Opinia 1
Niby popularność czarnej płyty nie słabnie a ekstremalni akolici analogu nie wyobrażają sobie wysokiej klasy systemu bez szpulowca (wyłącznie z epoki), jednak nie ma co zaklinać rzeczywistości i uczciwie trzeba stwierdzić, że czy to się komuś podoba, czy nie, jednak to właśnie streaming wypada uznać za współczesny mainstream dystrybucji muzyki. Dlatego też wszelakiej maści transporty plików, streamery i mniej bądź bardziej zintegrowane kombajny, w tym urządzenia all’in’one budzą w pełni zrozumiałe zainteresowanie rozchodząc się jak przysłowiowe ciepłe bułeczki. O ile jednak na wyższych pułapach cenowych panuje względny spokój, to w przedsionku i niższych stanach średnich Hi-Fi trwa bezpardonowa i mordercza walka o dosłownie każdą, wkraczającą w świat zdigitalizowanych mediów duszyczkę. I właśnie celujący w ów, nad wyraz dynamicznie zmieniający się segment, dotarł do nas transport cyfrowy Silent Angel Munich M1T, który na przekór galopującym cenom w wersji z 8GB RAM oferowany jest w nad wyraz akceptowalnej kwocie 3 890 PLN, więc w sensowność zakupu opcji 2GB, tańszej raptem o 600PLN wydaje się mało zachęcająca. Tym bardziej, że już w materiałach firmowych przewijają się sugestie, iż o ile „słabszy” Munich nie powinien grymasić przy streamingu z popularnych serwisów (Spotify, Tidal), to już miłośnicy gęstych formatów, szczególnie DSD, powinni zdecydować się na wersję z 8GB pamięcią. Co prawda jest jeszcze 4GB wersja pośrednia, jednak z racji, iż na rynku uznawana jest za audiofilski odpowiednik świnki morskiej, czyli byt niebędący ani świnką, ani morską w dodatku wyceniony bardzo podobnie do topowej wersji a wyraźnie ustępujący jej wydajnością rodzimy dystrybutor – wrocławskie Audio Atelier zrezygnował z jego sprowadzania.
Zanim jednak zweryfikujemy jak Monachijczyk radzi sobie w naszych systemach warto, choćby przez chwilę, skupić się na jego aparycji, która zgodnie z firmową unifikacją stawia go w rządku bliźniaczo podobnego rodzeństwa, czyli zasilacza Forester F1 i bardziej rozbudowanego streamera Munich M1. Mamy zatem ten sam zwarty korpus z giętych blach i masywny, delikatnie przełamany mniej więcej w połowie front ze szczotkowanego aluminium z centralnie umieszczonym złotym, firmowym logotypem. Pod względem komunikacyjnym, czyli zdolności przekazywania użytkownikowi informacji o stanie pracy Munich jest nad wyraz nazwijmy to dyplomatycznie … lakoniczny. Zamiast bowiem choćby jednowierszowego wyświetlacza, o kilkucalowym ekranie kuszącym okładkami w wysokiej rozdzielczości nawet nie wspominając, producent zdecydował się na cztery mikro diody z których pierwsza informuje o wyciszeniu (Mute), druga o zasilaniu, a dwie kolejne o formacie odtwarzanych plików – jasnożółtą iluminację przypisano DSD a jasnozieloną PCM, jednak konia z rzędem temu, kto nie siedząc na wprost urządzenia z odległości kilku metrów będzie w stanie wysnuć z ww. sygnalizacji jakiekolwiek konstruktywne wnioski. Niby z podobnego rozwiązania, czyli diod, korzysta np. Moon w swoim MiND2, jednak Kanadyjczycy są bardziej wylewni i dzielą się przynajmniej informacjami o częstotliwości próbkowania reprodukowanego sygnału. Nie ma jednak co marudzić, gdyż i tak, i tak obsługa tytułowego urządzenia wymaga korzystania ze smartfonu/tabletu a tam, dokładnie na firmowej aplikacji VitOS Orbiter, przecież wszystko widać jak na dłoni. M1T wspiera oczywiście większość dostępnych serwisów muzycznych, czyli Tidal, Spotify, Qobuz, Amazon Music, może pochwalić się certyfikatem Roon Ready, oraz obsługą AirPlay i DLNA.
