Opinia 1
Jeśli śledzicie nasze perypetie testowe, prawdopodobnie znakomicie orientujecie się, iż dzisiejszy test sekcji wzmocnienia jest swoistą konsekwencją występu naszego bohatera w tak zwanym systemie marzeń. Niestety myli się ten, kto sądzi, że to tylko pokłosie bycia na naszym rynku gorącą nowością. Owszem to również, jednak głównym zaczynem do zaistniałej w dniu dzisiejszym sytuacji był jego świetny – piszę to na bazie występów innych wzmacniaczy z kolumnami AudioSolutions – bo pokazujący na co stać litewskie zespoły głośnikowe, występ otwarcia. O kim mowa? Oczywiście o wzmacniaczu zintegrowanym ze słonecznej Grecji, czyli dostarczonym do testu przez 4HiFi Pilium Audio Odysseus.
Próbując skreślić coś ciekawego na temat aparycji tytułowej integry, niestety nie mam szans na obronę tezy, że monumentalny Plilium Odysseus jest równie wysublimowany wizualnie jak choćby pierwszy z brzegu wzmacniacz Accuphase. Jak obrazują fotografie, to są dwa całkowicie różne światy. Jednak zanim brutalnie zaczniecie deprecjonować poczynania greckich designerów, przed ewidentnym popełnieniem faux pas radzę zderzyć się z nim wizualnie w realu. Być może nie uwierzycie, ale w tej umiejętnie wdrożonej w życie prostocie tkwi clou postrzegania tego rodzaju wielkich i ciężkich z racji przynależności do segmentu High End-u konstrukcji. Chodzi mi o zaplanowaną grę z jednej strony odpowiednich proporcji obudowy, czyli wyważenie pomiędzy jej szerokością, wysokością i głębokością, a z drugiej niby symboliczne, ale odpowiednio dobrane jako przełamujące taki monolit akcenty wzornicze. Te ostatnie to w tym przypadku sporej wielkości, a przez to czytelny z daleka dotykowy wyświetlacz w kształcie prostokąta z wyfrezowanymi nad i pod nim nazwami marki i modelu urządzenia na froncie, podobnych rozmiarów, jednak tym razem jako kwadrat przesłonięty ażurową połacią z okrągłymi otworami, kanał grawitacyjnej wentylacji trzewi wzmacniacza na górnej płaszczyźnie oraz odcinające się srebrem chromu na tle czerni reszty skrzynki, ozdobione logo marki antywibracyjne stopy. Niby nic specjalnego, jednak w owym „niczym” tkwi sedno wizualnego postrzegania opiniowanego Plilium-a. Gdy temat jego postrzegania mamy za sobą, nadszedł czas na przybliżenie wyposażenia rewersu. Ten idąc drogą frontu, czyli omijania szerokim łukiem zbędnych fajerwerków fajerwerków, dla praktycznie każdego użytkownika jest, z malutkim „ale”. w pełni satysfakcjonujący. Małe „ale” to dla wielu brak ważnych dla jakości dźwięku wejść w standardzie XLR, które występują w modelu oczko wyższym. Jeśli jednak nie jest ro dla Was jakimkolwiek problemem, pozostają jedynie dobre wieści, czyli zaproponowane przez konstruktorów bardzo wygodne do aplikacji okablowania kolumnowego motylkowe zaciski głośnikowe, pięć wejść liniowych RCA, zintegrowane z bezpiecznikiem gniazdo zasilania i włącznik główny. Dzieło wyposażenia wieńczy pilot zdalnego sterowania. Skromnie? Nic z tych rzeczy. To nie jest wielofunkcyjny kombajn, tylko rasowy przedstawiciel szczytowego segmentu wzmacniania sygnału audio, który z założenia unika zazwyczaj szkodzącego finalnemu brzmieniu, nadprogramowego wyposażania w dodatkowe funkcje. Wzmacniacz ma wzmacniać i szlus. I tą drogą poszli Grecy, za co w moim odczuciu na tle ostatnio modnego szpikowania urządzeń audio czym popadnie, byleby złapać na wędkę dodatkowego klienta, należą się zasłużone brawa.
