1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. ZenSati Razzmatazz full set

ZenSati Razzmatazz full set

Link do zapowiedzi: ZenSati Razzmatazz

Opinia 1

Co prawda tak logika, jak i doświadczenie podpowiadają, że skoro mieliśmy szczęście nacieszyć oczy i uszy topowymi #X-ami, to dalsze próby eksploracji duńskiego portfolio śmiało możemy sobie darować. Jeśli bowiem nie ma nawet cienia szansy, by cokolwiek „niższej próby”, co wyszło spod ręki Marka Johansena zagrało lepiej, to po co tracić czas, o prądzie nawet nie wspominając na tego typu aktywność? Jak to jednak w życiu bywa po pierwsze nie wszyscy czują potrzebę aż tak drastycznego drenażu kieszeni a nawet jeśli mogą sobie na takie szaleństwo pozwolić rozsądnym wydaje się weryfikacja, czy przypadkiem nieco niżej urodzony model nie tylko spełni nasze oczekiwania, co i wpasuje się w aktualną sprzętową konfigurację. Warto również wspomnieć o odbiorcach żywo zainteresowanych ulgowym biletem wstępu na audiofilskie salony, dla których oprócz dźwięku liczy się również odpowiednio nobilitująca „metka”. I tą oto, nieco pokrętną drogą, dotarliśmy do naszego „budżetowego”, przynajmniej na tle swojego starszego rodzeństwa, dzisiejszego bohatera (zbiorowego), czyli kablarskiego odpowiednika legendarnego Moonwatch-a (dokładnie Speedmaster Moonwatch) sygnowanego przez duet OMEGA x Swatch – kompletnego zestawu demonstracyjnego ZenSati Razzmatazz.

Nie wiedzieć czemu, choć Razzmatazz-y można było zauważyć i pomacać już na zeszłorocznym (rok wcześniej Mark pojawił się jedynie z przedprodukcyjnymi prototypami) monachijskim High Endzie próżno szukać jakiejkolwiek o nich wzmianki na stronie producenta. Niemniej jednak co nieco o nich wiadomo, jak chociażby to, iż z założenia ma to być … hit sprzedażowy o ponadprzeciętnie korzystnej relacji jakości oferowanego dźwięku przy zaskakująco przystępnej, jak na ZenSati, cenie. A tak już na serio tytułową serię oparto na miedzianych przewodnikach litzowych w oplocie ze sztucznego jedwabiu, na które nanizano izolację z PVC a całość otulono materiałem tłumiącym trzymanym w ryzach przez szczelną plecionkę ekranu i zewnętrzną zieloną koszulkę wykonaną w 92% z materiałów pochodzących z recyclingu a wspomniana urocza metalizowana zieleń umaszczenia ową pro-ekologiczność ma dodatkowo podkreślać. O średnicach samych przewodników nie wiadomo absolutnie nic a jedyne co można gołym okiem – bezinwazyjnie stwierdzić, to wykorzystanie w roli wsadów do wtyków zasilających Furutechów FI-E11Cu/FI-11Cu. Ponadto tak jak w wyższych modelach korpusy konfekcji są aluminiowymi tulejami przyozdobionymi firmowymi logotypami i oznaczeniem modelu. Same przewody mają mocno standardowe grubości i są przyjemnie wiotkie, więc z ich ułożeniem za systemem nie powinno być najmniejszych problemów. W końcu to jest propozycja dla statystycznego „Kowalskiego”, więc i ergonomią duńskie okablowanie nie może zbytnio odbiegać od zwykłych „sznurówek”. Zestaw demonstracyjny dostarczany jest w jednym, zbiorczym pudle, w którym interkonekty umieszczono w dedykowanych im mniejszych pudełkach, z kolei przewody zasilające i głośnikowe delikatnie ułożono wokół. Jak sesja unboxingowa pokazała, przed trudami podróży wtyki każdego z przewodów dodatkowo są zabezpieczane siatką ochronną.

