Opinia 1
Wydawać by się mogło, że trzy tygodnie wystarczą, by wszystko po Audio Video Show wróciło na stare tory, emocje opadły a większość poczynionych wtenczas obserwacji spowiła już lekka mgiełka zapomnienia. Jak jednak nauczyło nas życie, oraz ostatnie dostawy Dali Kore i Canor Hyperion P1 & Virtus M1 najwidoczniej nie wszystkie wątki zostały jeszcze zamknięte. Kolejny dowód powyższych obserwacji pojawił się w senne i jak to ostatnimi czasy bywa mroźne, niedzielne popołudnie, gdy na ekranie mojego smartfona wyskoczyło zapytanie, odnośnie planów na zbliżający się wielkimi krokami wieczór. Wbrew pozorom i inauguracji Mundialu owo pytanie wcale nie było pozbawione sensu, gdyż akurat piłka kopana leży daleko poza obszarem moich zainteresowań a i sama perspektywa spędzenia kilku godzin przed TV wzbudza od lat entuzjazm porównywalny z perspektywą leczenia kanałowego w najbliższej placówce podlegającej NFZ. Dlatego też po krótkich acz owocnych pertraktacjach z SDO (Strażniczką Domowego Ogniska) potwierdziłem żywą chęć rzucenia tak okiem, jak i uchem na anonsowany swojego czasu przez organizatorów jako jeden z najdroższych (o ile nie najdroższy) systemów prezentowanych podczas tegorocznego AVS. Od razu zaznaczę, iż wcale w tym momencie nie chodzi o epatowanie iście horrendalnymi kwotami widniejącymi w cennikach poszczególnych wytwórców, które pozwolę sobie dyplomatycznie przemilczeć, a fakt zauważalnego wyróżniania się ponadprzeciętną jakością brzmienia w niezbyt optymalnych – wystawowych okolicznościach przyrody. Mowa bowiem o skonfigurowanym przez stołeczny SoundClub secie składającym się z debiutującej w Polsce z hiszpańskiej elektroniki Wadaxa (Atlantis Reference Server i Reference DAC), znanego i lubianego specjalisty od potężnych wzmacniaczy (w tym mających swą światową premierę monobloków 350MHP 20ALE), czyli kanadyjskiego Tenora, z którego portfolio pochodził również przedwzmacniacz liniowy Line1/Power1 20ALE i monumentalnych (182 cm wzrostu/210kg szt.) trzynastoprzetwornikowych kolumn Marten Coltrane Momento 2. Jak z pewnością Państwo się domyślacie weekendowy odsłuch miał mieć mocno niezobowiązujący charakter, choć z racji zdecydowanie lepszych – salonowych a nie stadionowych, warunków lokalowych dawał nadzieję na zauważalnie bardziej miarodajne obserwacje.
I tak też w istocie było, gdyż po pierwsze Coltrane’y mogły wreszcie pracować w optymalnej dla siebie kubaturze, po drugie sala na Skrzetuskiego jest zaadaptowana akustycznie, a po trzecie dramatycznie inaczej przebiega trzyosobowy odsłuch w kontrolowanych i co tu dużo mówić znanych warunkach od walki o każdy centymetr z napierającym tłumem i nie mniej uciążliwymi odgłosami pracy sąsiednich prezentacji. W dodatku, już „rozgrzewkowo” serwowany repertuar nader boleśnie potwierdzał do znudzenia powtarzaną przez nas tezę, iż wszelakiej maści wystawy i targi są do oglądania a nie słuchania, bo warunków ku drugiej aktywności mówiąc wprost tam nie ma a i pierwszą najlepiej uskuteczniaj w czasie dni/godzin zarezerwowanych dla prasy / zamkniętych pokazów. Oczywiście doskonale zdaję sobie sprawę, że z ortodoksyjnego punktu widzenia również i salonowy odsłuch daleki jest od ideału, jednak mając na uwadze, że w SoundClubie byliśmy nie raz i mam cichą nadzieję, że jeszcze nie raz i nie dwa dane nam będzie tam się jeszcze pojawić, to wolumen ewentualnych zmiennych i niewiadomych został ograniczony do bezpiecznego minimum.