Rzut oka na ścianę tylną jasno daje do zrozumienia, że Monachijczyk przygotowany jest praktycznie na każdą ewentualność i zmieniające się rynkowe realia. Wyposażono go bowiem zarówno w konwencjonalne wyjścia cyfrowe (AES/EBU i Coaxial), jak i I²S (w postaci HDMI), oraz USB Audio. Oprócz oczywistego gniazda 1000Mbps Ethernet nie zabrakło zdolnych przyjąć zewnętrzne pamięci masowe zdublowanych portów USB USB3.0 i pojedynczego USB2.0 a z ciekawostek natury przyrodniczej nie sposób nie zauważyć firmowych magistral M-IO i M-LINK. Tuż obok dedykowanego zewnętrznemu, impulsowemu zasilaczowi gniazda DC przycupnął niewielki włącznik. I to by było na tyle, gdyby nie fakt, iż wspomniany zasilacz posiada odłączany przewód z klasycznym wtykiem IEC, co pozwala zastąpić dołączany „komputerowy” OEM czymś wyższych lotów, choć jeśli miałbym cokolwiek sugerować, to zamiast iść w koszty okablowania w pierwszej kolejności zalecałbym inwestycję w samo zasilanie, czyli firmowego Forestera F1 , rodzimego Ferrum, czy Kecesa .
Solidnie ponacinany korpus zapewnia swobodny przepływ powietrza pasywnie chłodzonych trzewi, które umieszczono na szczelnie wypełniającej niewielką przestrzeń płytce z pokaźnych rozmiarów radiatorem zapewniającym właściwą temperaturę pracy ukrytych pod nim układów, których sercem jest 4-rdzeniowy 1,5GHz proces ARM Cortex-A72 korzystający z zasobów 8GB pamięci DRAM (Low-noise DDR4) i 32GB ROM (High-speed Flash). Krótko mówiąc mamy do czynienia z nieco odchudzoną, o sekcję przetwornika i wzmacniacza słuchawkowego, inkarnacją Munich M1, czyli jest to de facto autorska wariacja nt. Raspberry Pi 4. Całość ustawiono na niewielkich gumowych nóżkach, które z powodzeniem można zastąpić np. stopkami Silent Angel S28.
Przystępując do odsłuchów jasnym było, że oprócz samego wpięcia tytułowego delikwenta w posiadany system warto będzie zadbać o jego najświeższy firmware, który akurat w tym przypadku poskutkował dodaniem pełnej funkcjonalności i zgodności z TIDAL-em i kilkoma innymi poprawkami, których listę producent w stosownej dokumentacji skrupulatnie zamieścił. Z racji fabrycznej dziewiczości proces akomodacji ze zwyczajowej dwu-trzydniowej rozgrzewki pozwoliłem sobie wydłużyć do niemalże tygodnia, gdyż z każdym dniem dźwięk oferowany przez Munich-a ewoluował z lekkiej matowości i granulacji w stronę aksamitnej gładkości i soczystości. Aby jednak ów czas nie nosił znamion bezproduktywnego zawieszenia co jakiś czas rzucałem na Silent Angela uchem a gdy intensywność obserwowanych zmian zaczęła słabnąć z wrodzonej ciekawości zacząłem, jak to mam w zwyczaju, kombinować i korzystając z wolnej dziurki w Foresterze wziąłem się za testy porównawcze Munich-a z firmowym/impulsowym i moim dyżurnym – liniowym zasilaczem. Jak możecie się Państwo domyślić różnice in plus, na korzyść seta z Foresterem były na tyle wymierne, że jeśli ktokolwiek zastanawiałby się nad doraźnym upgradem tytułowego transportu za pomocą wyższej aniżeli dołączony przewodu zasilającego, to sugerowałbym daleko posunięta powściągliwość wydatków, głębsze/późniejsze sięgnięcie do kieszeni i od razu zakup Forestera. Koszty będą nieco większe, lecz progres trudny do zakwestionowania.
