Opinia 1
Po budżetowym i zaskakująco niepozornym Monachijczyku, czyli plikograju Munich M1T przyszła pora na propozycję dedykowaną nieco bardziej wymagającym użytkownikom o jasno sprecyzowanych oczekiwaniach i zdefiniowanych potrzebach. O ile bowiem M1T dysponował nad wyraz szerokim wachlarzem wszelakiej maści cyfrowych interfejsów począwszy od konwencjonalnych AES/EBU i Coaxiala, poprzez obowiązkowy komplet USB na I²S (w postaci HDMI) i firmowych magistralach M-IO i M-LINK skończywszy, to nasz dzisiejszy bohater ogranicza się jedynie do komunikacji po … USB. Czyli co – mniej a drożej? Teoretycznie tak, jednak jak to zwykle w życiu bywa diabeł tkwi w szczegółach i kluczową rolę odgrywa specjalizacja, więc jeśli zastanawiacie się Państwo czy warto dalej i głębiej brnąć w pliki nie pozostaje mi nic innego jak zaprosić Was na spotkanie z transportem/serwerem muzycznym Silent Angel Rhein Z1.
Jak mam cichą nadzieję na powyższych fotografiach widać pod względem gabarytów mamy tym razem do czynienia z wielce udaną, iście pancerną, wariacją nt. Maca Mini o aparycji zdecydowanie przyjaźniejszej oku obserwatora aniżeli np. nastroszony radiatorami Roon Nucleus, czy też wspomniany we wstępniaku nieco kanciastej postury niskonapięciowy Munich M1T . Do wyboru jest srebrne i czarne wykończenie wyciętego z jednego bloku aluminium korpusu, więc większość zainteresowanych nie powinna mieć problemu z dopasowaniem dzisiejszej propozycji do posiadanej układanki. Przy okazji od razu uwaga natury użytkowej, czyli kwestia ustawienia tytułowego źródła cyfrowych doznań. Otóż ów finezyjnie zaokrąglony i ponacinany wzdłuż obwodu korpus oprócz funkcji ochronnej i estetycznej pełni również rolę radiatora a z racji braku jakichkolwiek otworów wentylacyjnych, czy też aktywnego chłodzenia trzewi w postaci terkocącego coolera nieco się nagrzewa, więc dla świętego spokoju lepiej nic na nim się stawiać. Powierzchnię górną zdobi dyskretny firmowy logotyp a na froncie znajdziemy jedynie centralnie umieszczony podłużny przycisk włącznika z błękitną diodą informującą o stanie pracy urządzenia. Żadnego wyświetlacza, żadnej sygnalizacji o parametrach dystrybuowanego sygnału. Po prostu możliwie najdalej posunięty minimalizm i oszczędność formy. Skoro już zdążyłem zdradzić dość ograniczoną ofertę przyłączy jakimi dysponuje Z1-ka jedynie uszczegółowię, iż w dedykowanej wnęce na plecach Rheina wygospodarowano miejsce na port Ethernet, dwa gniazda USB 2.0 i jedno USB 3.0 dla zewnętrznych pamięci masowych (vide Expander E1), dedykowany podłączeniu DAC-a port USB Audio, serwisowe HDMI i wejście 12V/3A (DC) dla zewnętrznego zasilacza. I tu kolejna dygresja, gdyż choć producent zadbał o stosowną – „laptopową” jednostkę, to uprzedzając nieco ciąg dalszy niniejszej epistoły nieśmiało zasugeruję już na etapie zakupu streamera zainteresować się odpowiednio wydajnym zasilaczem liniowym, jak np. daleko nie szukając Forester F2. Niby bez takowego, bezinwazyjnego tuningu słuchać Z1-ki się da, jednak proszę mieć świadomość, że to będzie jedynie wstęp do tego, co tak naprawdę ona potrafi. Korpus od spodu podklejony jest gumowym oringiem, co przy zbliżonej do 4 kg masie urządzenia w zupełności starczy by nie tylko wytłumić ewentualne drgania, co też zapobiec przesuwaniu playera po płaskich i gładkich powierzchniach.
