w czasie używania jedynie sekcji przedwzmacniacza, następnie wejścia na (opcjonalny) wbudowany phonostage MM/MC ze stosownym zaciskiem uziemienia i przełącznik mocy oddawanej przez stopień wyjściowy (Low 70W i High 110W). Od razu uwaga natury technicznej. Ustawienie High dedykowane jest dla lamp KT120 i KT150, natomiast LOW dla KT88. 6550, KT90 i KT100.
Piętro niżej, w równym rządku, ulokowano trzy pary wejść liniowych RCA, parę wyjść do rejestratora analogowego, parę wejść dla kanałów przednich w źródłach wielokanałowych, regulowane wyjście z przedwzmacniacza i już w standardzie XLR kolejne wejście liniowe. Zmierzając ku prawemu narożnikowi napotkamy solidne, pojedyncze terminale głośnikowe, port dla zewnętrznego zasilacza i zintegrowane z bezpiecznikiem gniazdo zasilające IEC. Oczywiście w komplecie nie zabrakło nad wyraz pancernego a przy tym minimalistycznego pilota zdalnego sterowania wyposażonego jedynie w dwa duże przyciski umożliwiające regulację głośności.

Warto również nadmienić, iż V 110 SE jest pierwszym urządzeniem Octave oferującym zdolność dopasowania parametrów pracy do podpiętych pod nie głośników. Otóż użytkownik bądź to na drodze empirycznej, czyli odsłuchów, bądź bazując jedynie na dostępnych charakterystykach posiadanych kolumn ma możliwość wyboru trzech wartości współczynnika tłumienia – LOW, MED i HIGH, które dokonuje się poprzez wymianę pojedynczej lampy w sekcji przedwzmacniacza – sterującej opisanej przez Octave jako V5 (skrajna prawa). W telegraficznym skrócie 110-ka prosto po wyjęciu z pudełka jest fabrycznie ustawiona w trybie „MED” z zamontowaną ECC 81 (12AT7) produkcji Tung-Sola. Zgodnie z zapewnieniami producenta „ustawienie to jest optymalne dla współczesnych kolumn wyposażonych np. w duże głośniki średniotonowe, z wyraźnie wznoszącą się charakterystyką impedancji w zakresie środka pasma”. Ustawienie HIGH – czyli z lampą ECC 83 (12AX7) i tu kolejny cytat „sprawdzi się idealnie w przypadku głośników elektrostatycznych (dipolowych), które zazwyczaj mają bardzo niską impedancję w zakresie średnio-wysokotonowym – wyższy współczynnik tłumienia doskonale skoryguje tutaj typowy spadek efektywności w zakresie wysokotonowym. A z kolei tryb LOW i lampa ECC 82 (12AU7) dedykowane są konstrukcjom wysokoefektywnym (także tubowym), którym zdarza się zabrzmieć ostro i inwazyjnie przy pracy ze wzmacniaczami o standardowym lub wysokim współczynniku tłumienia. Od razu nadmienię, że podczas redakcyjnych testów zdecydowaliśmy się na tryb fabryczny – MED, dzięki czemu w obu naszych systemach wzmacniacz pracował na takich samych ustawieniach.

