Opinia 1
Jak z pewnością nasi wierni czytelnicy zdążyli zauważyć od ponad roku, dzięki operatywności stołecznego dystrybutora Audiotite dość regularnie na naszych łamach gości duńskie okablowanie ZenSati. Całe szczęście dla ogółu odbiorców, czerpiąc z bogatego portfolio ww. marki nie ograniczamy się w naszych eksploracjach li tylko do zarezerwowanych nielicznych wybrańców losu, zahaczających o stratosferę cenową flagowców z serii #X – i to zarówno w ramach solowych (USB, Power), jak i zespołowych występów, lecz z równym zaangażowaniem wsłuchujemy się co na zdecydowanie łatwiej osiągalnych pułapach słychać – vide gruntownie przez nas prześwietlona seria Zorro ( Ethernet & USB; XLR, Speaker, Power; Digital; Phono) . Jak to jednak w życiu bywa, kiedy jeden obszar podlega możliwie wnikliwej analizie inny, niejako z automatu, na przejawach atencji traci, dlatego też kierując wzrok ku serii Angel mającej u nas swoje przysłowiowe pięć minut jedynie za sprawą … zworek postanowiliśmy czym prędzej nadrobić powstałe w tzw. międzyczasie zaległości i wziąć na redakcyjny tapet zawodnika „chodzącego” w zdecydowanie cięższej od wspomnianych „jumperów” wadze, czyli przewód zasilający ZenSati Angel Power, na test którego serdecznie zapraszamy.
Niby jaki przysłowiowy koń jest każdy widzi a i z kablem zasilającym nie wiadomo jakich volt zrobić się nie da, gdyż nie dość, że jego kierunkowość wyznacza konfekcja, to same wtyki w zależności od rynku zbytu są znormalizowane, więc poza jakimiś ponadnormatywnymi średnicami (ot chociażby rodzima Bauta), magicznymi puszkami (Verictum Demiurg) i iście bizantyjską ornamentyką (Fono Acustica Virtuoso) ewentualna kreatywność ich twórców jest trzymana w ryzach. Dlatego też gdyby nie łapiące za oko miedziano-złote umaszczenie i dopasowane kolorystycznie korpusy wtyków okalające „wsad” Furutecha (FI-28R / FI-E38R) naszego gościa śmiało można byłoby uznać za przedstawiciela kablarskiego mainstreamu. Jak jednak wspomniałem w jego przypadku robotę robi właśnie metalizowana zewnętrzna koszulka i idealnie dopasowane satynowe tuleje korpusów wtyków, co w połączeniu z całkiem pokaźną średnicą i satysfakcjonującą podatnością na układanie / zginanie dają bardzo pozytywne wrażenie. Jeśli zaś chodzi o jakieś dodatkowe technikalia i bardziej wnikliwa anatomię, to bardzo mi przykro, lecz poza informacją, iż w roli przewodnika wykorzystano czysta miedź, izolatorem w lwiej części jest powietrze a podczas produkcji z niezwykła atencja potraktowano tak ekranowanie, jak i walkę z wibracjami, tak naprawdę nic więcej mi nie wiadomo.