Zacznijmy jednak od początku, czyli od „gołej” opcji, czyli takiej wyciągniętej prosto z pudełka i z firmowym okablowaniem tak zasilającym, jak i Ethernet. Na playliście ląduje „Black Market Enlightenment” Antimatter i … o ile na tle Lumina U1 Mini wyraźnie słychać spadek rozdzielczości, gładkości i dynamiki, to już przy I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB (w obu przypadkach na wyjściach USB) wynik sparringu bynajmniej nie był już tak oczywisty, gdyż to właśnie „Cichy Aniołek” wysuwał się na prowadzenie w ww. kwestiach. Mamy zatem do czynienia ze wszech miar poprawną prezentacją tak pod względem kreowania sceny, jak i lapidarnie rzecz ujmując przyjemności odbioru. Nic nie irytuje, nic bez potrzeby nie zwraca uwagi a akcent postawiony jest na koherencję i spójność przekazu a nie epatowanie wyskakującymi z kapelusza detalami, co patrząc na pułap cenowy Munich-a wydaje się w pełni świadomą decyzją producenta, który całkiem słusznie zakładał, iż jego transport współpracować będzie z elektroniką z podobnej półki. W dodatku owa poprawność (bez pejoratywnych konotacji) nader udanie sprowadzała do wspólnego mianownika zarówno zgromadzone na lokalnym NAS-ie pliki, jak i kontent dostępny na platformach streamingowych TIDAL i Spotify, przez co układając playlisty czerpiące z obu zasobów słuchaczom oszczędzano mogących wprawić w lekkie zdziwienie przeskoków. Oczywiście różnicowanie pomiędzy realizacjami dobrymi (ww. Antiimater), czy wręcz wybitnymi („Tomba sonora”) a było ewidentnymi bublami (vide „Death Magnetic” Metallici) było ewidentne, ale już porównywanie tego samego wsadu z dysku i chmury najczęściej przypominało zabawę w ciuciubabkę i próby usłyszenia kolorów.
Za to dołożenie wspomaganego okablowaniem Luna Cables Gris DC i stopkami Silent Angel S28 zasilacza Forester F1 poprawiło dosłownie wszystko. Począwszy od zauważalnego wzrostu wolumenu, poprzez trudny do przecenienia wzrost rozdzielczości, na wyraźniejszym zaakcentowaniu dynamiki skończywszy. W rezultacie skorzystała na tym wielka symfonika. „John Williams: The Berlin Concert” Berliner Philharmoniker pod batutą samego Johna Williamsa to dość morderczy tak pod względem wieloplanowości, jak i liczebności aparatu wykonawczego materiał, który na impulsówce prezentowany był jako dość monolityczny byt, natomiast z Foresterem wgląd w ów konglomerat był nieporównywalnie łatwiejszy. Co ciekawe poprawa dynamiki w głównej mierze dotyczyła jej skali mikro, gdzie z cienia zaczęły się wyłaniać wszelakiej maści niuanse i dźwięki pozostające wcześniej w sferze domysłów i niedopowiedzeń. Kolejną poprawę przyniosło dociążenie całej ww. misternej układanki substytutem audiofilskiej cegły Thixara, czyli mniej więcej kilogramowym stoperem do drzwi, co z kolei zaowocowało lepszą i precyzyjniejszą definicją źródeł pozornych bez jednoczesnego ich odchudzania, gdyż sama definicja basu i masy średnicy pozostała taka sama a jedynie najniższe tony zapuszczały się w rejony wcześniej dyskretnie pomijalne.