Gruntowne odświeżenie trzewi i znaczące zwiększenie wydajności sekcji zasilającej sprawiły, iż oznaczona dopiskiem SE 110 zyskała nie tylko drugi oddech, co wręcz drugą młodość. Niby i przy poprzedniej wersji można było korzystać z dobrodziejstw pisankopodobnych baniek KT150, jednak po pierwsze po implementacji ww. wielkanocnych jaj niemożliwym stawało się założenie ochronnej klatki, co przy małych dzieciach, bądź domowych, luźno wałęsających się po domu zwierzakach okazuje się koniecznością a po drugie znacząco wzrastała temperatura, do jakiej po kilkudziesięciu minutach pracy, dochodziła obudowa. Tymczasem V 110 SE nawet po kilkunastogodzinnych odsłuchach (były dni, gdy katowałem ją po 14 godzin ciągłego grania) była w tzw. temperaturze pokojowej. Oczywiście nie licząc samych lamp i osłony sekcji przedwzmacniacza. W dodatku nawet bez wspomagania Super Black boxem dynamika i wolumen generowanego przez tytułową integrę budziła mój niekłamany podziw i szacunek. Począwszy od włączonej niejako na rozgrzewkę a bezlitośnie wgniatającej w fotel „13” – ki Black Sabbath na patetycznie symfonicznych „Rhapsodies” pod Stokowskim ani razu nie udało mi się przyłapać Octavy nawet na najmniejszej próbie odpuszczenia czy to najniższych składowych, czy impetu uderzenia. Można byłoby wręcz przypuszczać, że pod względem właśnie bezpośredniości i bezwzględności ataku już, przynajmniej na rozsądnych pułapach cenowych, raczej nie da się więcej w tej materii osiągnąć i byłaby to prawda gdyby nie … dostarczony wraz z niemiecką integrą Super Black box, który 110-kę wprowadza na zupełnie inną orbitę możliwości. Jak się bowiem okazuje dziesięciokrotnie zwiększający pojemność filtrującą SBb czyni cuda większe aniżeli cena w jednej z ogólnopolskich sieci obuwniczych. Dźwięk dostaje bowiem takiego rozpędu jakby nie tylko legendarny Chuck Norris, ale sam Ronaldo potraktował go „z buta”. Poprawie ulega dosłownie wszystko, ze wspomnianą dynamiką i rozdzielczością włącznie. A właśnie. Niby bez wspomagania Octave’a świetnie sprawdza się podczas cichych wieczorno – nocnych odsłuchów, to dopiero podpięcie SBb pookazuje, że wcześniej nam się tak tylko zdawało, gdyż dopiero teraz wkraczamy w świat niuansów, półcieni i mikro detali zarezerwowanych wyłącznie dla amplifikacji z najwyższej półki. Powiem wręcz, że akurat na tym polu Octave deklasuje nawet nomen omen świetnego Accuphase’a E-470 , czy Ayona Spitfire . Po prostu wystarczy usiąść, włączyć „Misa Criolla” Ramireza z Mercedes Sosą i poczuć prawdziwe sacrum towarzyszące kreolskiemu misterium. Jeśli dodamy do tego fenomenalne odwzorowanie zarówno akustyki pomieszczenia, jak i samego ustawienia wokalistów jasnym stanie się, że do czasu aż nie wybrzmią ostatnie dźwięki zarejestrowane na tym albumie nikt nie ruszy się ze swojego miejsca. Myliłby się jednak ten, kto podświadomie oczekiwałby stereotypowo i jak widać na załączonym obrazku zupełnie niesłusznie, przypisywanych Octave zbytniej analityczności, czy wręcz kliniczności. Nic z tego drodzy Państwo. Czasy, gdy powstające w Karlsbad urządzenia określano mianem lampowych tranzystorówi dawno temu odeszły do lamusa. Obecnie jest to niezwykle homogeniczny konglomerat jedwabistej gładkości, nasyconych i soczystych barw ujętych w karne ryzy motoryki oraz sprężystego, lecz niezwykle nisko schodzącego basu. W dodatku jest to wzmacniacz obok którego wszyscy miłośnicy zrealizowanych z iście hollywoodzkim rozmachem ścieżek dźwiękowych po prostu nie powinni przejść obojętnie. I wcale nie chodzi tu o atakujące nasze trzewia iście kakofoniczne spiętrzenia dźwięków z „300: Rise of an Empire” Junkie XL, gdyż w zupełności wystarczy niezwykle zróżnicowany pod względem tempa i dynamiki klasycznie symfoniczny „Maleficent” Jamesa Newtona Howarda, aby zorientować się, że wpiąwszy w tor Octave 110 SE z Super Black boxem raz na zawsze pozbyliśmy się problemu z kompresją nawet na niemalże koncertowych poziomach głośności. Oczywiście o ile nasze kolumny zdołają tylko takiemu wyzwaniu podołać.
Tytułowy lampowiec to jednak nie tylko wykop, spektakularność i fenomenalny wgląd w nagranie, gdyż bez najmniejszego problemu zdolny jest przemienić się w prawdziwego mistrza klimatu i nastroju. Co prawda włączając „Quelqu’un m’a dit” Carli Bruni miałem pewne obawy, czy aby na pewno ex-modelka powinna się na testowej playliście pojawić, lecz zaledwie po kilku gitarowych akordach i wyszeptanych zmysłowo matowym głosem frazach nie miałem najmniejszych wątpliwości, ze mój wybór był trafny. 110-ka zamiast piętnować braki czy to wokalne, czy warsztatowe i realizatorskie skupiła się bowiem na podkreślaniu intymności nagrania. Reprodukowała niemalże holograficzny obraz Bruni z takim pietyzmem i podsuwała go na tak nieznaczną odległość, że „oczyma duszy” widziałem jak wiotka Włoszka pochyla się nad moim ramieniem, by wyszeptać kolejne wersy. Elektryzująca wizja, nieprawdaż? Wróćmy jednak na ziemię. Na ww. albumie ilość sybilantów sprawia, że na większości systemów wypada on mocno szeleszcząco. Tymczasem Octave nie odfiltrowując i nie zaokrąglając ich potrafiła osiągnąć poziom realizmu znany nam z życia codziennego. Przecież rozmawiając twarzą w twarz z osobą sepleniącą nie słyszymy, bądź może lepiej byłoby powiedzieć, nie odbieramy jego wady wymowy jako czegoś definitywnie nieprzyjemnego i raniącego nasze uszy. Podobnie jest przecież z instrumentami smyczkowymi, które „na żywo” charakteryzuje natywna chropawość i szorstkość, które odbieramy jako oczywiste i im właściwe. Zaciera się zatem cienka granica pomiędzy standardowym, biernym odsłuchem a czynnym – fizycznym uczestnictwem (oczywiście w roli widza) w konkretnym spektaklu muzycznym.