A jak „zielone żabki” z Blistrup wypadają pod względem brzmieniowym? Śmiem twierdzić, że adekwatnie do swego radosnego umaszczenia, bowiem już od pierwszych taktów „Time Out” The Dave Brubeck Quartet na tyle udanie dopalają emocjonalnie i dosaturowują średnicę, że jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki robi się po prostu przyjemniej i jakby bardziej „komunikatywnie”. Nie oznacza to bynajmniej obcięcia skrajów, czy też złagodzenia zadziorności blach Joe Morello i wygładzenia szorstkości saksofonu Paula Desmonda wraz z ordynarnym wypchnięciem środka, lecz tak jak wspomniałem umiejętne dosaturowanie i podgrzanie średnicy przez co zaczyna ona nosić pewne cechy mogące kojarzyć się z lampowością. I znów, nie tą przegrzaną i „ulepioną”, lecz soczystą i koherentną, acz niepozbawioną rozdzielczości i otwartości. Proszę tylko rzucić uchem na album „Soul” Seal-a, któremu (albumowi oczywiście) może i daleko do rozmachu i spektakularności orkiestracji znanych z „Symphonici” George’a Michaela, ale właśnie z Razzmatazzami w torze odzywa się jego dotąd lekko tonizowana witalność i pulsująca soulowa motoryka. Ponadto wokal Seal-a zachowując natywną satynową matowość staje się bardziej jedwabisty i cieplejszy, jakby podczas sesji użyto wyższej klasy i zarazem bardziej „organicznych” mikrofonów. Zaskakująco przy tym wypadają chórki, które odzywają się to tu, to tam z wyraźnym pozycjonowaniem na wirtualnej scenie i właściwym scenicznym realiom dystansem od pierwszego planu. I od razu, gwoli wyjaśnienia, nadmienię, iż tak powyższe, jak i kolejne obserwacje dotyczyć będą konfiguracji, w której wykorzystałem cały dostarczony przez Piotra z Audiotite set okablowania, bowiem wstępna weryfikacja poszczególnych przewodów a następnie pełne okablowanie nimi mojego systemu było na tyle ze sobą tożsame, że nie widziałem sensu rozbijania wniosków na każdy typ osobno, by de facto wypunktowywać te same cechy. Jedyne co warto nadmienić, to fakt braku zjawiska intensyfikacji razmatazzowej sygnatury wraz ze wzrostem ich liczebności w torze.
Proponowane przez stanowiące wstęp do duńskiego portfolio okablowanie wspominane uatrakcyjnienie i uplastycznienie przekazu całe szczęście nie oznacza uśrednienia i braku wrażliwości na jakość materiału źródłowego i choć tytułowe ZenSati nie znęcają się z sadystyczną satysfakcją nad „ułomnymi” nagraniami starając się skupić na melodyce, to przesiadka na wyższej próby wsad materiałowy przyjmują z wyraźną wdzięcznością. Dzięki temu nawet tak pozornie niezobowiązujące pozycje jak „Vapaa ja yksin” Chisu, czy „Dark Days Exit” Felixa Labanda zaskakują otwartością, swobodą i holograficzną namacalnością. Niby na tle analogicznego seta rubinowych Zorro można zauważyć nieco mniejsze akcentowanie drajwu i aspektu energetycznego, niemniej jednak to nie Razzmatazzy cokolwiek osłabiają, lecz Zorro pod tym względem wyraźnie wybijały się ponad średnią. Dlatego też rozsądnie byłoby właśnie od szmaragdowych drutów rozpocząć eksplorację katalogu z rękodziełem Marka Johansena, by określiwszy ewentualne, dalsze oczekiwania piąć się po kolejnych szczeblach metalurgicznego zaawansowania. Wypadałoby również nadmienić, iż będący przedmiotem niniejszych obserwacji set wydaje się świetną opcją wszędzie tam, gdzie w dążeniu do bezkompromisowej wierności, transparentności i referencyjnej rozdzielczości gdzieś po drodze zgubiła nam się muzykalność i przyjemność odbioru a zamiast muzyki dostajemy zlepek pojedynczych dźwięków. A „zazieleniając” taki antyseptyczno-prosektoryjny ugór mamy spore szanse przywrócenia mu właściwej krwistości i pozbycie się emocjonalnej anorektyczności, dzięki czemu nawet dość bezkompromisowo eksplorujący oba skraje reprodukowanego pasma wspomniany „Dark Days Exit” zamiast cykać na górze i chrupać na basie niczym faworki da nam pełen wgląd w strukturę nagrania, przy zachowaniu dbałości o komfort odsłuchu przez delikatne ozłocenie góry i pociągnięcie najniższych składowych grubszą kreską.