Jak to zwykle przy tego typu konstrukcjach bywa, bądź zdecydowanie bliższym prawdzie byłoby stwierdzenie, iż być powinno, dodatkowo zabezpieczone matą eliminującą zakłócenia EMI z zakresu 1-100 MHz wnętrze Rheina szczelnie wypełnia dedykowana płytka drukowana i tu warto podkreślić, że zamiast mniej, bądź bardziej udanej transplantacji cywilnej komputerowej płyty głównej Silent Angel zdecydował się na własny, zoptymalizowany pod kątem zastosowań audio (m.in. skrócenie ścieżek sygnałowych) laminat z wlutowanym niskonapięciowym (6W), a więc przez to elektrycznie „cichszym” procesorem. Oprócz tego autorski, sprawujący kontrolę nad urządzeniem, oparty na Linuxie, znany już z Munich M1T system VitOS zainstalowano na 250GB dysku M.2 SATA SSD. Miłą niespodzianką jest możliwość aplikacji dodatkowego 1 lub 2TB dysku SSD do przechowywania zbiorów muzycznych.
Ponadto Z1-ka może z powodzeniem pracować również jako Roon Core, z czego z pewnością ucieszą się miłośnicy ww. platformy zarządzającej domowymi multimediami. O ile jednak Z1 może pochwalić się pełnym wsparciem Spotify Connect/AirPlay2, to z niekłamanym żalem muszę odnotować fakt braku takowego suportu dla usługi konkurencyjnego Tidala, czy też Chromecast umożliwiającego bezprzewodowe strumieniowanie z praktycznie dowolnej aplikacji z poziomu windowsowego desktopa / notebooka. Nie ma jednak co rozpaczać, gdyż wszelakie (w tym Amazon Music HD) serwisy streamingowe obsługiwane są z poziomu dedykowanej appki VitOS Orbiter. Jedyne do czego można się w tym momencie przyczepić, to do braku dekodowania MQA i dystrybucji na Windowsa, choć w sieci bez problemu można znaleźć tutoriale jak zainstalować ją na „okienkach” z użyciem odpowiedniego emulatora Androida. Niby się da i podobne rozwiązania sugeruje również ekipa Lumina, jednak osobiście jestem mocno sceptyczny dla tego typu kombinacji alpejskich przypominających drapanie się prawa ręką za lewym uchem. Skoro bowiem Linnowi się z Kazoo udało, to i reszta towarzystwa mogłaby zakasać rękawy i sumienniej odrobić pracę domową a nie przerzucać szukanie alternatywnych rozwiązań na użytkowników końcowych. A skoro jesteśmy już przy zagadnieniach funkcjonalno – informatycznych, to warto byłoby również dopracować pewne niuanse natury użytkowej, jak możliwość sortowania ulubionych albumów, gdyż fabryczny – alfabetyczny porządek, przynajmniej mnie, przyzwyczajonego do chronologicznego układu wprawiał w graniczącą z irytacją konsternację. Niby to drobiazg, jednak ekipa Lumina ogarnęła to zaledwie w dwa tygodnie (o ile nie szybciej) a w BluOS-ie (NAD, Bluesound) i o ile pamięć mnie nie myli również w NuPrime było bodajże od samego początku, więc lepiej trzymać rękę na pulsie i równać w górę, bo konkurencja nie tylko nie śpi co śmiało można uznać, że jest wręcz mordercza. Jeśli chodzi o zdolność obsługi plików audio, to Silent Angel zapewnia natywną obsługę DSD256, do DSD64 po DoP i oczywiście PCM.