Nie da się zatem ukryć, iż o ile w ramach solowych występów Silent Angel Munich M1T jest bardzo zdroworozsądkowo wycenionym transportem plików o tyle jego zakup wypadałoby rozpatrywać w kategoriach wejścia w swoisty ekosystem i sukcesywne odkrywanie jego potencjału poprzez rozbudowę współpracujących z nim peryferii. Dlatego też powielając niejako wyartykułowane powyżej wrażenia nauszne w pierwszej kolejności zwrócę Państwa uwagę na kluczową rolę lepszego, aniżeli znajdujące się na fabrycznym wyposażeniu zasilania a ponadto na odpowiednie dopieszczenie Monachijczyka możliwie wysokiej klasy przetwornikiem, dzięki któremu będzie w stanie złapać wiatr w żagle i rozwinąć skrzydła. Za to o ergonomię i intuicyjność obsługi jestem zupełnie spokojny, gdyż mnogość interfejsów przyłączeniowych i jeśli nie najlepsza, to z pewnością jedna z lepszych aplikacja sterująca VitOS Orbiter wzbudzają mój trudny do ukrycia entuzjazm. Czy w ramach finalnego podsumowania miałbym jeszcze jakieś „ale”? Tak, lecz niewielkie. Otóż do pełni szczęścia brakowało mi desktopowej (dedykowanej Windowsowi) wersji ww. VitOS Orbiter. Co prawda bez problemu można znaleźć w sieci instrukcje jak uruchomić ją w oknie emulatora Androida, lecz podobnie jak w przypadku Lumina takim kombinacjom alpejskim mówię stanowcze nie. Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, by stery oddać Roonowi, ale jak już wielokrotnie wspominałem do tego oprogramowania mam stosunek równie ambiwalentny, jak do producentów „zalecających” obsługę swoich wyrobów wyłącznie z poziomu iPadów. Proszę jednak moich utyskiwań nie brać sobie do serca, gdyż to czysto akademickie dywagacje zmanierowanego tetryka, a gdy tylko nadarzy się ku temu sposobność posłuchać Munich M1T we własnym systemie. Nawet jeśli nie jesteście Państwo do końca przekonanymi o słuszności wyboru plikolubami to niepozorne urządzenie nie zrujnuje Waszego budżetu a z racji prostoty obsługi i szerokiego wachlarza obsługiwanych serwisów i formatów może stać się nie tylko uroczym dodatkiem do Waszych systemów, lecz również pomostem łączącym przeszłość z teraźniejszością i przyszłością.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1; Tellurium Q Blue
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Opinia 2
Wierzcie lub nie wierzcie, ale obecne czasy w jednym aspekcie nie pozostawiają melomanowi żadnych złudzeń. Chodzi oczywiście o wręcz nieodzowne posiadanie toru plikowego przez każdego szanującego się miłośnika muzyki. I nie mówię w tym momencie o jakiś wyczynowych w domenie jakości dźwięku, tudzież rozbudowanych zestawach, tylko o czymkolwiek co sprawia mu przyjemność z obcowania ze streamowaną muzyką. A jeśli tak jest, naturalną koleją rzeczy okazuje się być konsekwentne podążanie oferty tego typu akcesoriów za jego wymaganiami. Wymaganiami w stylu opcjonalnej poprawy sekcji zasilania, separacji oraz oczyszczania z zakłóceń połączeń sieciowych, czy im podobnych zagadnień, bez których proces przybliżania nas do prawdy o muzyce stanąłby w miejscu. Na szczęście producenci o tym wiedzą i tak jak dzisiejszy bohater bez najmniejszych problemów ogarniają ten ważny temat. O kim mowa? Oczywiście o mającej już swoją historię na naszym portalu marce Silent Angel, która po switchu ethernetowym Bonn N8, zasilaczu linowym Forester F1, tym razem dzięki wrocławskiemu dystrybutorowi Audio Atelier wystawiła do zaopiniowania niepozorny rozmiarowo, ale za to wielki duchem transport Silent Angel Munich M1T.