Jak z pewnością zdążyliście się Państwo domyślić ZenSati Razzmatazz nie są najlepiej „grającymi” przewodami sygnowanymi przez Marka Johansena. I śmiem twierdzić, iż jest to ich największą … zaletą. Po pierwsze bowiem nie taka miała być i de facto nie jest ich rola, po drugie nie takie były ambicje ich twórcy, a po trzecie gdyby tak było, to sens istnienia tak #X-ów, jak i pośrednich, acz wyżej od Razzmatazz-ów pozycjonowanych serii byłby dyskusyjny. A tak, niejako na dzień dobry i w wielce okazyjnej cenie otrzymujemy szalenie organicznie i naturalnie „grające” okablowanie, które świetnie się zgrywa zarówno z budżetową, jak i high-endową elektroniką, potrafi onieśmielić wyrafinowaniem na referencyjnych nagraniach i nie odstręczać na tych potraktowanych przez realizatorów z nieco mniejszą atencją a na dodatek jego aplikacja nie wymaga od ich nabywców totalnego przemeblowania posiadanego systemu. Dlatego też, biorąc pod uwagę ich ponadprzeciętnie korzystną relację jakość/cena, mogę je Państwu z pełną odpowiedzialnością zarekomendować mając niejako świadomość, że jeśli tylko ich walory brzmieniowe spełnią Wasze, pokładane w nich nadzieje, to będzie nie koniec poszukiwań a początek dłuższej znajomości i mniej, bądź bardziej regularnych upgrade’ów w ramach firmowego programu wymiany niższych modeli na wyższe.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Vitus Audio SCD-025 Mk.II + 2 x bezpiecznik Quantum Science Audio (QSA) Blue
– Odtwarzacz plików: Lumïn U2 Mini + Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Gramofon: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII + bezpiecznik Quantum Science Audio (QSA) Violet
– Kolumny: AudioSolutions Figaro L2 + Solid Tech Feet of Balance
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Furutech DAS-4.1
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Vermöuth Audio Reference USB; ZenSati Zorro
– Kable głośnikowe: WK Audio TheRay Speakers + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Esprit Audio Alpha; Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: QSA Red + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Farad Super6 + Farad DC Level 2 copper cable
– Przewody Ethernet: In-akustik CAT6 Premium II; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Nie ma co owijać w bawełnę, bowiem przynajmniej w teorii chcąc umiejętnie stopniować poziom emocji w stylu Alfreda Hitchcocka, od tytułowego modelu okablowania powinniśmy rozpocząć nasze wspólne kontakty. Niestety, a może i stety dystrybutor wykorzystał możliwość zrobienia na nas dobrego pierwszego wrażenia i na przekór wszystkiemu postanowił, że rozpoczynającym nasze kontakty produktem będzie bardzo chwalony przez wielu użytkowników model Zorro. Po nim bywało różnie. Raz wyżej na drabince cenowej z topowym zestawem #X włącznie, raz niżej z serią Angel, ale nigdy nie było okazji do sprawdzenia serii startowej. Jaki był powód takiego obrotu sprawy? Czy jest tak banalna w brzmieniu, że lepiej nie serwować jej niepotrzebnej wtopy? A może w stosunku cena/jakość bije na głowę starsze rodzeństwo? Cóż, jak wskazuje tytuł tego spotkania wreszcie nadszedł czas i na nią. Na co konkretnie? Oczywiście na dostarczony przez warszawskiego dystrybutora Audiotite, rozpoczynający ofertę i z tego powodu bardzo przyjazny cenowo zestaw duńskiego okablowania ZenSati Razzmatazz w postaci głośnikowców, sieciówki i sygnałówki XLR. Zaintrygowani? Myślę, że po lekturze poprzednich konstrukcji tak. Zatem jeśli chcecie wiedzieć, co oferuje zestaw zielono umaszczonych skandynawskich kabli, zapraszam na kilka poniższych refleksji.