Czyżbyśmy mieli zatem do czynienia z amplifikacją idealną i doskonałą? Niestety w tym momencie muszę ze smutkiem stwierdzić, że nie, ale droga jaką obrało Octave jest w 100% zgodna z moim poczuciem piękna i realizmu. A czemu Octave V 110 SE z Super Black box ideałem nie jest? Nie jest, bo być nie może. Musi bowiem uznać wyższość m.in. flagowego, dzielonego seta Jubilee. Jest jednak zadziwiająco blisko wstąpienia na rodzinne podium a biorąc nieprzyzwoicie korzystną relację jakość/cena wydaje się wręcz idealną propozycją dla wszystkich tych, którzy pragnąc osiągnąć we własnych czterech kątach iście high-endową jakość muzycznych doznań kierują się zarówno słuchem, jak i rozsądkiem a zakup tytułowej amplifikacji z turbodoładowaniem wszystkie powyższe kryteria spełnia z nawiązką.

 

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-35
– Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY; Convert Technologies Plato Lite
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips

Opinia 2

Prawdopodobnie zauważyliście, iż od jakiegoś czasu świat audio usilnie zmusza nasze amplifikacje do oddawania coraz to większych mocy. Oczywiście podyktowane jest to zapotrzebowaniem na Waty najnowszych, bardzo obciążających je zespołów głośnikowych. I teoretycznie nie było w tym nic dziwnego, dopóki to polowanie na moc dotyczyło piecyków tranzystorowych. O co chodzi? O nic innego, jak obecna pogoń za dostarczanym do kolumn prądem z przecież dla wielu przeciwników ułomnych wzmacniaczy lampowych. Do niedawna temat wydawał się prosty. Lampa to zabawa z kolumnami łatwymi do napędzenia, a tran prawie nieograniczony przyziemnymi sprawami jak wydajność prądowa pozwalał na zdecydowanie większą wolność wyboru paczek. Niestety, świat idzie do przodu i konstruktorzy potomków radiostacji z II Wojny Światowej stwierdzili, iż nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa. Ok., wolno im. A jak to realizują? Gdy spojrzymy na rynek, okaże się, że są dwa nurty osiągnięcia zadanego celu. Jeden to konstruowanie coraz to nowszych, czasem bardzo rozbudowanych projektów, a drugi w momencie przekonania pomysłodawców o solidności konstrukcyjnej dotychczasowego modelu temat dodatkowej energii zamyka wymiana lamp na mocniejsze i drobna korekta obsługujących je prądów. Oczywiście, to nie jest tak, że do tej pory nic się w tej materii nie działo, gdyż ów proces już jakiś czas trwa, ale obecnie nabrał wiatru w żagle. To jest na tyle mocny trend, że nawet nie zdążyliśmy się obejrzeć, gdy niegdysiejsze owiane kultem i namaszczone sznytem wizualnym lampki KT88 obecnie swoim oznaczeniem dogoniły cyferkę 150 i przybrały postać wielkanocnego jajeczka. A to wszystko w imię dorównania uważanym przez wielbicieli lamp w torze za bezduszne tranzystorom. Nie wiem, czy się ze mną zgodzicie, ale przypomina mi to lansowany w Europie nurt „Gender”, gdyż z jednej strony lampiaki nie wiedzieć czemu zaczęły poszukiwać dużych mocy, a z drugiej ostatnio słuchałem kilka konstrukcji półprzewodnikowych w tym aspekcie stawiających na ilościowy minimalizm. Po prostu świat oszalał. Nie wiem, co na dłuższą metę z tego wyniknie, ale osobiście będąc nastawionym do tematu dość konserwatywnie unikałbym trudnego do zrealizowania szukania w szklanych bańkach czegoś, co jest domeną tranzystorów. Owszem, zawsze się da, ale czy warto? I właśnie o tym będziemy dzisiaj dywagować. Zatem zapraszam na sprawozdanie z pola walki najnowszej odsłony niemieckiego wzmacniacza lampowego OCTAVE V 110 SE, wspomaganego firmowym bankiem dodatkowych kondensatorów SUPER BLACK BOX ze stacjonującą u mnie rodem z Japonii tranzystorową myślą techniczną. A co takiego ciekawego niesie ze sobą ów piec? Oczywiście spinając cały dotychczasowy tekst w nadającą mu klamrę oznajmię, że w testowej wersji zaproponowano najnowsze, pozwalające wykrzesać jeszcze więcej niż dotychczas mocy lampy KT 150. Co prawda z tego co udało mi się dowiedzieć, nie obyło się to bez drobnych zmian układu elektrycznego, ale suma summarum baza jest ta sama, dlatego możemy mówić o kolejnej wersji znanego już od kilku lat produktu teraz oznaczonego dodatkowym piktogramem „SE”. Puentując wstępniak dodam, iż rzeczoną V110-kę w moich okowach zawdzięczamy krakowsko-warszawskiemu dystrybutorowi Nautilus.

Bryła tytułowego wzmacniacza swoim wyglądem bardzo mocno nawiązuje do typowych konstrukcji lampowych, czyli przód górnej płaszczyzny jest czymś w rodzaju platformy dla wykorzystanych w układzie elektrycznym lamp próżniowych, a tył górującym nad nimi pojemnikiem na obsługujące wzmacniacz transformatory. Dla przełamania wyglądu opatrzonego przez wielokrotne powielanie przez innych producentów wyglądu skrzynki wzmacniacza środkowy segment obudowy z lampami mocy (w tym przypadku KT150) w stosunku do jego przedniej części z lampami sterującymi tworząc pewnego rodzaju kanion lekko obniżono. Front ubrano w dwie usytuowane na zewnętrznych flankach funkcyjne gałki (lewa wybór wejść i wprowadzanie w stan sprawdzania prądów podkładu lamp mocy, a prawa głośność) i centralnie umieszczony, informujący nas o stanie urządzenia wyświetlacz. Gdy spojrzymy na tylny panel przyłączeniowy, z przyjemnością odnotujemy, iż znajdziemy tam kilka wejść liniowych w standardzie RCA, jedno XLR, wejście na przedwzmacniacz gramofonowy, przelotkę PRE-OUT, pojedyncze terminale kolumnowe, gniazdo zasilające i port dla podłączenia wspomnianego POWER BOX-a. Jeśli chodzi o wygląd tego ostatniego, temat jest banalny, gdyż jest to zwyczajna aluminiowa skrzynka z diodą na froncie i na stałe zamocowanym kablem spinającym go z docelowym wzmacniaczem. Jak widać, prostota, prostota i jeszcze raz prostota. A jak to się ma do możliwości sonicznych, postaram się w miarę zwięźle zaprezentować w poniższym tekście.

