Opinia 1
Choć na pierwszy, a nawet na drugi rzut oka tytułowe kolumny do złudzenia przypominają jakiś czas temu oceniane u nas konstrukcje, to tylko pozory. Owszem, obudowa oraz większość wykorzystanych do powstania tego modelu półfabrykatów jest bliźniacza – mowa o budowie skrzynki, przetwornikach i ogólnym uzbrojeniu konstrukcji, ale jak to mówią, diabeł tkwi w szczegółach. A owym szczegółem – lekko wyprzedzając fakty powiem bez ogródek, że zmieniającym całkowicie ich brzmieniowy wizerunek – jest zwrotnica. Według konstruktorów dzięki odpowiedniemu strojeniu każdego podzakresu pracy pozwalająca im zmieścić z pełnym spektrum znakomitego dźwięku w zdecydowanie mniejszych, aniżeli wcześniej goszcząca w naszych progach wersja kubaturach. Poprzednie starcie pokazało ten model w estetyce mocnej esencjonalności, co w połączeniu z niedoszacowanymi metrażami pomieszczeń poprzez pewnego rodzaju duszenie się w nich El Diablo mimowolnie mogło nieco ograniczać grupę docelową. Dlatego też mając na uwadze oczekiwania istotnej populacji melomanów Duńczycy postanowili sprostać zadaniu i dzięki ich pracy, oraz działaniom chełmżyńskiego dystrybutora Quality Audio tym razem przyjrzymy się nowej, co ważne równolegle pozycjonowanej w cenniku obok swoistych bliźniaczek, dedykowanej do lokali poniżej 35 m² opcjonalnej wersji Peak Consult El Diablo.
Jak zdążyłem wspomnieć, prezentowane dziś duńskie diabły w technicznych tematach obudowy oraz wykorzystania i usadowienia w niej przetworników są powieleniem bliźniaczek. Oczywiście działania inżynierów w sferze obudowy opiewają na minimalizację równoległych ścianek i wagę kolumny na poziomie 90 kg, co jest planowaną walką ze szkodliwymi wibracjami i falami stojącym wewnątrz. Jeśli chodzi zaś o zaprzęgnięte do pracy przetworniki, mamy do czynienia z opracowanymi własnym sumptem głośnikami dla basu i średnicy spod znaku Audio Technology, natomiast wysokie tony oddano w ręce Scan Speak-a. Oczywiście idąc za informacjami ze wstępniaka potwierdzam, iż całkowicie została przeprojektowana zwrotnica. Ale to nie jedyne zmiany. Jak unaoczniają fotografie, dostarczone do testu konstrukcje, pokazują propozycję innego, aniżeli dotychczas mieliśmy u siebie na testach bez względu na model kolumny wykończenia. W wersji testowej zamiast zwyczajowego, fantastycznie się prezentującego, ale czasem przez klientów niechcianego drewna, z wielu różnych propozycji zaproponowano nadający sznytu elegancji kolumnom lakier fortepianowy. Oczywiście standardowo w El Diablo tylną ściankę zdobią dwa sporej średnicy porty bass-refleks oraz w dolnej części zorientowane w poziomie, wykonane według specyfikacji producenta terminale sygnałowe. W zaciskach chodzi o minimalizację ilości szkodzącego jakości dźwięku – według producenta – metalu w miejscu podłączania sygnału od wzmacniacza poprzez zastosowanie plastikowych nakrętek dociskających widełki lub poprzez stosowny otwór umożliwiających wetknięcie końcówek bananowych bezpośrednio w gorący pin zacisku. Brzmi to trochę pokrętnie, jednak zapewniam sprawa jest prosta i od strony użytkowej bez problemu akceptowalna. Naturalnie dbając o dobrą stabilizację kolumn całość posadowiono na przykręcanych do podstawy aluminiowych łapach z regulowanymi stopami. Mam nadzieję, że opisu ewidentnie wynika, iż mamy do czynienia z takim samym, tylko nieco przearanżowanym brzmieniowo pomysłem na muzykę jak poprzednie El Diablo. I gdy już wiecie, co i jak w temacie wizualizacji, w kolejnym akapicie postaram się przybliżyć Wam, jak wypadają od strony kreowanie świata muzyki.