Jednak ad rem. Nie da się bowiem ukryć, iż na tym poziomie jakościowym niuanse dotyczące typu źródła i przypisywanych mu mniej bądź bardziej trafnych stereotypów tracą rację bytu. Po prostu mamy do czynienia z dźwiękiem kompletnym, skończonym i właśnie wymykającym się prostym zaszufladkowaniom odnośnie swojej cyfrowości / analogowości. Dźwiękiem gdzie gładkość, organiczne wręcz ciepło i namacalność nie wykluczają rozdzielczości i holograficznej trójwymiarowości niebezpiecznie zbliżającej się do granicy, która odróżnia nagranie od wykonania na żywo. Szczególnie wyraźnie słychać było to w kameralnym, wręcz intymnym repertuarze jak „Monteverdi – A Trace of Grace” Michela Godarda, czy nawet „Mama’s Gun” Erykah Badu. Jeśli jednak ktoś w tym momencie liczył na to, że ww. system będzie w stanie wszystko i zawsze wyciągnąć za uszy do poziomu, gdzie nie ma żadnych „ale”, to spieszę donieść, iż tak dobrze to nie ma, bo wystarczyło kilka minut z bądź co bądź całkiem dobrze nagranym, lecz akurat w tym wypadku serwowanym z jednego, uchodzącego za najbardziej audiofilski serwisu streamingowego (w ramach małej podpowiedzi jedynie wspomnę, że nie chodzi o Tidala) „Black Market Enlightenment” Antimatter by na własne uszy, w dodatku po raz kolejny, przekonać się, że jednak odczyt lokalnie zgromadzonych plików przynajmniej na razie ma się na tyle dobrze, że granie z „chmury” śmiało możemy uznać za niezwykle przydatne i cenne, o ile tylko traktujemy je jako medium do poszukiwania nowych inspiracji i wstępnej weryfikacji interesujących nas pozycji a nie główne źródło krytycznych odsłuchów.
Niemniej jednak warto było zwrócić uwagę na fakt świetnego „zmieszczenia się” potężnych szwedzkich kolumn w dość standardowej jak na mieszkaniowe standardy premium kubaturze. Jest to o tyle istotne, iż po kontakcie ze znacznie mniejszymi Martenami Mingus Orchestra to właśnie one powinny lepiej wpasować się w salonowej sali odsłuchowej, a tymczasem to starsze rodzeństwo dość bezpardonowo pokazało palcem niżej urodzonym Mingusom o co tak naprawdę w tej zabawie chodzi. Nic nie tylko nie dudniło, co sam bas śmiało można było określić mianem świetnie kontrolowanego, choć zarazem mile nie tyle zaokrąglonego a niewyostrzonego (pozbawionego oznak wysuszenia). Ponadto całość charakteryzowała świetna koherencja i zrównoważenie.
Jedną z największych, zaobserwowanych podczas niedzielnego spotkania ciekawostek była opcja zmiany brzmienia poprzez zmianę parametrów pracy … Wadaxa Atlantis Reference Server. Okazało się bowiem, iż żonglując USB In Gain/USB Speed/USB Out Gain z powodzeniem można było akcentować zarówno ostrość definicji źródeł pozornych, przestrzeń, szczególnie głębię sceny i rozkład planów. W dodatku owe zmiany nastaw nie wpływały tak na gęstość, jak i częstotliwość próbkowania wysyłanego materiału. Jakby tego było mało w zależności nawet nie tyle od samego repertuaru, co wręcz poszczególnych nagrać zdania co do tego, który preset jest optymalny były podzielone, więc szczęśliwcy, którzy na set Wadaxa będą mogli sobie pozwolić zajęcie na coraz dłuższe zimowe wieczory mają zagwarantowane.