Cóż takiego stało się, gdy z 200W z tranzystora przerzuciłem się na połowę tegoż watażu z lampy? Zdziwiłby się ten, kto sądzi, że idąc za powielanym stereotypem na temat Octave dźwięk nie tętnił próżniowym brzmieniem. Owszem, wyroby tego producenta często postrzegane są jako lampowo grające trany, ale recenzowany piec przy dobrym panowaniu nad rzetelnością oddania niuansów wirtualnej sceny muzycznej zdawał się zgrabnie omijać tę szufladę, gdyż przez cały przyjemnie spędzony z nim czas dźwięk nosił wyraźny nalot szklanych baniek. Co dziwne, przy dobrej plastyce odnotowałem lekkie cofnięcie się nasycenia średnicy. Nie, żeby nagle rwać włosy z głowy, ale w tym aspekcie delikatnie przypominał, iż lampa lampą, jednak według niego zbytnie przesłodzenie projektu muzycznego też nie jest zbyt dobrym rozwiązaniem. Tutaj uspokajam, owszem, to było słychać, mimo to ogólne postrzeganie brzmienia nic na tym nie cierpiało celując jedynie w nieco inny sznyt grania. Oczywistym faktem przyjemnie brzmiącego wpływu lampek w torze było balsamiczne złagodzenie rysunku poszczególnych bytów na scenie. Czy to dobrze, czy źle zależeć będzie od obozu, który okupuje dany opiniodawca. Jednak co ważne, przy wszystkich wyartykułowanych niuansach rozbudowanie w wektorach szerokości i głębokości goszczącej artystów sceny muzycznej nie pozostawiało nic do życzenia. Owszem, słyszałem zdecydowanie większe połacie tylnych planów, ale to pociąga za sobą dramatycznie większe wydatki, dlatego prezentację recenzowanego wzmacniacza oceniam na bardzo dobrą. Na tyle dobrą, że nawet podczas bardzo wymagających realizacji Jordi Savalla ani razu nie złapałem V110-ki na problemach oddania wielkości kubatury kościelnej, w jakich często realizuje swoje projekty. Ale od razu zaznaczam, mówię o wielkości, a nie oddaniu panującej tam aury, gdyż dla mnie są to nieco inne kwestie. O co chodzi? Już wyjaśniam. Weźmy na przykład koncertową realizację „Llibre Vermell De Montserrat”. We wszystkich zakamarkach sonicznych tego wydarzenia propozycja Octave radziła sobie wyśmienicie. Gładkość wokalistyki, brak szorstkości w brzmieniu poszczególnych instrumentów, ba nawet wspomniane gdzieś na początku delikatne przesuniecie w górę środka ciężkości średnich tonów było bez znaczenia. Jedynym, czego mi w tym odtworzeniu gdzieś w głębi duszy brakowało, to będąca pochodną lamp w torze nieco inna niż z mojego tranzystora świeżość dźwięku. To zaś powodowało, iż momentami odczuwałem braki w oddaniu panującego podczas koncertu chaosu w przestrzeni pomiedzy posadzką, a sklepieniem budowli. Jaki chaos? Jak to jaki. Przecież osiągana przez kościoły wysokość zawsze wprowadza niekontrolowane, trudne do pełnego opanowania podczas nagrywania żywo odbicia od ścian, a tym przypadku nie należy zapominać dodatkowo o licznie zgromadzonej publiczności. Oczywiście mówię teraz o niuansach, jednak w naszej zabawie one są bardzo ważne, dlatego o nich wspominam. Niemniej jednak nie przejmujcie się, mam rozwiązanie. Aby