Co wiemy o budowie tego modelu? Niedużo, ale najważniejsze cechy znamy. Po pierwsze – sygnał niesiony jest przez miedziane przewodniki typu Litz. Po drugie – wspomniane druty opleciono sztucznym jedwabiem. Po trzecie – w kolejnym kroku nałożono na nie izolację na bazie PVC. Po czwarte – w celach walki z rezonansami konstrukcję usztywniono specjalnym materiałem tłumiącym. Po piąte – całość utrzymuje w ryzach stabilizująca plecionka ekranująca. Po szóste – finalnie kabel otulono wykonaną w 92% z materiałów pochodzących z recyklingu półprzezroczystą, przypominającą radosną wiosnę, zieloną koszulką. Po siódme – jak to u ZenSati jest standardem, każdy kabel pakowany jest w pokryte sztuczną skórą pudełko z umieszczonym wewnątrz certyfikatem oryginalności. A gdy do tego dodamy lata doświadczeń, spokojnie można domniemać, iż przygoda z nim mimo zdroworozsądkowej ceny jak na dzisiejsze szaleństwo ma szansę trwać przez lata.

Jaki był wynik wpięcia Razzmatazz-ów w mój system? Przyznam, że zaskakujący. I to w domenie pozytywnej, gdyż ogólna projekcja muzyki była z tych dobrych. Nie najlepszych, gdyż to jednak oferta startowa i z racji ograniczonych nakładów finansowych w odniesieniu do topu marki ma w pewne niedostatki, ale w pełni oddających jej ducha. Startując z odsłuchami obawiałem się ataku zniekształceń tudzież braku kontroli, a w najlepszym wypadku nader bezpiecznego, niczym niewyróżniającego się, z tego powodu nudnego na dłuższą metę grania mojej zbieraniny, tymczasem było zgoła inaczej. Budowanie wirtualnej sceny z zachowaniem odpowiedniego rozmachu danego materiału wszerz i w głąb oraz będąca wynikiem braku faworyzowania jakiegokolwiek podzakresu, zaskakująca spójność brzmienia jasno pokazywała, że celem powołania tego modelu do życia nie było ewentualne ratowanie wcześniejszych złych wyborów potencjalnego nabywcy, pokazanie materiału takim jaki jest. Kable grały równo i gdy wylądowały w moim zestawie niczego jako takiego nie popsuły. Po prostu zagrały z mniejszą rozdzielczością i wyśrubowaniem makro i mikrodynamiki, ale nie był to jakikolwiek problem, tylko naturalna kolej rzeczy po zmianie droższego i przez lata dobieranego pod konkretne miejsce okablowania, na nie tylko tańsze, ale do tego całkowicie przypadkowe, bo wpięte do określenia ogólnego rysu brzmienia. Dla mnie to był pewnego rodzaju szach mat. Stosunkowo niedrogo, a bez manier i z fajną radością. Radością wyrażaną dobrym oddaniem kontrolowanego basu, gęstej średnicy i dźwięcznych wysokich tonów. Bez uśredniania i podbijania czegokolwiek w służbie utrzymania swobody i uniknięcia nachalności projekcji. Teoretycznie takie informacje przekazywał mi dystrybutor próbując lekko lobować na korzyść tytułowych Duńczyków, jednak wówczas traktowałem je jako pobożne życzenia głównego zainteresowanego. Na szczęście wszystko się potwierdziło i co najważniejsze taki stan pozwolił mi z przyjemnością przemierzać posiadaną płytotekę. I to w całości, gdyż system nie skręcił w żadną stronę podkręcania jakiegoś brzmieniowego aspektu, tylko grał z podobną temperaturą i energią, a jedynie mniej wyśrubowaną jakością wykończenia dźwięku. Rockowe płyty w stylu AC/DC „Highway to Hell” brzmiały z wykopem w odniesieniu do szaleństwa wokalizy i brylowania perkusji i stosowną agresją w kwestii prezentowania będących znakiem szczególnym tej formacji gitarowych pasaży. Miał być szał i tak było. A że z mniejszym poziomem cyzelowania poszczególnych nut, to już efekt założeń konstrukcyjnych, a nie jako takiego problemu kabli. Sięgniemy wyżej na półce cenowej tego brandu, będzie lepiej. Normalka. W podobnym duchu wypadał również jazz. Ten kontemplacyjny pokroju trio Keitha Jarretta „Inside Out” i free w wydaniu Kena Vandermarka „Projekt Resonance – Alchemia”. Obydwa dobrze pokazywały różne, oczywiście odpowiednie dla danego krążka stany ducha i co najważniejsze, z zauważalnym różnicowaniem jego zaangażowania w uspokojenie lub obudzenie słuchacza, czyli tak jak powinno być. Jak wspominałem bez wyczynów w cyzelowaniu jakościowego choćby solowych popisów trio, ale zapewniam, z bardzo dobrym skutkiem odbioru całości tego projektu muzycznego. Dla mnie wziąwszy pod uwagę ceny testowanych kabli, to było naprawdę – w sensie pozytywnym – duże zaskoczenie.