Pierwszym, natychmiast słyszalnym aspektem sonicznym po zderzeniu z nowym wcieleniem diabłów była znacznie większa swoboda prezentacji od poprzedniczek. Zniknęła wcześniejsza, skądinąd fajna, ale jednak mocno nadająca ton wizualizowania wirtualnego świata, estetyka wyraźnego nasycenia i solidnego pakietu plastyki, dzięki czemu przekaz został jakby lekko doświetlony. Jednak nie w stylu szkodliwego rozjaśniania, tylko nadal przy utrzymaniu znakomitego operowania dolnym zakresem, zaproponowaniu soczystej, a przez to namacalnej, jednak znacznie mniej podgrzanej, dzięki czemu finalnie pokazującej więcej radości w brzmieniu średnicy, ewidentne rozmachu nabrały wysokie tony. Spokojnie, nie zaczęły wyskakiwać samowolnie przed szereg, tylko świetnie korelując z bardziej konturowym basem oraz szybciej reagującym na zmianę informacji w słuchanym repertuarze centrum pasma, cechował je większy blask, nadający odbiorowi muzyki tak lubianej przeze mnie pikanterii. Dla mnie nowe wcielenie tytułowych kolumn niosło ze sobą więcej życia. Oczywiście poprzedniczki również wypadały zjawiskowo, jednak jak pokazał ten test, próba wypełnienia przez kolumny wielkiego pomieszczenia pełnym energii dźwiękiem ma swoje reperkusje w zderzeniu ze zbyt małą kubaturą. Owszem, zawsze można dopieścić dźwięk odpowiednią konfiguracją, ale różnie się to kończy. Dlatego sekcja inżynierska tego duńskiego podmiotu poszła z duchem potrzeb znaczącej większości populacji melomanów i zaproponowała wersję grającą w typowych rozmiarowo lokalach dla potocznie zwanego Kowalskiego. Nagle kolumny zagrały od przysłowiowego „strzału”, czyli wrzucone na głęboką wodę w mój sprzętowo-kablowy set pokazały się z fenomenalnej strony. Zaproponowały bardzo dobry drive, rześkie operowanie tak ważnym dla naszego ośrodka przyswajania fonii centrum pasma, a wszystko okrasiły dźwięcznymi, co bardzo istotne, w nadającymi muzyce witalności, ale bez wycieczek w stronę nadpobudliwości wysokimi tonami. To był całkowicie inny świat. Co ciekawe, świat na tle poprzedniczek w znacznie większym stopniu pozwalający napawać się pełnym spektrum muzyki od spokojnego jazzu, po rockowe próby ogłuszenia nas mocnym uderzeniem perkusji, wirtuozerią gry soczystych gitar i ekspresją charyzmatycznej wokalizy. Oczywiście poprzednio testowana wersja kolumn również dawała takie możliwości, jednak nie ma się co oszukiwać, na tle dzisiejszego zestawu wyraźnie upiększała ten buntowniczy świat. Tytułowe kolumny bez problemu pokazały, że Slayer na płycie „Reign in Blood” raczej nie pozostawia zbyt dużego marginesu na piękno wybrzmień i krągłości swoich popisów, tylko w dobrym tego słowa znaczeniu sadystycznie, o dziwo na wyraźne, bo będące wolnym wyborem materiału do słuchania życzenie nas maltretuje. Czy to agresywnymi zmianami tempa, przeszywającym eter brzmieniem solowych popisów tak zwanych wioseł, a czasem nawet nie wykrzyczanymi, tylko wyryczanymi strofami tekstu. To ma być walka o przetrwanie i w testowym strojeniu El Diablo w najdrobniejszym aspekcie taka była. Dzięki dobremu osadzeniu w masie i wspominanej świeżości w górnych partiach pasma akustycznego epatująca odpowiednią energią i agresją. Jednak co zaskakujące, taki obrót sprawy w najmniejszym stopniu nie zubożył prezentacji drugiej strony muzycznej barykady, czyli jazzu choćby z repertuaru Tomasza Stańki „Dark Eyes”. Przekaz nie tylko nie stracił na odwzorowaniu odpowiedniej ilości energii, ale dzięki innej wersji zwrotnicy kolumny pokazały nawet większe jej zróżnicowanie w kwestii narastania i wygaszania dźwięku. Do tego doszło świetne rozwibrowanie instrumentów brylujących w już nieprzegrzanej średnicy. A całość napowietrzyła nienachalna, jednak odpowiednio