Skoro nici z tego, by bazując na rozbuchanych do granic przyzwoitości technikaliów zacząć budować przez ich pryzmat stosowną, dotyczącą brzmienia narrację nie pozostaje mi nic innego jak tylko skupić się na tym, jak a nie dlaczego Angel gra tak a nie inaczej. A nie da się ukryć, iż jego wpływ na brzmienie podpiętej nim elektroniki jest nie dość, ze od razu zauważalny, co przynajmniej na moje ucho i z perspektywy moich osobistych, a więc czysto subiektywnych preferencji nad wyraz pożądany. Nie dość bowiem , że znacznej poprawie ulega dynamika przekazu, to jeszcze zaskakująco wiele dobrego zaczyna dziać się w dole pasma, gdzie wraz ze wzrostem dynamiki i energetyczności idą w parze kontrola oraz rozdzielczość. Dzięki temu basu de facto nie tylko robi się więcej, co jego definicja ulega wielce pożądanej ewolucji a tym samym nawet zazwyczaj nieco jazgotliwy „Amidst the Ruins” Saor wypadł może nie tyle muzykalnie, bo to zupełnie nie te klimaty, co solidniej osadzony w basie a jednocześnie stawiając nie tyle na bezpardonowy atak, co komunikatywność. Jednak od razu uprzedzę – jeśli ktoś na podstawie poprzedniego zdania wywnioskuje, że Andy Marshall jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zacznie sączyć słodkie frazy niczym Michael Bublé i szyć na wiośle jak zapomniany brat-bliźniak Carlosa Santany, to bardzo mi przykro, ale to nie ten adres. Chodzi raczej o to, że z pomocą Angel-a zazwyczaj szorstki, techniczny i opętańczo galopujący black-metal zyskuje może nie tyle ludzkie, co bardziej przyjazne oblicze. Co ciekawe nie oznacza to oblepienia zionącej siarką bestii jakimś pastelowym lukrem na wzór i podobieństwo tęczowego jednorożca i stępienie tnących uszy krawędzi, lecz pokazanie, że uwalniając ukryte w niej pokłady energii i rozdzielczości da się zapanować nad tym pozornym chaosem a tym samym dać słuchaczom wgląd w głąb muzycznej tkanki a nie tylko smagać ich najeżoną jadowitymi kolcami wierzchnią warstwą. Mamy zatem do czynienia z przyrostem dynamiki i wolumenu przy jednoczesnym wzroście atrakcyjności i lepszym zrozumieniu złożoności muzycznego projektu.
Z kolei na dość minimalistycznym, acz na wskroś klasycznym – jazzowym „Mesmerism” Tyshawn Sorey Trio do głosu doszła kolejna cecha duńskiego przewodu. Otóż Angel pomimo oczywistego, lekkiego faworyzowania motoryki i dynamiki bez najmniejszych problemów potrafi rozświetlić górne partie reprodukowanego pasma, tchnąć w nie sporą dawkę witalności i oddechu a przy okazji, gdy tego wymaga zapis nutowy, bez grymaszenia i kręcenia nosem zagrać … ciszą. Jeśli dodamy do tego absolutną czerń tła i precyzję ogniskowania źródeł pozornych na scenie jasnym jest, że pełni satysfakcji będziemy w stanie zaznać nie tylko przy iście stadionowych poziomach głośności, lecz i słuchając ze zdecydowanie bardziej cywilizowanymi, czy wręcz wieczorno-nocnymi dawkami decybeli. Oczywiście wszystko zależy w tym momencie od konfiguracji całego toru, lecz w tym przypadku chodzi po prostu o to, że ZenSati sam z siebie nie narzuca preferowanej przez siebie głośności, jej wybór pozostawiając użytkownikowi.
W pełni zasłużone komplementy wypada również skierować w kierunku średnicy, która choć sugestywnie wysunięta na pierwszy plan dba o iście zjawiskową namacalność przekazu, to nie idzie na przysłowiowy żywioł zostawiając resztę instrumentarium hen za swymi plecami, lecz pamięta o wzajemnych korelacjach oraz koniecznym do osiągnięcia pełnej koherencji flow. W dodatku pomimo wspomnianego upodobania do energetyzowania prezentacji bez najmniejszych „ale” Angel leniwie serwuje niespieszne tempa i z należytym pietyzmem cyzeluje każdy z układających się w misterną mozaikę dźwięków. Oszczędza nam tym samym pewnej podskórnej nerwowości i słyszalnego w bardziej rozdzielczych systemach swoistego spięcia i permanentnego oczekiwania na bardziej dynamiczne fragmenty i spiętrzenia dźwięków pozwalające nieco połomotać. Jeśli ma być dystyngowanie i niespiesznie, to ZenSati będzie swoistą oazą spokoju, lecz jeśli tylko najdzie nas ochota na istny dźwiękowy Armagedon, to również możemy mieć pewność, że z głośników takowy dochodzić będzie, o ile tylko reszta toru owemu wyzwaniu podoła, bo czego jak czego, ale prądu tytułowy przewód podpiętej nim elektronice skąpić nie będzie.