Jak zakończę powyższy test? Bardzo klarownym stwierdzeniem. Otóż przedstawione dziś kable w moim odczuciu bezapelacyjnie warte są swojej ceny. A powodem takiego stwierdzenia jest ich sposób na muzykę. I pewnie wielu z Was się zdziwi, gdy powiem, że nie ze względu na oferowanie takiej, czy innej audiofilskiej maniery, tylko na równe, a przez to unikające podbarwień oraz wynaturzania prezentacji podejście do muzyki, co na tym poziomie cenowym nie jest takie oczywiste. Czy wpiszą się w każdy potencjalny system, to zweryfikują próby na żywym organizmie. Jednak bez względu na wynik, czas z muzyką w wydaniu ZenSati Razzmatazz będzie owocował raczej w fajne doznania. A jeśli tak, chyba warto przynajmniej ich posmakować.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– odtwarzacz CD Gryphon Ethos
– streamer: Lumin U2 Mini + switch QSA Red-Silver
– przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
– końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
– kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
– kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
– IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
– XLR: Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1, Furutech Project V1
– IC cyfrowy: Furutech Project V1 D XLR
– kabel LAN: NxLT LAN FLAME
– kabel USB: ZenSati Silenzio
– kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord,
Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2.
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, QSA Silver, Synergistic Research Orange
– platforma antywibracyjna Solid Tech
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: Power Base High End, Furutech NCF Power Vault-E
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Audio The Big Phono
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80

Dystrybucja: Audiotite
Producent: ZenSati
Ceny
ZenSati Razzmatazz XLR: 6 900 PLN / 2 x 1m; 7 900 PLN / 2 x 1,5m
ZenSati Razzmatazz Speaker: 9 900 PLN / 2 x 2m; 10 900 PLN / 2 x 2,5m; 11 900 PLN / 2 x 3m
ZenSati Razzmatazz Power: 6 900 PLN / 1m; 7 900 PLN / 1,5m; 8 900 PLN / 2m

Pobierz jako PDF