Jak sygnalizowałem we wstępniaku, tytułowy Munich jest nadzwyczaj kompaktowy. Na szczęście kompaktowy w tym przypadku nie oznacza dramatycznego maleństwa, bo gdybym miał Wam przybliżyć jego gabaryty bardzo „łopatologicznie”, powiedziałbym, że osiąga rozmiar mniej więcej 1/2 wielkości cegły klinkierowej. Bez szału? Nic z tych rzeczy, bowiem z jednej strony dzięki bardzo dobremu designowi i wykończeniu aluminiowego frontu w technice szczotkowania w przypadku posiadania nawet niewielkiej połaci wolnego miejsce można go fajnie wyeksponować, zaś z drugiej w przy braku jakiegokolwiek skrawka półki bez problemu schować. Jeśli chodzi o budowę i wyposażenie, w centrum awersu znajdziemy jedynie cztery diody informujące nas w jakim stanie streamer aktualnie się znajduje, tuż nad nimi wyfrezowane logo marki, natomiast na zewnętrznych flankach wykonane w ten sam sposób co Ekslibris, nazwę i oznaczenie modelu. Samą obudowę M1T wykonano z aluminiowej blachy, którą w celach wentylacji grawitacyjnej na górnej powierzchni ubrano w cztery bloki podłużnych otworów. Natomiast plecy jak na takie maleństwo zostały uzbrojone po przysłowiowe zęby. Przesadzam? Bynajmniej, gdyż oprócz wyjść cyfrowych typu AES/EBU, COAXIAL, I2S i USB mamy do dyspozycji trzy dedykowane do konkretnych zastosowań wyjścia USB, dwa wielopinowe interfejsy pozwalające spiąć kilka komponentów tego brandu w jeden konglomerat, wejście sieciowe LAN, gniazdo zasilania i główny włącznik. Mało? Spójrzcie na fotografie, a okaże się, iż rewers został zagospodarowany po brzegi. Jeśli chodzi o sterowanie Munich-em, te odbywa się za pomocą darmowej aplikacji. Natomiast w istotnym temacie obsługiwanych formatów i częstotliwości próbkowania, w celu unikania rozwadniania tekstu zainteresowanych odsyłam do czytelnej tabelki pod recenzją.
Co proponuje nam Silent Angel Munich M1T? Być może zabrzmi to banalnie, ale muzykę. Bez pogoni za wyczynowością na skrajach pasma, szybkością narastania sygnału, czy od pierwszych chwil zjawiskowym, niestety po krótkim czasie męczącym „łał”, tylko z dbałością o jej najistotniejszy aspekt, jakim jest dobre zbilansowanie wagi i swobody prezentacji. Jego dodatkową zaletą jest spójność. Chodzi mianowicie o to, że gdy konstruktorzy postawili na nasycenie i gładkość wydarzeń muzycznych, to należało zadbać o jedynie umiejętne doprawienie ich górnym rejestrem. Jakiekolwiek puszczenie wodzy fantazji w tej materii skończyłoby się porażką. Ba porażką zjawiskową, gdyż po kilku utworach sytuacja nie tylko okazałby się karykaturą, to w końcowym efekcie ból głowy zmusiłby nas do wyłączenia zestawu. Na szczęście ekipa Silent Angel-a wiedziała, jak to osiągnąć. Ale to jedna strona medalu. Oczywistym jest, że przy obracaniu się w estetyce nasycenia bardzo łatwo jest popaść w problemy z nazbyt okazałymi niskimi rejestrami. Często są lejące i monotonne, co podobnie do nazbyt obfitej góry zniechęca do muzyki. Oczywiście i tutaj wszystko udało się dobrze skonfigurować, co pozwalało na bezproblemowe obcowanie praktycznie z każdego rodzaju muzyką.
Weźmy na tapet choćby płytę Leonarda Cohena „You Want It Darker”. Jak to u wspomnianego artysty jest w zwyczaju, to jest stosunkowo majestatycznie śpiewany materiał i jakiekolwiek wyostrzenie lub rozmycie w dolnym zakresie spowodowałoby pryśnięcie czaru wokalizy tego znakomitego twórcy. Wbrew pozorom nie jest łatwo utrzymać serwowaną przez niego z jednej strony mroczność, a z drugiej jakby romantyzm prezentacji. Jednak fraza „trudno” dla streamera SA Munich nie oznaczała najmniejszego problemu w zrealizowaniu zamierzeń Leonarda, gdyż jak to ma w zwyczaju, zaczarował mnie od pierwszego zaśpiewanego kawałka. Głos pokazał odpowiedni tembr, barwę i energię, co na bazie kilku wpadek z innymi źródłami dźwięku, było ewidentną pracą tytułowego Japończyka.