Przechodząc do części poświęconej brzmieniu tytułowego transportu/serwera od razu nadmienię, iż o ile ze znajdującym się na fabrycznym wyposażeniu laptopowym zasilaczu Z1 gra i wszystko działa, to warto pamiętać iż w Hi-Fi a szczególnie High-Endzie sam fakt działania nie jest celem samym w sobie a jedynie punktem wyjścia do dalszych udoskonaleń. Dlatego też nawet z odpowiednią troską wygrzany i zaakomodowany w docelowym systemie Rhein gra kojąco liniowo i nienachalnie rozdzielczo, to o ile tylko nasz system nie cierpi na lekką nadpobudliwość i może nie tyle nadwagę, co jest nieco „przy kości”, to na dłuższą metę może taki sposób prezentacji okazać się zbyt monotonny i zachowawczy. Niby na tle Munich-a progres, szczególnie pod względem kultury i wyrafinowania jest ewidentny, to mając na uwadze „delikatną”, czyli ponad dwukrotną przebitkę cenową obu konstrukcji, wiadomym jest, że i poprzeczka naszych oczekiwań w tzw. międzyczasie została zawieszona na innej wysokości. Nie oznacza to bynajmniej, że prog-rockowe i zarazem świetnie zrealizowane „Black Market Enlightenment” Antimatter zaczęło przypominać smętne wynurzenia Michaela Boltona a „Reign In Blood” Slayera pudel metalowy „Flesh & Blood” Poison, lecz czy to na tle mojego dyżurnego Lumina U1 Mini, czy też dopiero co testowanego HiFi Rose RS150B brakowało nieco energii i soczystszego wypełnienia konturów. W zamian za to Silent Angel z niezwykłą delikatnością podchodził do kwestii jakości wsadu, czyli materiału źródłowego, niespecjalnie piętnując dość poślednią „audiofilskość” najcięższego repertuaru. Nie przeszkadzało mu to jednak jasno dawać do zrozumienia, że o ile streaming z chmury jest wygodny i obecnie, z racji szerokopasmowego dostępu do internetu, powszechny, to w bezpośrednim starciu ze składowanymi na lokalnych – domowych NAS-ach, czy też dyskach w stylu wspominanego Expandera E1 sporo mu jeszcze brakuje.
Aplikacja dedykowanego zasilacza poprawia sytuację i to nie tylko znacznie, co globalnie. Przekaz staje się zdecydowanie bardziej dynamiczny, zyskuje nie tylko na impecie uderzeń, co i ich wolumenie/masie, dzięki czemu zwinnie unika zarzutów dotyczącej sztuczności, czy pozorowanej – kartonowej potęgi. Mamy bowiem nie tylko sam atak, lecz i idące za nim, wynikające właśnie z masy, ciężaru gatunkowego wypełnienie i dociśnięcie słuchacza do fotela. Wspomniany Slayer bezlitośnie dewastuje nie tylko nasz zmysł słuchu lecz również trzewia robiąc z nich krwawe puree. Z automatu taka estetyka staje się wodą na młyn wszelakiej maści wielkich składów i skomplikowanych aranżacji. Może blachy i smyki na „Wagner Reloaded: Live in Leipzig” Apocalyptici mogłyby mieć jeszcze więcej balasku i energii, przez co ich wybrzmienia wygasałyby odrobinę dłużej, jednak tu już wychodzi moje wrodzone czepialstwo i efekt porównywania z droższą konkurencją. Za to do naturalności barw pozbawionego elektrycznego dopalenia instrumentarium przyczepić się nie sposób. „Vivaldi: Concerti per archi II” Concerto Italiano & Rinaldo Alessandrini czarowało iście zaraźliwą mikrodynamiką, klawesyn nawet nie zbliżał się do irytująco brzęczącej maniery i czego jak czego, ale powietrza na scenie na pewno nie brakowało.