wyrazista, pokazująca najdrobniejszą iskierkę blach góra pasma. Jednym słowem, wszystko zabrzmiało w estetyce większego wglądu w drobne, wcześniej lekko przykryte nasyceniem, ale jakże istotne dla tego typu muzyki niuanse. Czy to oznacza, że w brzmieniu tamtej wersji tkwi jakiś problem? Nic z tych rzeczy, gdyż jak wspominałem, to efekt innego, idealnie dopasowanego do warunków lokalowych elektrycznego przeprojektowania kolumn. I tamto i to są udane, jednakże do innej docelowej konfiguracji. Bo chyba nikt nie podniesie larum, gdy dopasowanie kolumn do danej kubatury nazwę przemyślanym strojeniem systemu. A jeśli się ze mną zgadzacie, chyba rozumiecie, co Duńczycy chcieli i w jakim stopniu udało im się ów cel osiągnąć. Dla mnie to nie tylko udany, ale wręcz fenomenalny ruch.
No dobrze, doszliśmy do puenty. Dla mnie pozytywnie zaskakującej, bowiem mimo innego podejścia do przetwarzania poszczególnych zakresów nadal skrupulatnie pokazującej wizję muzyki według Peak Consult. Duńczycy zrobili to koncertowo. Tchnęli w prezentację odpowiednią ilość witalności, czyli na dole lekko zebrali dźwięk w sobie, poprawili rozdzielczość średnicy i pokazali więcej błysku na górze, a mimo to jak to jest u nich w standardzie, muzyka brzmi esencjonalnie i namacalnie. Dlatego próbując określić grupę docelową jedynym obozem jaki może mieć z testowanymi El Diablo nie po drodze, są wielbiciele źle rozumianej wyczynowości. W przypadku ożenku z naszymi bohaterkami tego nie dostaniecie. Dostaniecie za to muzykę przez duże „M”. Ale żeby nie było, z tą jednak różnicą od poprzednio opisywanego modelu, że odtwarzaną przez kolumny zestrojone do mniejszych aniżeli poprzedniczki pomieszczeń. Gdy o tym rozmawiałem z dystrybutorem podczas jesiennej wystawy AVS – to był ich debiut na naszym rynku, nie byłem do końca przekonany, że da się to fajnie zrobić. Tymczasem podczas prób w moim systemie okazało się, że dla znających się na rzeczy Skandynawów to chleb powszedni.
Jacek Pazio
Opinia 2
Wydawać by się mogło, że o ile wśród manufaktur balansujących pomiędzy stricte komercyjną działalnością a typowym DIY pewna customizacja i będące ukłonem w kierunku oczekiwań z trudem upolowanego klienta odchyłki w obrębie danych modeli są może nie tyle normą, co dopuszczalnymi / akceptowalnymi i zarazem świadomymi praktykami, o tyle w przypadku niejako mainstreamowych wytwórców raczej mieć miejsca nie powinny. Bowiem właśnie powtarzalność jest, a przynajmniej być powinna, jedną z podstaw ich działalności i podwalinami budowania zaufania wśród odbiorców. No bo jak poważnie tratować markę, która pod jedną nazwą / jednym oznaczeniem wypuszcza urządzenia różniące się brzmieniem, użytymi komponentami i Bóg jeden wie czym jeszcze. Toż to ewidentne proszenie się o problemy i niepotrzebne dyskusje pomiędzy użytkownikami, czy nawet przypadkowymi słuchaczami udowadniającymi sobie nawzajem która prawda jest tą jedyną i zgodną ze stanem faktycznym. A tymczasem okazuje się, że i we wspomnianym high-endowym mainstreamie na takie kwiatki można trafić i dziwnym zbiegiem okoliczności właśnie nam taki przypadek kliniczny trafił na redakcyjny tapet. I to bynajmniej nie za sprawą jakiegoś nowego bytu, którego trapiące przypadłości wieku młodzieńczego skłoniły do pospiesznych zmian, lecz ewidentnie starego wyjadacza, czyli duńskiej manufaktury Peak Consult, która niejako z partyzanta i cichaczem była łaskawa wprowadzić na rynek nową i co ciekawe, z tego co udało nam się dowiedzieć, oferowaną równolegle z dotychczasową i zarazem goszczącą u nas niemalże dokładnie dwa lata temu inkarnację El Diablo. Jeśli zaintrygowała Państwa owa aberracja nie pozostaje mi nic innego, jak tylko zaprosić Was na ciąg dalszy.