Co takiego uwiodło nas w tym wzmacniaczu, że po sesji w tandemie stał się pierwszoplanowym bohaterem? Kilka aspektów. Po pierwsze – potwierdzona dwoma zestawami kolumn – AudioSolutions i Dynaudio Consequence – niczym nieskrępowana swoboda prezentacji. Po drugie – gęstość i energia generowanego dźwięku. Po trzecie – świetny, bo wykorzystujący mocną kreskę rysunek wydarzeń na wirtualnej scenie. Zaś po czwarte – przy tak wyrazistej prezentacji unikanie jakichkolwiek nieprzyjemnych wyostrzeń. Reasumując, był drive, nasycenie, świetny pakiet informacji i tak lubiana przeze mnie niewymuszoność grania obydwu systemów. To natomiast stwarzało bardzo dobre warunki do obcowania z praktycznie każdą muzyką od plumkania, przez uwodzenie damską wokalizą, po jazdę bez trzymanki.
Próbując obronić tezę wszechstronności wzmacniacza, rozpocznę od wspomnianego grania ciszą. To wbrew pozorom jest trudny temat, gdyż zbyt miękka prezentacja krawędzi instrumentów spowoduje uśrednianie ich projekcji, co w przypadku iście symbolicznej pracy membran wielkich bębnów, często zdawkowego użytkowania kontrabasu, czy nadającego ton danemu wydarzeniu fortepianu może odbić się czkawką w postaci braku tak ważnych dla tego rodzaju twórczości akcentów typu: wyraźny początek powstawania dźwięku i jego długotrwały byt w eterze. Owszem, piewcy milusińskiego, często okrojonego z leżących u podstaw tego typu muzyki założeń wyrazistości dosłownie każdej pojedynczej nuty, grania, ową miękkość ponad wszystko będą gloryfikować, jednak to nie będzie to idea powstania tej muzy. Na szczęście Pilium zapasem mocy i jej odpowiednim użyciem sprawił, że płytę rodzimych artystów z formacji RGG „Memento” przesłuchałem z niezbędnym dla niej – gdy wymagał tego materiał, zapasem energii, a innym razem z umiejętnie kontrolowaną wyrazistością.
Jeśli chodzi o magię jazzowych div, posłużę się koncertową kompilacją Melody Gardot „Live In Europe”. Oprócz świetnej prezentacji popisów instrumentalistów oraz bardzo dobrego oddania realiów spotkania z publicznością na żywo w wielkiej przestrzeni, niejako z rozdzielnika pierwsze skrzypce grała wspomniana Melody. A to dlatego, że przywoływana przed momentem wyraźna kreska źródeł pozornych ani trochę nie przeszkadzała artystce w rozkochiwaniu w manierze swojego śpiewu. Jak to możliwe? Otóż dzięki tak wyrazistej prezentacji mogłem usłyszeć jej każdą artykulację bez poczucia przerysowania. Natomiast na bazie dobrego bilansu nasycenia, wagi przekazu i emanującej z tych cech energii ewidentnie czułem wywołane w moim pokoju przez jej głos wibracje powietrza. Czy trzeba czegoś więcej?
Na koniec mocne uderzenie ostatnim krążkiem Dream Theather „A View From The Top Of The World”. Co ciekawego mogę powiedzieć o tej produkcji? Jedno jest pewne, fajnie oddała ducha tego rodzaju twórczości. W odpowiedzi na potrzebę muzyków sponiewierania słuchacza system bez problemu potrafił brutalnie kopać mnie pracą perkusji i masować trzewia gitarowymi popisami, zaś w kawałkach balladowych pokazywać, że wspomniane, wcześniej brutalne sonicznie wiosła, czasem potrafią być również generatorami fenomenalnej strunowej wirtuozerii. Nie czegoś na kształt gitarowego podrywania panien przy ognisku kilkoma prostymi chwytami, tylko spektaklu pełnego wysublimowanych akcentów. To z racji wychowania na AC/DC jest dla mnie istotą tego rodzaju muzyki i jeśli system potrafi zaczarować mnie pracą rockowej gitary, z automatu ma u mnie plus. Plus, który wespół z dobrą prezentacją innych rodzajów muzyki potwierdził, iż Plilium Odysseus to świetny piecyk.