Czyli warto, czy nie warto dołożyć małe co nieco do budżetu na nowy cyfrowy transport i zdecydować się na Silent Angela Rhein Z1? Moim skromnym zdaniem warto, o ile … tylko dysponujemy odpowiednio wysokiej klasy przetwornikiem z dopracowanym wejściem USB. Nie ma bowiem co ukrywać, że to właśnie odbiornik sygnału wysyłanego przez Z1-kę będzie determinował finalne brzmienie naszej misternej układanki. Skoro zatem połączenie będzie wyłącznie po USB zamiast software’owo dezaktywować nieużywane porty można po prostu ich nie mieć a tym samym wyeliminować zbędne elementy już na etapie projektu. A jeśli dodamy do tego zdecydowanie wyższej klasy brzmienie od tego, co oferował bądź co bądź nader udany Munich M1T, o walorach estetycznych samego urządzenia nawet nie wspominając, to z szerszej perspektywy nieco bardziej intensywny drenaż konta wydaje się tyleż sensowny, co w pełni zrozumiały.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Wzmacniacz strumieniujący: NAD Masters M33
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Opinia 2
Zapewne zgodzicie się zemną, iż z jednej strony mamy trudne, a z drugiej fenomenalne czasy. Chodzi o fakt błyskawicznego rozwoju technologii, co sprawia, że nawet bardzo zaawansowane technicznie konstrukcje w momencie pojawienia się w cenniku danego producenta tak naprawdę w pewnym sensie są „przestarzałe”. Jednak nie ma co narzekać, bowiem pozytywną konsekwencją tego jest bardzo ważne dla konsumenta pewnego rodzaju zobligowanie wspomnianych twórców dóbr użytkowych do jeśli nie odświeżania swoich wyrobów, to wprowadzania do portfolio nowych, naturalną koleją rzeczy lepszych i często oferujących większą uniwersalność następców. To oczywiście pewien standard, dlatego cieszy fakt, że głównym beneficjentem takiego stanu rzeczy jesteśmy my – końcowi odbiorcy. A jeśli tak, dobrze wiedzieć, co w danym momencie jest w modzie. A zapewniam, że się dzieje. Choćby ostatnie mocne wejście na audiofilski rynek z kilkoma nowościami znanej z naszych łamów marki Silent Angel, które są na tyle ciekawe, że postanowiliśmy opisać o każdy z osobna, czego początkiem będzie dzisiejszy test dostarczonego przez wrocławskie Audio Atelier przybyłego z tak zwanego państwa środka streamera Silent Angel Rhein Z1.
Jak obrazują fotografie, w przypadku naszego bohatera mamy do czynienia z niepozorną, przyjemnie zaobloną na rogach, w celach dobrego odbioru wizualnego poprzecznie ryflowaną na froncie i bocznych ściankach aluminiową kostką. Jednak jak to zwykle bywa mimo skromnych rozmiarów diabeł tkwi w szczegółach. Naturalnie piję do spełniania wszelkich obowiązujących w tych czasach zadań pełnoprawnego streamera muzycznego. Co ciekawe, na tyle nowoczesnego, że oprócz umiejętności sprostania obsługi wszystkich protokołów kodowania sygnału zerojedynkowego, w kwestii aparycji z uwagi na obsługę tego typu urządzeń z tabletu, komputera, czy telefonu nie oferuje użytkownikowi nie tylko zbędnych wyświetlaczy, ale także niepotrzebnie łamiących prostotę designu przycisków funkcyjnych. Co dostajemy w zamian? Otóż na froncie znajdziemy jedynie poprzeczny guzik budzący urządzenia do pracy oraz tuż nad nim błękitną diodę sygnalizującą pracę, natomiast na tylnym panelu w służbie obróbki dostarczonego sygnału mamy do dyspozycji cztery gniazda USB i po jednym LAN oraz HDMI, a zagadnienie zasilania realizuje okrągły terminal dla zewnętrznego zasilacza. Wyposażenie startowe Rhein-a wieńczy prosty wtyczkowy zasilacz oraz kabel LAN.