idealnie wykrzesać z każdej płyty wspomniane artefakty, nie musimy daleko szukać. Wystarczy udać się do dystrybutora i nabyć topowy model tego brandu – Jubilee i temat jakości dźwięku we wszystkich zakresach mamy rozwiązany. Tymczasem, jeśli nasze drogi biegną przez zadane przez tytułowy wzmak rejony cenowe, musimy liczyć się z kompromisami. I nie wpadajcie w rozpacz, gdyż bez względu na osobiste uwielbienie tego co mam na co dzień, wiem, że to również jest pewien zbiór trudnych dla konstruktora ograniczeń decyzyjnych. Ok. zostawmy bardzo wymuskaną realizacyjnie muzykę dawną i przejdźmy do bardziej przyziemnych nurtów muzycznych, jakim w drugiej kolejności będzie free-jazz w wydaniu Jona Zorna i jego krążka „Masada Live In Sevilla 2000”. W tym przypadku mimo słuchania kolejnej kompilacji koncertowej wrażenie braku bycia tam i wtedy odeszło w niepamięć. Naturalnie, masa dęciaków mogłaby być nieco większa, ale szaleństwo repertuarowo-wykonawcze spychało analizowanie podobnych spraw na całkowity margines. I powiem szczerze, gdy ostre traktowanie rysunku instrumentów przez mój zestaw zawsze bardzo mnie cieszy, to homogeniczna prezentacja w wydaniu niemieckiego bohatera również dostarczyła mi wiele ciekawych doświadczeń sonicznych tworząc jedynie nieco przyjaźniejszy dla ucha posmak gładkości. Zostawiając wątek wyrazistości poszczególnych dźwięków dodam, iż implementacja najmocniejszej odmiany lamp ze stajni KT (w tym przypadku KT150) pozwoliła wzmacniaczowi bardzo swobodnie panować nad dolnymi partiami pasma akustycznego. Dlaczego to ważne? Wyobraźcie sobie pełen szaleństwa pasaż szybkich szarpnięć strun kontrabasu. Gdy nad samą ostrością ich ataku można przejść w dość swobodny sposób do porządku dziennego (jeden lubi żyletki w eterze, a inny polewę lukrową), to brak kontroli nad wybrzmiewaniem strun, a nie daj Boże grania samym rozlazłym pudłem rezonansowym spowodowałoby jedną długotrwałą „bułę”, a nie realizację zapisanych gdzieś w głowach artysty składających się w całość poszczególnych ich ataków. W tym temacie Octave stanął na wysokości zadania. Zatem w jakich rejonach muzycznych powinniśmy bliżej przyjrzeć się niemieckiej myśli technicznej? Jedyne co przychodzi mi do głowy i co nausznie sprawdziłem, jest muzyka elektroniczna. I tutaj również uczulam na nie branie moich słów jako wyroczni, tylko zachęcam do osobistej konfrontacji. Co by jednak nie mówić, zawsze posmak lampy odciśnie piętno na wszelkich przestrach, piskach i przeszkadzajkach, dlatego też tylko od stopnia zafiksowania na odpowiednio mocne niszczenie swojego narządu słuchu zależeć będzie subiektywna ocena danej prezentacji. Ja odebrałem ją jako dobrą, ale wiem, że ortodoksyjni fani mogą się buntować i nie pomoże tutaj dobra kontrola nad niskimi pomrukami i swoboda w środkowej części pasma. Dla nich ważne będzie z założenia oczekiwane zmęczenie narządów słuchu, a nie jak w przypadku Octave V110SE odpoczynek ośrodków mózgowych podczas słuchania przyjemnie podanej muzyki.