Żeby jednak była jasność. Faktem istnienia nowej/innej wersji naszych bohaterek niespecjalnie byliśmy zaskoczeni, gdyż podczas minionego Audio Video Show mieliśmy okazję nie tylko na dokładnie tę samą parę, która finalnie wylądowała u nas rzucić tak okiem, jak i uchem, lecz również z reprezentującym wytwórcę Mikiem Picanzą kilka słów zamienić. O ile jednak wtenczas brak jakichkolwiek nomeklaturowych wyróżników można było zrzucić na karb okołowystawowego rozgardiaszu i sondowania rynku o tyle po dwóch miesiącach ciszy w eterze takie podchody i pewna konspiracja odnośnie nader istotnych zmian w strojeniu całego układu / przeprojektowania zwrotnicy budzą już w pełni zrozumiałe zdziwienie, tym bardziej, że na stronie produktowej jak byk, znaczy się biało na czarnym, stoi, iż ostatnią i obowiązującą wersją jest ta z 2021 r., kiedy to miało miejsce odświeżenie portfolio. A tymczasem, jak na załączonym obrazku (powyższej galerii) widać, stan faktyczny jest zauważalnie i namacalnie odmienny a duński Doppelgänger nie jest li tylko bytem urojonym, co w pełni dostępnym w oficjalnej dystrybucji/sprzedaży produktem. Pytanie tylko jak sam producent i sieć jego reprezentantów planuje ogarnąć ów dualizm „diabelskiego” modelu chcąc uniknąć ewentualnego i całkiem prawdopodobnego galimatiasu kto jaką wersję ma/nabył, bądź li tylko słuchał, czy też zamówić planuje. Czyżby jedyną opcją była weryfikacja na podstawie nr. seryjnego? Niby to nic nowego, gdyż doskonale pamiętam, iż właśnie w ten sposób lata temu sprawdzałem inkarnację swojego również duńskiego (przypadek?) Densena DM-10 i wszystko poszło błyskawicznie, niemniej jednak nawet jakiś niewielki dopisek jeśli nie na tabliczce znamionowej, co dołączanej do danej pary metryczki znacząco ułatwiłby wszystkim życie.
Wracając jednak do meritum, czyli do tytułowych „diablic” już gołym okiem widać, że Duńczycy nie tylko z naturalnym drewnem są za pan brat, lecz i z fortepianowym wykończeniem radzą sobie równie sprawnie. Kwestie indywidualnych preferencji w tym momencie pominę, bo każdy nabywca jest sobie sterem, żeglarzem, okrętem, chyba, że akurat koło sterowe dzierży Gromowładna, więc asekuracyjnie uznajmy, iż kruczoczarne malowanie jest równoprawną alternatywą olejowanego orzecha i tyle. Całe szczęście zarówno plecy, jak i fronty pokrywa skóra, więc producent litościwie oszczędził użytkownikom przeglądania się w czarnych „zwierciadłach”. Nie mając zbytnio innego wyjścia i bazując na materiałach firmowych w ramach przypomnienia jedynie nadmienię, iż masywne obudowy wykonano z wielowarstwowych sandwichy z HDF o 40 mm grubości. Górę pasma obsługuje 26 mm tweeter (parowany z dokładnością do 0,1dB Illuminator D3004/662000 Scan-Speaka z ponadnormatywnym układem magnetycznym), nad średnicą czuwa 5″ średniotonowiec Audiotechnology z charakterystyczną nakładką przeciwpyłową z firmowym logotypem a reprodukcję basu powierzono parze 9″ wooferów pochodzących z tego samego źródła. Uprzedzając nieco fakty, czyli zauważalnie inne brzmienie parametry elektryczne nie drgnęły nawet o jotę, więc El Diablo nadal mogą pochwalić się 90db skutecznością przy 5 Ω impedancji i częstotliwościach podziału zwrotnicy przypadających przy 350 Hz i 2400 Hz.