Jeśli zaś chodzi o jakiś morał płynący z niedzielnych odsłuchów, to jak z pewnością zdążyliście się Państwo domyślić wizyta w SoundClubie była kolejnym, wręcz milowym, krokiem ku poznaniu możliwości prezentowanego systemu. Czy tym samym spowodowała jego diametralnie inne aniżeli podczas minionego Audio Video Show postrzeganie? Absolutnie nie. Tu raczej chodzi o świadomość dramatycznej wręcz przepaści dzielącej oba spotkania, z których pierwsze – wystawowe dawało jedynie blade wyobrażenie co Wadax z Tenorami i Martenami potrafi a dopiero drugie zasługiwało na miano wstępnej weryfikacji owych możliwości. Nie sądzę jednak by kogokolwiek rozsądnego taki stan rzeczy dziwił, bowiem z tego co udało nam się dowiedzieć od Macka – sprawcy całego zamieszania, tak naprawdę dopiero teraz, kończy powystawowy maraton odsłuchów, na które umawiali się wszyscy ci, których ww. set czy to na AVS złapał za oko i ucho, czy też o jego dostępności dowiedzieli się pocztą pantoflową. Grunt, że Ci co chcieli mieli możliwość zapoznania się z nim w mniej-więcej kontrolowanych warunkach a my ze swojej strony serdecznie dziękujemy SoundClubowi za możliwość znalezienia się w gronie owych szczęśliwców.
Marcin Olszewski
Opinia 2
Gdy jeszcze w niedzielę rano wydawało nam się, że parafrazując szybkie przemijanie najważniejszych świąt katolickiego roku liturgicznego spokojnie możemy wygłosić frazę ”wystawa, wystawa i po wystawie”, wieczór pokazał, jakie nieobliczalne w swych perypetiach życie potrafi płatać figle. Chodzi mianowicie o fakt zaskakującego zaproszenia na zamknięty odsłuch jednego z najdroższych systemów tegorocznego AVS. Co istotne, zaproszenie dotyczyło spotkania z idealnym setem od elektroniki, przez kolumny, okablowanie ze wspomniane wystawy. Żadnego drukowania meczu istotnymi zmianami, tylko pokazanie prawdy. A, że już na wspomnianej imprezie będący zarzewiem weekendowego odsłuchu system był dla mnie jednym z najlepszych, nie było innej możliwości, jak bezwarunkowe potwierdzenie przybycia na górny Mokotów do siedziby warszawskiego SoundClubu. Czym nas ugościł? Powiedzieć High End-em, to nic nie powiedzieć, gdyż dosłownie każdy z elementów był klasą sam dla sobie. I nie tylko w sensie żądanych zań kwot, ale również, a rzekłbym nawet, że głownie z racji oferowanego brzmienia. Bez wdawania się w szczegóły w roli źródła wystąpił flagowy streamer z przetwornikiem D/A hiszpańskiej marki Wadax, wzmocnieniem zajmował się upgrade-owany do najnowszej, oczywiście najmocniejszej specyfikacji kanadyjski dzielony set Tenor Audio, za przekształcanie sygnału elektrycznego w dźwięk odpowiadały kolumny szwedzkiego Martena, zaś całość zestawu łączyło również szwedzkie okablowanie Jorma Design. Jak widać szaleństwo w najczystszej postaci. Na szczęście po kolejnym odsłuchu – tym razem w kontrolowanych warunkach – mogę powiedzieć, że w każdym aspekcie z bezwarunkowym wskazaniem na jakość prezentowanej muzyki.