Chyba nie muszę nikogo uświadamiać, że nasz bohater w swym działaniu był bardzo konkretny. Jednak konkretność w tym przypadku nie oznaczała jego nadmiernej wyrazistości, tylko umiejętne dozowanie sonicznych artefaktów w zależności od słuchanego repertuaru. Raz pokazywał magię ludzkiego głosu, innym razem czarował minimalistycznym przerywaniem ciszy trzema instrumentami, a jeszcze innym brutalnie w dobrym tego słowa znaczeniu, mnie otumaniał. Wszystko to zaś sprawiało wrażenie, że ze swoją ofertą brzmieniową podchodził pod tak poszukiwany przez nas ideał. Jednak wiadomym jest, iż to utopia. Na szczęście mam dobrą wiadomość. Otóż owa utopia dotyczy jedynie bardzo maleńkiego wycinka naszej populacji. Wycinka do którego należą orędownicy przesadnie nasyconego, czasem ciągnącego się niczym klucha, monotonnego, niestety przez to pozbawionego niezbędnej agresji grania. Owszem, z pewnego punktu widzenia taka projekcja może być przyjemna, jednak nie mająca nic wspólnego w realnym światem. Zatem jeśli ze swoim wzorcem postrzegania muzyki jesteście w okolicach neutralności, a nawet lekkiego otwarcia się na większą ekspresję przekazu, w moim odczuciu pochodzący ze słonecznej Grecji zintegrowany wzmacniacz Plilium Odysseus w przypadku osobistej próby, oczywiście posiłkując się swoimi walorami, będzie wiedział, jak sprawić Wam fajną, być może okraszoną pozostaniem w systemie na długo, muzyczną niespodziankę.
Jacek Pazio
Opinia 2
Nieco przewrotnie i proszę mi wierzyć na słowo zupełnie bez nawet śladowych przejawów złośliwości dzisiejsze spotkanie pozwoliłem sobie uznać za przykład reperkusji po ucieleśnieniu powiedzenia, które swojego czasu raczyła była w formie nad wyraz atrakcyjnej wyśpiewać i wytańczyć niejaka Paula Abdul, czyli „Przeciwieństwa się przyciągają”(„Opposites Attract” z albumu „Forever Your Girl”) . Czemu? Cóż, wystarczy sięgnąć pamięcią do wcale nie tak odległego testu duetu marzeń Pilium Audio Odysseus & AudioSolutions Virtuoso M, by przypomnieć sobie, iż jego siła tkwiła właśnie w iście idealnym równoważeniu się charakterystyk brzmieniowych jego składowych. Skoro jednak litewskie kolumny już kilkukrotnie gościły na naszych łamach i to w najprzeróżniejszych konfiguracjach, tym razem, kierowani iście atawistyczną ludzką ciekawością, postanowiliśmy zaproponować tak 4HiFi – dystrybutorowi, jak i Państwu solowe występy debiutującej w naszych skromnych progach greckiej amplifikacji. W końcu eliminacja jednej ze zmiennych, czyli „obcych” w redakcyjnym systemie kolumn i aplikacja samego wzmocnienia w znanym na wylot ekosystemie, przynajmniej teoretycznie, powinna dać nam zdecydowanie lepszy obraz jego możliwości. Jeśli zatem i Państwa nurtuje pytanie cóż ukrywa pod swoją iście pancerną skorupą Pilium Audio Odysseus nie pozostaje mi nic innego, jak zaprosić Was na ciąg dalszy.
Wszyscy, którzy odznaczają się jako-taką pamięcią, bądź sumiennie odrobili pracę domową i w ramach swoistego repetytorium zajrzeli do wcześniejszej, ww. recenzji spokojnie mogą sobie niniejszy akapit darować, a dla pozostałej części czytelników oto kilka podstawowych informacji. Po pierwsze to, co widać a widać całkiem sporo, gdyż zajmującego blisko ćwierć metra kwadratowego aluminiowego monolitu, nawet w podobno maskującej nadwagę dystyngowanej czerni nie da się nie zauważyć. Całe szczęście greckim konstruktorom nawet przez myśl nie przeszło szokowanie, bądź chociażby ekspansywne zabieganie o uwagę obserwatorów, więc zamiast krzykliwości, futurystycznych form plastycznych, iście lunaparkowej ferii świateł, etc. zdecydowano się na bezpieczną prostopadłościenną bryłę z dyskretnie ukrytymi w jej obrysie radiatorami, którymi szczelnie zabudowano połacie boczne. Z kolei centrum masywnego frontu zdobi firmowy, precyzyjnie wycięty logotyp i dotykowy, kolorowy wyświetlacz, którego jaskrawość z łatwością dopasujemy do własnych preferencji i warunków oświetleniowych, co okazuje się wielce pożądane szczególnie podczas wieczorno-nocnych nasiadówek. Urządzeniem oczywiście można sterować bez ruszania się z fotela firmowym, równie pancernym co jednostka główna pilotem. W płytę górną obudowy wkomponowano dodatkowo wspomagającą chłodzenie elementów wewnętrznych kratkę wentylacyjną. Rzut okiem na ścianę tylną jasno daje do zrozumienia, że wbrew zaskakująco powszechnej modzie na aplikację we wzmacniaczach zintegrowanych i przedwzmacniaczach nad wyraz rozbudowanych sekcji cyfrowych obejmujących już nie tyko klasyczne DAC-i, lecz również w pełni funkcjonalne streamery oraz zdolne do ekstrakcji sygnałów audio „przelotki” HDMI nasz dzisiejszy gość pozostaje wierny klasycznym dogmatom i robi tylko to, do czego zobowiązuje go jego nazwa a tym samym przypisana mu rola – wzmacnia. Co prawda pewne elementy domeny cyfrowej w nim zaimplementowano, jednak służą one jedynie do monitoringu pracy wszystkich podzespołów. Mamy zatem do dyspozycji pięć par wejść liniowych w standardzie RCA, solidne i bardzo wygodne, nawet podczas aplikacji masywnych widełek motylkowe terminale głośnikowe i klasyczne gniazdo zasilające IEC.