Jak w skrócie opisałbym testowany wzmacniacz zintegrowany Octave V 110 SE? Tak, otrzymujemy większą moc, za sprawą której odczuwamy więcej swobody w generowaniu świata muzyki. Idźmy dalej. Ów przyrost mocy, co również jest nie do przecenienia, znacznie powiększa wachlarz współpracujących z nim kolumn. Ale według mnie jeden aspekt wybija się ponad wszystko. Jaki? Przy wkraczających już w rejony konstrukcji tranzystorowych zapasach energii V110-ka nie zapomina o swoich korzeniach. To zaś sprawia, że gdy tylko jest ku temu dobra sposobność nadania muzyce elementów magii, bez nachalnej dominaty implementuje we wzmacniany dźwięk zarezerwowany dla szklanych baniek posmak intymności, gładkości i homogeniczności. Zatem w obliczu takiego stawiania sprawy, czy z naszym bohaterem wszystkim będzie po drodze? Nie jestem alfą i omegą, ale biorąc pod uwagę moje mocno nastawione na gęstość przekazu i granie papierem kolumny jestem w stanie stwierdzić, iż docelowy system musiałby być ukierunkowanym w stronę przegrzania i przysadzistości zlepkiem nieudanych decyzji zakupowych, aby mocna 110-ka nie potrafiła wykrzesać z niej odpowiedniej dawki witalności. Jednak czy mój wywód jest choćby w najmniejszym stopniu trafny, potwierdzą jedynie Wasze osobiste przygody, do czego serdecznie zachęcam.

