Jeśli dobrze liczę, to już moje trzecie spotkanie z tytułową włoską marką. Jakiś czas temu miałem okazję zmierzyć z typową, czyli pozbawioną funkcyjnych wodotrysków integrą Roma 27 AC. Zaś drugim śmiałkiem okazał się być już idący z duchem czasów, oferujący na pokładzie przetwornik cyfrowo/analogowy model wzmacniacza zintegrowanego Roma 96DC+. Każdy z nich, jak to w naszej zabawie w zaawansowane audio bywa, miał swoje maniery, ale bez dwóch zdań obydwaj zawodnicy z Italii zasługiwali na miano ciekawych konstrukcji. Po co te wspominki? Otóż tym razem nie przebierając w środkach poszliśmy po tak zwanej bandzie i na recenzencki tapet wzięliśmy coś z topu oferty marki Synthesis wzmacniacz Metropolis NYC 200i, który w mojej samotni zawitał dzięki staraniom E.I.C. Zainteresowani, co wydarzy się na szczytach władzy? Jeśli tak, zapraszam na skreślonych poniżej kilka moich konkluzji.
Po analizie materiału dowodowego w postaci serii fotografii chyba nie muszę nikogo uświadamiać, iż nasz punkt zainteresowań, biorąc pod uwagę wykorzystanie w jego trzewiach lamp elektronowych, wymyka się stereotypowej kwalifikacji w kwestii wygldu bryły. Naturalnie chodzi mi o będącą ostoją dla wsadu elektronicznego obudowę, która nie dość, że jest zamknięta, to monstrualnie wielka. Zapewniam potencjalnych zainteresowanych, to nie jest mała, fajna lampka dla początkujących, tylko kawał pieca dla starych wyjadaczy, bowiem jeśli nawet obroni się dźwiękiem – o tym w następnej części mojego monologu, to aby ją postawić, należy dysponować solidną szafką ze sporym zapasem miejsca. Ale to nie wszystkie ważne około-konstrukcyjne informacje, gdyż mimo nad wyraz absorbujących gabarytów, oddawana przez omawiany wzmacniacz moc wespół z zabudową całości w dość szczelnym jak na konstrukcję lampową korpusie, wymusiły na konstruktorach zastosowanie na tylnej ściance pracującego non-stop i na ile było to możliwe, cichego wentylatora. To naturalnie jest pokłosiem użycia serii niezbędnych do oddania 230W mocy w układzie pusch-pull lamp mocy KT120. Czy go słychać? Owszem, ale tylko przy specjalnym wsłuchaniu się i do tego podczas przerw pomiędzy nagraniami. Jednak temat głośno-cicho jest do własnej oceny. Dla mnie, siedzącego w dużej odległości od linii urządzeń audio nie było to najmniejszym problemem. Kontynuując temat obudowy ciekawostką jest wykonanie jej w słusznej części – front i boki – z pomalowanego w tym przypadku na połyskującą fortepianową czerń drewna. Wizualna nuda? Dla niektórych być może tak, ale uspokajam, gdyż producent przewidział kilka wariantów kolorystycznych tej części z burgundem i rysunkiem słojów użytego drewna włącznie. Tak więc co komu w duszy gra, tak sobie dobierze. Monumentalność frontu przełamuje sporej wielkości, dzięki temu pozwalające zajrzeć ciekawskim użytkownikom do wnętrza konstrukcji przyciemniane okienko, w które wkomponowano dwa duże pokrętła funkcyjne – lewe głośność, prawe wybór źródła. Zaś ostatnim akcesorium tej części wzmacniacza jest umiejscowiony w dolnym lewym rogu okrągły włącznik inicjujący pracę. Kierując swe kroki ku tylnej części piecyka nie możemy pominąć górnej połaci obudowy, na której w przedniej części nacięto 8 bloków podłużnych otworów wentylacyjnych i wyfrezowane imponujące logo marki. Po dotarciu do tylnego panelu przyłączeniowego natychmiast potwierdza się byt wspominanego na początku tego akapitu wentylatora chłodzącego wnętrze integry. Oprócz niego do dyspozycji mamy odczepy dla kolumn 4 i 8 Ohm, jedno wejście w standardzie XLR, cztery RCA plus regulowane wyjście na dodatkową końcówkę mocy, a całość stawki zamyka zintegrowane z bezpiecznikiem i włącznikiem głównym gniazdo zasilania IEC. Wieńcząc dzieło zdobywania klienta producent w pakiecie startowym oferuje zgrabnego pilota zdalnego sterowania.