Jeśli zaś chodzi o zdolne oddać 200 W przy 8 Ω, 400 W przy 4 Ω i 700 W przy 2 Ω obciążeniu trzewia, to za takie osiągi odpowiedzialność na swe barki wzięło 40 pracujących w klasie AB, okupujących ww. radiatory tranzystorów. Za odpowiednie zasilanie dba z kolei monstrualny 2 kVA toroid. Z kolei w samej sekcji przedwzmacniacza zastosowano kondensatory o łącznej pojemności 19 000 μF a w stopniu wyjściowym 180 000 μF. Krótko mówiąc prądu na terminalach głośnikowych nie powinno zabraknąć.
O grecko-bułgarskich peregrynacjach naszego dzisiejszego bohatera i jego prewencyjnym działaniom mającym zabezpieczyć dobrostan firmy w razie ewentualnej relegacji z unijnych salonów już wspominałem w poprzednim odcinku, jednak owe informacje dotyczyły li tylko zagadnień lokalizacyjno – własnościowych a tymczasem okazuje się, że i w brzmieniu Odysseusa, oprócz szlachetnej helleńskiej krwi można wychwycić bałkańskie nuty. Weźmy na ten przykład nad wyraz klimatyczny i zarazem stanowiący wielce eklektyczną mieszankę śródziemnomorskich stylów album „Mujeres de Agua” Javiera Limóna, gdzie iście transowe linie melodyczne okraszone są ognistymi partiami gitary i nader obfitym basem. I właśnie w tym obszarze beniaminek Pilium pokazał na co go stać, gdyż zazwyczaj bezkształtna subsoniczna magma okazała się całkiem zróżnicowanymi pokładami wszelakiej maści wybrzmień i niuansów z wyraźnie zaznaczonym początkiem – uderzeniem w strunę, bądź naciąg bębna, dźwiękiem głównym i jego dłuższym, bądź krótszym wygasaniem. Przy okazji na kolejne komplementy zasługuje realizm partii wokalnych. Jest to o tyle istotne, że były one w oczywisty sposób zespolone z akompaniującym instrumentarium a jednocześnie precyzja „wykrojenia” ich na scenie nie pozostawiała złudzeń, że to właśnie towarzyszące hiszpańskiemu gitarzyście wokalistki są w centrum uwagi i to one mają najwięcej do (o)powiedzenia. Nadrzędną cechą był jednak absolutny, stoicki spokój i wrodzona niewzruszoność – pewność własnych możliwości. Każdy transjent charakteryzował się odpowiednią natychmiastowością i właściwą swej randze mocą.