Czym podbił moje serce nasz bohater? Myślę, że dla większości z Was, jako potencjalnych zainteresowanych istotna będzie wiedza, iż nie „ślizga” się po dźwięku. Co to oznacza? To proste. Gra dobrze osadzoną w masie i barwie estetyką, przez co skłania do długotrwałych odsłuchów bez jakiegokolwiek poczucia zmęczenia. Nie rozdmuchuje sztucznie świata muzyki pod płaszczykiem na dłuższą metę męczącej swobody prezentacji, tylko skupia się na pokazaniu jej prawdziwego ja. Owszem, z mocnym sznytem koloru i wagi, jednak na tyle odlegle skorelowanym od przekroczenia dobrego smaku, że nawet w tak soczystym zestawie jak mój nie miał problemów z pokazaniem najdrobniejszych szczegółów sonicznych testowych albumów. A nie miał łatwo, bowiem na pierwszy ogień poszło wydawnictwo rodzimej grupy RGG „Szymanowski”. To wbrew pozorom nie jest łatwy materiał, bo z jednej strony trzeba umieć poradzić sobie z pokazaniem dobrego odtworzenia pracy najpierw palców na strunach, a potem ich współpracy z pudłem rezonansowym kontrabasu, potem wtórującego mu dostojnego fortepianu, by na koniec oddać nie tylko mocną, ale nie zwalistą stopę perkusji, ale także blask wszechobecnych przeszkadzajek. Niestety bez dobrego oddzielenia wszystkich składowych temat nie ma szans na powodzenie. Na szczęście tytułowy maluch sobie z tym poradził i może nie z wypiekami na twarzy, ale z wielką przyjemnością przypomniałem sobie ten krążek jeszcze raz. Z fajnym pokazaniem poszczególnych planów i ewidentnym zrozumieniem intencji muzyków – niewychodzenia żadnego instrumentu przed szereg. Co ciekawe, w podobnym tonie wypadły także mocniejsze nurty muzyczne. Z jednej strony mocne uderzenie zespołu Metallica na płycie „St. Anger” nie tracąc wigoru dostawała zastrzyk niezbędnego dociążenia gitar i wokalizy, zwiększając tym sposobem łatwość przyswajania tego szaleństwa, zaś z drugiej znakomicie broniła się elektronika formacji The Acid z materiałem „Liminal”. A broniła dlatego, że cały czas wspominana praca streamera w kwestii gęstości podania muzyki nie zabijała ekspresji raz niskich pomruków, a innym razem bolesnych przesterów. Naturalnie w doniesieniu do oczekiwań ortodoksyjnych słuchaczy tego typu twórczości taki stan rzeczy mógłby być odebrany jako zbyt zachowawczy, jednak jako orędownik raczej w miarę spokojnego – oczywiście bez nudnej monotonii – przemierzania świata zapisów nutowych byłem takim pokazem ukontentowany. Oczywiście na bazie wieloletnich doświadczeń wiem, iż da się lepiej, tylko za jakie pieniądze. A tutaj rozprawiamy o zabawce poniżej 10 tys. złotych, co jeśli ktoś lubi wizualny minimalizm wspierany nowinkami technologicznymi, uważam za ciekawą ofertę.
Czy to zabawka dla każdego? Jeśli nie chcecie zagracać sobie centralnego punktu salonu z uwagi na zamierzoną skromność wizualną jak najbardziej tak. Powiem więcej. Również tak w momencie kochania soczyście wizualizowanego świata muzyki, gdyż w tym Silent Angel Rhein Z1 czuje się w tym jak ryba w wodzie. Zaś ewentualnie nie – i to raczej jedynie w odniesieniu do miłośników ekstremalnych doznań – jedynie dla orędowników przedkładania ataku i wyrazistości przekazu przed nadające piękno muzyce płynne kolorowe wybrzmienia. Zatem jak to w życiu bywa, wszystko zależy od tego, z jaką grupą się utożsamianie. Jeśli z dwoma pierwszymi, nie widzę innej opcji, jak w momencie poszukiwań nowego „plikograja” kontakt z dystrybutorem w celach weryfikacji jego oferty w zastanym systemie. Czy się sprawdzi, to jest inna sprawa. Ważne, że spędzony z nim czas będzie raczej z puli tych przyjemnych. A uwierzcie mi, naprawdę wiele urządzeń ma z tym spory problem.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Melco N1A/2EX + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition,
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Essence MC
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II
Dystrybucja: Audio Atelier
Producent: Silent Angel
Cena: 8 290 PLN
Dane techniczne
We/wyjścia: USB Audio; USB 3.0; 2 x USB 2.0; 1000Mbps Ethernet; HDMI (serwisowe)
Pobór mocy: 36W max.
Zasilanie: 12V/3A (DC)
Wymiary (S x W x G): 200 x 200 x 62 mm
Waga: 3,75 kg