Opinia 1
Pół żartem, pół serio i zarazem zgodnie z tradycją mógłbym z lekkim przymrużeniem oka stwierdzić, że kiedy otrzymaliśmy kolejną propozycję pochylenia się nad najnowszym wydawnictwem pochodzącym z prowadzonej przez pana Michała Bryłę oficyny Prelude Classics chyba po raz pierwszy widząc może nie tyle tytuł, co autorów kompozycji poczułem już nie tremę, co wręcz ulgę. Mówiąc wprost widniejące na okładce nazwiska jasno wskazywały, iż tym razem, przynajmniej w teorii, powinniśmy poruszać się w obszarach zdecydowanie mniej niszowych aniżeli poprzednio. Jak się jednak miało okazać były to tylko pozory, gdyż Meccore String Quartet zamiast po twórczość sławniejszego z Wieniawskich – Henryka, na co z resztą wskazywałby tytuł, sięgnął po dorobek zdecydowanie mniej „ogranego” Józefa. Jakby tego było mało na „Souvenir de Posen” trafiły zaskakująco rzadko wykonywany Kwartet smyczkowy a-moll op. 32 Józefa Wieniawskiego oraz będące światową premierą fonograficzną Wariacje i Fuga F-dur na kwartet smyczkowy Ignacego Jana Paderewskiego. Dwie ostatnie kompozycje nie dość, że światło dzienne ujrzały dopiero w latach 80-ych ubiegłego wieku, to opracowane zostały samodzielnie przez artystów z Meccore String Quartet właśnie na potrzeby niniejszego nagrania. I tu od razu smaczek dla freaków wszelakich tego typu niuansów, gdyż w nagraniu wykorzystano wyjątkowy instrument – skrzypce Charlesa François Ganda z 1846 roku – jeden z instrumentów Henryka Wieniawskiego, na których zagrał pierwszy skrzypek – Wojciech Koprowski. Z kolei reszta zespołu pozostała przy swoich „zwykłych” współczesnych reprodukcjach wykonanych przez Krzysztofa Krupę (co z resztą można podejrzeć na YouTube).
Nie będę ukrywał, że wkraczam na dość niepewny grunt, gdyż w kameralistyce z przełomu XIX i XX wieku czuję się zdecydowanie mniej pewnie aniżeli np. w historii skandynawskiego black metalu, niemniej jednak uczciwie muszę przyznać, iż właśnie daleki od klasycznego mainstreamu i powszechności repertuar jest największym atutem tytułowego albumu. Otrzymujemy bowiem zaskakująco świeże i pasjonujące nieco ponad trzy kwadranse prawdziwej muzycznej uczty podczas której dość niepozorny liczebnie ansambl nader udanie wypełnia scenę bogactwem misternie tkanych dźwięków. Co ciekawe nie sposób nie odnieść wrażenia, że wolumen dobiegających naszych uszu fraz z powodzeniem mógłby pochodzić ze zdecydowanie poważniejszego aparatu wykonawczego. Oczywiście nie usłyszymy tu potężnego tutti i fali uderzeniowej godnej wielkiej symfoniki, ale już dynamika w skali mikro jest wielce satysfakcjonująca a i brak najniższych składowych nie doskwiera. Uwagę słuchaczy kradnie bowiem atrakcyjna melodyka i logika narracji, panujący pomiędzy muzykami flow i ewidentne stawianie na aspekt opartej na wirtuozerii muzykalności a nie karkołomnych popisach sprawiających, że zamiast spójne całości otrzymujemy pełne nerwowości pojedynki. O nie, tu Meccore String Quartet stanowi jeden, choć szalenie złożony to grający do jednej bramki organizm, więc całość prezentacji tak dla ucha, jak i oka jest koherentną całością.