Na początek relacji z tego wypadu muszę poruszyć jeden bardzo istotny aspekt. Duże zespoły głośnikowe owszem, mogą wypełnić wielkie kubatury. Ba, zrobią to bez problemu nawet ze średniej wielkości halą. Jednak w domowym audio na szczytowym poziomie chodzi o coś innego. Nie o wygenerowanie ściany bliżej nieokreślonego dźwięku, tylko podanie go bez wymuszenia. Powiem więcej. W pierwszym kontakcie ktoś na co dzień obcujący z małymi kolumnami może nawet stwierdzić, że nic specjalnego się nie dzieje. I wiecie co? To będzie bardzo trafna ocena. Z takimi, dobrze wysterowanymi kolumnami na pokładzie nie spodziewajcie poszukiwanych przez niewtajemniczonych adeptów obcowania z muzyką fajerwerków typu: zjawiskowe kopanie basem, nadzwyczajne świecenie blach perkusji, czy bezpruderyjne zaglądanie wokalistkom do gardeł. Nie tędy droga. Ma być swoboda, oddech, pełna kontrola i wówczas jako wynik dostajemy oczekiwaną namacalność bycia tam i wtedy. A co najciekawsze, w pełnym spektrum głośności, czyli tłumacząc z polskiego na nasze od cichego, do maksymalnego grania bez jakichkolwiek zniekształceń. Efekt wówczas jest taki, że przy podkręcaniu gałki wzmocnienia muzyka nie robi się głośniejsza, tylko rośnie jej energia. To sprawia, że nawet przy mocnym graniu nie odczuwamy najmniejszego dyskomfortu. Gdzie jest haczyk? Fizyka, z prawami której znakomicie radzą sobie systemy właśnie z wzorowym wzmocnieniem i dużymi kolumnami, gdyż oddalają próg słyszalności potencjalnych zniekształceń poza naszą percepcję. Skąd takie wnioski? Tak się złożyło, iż mam to na co dzień. Dlatego wszystkim znajomym dysponującym systemem znacznie mniej wyczynowym w sensie gabarytów i przez to osiągów, zalecam, aby najpierw zakomodować się do zastanej sytuacji. Jedynie wówczas dostrzegą, iż nie chodzi o pozorną zjawiskowość tylko naturalny luz. Oczywiście z najdrobniejszymi smaczkami, ale nie w sensie dzierżenia przez nie palmy pierwszeństwa. Czy to wszystko dał mi opisywany dzisiaj zestaw?
W stu procentach tak. W jego przypadku nie rozpatrywałem wydarzenia muzycznego jako zlepka składowych, tylko spójną od samego dołu, przez średnicę i górę pasma projekcję materiału muzycznego. Z pełną energią, pazurem i świetnie wyważoną kreską. Raz ostrą, innym razem oddającą pola wypełnieniu danej frazy muzycznej. Bez wojowania poszczególnych aspektów ze sobą, tylko służbą jednemu założeniu, na ile jest to możliwe, oddać prawdę o muzyce. Skąd aż takie zauroczenie? To proste. Kolumny Martena posiadają identyczną sekcję – przez wielu uważaną za najlepszą w obecnym czasie – średnio-wysokotonową jak moje Gaudery, dlatego od startu poczułem się jak u siebie w domu. I nie przeszkadzało mi nieco inne podejście do basu, gdyż mimo epatowania minimalnie mniejszą twardością był w pełni kontrolowany, mieniący się nieograniczoną ilością odcieni i pełen werwy. A przecież nie od dzisiaj wiadomo, że ten zakres bardzo mocno wpływa na odbiór całości. Dlatego gdy był wzorowy, dosłownie po kilku minutach akomodacji temat odmienności przestał istnieć. I gdy wydawałoby się, że z mojego punktu widzenia przekazałem Wam najciekawsze wrażenia, najlepsze będzie dopiero teraz. Otóż całe, jak wskazuje powyższa opowieść, fantastycznie odebrane wydarzenie odbyło się przy użyciu bardzo ambiwalentnie traktowanych przeze mnie w osobistym obcowaniu … plików. Sam w to nie wierzę, ale to był pokaz na miarę pożądania. Dotychczas podczas grania z tego nośnika zazwyczaj czegoś mi brakowało. A to energii, a to drapieżności w rysunku, a to ataku lub blasku. Zawsze coś, czego tym razem nie zauważałem. Zauważałem za to fakt, że chłonąłem muzykę niczym gąbka. Cuda? Nic z tych rzeczy. Po prostu myślę, że ciężka praca konstruktorów z teamu Wadaxa.
I tym optymistycznym akcentem zakończę przelewanie na klawiaturę zaznanych w niedzielny wieczór emocji. To z jednej strony było ewidentne potwierdzenie mojego przekonania, iż prezentowany przez SoundClub na ostatniej jesiennej wystawie AVS 2022 zestaw jest pełnowartościowym przedstawicielem ekstremalnego High Endu, zaś z drugiej zapaleniem światełka w moim długim tunelu w kwestii obcowania z muzyką z plików. Pierwszy raz z pozoru niemożliwe okazało się być jednak możliwym.
Jacek Pazio