Skoro zarówno powyżej, jak i w relacji z minionego AVS wspominałem, że goszcząca u nas parka El Diablo gra nieco inaczej aniżeli jej rodzeństwo sprzed dwóch lat, to najwyższa pora uważniej przyjrzeć się owemu fenomenowi. O ile bowiem poprzednie spotkanie przywodziło na myśl cruising jedną z nadreńskich limuzyn, to aktualnego inaczej aniżeli w kategorii przesiadki do ich, owych turladełek, wersji sygnowanych przez AMG / Brabus / przyozdobionych charakterystycznymi trzema paskami i M-ką rozpatrywać nie sposób. Czyli niby praktycznie to samo, lecz wrażenia z jazdy diametralnie inne. Pozostając przy motoryzacyjnej metaforyce tytułowe El Diablo mają podwyższoną moc, udoskonalone parametry jezdne (utwardzone zawieszenie) i co za tym idzie zdecydowanie bardziej agresywną dynamikę prowadzenia. W efekcie nie tylko szybciej ruszają spod świateł, co jak przyklejone trzymają się na nawet najbardziej krętych serpentynach i to przy większych, aniżeli wcześniej prędkościach. O ile bowiem wcześniej bez większych obaw sięgałem po thrash metalowy „Ballistic, Sadistic” Annihilatora i mniej więcej na tej intensywności doznań kończyłem repertuarowe eksploracje, to tym razem pedał przyspieszenia mogłem wcisnąć zdecydowania mocniej w podłogę umieszczając na playliście m.in. death-metalowy „As Gomorrah Burns” Kanadyjczyków z Cryptopsy. I … doskonale zdaję sobie sprawę, że to totalne ekstremum brutalności, szybkości i ciężaru, przy odpowiednich poziomach głośności sprawiające, że ciała słuchaczy targane są jakby uderzały w nie krzyżujące się serie z kilku mini-gunów podczepionych pod nadlatującymi Blackawk-ami, jednak śmiem twierdzić, że jeśli tylko system, ze szczególnym naciskiem na kolumny, potrafi coś takiego odtworzyć, to poradzi sobie ze wszystkim. A Peaki sobie nie tylko radzą, co bezlitośnie pokazują o co w tego typu twórczości chodzi i jak powinna ona brzmieć. W dodatku dzięki poprawie kontroli najniższych składowych najnowsza inkarnacja „diablic” z łatwością może nie tylko się „zmieścić”, co rozkosznie rozgościć się w zdecydowanie mniejszych aniżeli wcześniej pomieszczeniach. Zero zlewających się blastów, zero lepkiej magmy z której nie sposób wyłowić poszczególnych riffów, czy gulgocącego growlu jakby sam Szatan płukał gardziel smołą. Z El Diablo otrzymujemy fenomenalną rozdzielczość, pełen wgląd w nagranie i taki porządek na scenie jakby była to płytka drukowana maszynowo zapełniona układami SMD. Jest kontur, iście matematyczna precyzja a jednocześnie konstruktorom udało się zachować wysycenie i saturację wcześniejszych wersji, nader zgrabnie unikając znamion ofensywności i osuszenia. A co do matematycznej dokładności, to niejako z automatu warto sięgnąć po prog-metalowy „The Machinations Of Dementia” Blotted Science, przy którym większość twórczości np. Dream Theater brzmi jak niewinne melodie, jakie z powodzeniem można zanucić/zagwizdać przy goleniu, by na własne uszy przekonać się nie tylko o tym jak ciasno duńskie kolumny wchodzą w zakręty, lecz również jak z nich wychodzą, co wcale nie jest takie oczywiste, gdyż nawet gdyby wzorem swych protoplastek nawet nieco zwalniały, czy pozwalały sobie na lekką utratę kontroli, to raczej nikt nie miałby o to do nich pretensji. Tymczasem tutaj nie ma nawet milimetrowego luzu, czy zdjęcia nogi z gazu, więc zarówno na ww. łomocie, jak i w pełni syntetycznych, klubowych pasażach i tętnieniach („Head of NASA and the 2 Amish Boys” Infected Mushroom) całość trzyma tempo niczym zespawana z metronomem, przez co timing w pełni zasługuje na celujące noty, znacznie wykraczając pod tym względem poza możliwości wcześniej goszczących u nas wersji.