Co takiego oferuje nasz bohater? Nie wiem, jak odbierze to grupa ortodoksyjnych lampolubów, ale specyfika grania 200-ki prawdopodobnie za sprawą oddawanej mocy nie jest podszyta przesadną magią. Naturalnie słychać posmak lampy w torze, ale to nie jest granie iście eufonicznie. To źle? Bynajmniej, bowiem nie samym uduchowieniem muzy człowiek żyje. Ważnym jest również podanie jej w najbardziej swobodny sposób, a milusińskie przegrzanie zapisów nutowych bardzo mocno ogranicza oddech na wirtualnej scenie. W tym przypadku mamy w konsensus próżniowego posmaku z realizacją bezkresnych rozmiarów budowanej pomiędzy moimi kolumnami, przyjemnie doświetlonej przestrzeni sonicznej. Próbując prześledzić zachowanie się poszczególnych częstotliwości, począwszy od najniższych rejestrów mamy do czynienia ze sporym pakietem swobodnego, czyli unikającego nadmiernego konturowania basu, plastyczną, idąc za informacjami sprzed kilku zdań niezbyt przegrzaną średnicą i co w tym wszystkim wydaje się być ciekawym, świetnie napowietrzonymi, jednak bez maniery szkodliwego rozjaśnienia przekazu górnymi rejestrami. To razem pozwala cieszyć się w naszych samotniach przyjemnie lampowym, ale z nutką świeżości brzmieniem. Co to oznacza w realnym zderzeniu z materiałem muzycznym? Otóż mimo wykorzystania lamp w układach elektrycznych nie jesteśmy ograniczani do słuchania dobrze zrealizowanego spokojnego plumkania. To znaczy? Nic nadzwyczajnego. Po prostu tak skonfigurowany system potrafi spełnić oczekiwania takich twórców jak znany z free-jazzowego szaleństwa Peter Brotzmann, czysto rockowa Metallica, ale chyba nie zdziwicie się, gdy do tego pakietu dodam nawet piewców elektroniki Acid. Jednak to nie wszystko, O co chodzi? Przecież mamy do czynienia z rasowym lampowcem, co z definicji jest pewnego rodzaju gwarantem swobodnego brylowania w muzyce stawiającej na zakorzenione w naszym umyśle emocje, których typowym przedstawicielem jest wszelkiego rodzaju muzyka dawna z kościelną w roli głównej, a także stricte nowoczesny, ale jakże idealnie wpisujący się w nurt oddziaływania na posiadane pokłady romantyzmu ECM-owski jazz oficyny Manfreda Eichera. Przesadzam z tym jazzem? Posłuchajcie chociażby „Lonatno” naszego czołowego, niestety już nieżyjącego, trębacza Tomasza Stańki. To jest ewidentna gra ciszą, co w naturalny sposób zmusza nas do głębszej analizy zamierzeń artysty, a to przekłada się na samoczynne ukierunkowanie naszych zmysłów w stronę wewnętrznych przeżyć. I gdy weźmiemy w klamrę wszelkie wymienione rodzaje twórczości, z jednej strony okaże się, że mimo obioru cech tego wzmacniacza przez ortodoksyjnych fanów lampy jako brak postawienia kropki nad „i” w temacie szklanych baniek – czytaj unikanie siłowego podgrzewania atmosfery przekazu, z drugiej strony plasuje go w zbiorze bardzo dobrze odbieranych, bo nieprzekłamujących, uniwersalnych urządzeń. A chyba nie muszę nikogo uświadamiać, że takie postawienie sprawy na szczytach cennika każdego z producentów jest celem nadrzędnym. To ma być oferta dla stosunkowo największej grupy docelowej, którą bez dwóch zdań są miłośnicy dźwięku pozbawionego zbyt mocnych naleciałości lampowych. Tak, lampkę powinno się słyszeć, ale nie za wszelką cenę, co Metropolis znakomicie realizuje. Gdy w napędzie lądowały cięższe tematy, otrzymywałem zadowalającą szybkość, świetny atak i mocny bas. Zaś w przypadku wyboru muzyki baroku, za sprawą dobrego oddania realiów wielkości budowli – wspominane napowietrzenie przekazu – bez najmniejszych problemów mogłem pławić się we wnętrzach goszczącego muzyków klasztoru. Nie wiem, jak testowany Włoch to robił, w jaki sposób łączył umiejętność grania lekkich i szaleńczych pasaży nutowych, ale przyznam, efekt był bardzo ciekawy.
Analizując powyższy tekst nie ma wątpliwości, iż w przypadku optowania za skrajnościami w sferze odtwarzania naszej ukochanej muzyki – bunt ma bezpardonowo niszczyć nasze narządy słuchu, a jej nawet najbardziej przyjazny, ale zbyt dosłownie przybliżany pakiet emocji ma wywoływać symptomy depresji, powinniśmy szukać gdzie indziej. Ale zaznaczam, to gdzie indziej będzie ewidentnym odstępstwem od neutralności, na co stojący na szczycie oferty produkt nie mógł sobie pozwolić. To jest propozycja dla dalekich od siłowego podkręcania wyniku na swoją modłę miłośników muzyki. Zatem jeśli do takowych się zaliczacie, opisywany w powyższych akapitach włoski wzmacniacz Synthesis Metropolis NYC 200i zdaje się być jednym z pierwszych, jaki w przypadku poszukiwań wzmocnienia powinniście posłuchać.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Sigma CLOCK
– Shunyata Sigma NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
– wzmacniacz zintegrowany Hegel H590
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Dystrybucja: E.I.C
Cena: 65 000 PLN
Dane techniczne
Stopień wyjściowy (1ch): 4 x KT120
Sterujące (1ch): 12BH7
Stopień wejściowy (1ch): 12AX7-ECC83
Układ: Parallel Push-Pull ult.
Moc wyjściowa: 230 W RMS @ 4/8 Ω
Pasmo przenoszenia: 20 Hz – 20 kHz +-0.5 dB
Impedancja wejściowa: 50 kΩ
Czułość wejściowa: 200 mV / 230 W
Odstęp sygnał/szum: >90dB, średnio ważony
Wejścia liniowe: DAC, Tuner, DVD, CDP, XLR.
Wyjście z przedwzmacniacza: regulowane
Pobór mocy: 500 W Max
Wymiary (S x G x W): 450 x 630 x 260 mm
Waga: 50 kg