Kolejnym materiałem będzie mocne uderzenie repertuaru Black Sabbath „13”. To dość dobrze zrealizowany krążek, co tym bardziej pokazało, że tak wychwalana przeze mnie spójność ani nie zgasi prezentacji, ani jej nie rozleje po podłodze. Ta formacja swoim repertuarem od lat udowadnia, że nie zna słowa muzyczny spokój, co oczywiście umiejętnie uszanowała testowa konfiguracja. Dostałem dobrze rozpalony ogień, który nie dość, że przypomniał mi młodość, to jeszcze pokazał, jak dramatycznie posunęła się technika jego odtwarzania. Mocne uderzenia gitarowych popisów, kopnięcia perkusji i charyzmatyczna wokaliza nie pozostawiały złudzeń, że wybór estetyki brzmienia odtwarzacza plików był dobra decyzją.
Na koniec coś bardziej wymagającego, a rzekłbym nawet audiofilskiego. Chodzi o płytę „Monuments On The Moon” rodzimej grupy RGG. Ba, czasem z racji dość odważnych pasaży bliżej nieokreślonych dźwięków nazywam ją projektem, który jak niewiele tego typu płyt jazzowych jest bardzo wymagający od systemu audio. To ma być feeria odpowiednio pokazanej szybkości narastania sygnału, energii i zjawiskowo błyszczących, jednak pozbawionych zniekształceń górnych rejestrów. Musi być odpowiedni pazur, gdyż w innym przypadku zrobi się zwyczajnie nudno. A jak wspominałem, nasz bohater stronił od nadmiernego epatowania tymi cechami. Na szczęście stronił nie oznaczało, że nie umiał ich pokazać. Owszem, w nieco przyjaźniejszej dla ucha estetyce, ale lepiej tak, niż pozorną dobrą iskrą nazywać zniekształcenia lub odchudzając prezentację szukać poklasku u piewców ataku ponad wszystko. Dlatego mimo podania całości w mniej agresywny, jednak w końcowym rozliczeniu spójny sposób, byłem tym występem ukontentowany. Lepiej bez wyścigów, a za to z dobrze zrealizowanym pomysłem na dźwięk.
Gdy przyszedł czas na podsumowanie, nie mogę napisać nic innego, jak pochwalić konstruktorów za fajne zestrojenie opiniowanego streamera. Grał w bliskiej mi estetyce dobrej barwy i gładkości muzyki. Oczywiście mniej wyczynowo – w dobrym tego słowa znaczeniu – niż moje kilkadziesiąt razy droższe źródło płyt CD, ale za to bez najmniejszych szkód w stylu nadinterpretacji któregoś z podzakresów. Jeśli któryś z nich żyje w swoim świecie, muzyka staje się niestrawna, na co producent nie mógł sobie pozwolić. I dobrze, gdyż dzięki temu w towarzystwie jego produktu spędziłem sporo czasu z fajnie podaną muzyką. Czy to jest zabawka dla każdego? To jasno wynika z tekstu. Jeśli nie szukacie wyczynowości prezentacji, tylko piękna w muzyce, w potencjalnym procesie poszukiwań jest to bardzo mocny zawodnik do wypróbowania.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
Źródło:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Melco N1A/2EX + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition,
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Essence MC
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II
Dystrybucja: Audio Atelier
Producent: Silent Angel
Ceny
Silent Angel Munich M1T – 2GB RAM: 3 290 PLN
Silent Angel Munich M1T – 8GB RAM: 3 890 PLN
Dane techniczne
Wyjścia: AES/EBU, I2S, Coaxial, USB Audio jako wyjścia cyfrowe.
Wejścia: RJ45 Gigabit Ethernet; 2 x USB3.0; USB2.0 dla dodatkowej pamięci
Interfejsy systemowe: M-IO, M-LINK
Obsługa DSD: 5,6M (DSD128) AES/EBU, I2S, Coax; 11,2M (DSD256) USB.
Obsługa PCM: 384 KHz AES/EBU, I2S, Coax; 768 KHz USB.
Wejście zasilania: (DC) 5V/2A przy max.
Pobór mocy: 10W max
Wymiary (S x G x W): 155 x 110 x 50,4 mm
Waga: 1,63 kg