Co jednak istotne owa wszechobecna kontrola i czysto umowne „usportowienie” nie przekładają się na sztuczne podkręcanie tempa, czy też zbytnią narowistość przekazu, więc zwalniając szaleńcze tempa i przełączając się z potępieńczych wrzasków na misternie tkany orientalny „Vagabond” Ulfa Wakeniusa, Larsa Danielssona i Vincenta Peiraniego nie odniesiemy wrażenia jakby cokolwiek działo się wbrew naturze tytułowych kolumn. Wręcz przeciwnie, gdyż El Diablo na totalnym luzie i z akcentem postawionym nie na bezrefleksyjna pogoń, co delektowanie się każdym dźwiękiem, czy wręcz grą ciszą, której wcześniej było jak na lekarstwo. Nie sposób też nie skomplementować suto okraszonej blaskiem góry średnicy, dzięki czemu wokale (m.in. „Message in a Bottle” z gościnnym udziałem Youn Sun Nah) brzmią niezwykle ekspresyjnie i namacalnie. Jak jednak tradycja nakazuje owa ekspresyjność idzie w parze z wyrafinowaniem i brakiem jakiejkolwiek ziarnistości, więc nawet na obfitujących w sybilanty pozycjach (vide „Lyden av Snø” Anette Askvik i Ole-Bjørn Talstada) nie musimy obawiać się psującego przyjemność odbioru szeleszczenia.
Może i tytułowe wersje Peak Consult El Diablo na tle swojego, wcześniej u nas goszczącego, rodzeństwa wydają się nieco „usportowione”. Może część nadającego Dunkom krągłości tłuszczyku przepracowana została w tkankę mięśniową, lecz nadal to reprezentantki urzekającej muzykalności i wyrafinowania, więc rozpatrywanie ich w kategoriach lepsze/gorsze, przynajmniej z mojego punktu widzenia, jest nieco nie na miejscu, gdyż finalna decyzja zależeć będzie głównie od potrzeb i metraży ich docelowych odbiorców. Dlatego też jeśli komuś wcześniejsza odsłona El Diablo wydawała się nieco zbyt dystyngowana, bądź jego pomieszczenie wchodziło z nimi w zbyt dominującą interakcję, to z obecną – na potrzeby niniejszego spotkania roboczo ochrzczoną „GTi” wersją, powinien zdecydowanie szybciej i łatwiej nawiązać nić porozumienia.
Marcin Olszewski
System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch QSA Red
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1, Furutech Project V1
IC cyfrowy: Furutech Project V1 D XLR
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kabel USB: ZenSati Silenzio
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, Synergistic Research Orange
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints Ultra Mini
– platforma antywibracyjna Solid Tech
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: Power Base High End, Furutech NCF Power Vault-E
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Audio The Big Phono
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80
Dystrybucja: Quality Audio
Producent: Peak Consult
Cena: 299 000 PLN (Orzech, Pure White, Midnight Black); +15% Midnight Black Carbon
Dane techniczne
Konstrukcja: 3-drożna, wentylowana
Częstotliwości podziału: 350 Hz / 2400 Hz
Pasmo przenoszenia: 20 – 30.000 Hz
Skuteczność: 90dB @ 1 W / 1 m
Impedancja: 5+/-1 Ω
Wymiary (W x S x G): 115 x 30 x 54 cm
Waga: 90 kg szt.