 

Jacek Pazio

Dystrybucja: Nautilus / Octave.pl
Ceny:
Octave V 110 SE: 29 900 PLN
Super Black box: 9 900 PLN

Dane techniczne:
Octave V 110 SE
Lampy: 4 x KT150, 2x Electro Harmonix ECC 81(12AT7), Tung-Sol ECC 81 (12AT7)/ ECC 82 (12AU7) / ECC 83 (12AX7)
Konfiguracja: Push-pull
Wykończenie: Aluminium w kolorze srebrnym lub czarnym
Dodatkowe moduły: Zasilacze Black-Box lub Super Black Box, moduł przedwzmacniacza gramofonowego MM / MC
Wejścia: 1 x XLR, 5 x RCA, 1 x RCA (AV), 1 x gramofonowe (opcja)
Moc wyjściowa: 2 x 110 W (sinus), 2 x 130 W (maks.) / 4 Ω
Wzmocnienie (LOW/MED/HIGH): 34dB / 37 dB / 38 dB
Współczynnik tłumienia (LOW/MED/HIGH): 5 / 7,2 / 10
Pasmo przenoszenia: 20 Hz – 70 kHz, 90 W, -1 / -3 dB; 5 Hz – 70 kHz, 10 W, -0 / -2 dB
Zniekształcenia harmoniczne (THD): <0,1 % (10 W / 4 Ω)
Stosunek sygnał / szum (S/N): >100 dB
Minimalne obciążenie: 2 Ω
Czułość wejściowa: 270 mV (RCA)
Impedancja wejściowa:: 50 kΩ (RCA), 25 kΩ (XLR)
Przesłuch międzykanałowy: 55 dB
Poziom napięcia wyjściowego PRE: 5 V
Impedancja wejściowa: MC: 500 Ω, MM: 47 kΩ
Pobór mocy: <20 W (tryb Eco), 190 W (bez sygnału muzycznego), 500 W (pełna moc)
Wymiary (S x W x G): 451 x 175 x 415 mm (490 mm po podłączeniu Black Boxa)
Waga: 22.7 kg

Super Black Box
Wymiary (S x W x G): 203 x 149 x 360 mm
Waga: 7,5 kg
Przewód zasilający: 90 cm

System wykorzystywany w teście:
– źródło: Reimyo CDT – 777 + DAP – 999 EX Limited
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond, Harmonix SLC, Harmonix Exquisite EXQ
IC RCA: Hijri „Milon”,
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, X-DC SM Milion Maestro, Furutech NanoFlux – NCF, Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints „ULTRA SS”, .Stillpoints ”ULTRA MINI”
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Pobierz jako PDF