Zmieniając nieco repertuar i zapuszczając się w klasyczne a zarazem skoczne rytmy obecne na „Behind Closed Doors, Brescianello Vol. 1” w wykonaniu La Serenissima pod wodzą i … smyczkiem Adriana Chandlera grecka amplifikacja urzekała swobodą i fenomenalnym wręcz wglądem w strukturę nagrania. Co istotne iście atawistyczna rozdzielczość integry nie owocowała tu zbytnim zdystansowaniem, czy zaburzającą równowagę tonalną eterycznością. Ba, śmiem wręcz twierdzić, iż pomimo wspominanej w poprzednim odcinku neutralności i transparentności niższe tony nawet w tak wysublimowanych barokowych rytmach potrafiły mieć miły uszom wolumen, wypełnienie i ciężar gatunkowy. Dodatkowo nie sposób nie zwrócić uwagi na zaskakującą, jak na estetykę barokowych treli, zaraźliwą wręcz motorykę. Podobnie sprawy się miały z dynamiką i to nie tylko w jej odmianie mikro, lecz również makro. Choć akurat aby w pełni poznać możliwości dynamiczne naszego dzisiejszego gościa pozwoliłem sobie sięgnąć po zdecydowanie bardziej wymagający przejaw współczesnej myśli operowej, czyli „Henze: Das verratene Meer” gdzie wielki aparat wykonawczy walczył z nader kompulsywną i nieprzewidywalną linia melodyczną a swoje przysłowiowe trzy grosze dokładali w formie iście apokaliptycznych arii soliści. Ogólnie nie jest to muzyka lekka, łatwa i przyjemna, szczególnie dla okazjonalnego, przypadkowego słuchacza, gdyż po pierwsze daleko jej melodyki do Verdiego, czy Pucciniego a po drugie język niemiecki sam w sobie jest na tyle „kanciasty”, że nie każdemu może przypaść do gustu właśnie w takim, operowym wydaniu. Co innego Rammstein, do którego przejdziemy dosłownie za moment. Niemniej jednak, jak się okazuje po chwili skupienia, pozorne zagmatwanie jest nad wyraz logiczną konstrukcją, bowiem kluczem okazuje się właśnie owo skupienie pozwalające wgryźć się w akcję a i sam wzmacniacz zupełnie niepostrzeżenie pozwala nam docierać do coraz głębiej ukrytych niuansów. Wgniatające w fotel tutti, poszarpane i urywane w pół, czerpiące pełnymi garściami z tzw. „współczechy” dźwięki odkrywały przed nami świat na swój sposób obcy, ale i angażujący. Sięgająca hen poza rozstaw kolumn scena z łatwością zdolna pomieścić kilkudziesięcioosobowy aparat wykonawczy, świetna gradacja planów i w pełni naturalne odwzorowanie wydarzeń tak orientacji poziomej, jak i pionowej były nie tyle na miejscu, co klasą same dla siebie. Ba, finał prób przyłapania Odysseusa na jakimś potknięciu skończył się wysłuchaniem powyższego dzieła po raz wtóry, lecz tym razem po … japońsku – „Gogo no Eiko” (wydanie ORFEO), co jak się okazało było strzałem w dziesiątkę. Nie dość bowiem, że całość kompozycji nabrała zdecydowanie ułatwiającej jej strawienie koherencji, co przede wszystkim same partie wokalne porażająco wręcz przeobraziły się w może nie umożliwiające zanucenie przy goleniu (o ile tylko nie zatniemy się brzytwą), co jednak wpadające w ucho formy. Okazało się zatem, że „mały” Pilium potrafił na tyle skutecznie zaintrygować repertuarem, po który sięgamy nad wyraz sporadycznie, by rozpocząć dalsze, muzyczne poszukiwania.
A właśnie, Rammstein. No to mili Państwo, skoro Pilium poradził sobie z operą Henze, to i z „Reise, Reise” Berlińczyków powinien rozprawić się w trymiga. I tak też było w rzeczywistości. Marszowe tempa, garażowa surowość i okazały się prawdziwą wodą na młyn tytułowej amplifikacji a gdy dodamy do tego brak jakichkolwiek limitacji tak jeśli chodzi o timing, jak i dynamikę to jedynie od tolerancji domowników i/lub sąsiadów zależeć będą dawki wściekle wypluwanych przez nasze, napędzane Odysseusem kolumny decybeli.
Jak mam cichą nadzieję z powyższej epistoły wynika Pilium Audio Odysseus to nader poważny pretendent do miana amplifikacji doskonałej. Śmiało możemy go również zaliczyć do grona tzw. superintegr, co biorąc pod uwagę jego purystyczne podejście do tematu i brak jakichkolwiek wodotrysków nader jasno powinno wskazywać na realne możliwości tego potężnego „pieca”. Dlatego też zamiast w nieskończoność go komplementować po prostu zachęcę Państwa do jego posłuchania w możliwie kontrolowanych warunkach.
Marcin Olszewski
System wykorzystywany w teście:
Źródło:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Melco N1A/2EX + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
Końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Kolumny: Dynaudio Consequence Ultimate Edition, Gryphon Trident II, Gauder Akustik Berlina RC-11
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM Theriaa
Dystrybucja: 4 HiFi
Cena: 129 989,99 PLN
Dane techniczne
– Konstrukcja: true dual mono
– Moc: 200 W / 8 Ω, 400 W / 4 Ω, 700 W / 2 Ω
– Pasmo przenoszenia: > 100 kHz
– Zniekształcenia: < 0,01%
– Wejścia: 5 par RCA
– Wzmocnienie: 35
– Impedancja wyjściowa: < 0,1 Ω
– Wymiary (W x S x G): 250 x 480 x 490 mm
– Waga netto: 74 kg