Jeśli zaś chodzi o jakość nagrania, to śmiem twierdzić, iż Prelude Classics, czyli de facto jednoosobowy projekt Michała Bryły, w pełni zasługuje na miano oficyny o stricte audiofilskim zacięciu i zarazem profilu zgodnym z tym, do czego zdążył przyzwyczaić melomanów m.in. nasz rodzimy DUX (przynajmniej na początku swojej działalności), czy też prowadzony przez Andreasa Spreera TACET. Czyli po pierwsze wydawnictw skupionych wyłącznie na klasyce, a po drugie nagrań wyjątkowych pod względem repertuarowym oraz oferowanych w referencyjnej jakości i co ciekawe nie tylko w postaci klasycznych płyt CD, lecz również hybrydowych nośników SACD i oczywiście plików wysokiej rozdzielczości. Krótko mówiąc realizacja „Souvenir de Posen” Meccore String Quartet zachwyca głębią dźwięku i dojrzałością barw użytego instrumentarium. Kwartet prezentowany jest z wyraźnego dystansu, lecz nie z asekuracyjnego oddalenia powodującego dodatkowo wielce niepożądany efekt przeskalowania źródeł pozornych przypominający znaną z fotografii dioramę, lecz jedynie zdolność zaprezentowania całego składu we właściwym mu entourage’u i z pełnym spectrum pogłosowym. Uniknięto tym samym zbytniej antyseptyczności i „studyjności” przez co każdego z muzyków otacza podkreślająca realizm aura pogłosowa. Na wielkie brawa zasługuje również precyzja z jaką definiowane są źródła pozorne i generalnie rozdzielczość, bezpośredniość, bynajmniej niewykluczające urzekającej naturalności całej prezentacji. Śmiało można założyć, że spora w tym zasługa zarówno realizacji dokonanej w DXD 352,8 kHz / 24 bit bezpośrednio na stacji DAW oraz omikrofonowania w technice Decca Tree. Na potrzeby nagrania użyto pary kardioidalnych, stereofonicznych mikrofonów CM4 oraz omnipolarnego Omni1 szwedzkiej manufaktury Line Audio Design.
Jak unaocznia powyższa sesja zdjęciowa poza hybrydą SACD otrzymaliśmy również wypalony w studiu „złoty CDR” i śmiem twierdzić, iż o ile dysponując wcześniej eksploatowanym przez lata odtwarzaczem „gęste” krążki akceptującym, czyli Ayonem CD-35 (Preamp + Signature) pewnie poza własną strefę komfortu, czyli warstwę SACD bym nie wychodził, to mając na stanie klasyczny, oparty na CDM2 Pro odtwarzacz Vitus Audio SCD-025 Mk.II już takowych „odsprzętowych” preferencji nie miałem a sparring obu nośników nabrał zaskakujących rumieńców. Okazało się bowiem, że choć warstwa CD z hybrydowego nośnika oferowała lepsza rozdzielczość, precyzję i wyraźniejsze „napowietrzenie”, o tyle ociekający 24-karatowym złotem CDR brzmiał bardziej … analogowo i koherentnie. Jakby niższą rozdzielczość rekompensował większym stężeniem „muzyki w muzyce”.
W ramach podsumowania pozwolę sobie jedynie stwierdzić, iż „Souvenir de Posen” Meccore String Quartet jest albumem, który przez ostatnie tygodnie gościł w moim odtwarzaczu nie tylko z racji czysto recenzenckich obowiązków, lecz również, choć po prawdzie powinienem użyć stwierdzenia „przede wszystkim” z czysto hedonistycznych pobudek – dla mojej osobistej przyjemności. Oferuje bowiem ponadprzeciętną jakość dźwięku i odkrywa przed słuchaczem nieznany szerszemu odbiorcy szalenie angażujący repertuar. Dlatego też niezależnie od tego, czy gustujecie Państwo w takich klimatach, czy też klasyka znajduje się poza Waszą strefą komfortu, chociażby z ciekawości rzućcie na tytułowy album uchem. A jeśli w nie wpadnie, to śmiem twierdzić, że sięgać będziecie po niego z zaskakującą regularnością. No i jest jeszcze mały bonus – z jego pomocą z łatwością zweryfikujecie, czy dany system / urządzenie jest w stanie oddać prawdziwe brzmienie smyczków, bo te na „Souvenir de Posen” nader udanie łączą natywną chropawość z ciemną, karmelową słodyczą i głębią będącą sygnaturą najlepszych lutników i … realizatorów nagrań.
Marcin Olszewski
Opinia 2
Co bardziej spostrzegawczy czytelnicy okazjonalnie uzupełnianego działu muzycznego sprawcę dzisiejszego zamieszania dobrze znają. To rodzima, jednoosobowa oficyna wydawnicza skupiona na muzyce kameralnej, której znakiem rozpoznawczym oprócz przykładania najwyższej wagi do wirtuozerii wykonania każdego zarejestrowanego materiału, jest referencyjna jakość dźwięku. I nie mam na myśli li tylko dobrej realizacji w najbardziej popularnym formacie 16/44, ale również wersji SACD oraz gęstych plików. Mało tego, jeszcze większą ciekawostką jest dostarczanie tytułowego materiału w wypalonej na złocie wersji CDR. Jak widać, mocodawca projektu nie pozostawia niczego przypadkowi. Co tym razem trafiło do naszej redakcji? Otóż formacja Meccore String Quartet pod egidą oficyny Prelude Classics w ramach projektu „Souvenir de Posen” podjęła próbę przybliżenia twórczości naszych rodaków – Józefa Wieniawskiego i Ignacego Paderewskiego. Jak im to wyszło, naturalnie dowiecie się w kolejnym akapicie.
Jak wspomniałem, tym razem pomysłodawca projektu postawił na Polaków. I poszedł w tym działaniu bez jakiegokolwiek oglądania się na półśrodki, bowiem do nagrania tego materiału użyto kopii instrumentów dawnych i na ile pozwoliły możliwości pozyskania takowych, również oryginałów. Co z tego wynikło sonicznie? Po pierwsze przemówiła do mnie sam repertuar. Jego dobór sprawiał, że nawet okazjonalny odsłuch wręcz zachęcał do zapoznania się z całym materiałem za jednym podejściem. Dzięki ciekawemu przetasowaniu szybszych i wolniejszych utworów, znakomitemu wykonaniu oraz wyśmienitej realizacji ani przez moment nie odczuwałem efektu znudzenia danym motywem muzycznym. Za sprawą znakomitej pracy wykonawców wespół z nietuzinkowym brzmieniem użytych instrumentów przekaz epatuje emocjonalnością, zaś dzięki pracy realizatora i jego umiejętnym rozrzuceniu artystycznych bytów po wirtualnej scenie jest zjawiskowo namacalny. Pełen oddechu, dobrze wyważony w domenie esencjonalności i barwy, dzięki temu na tyle ciekawy, że omawiany krążek przesłuchałem kilkukrotnie. I to z wypiekami na twarzy. To naprawdę bardzo udana muzycznie i realizacyjnie płyta, dlatego z wielką przyjemnością na koniec, czyli po serii kilku odtworzeń z rzędu podjąłem próbę weryfikacji jej brzmienia nie na wytłoczonym krążku SACD, tylko jako wypalony CDR. Efekt? Nie wiem, jak odbiorą to melomani bez zacięcia audiofilskiego, ale CDR pokazał więcej body, niestety kosztem swobody prezentacji i blasku na górze. Niby osadzenie w masie, a przez to energia instrumentów wpłynęła nawet przyjemnie na wynik odsłuchu, jednak w wartościach bezwzględnych przekaz stracił na mikrodynamice. Nie dramatycznie, jednak ewidentnie słyszalnie, jednak na tyle wyraźnie, że osobiście wolałem wersję tłoczoną. Ale zalecam spokój, gdyż po pierwsze wielu z Was choćby z powodu bagatelizowania tematu maksymalizacji jakości brzmienia słuchanej muzyki może tego nie wyłapać, a po drugie w najmniejszym stopniu nie wpływa to na fenomenalny odbiór całości materiału. A przecież najważniejsza jest muzyka. A ta zapewniam, broni się doborem utworów, wykonaniem i realizacją. To zaś bez najmniejszego naciągania faktów skłania mnie do polecenia tego tytułu dosłownie wszystkim. I z racji uwiecznienia ciekawej interpretacji twórczości rodzimych muzyków i gwarancji przeżycia chwil pełnych duchowych emocji podczas kontaktu z fajną muzyką.
Jacek Pazio