Biorąc pod uwagę co i w jakich ilościach oraz asortymencie z przepastnego portfolio Duńczyków przewinęło się przez nasze systemy nieskromnie pozwolę sobie stwierdzić, że co nieco o reprezentowanej przez ww. okablowanie szkole dźwięku zdążyliśmy się dowiedzieć. Dlatego też patrząc z perspektywy nabytego doświadczenia na ZenSati Angel Power nie pozostaje mi nic innego, jak tylko uznać go za jeden z najbardziej udanych przejawów radosnej twórczości Marka Johansena. Łączy bowiem w sobie spontaniczność i żywiołowość niższych modeli z wyrafinowaniem i dojrzałością flagowców przy zaskakująco akceptowalnej, jak na High-End cenie, co jak na współczesne realia nie jest wcale takie oczywiste. Krótko mówiąc otrzymuje on moją szczerą rekomendację a tym samym ląduje na szczycie prywatnej listy oczekiwanych prezentów gwiazdkowych, które znając życie pewnie będę musiał zorganizować i zrealizować we własnym zakresie …
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Vitus Audio SCD-025 Mk.II + 2 x bezpiecznik Quantum Science Audio (QSA) Blue
– Odtwarzacz plików: Lumïn U2 Mini + Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Gramofon: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII + bezpiecznik Quantum Science Audio (QSA) Violet
– Kolumny: AudioSolutions Figaro L2 + Solid Tech Feet of Balance
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Furutech DAS-4.1
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Vermöuth Audio Reference USB; ZenSati Zorro
– Kable głośnikowe: WK Audio TheRay Speakers + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Esprit Audio Alpha; Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: QSA Red + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Farad Super6 + Farad DC Level 2 copper cable
– Przewody Ethernet: In-akustik CAT6 Premium II; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Opinia 2
Gdy przejrzycie historię testów produktów tej duńskiej marki, zapewne zaskoczy Was fakt dotychczas bardzo symbolicznego występu tej linii produktowej na naszym portalu. Co ciekawe, nie było to okablowanie sygnałowe, ani cyfrowe, a także kolumnowe, tylko skromne w swoim wyglądzie, jednak na tyle przekonujące swym brzmieniem, że zostały jako wyposażenie mojego systemu zworki kolumnowe. Tak tak, będąca zaczynem do dzisiejszej epistoły seria Angel marki ZenSati jak dotąd uraczyła nas jedynie niepozornymi, dziesięciocentymetrowymi zworami. A że jak wspomniałem zniewalająco pozytywnie, nie było innej rady, jak natrętnie monitować dystrybutora o coś poważniejszego z tego modelu. Jak postanowiliśmy, tak zrobiliśmy i tym razem, dzięki warszawskiemu opiekunowi marki Audiotite na recenzencki tapet trafił mieniący się miedzianym odcieniem złota kabel sieciowy ZenSati Angel Power. Zaintrygowani? Jeśli tak, a zapewniam, że temat warty jest poświęcenia chwili, zainteresowanych zapraszam do lektury poniższego tekstu.
Co wiemy na temat budowy tytułowej sieciówki? Jak często bywa, w czasach podrabiana wszystkiego co się da mamy niewiele danych. Tak naprawdę dowiedzieliśmy się jedynie, że materiał na przewodnik to w głównej mierze wysokiej czystości miedź spleciona w firmowy przebieg każdej żył. Nic konkretnego o ekranowaniu oraz izolacji. A jedynymi pewnikami jest miedziano-złoty kolor oplotu zewnętrznego w kształcie wężowej łuski i w takim samym odcieniu wykończone wtyki. Oczywiście bliźniaczo dla całej populacji ZenSati Angel Power pakowany jest w kuferek wyściełany gąbka i opatrzony certyfikatem oryginalności. Jak widać, producent niespecjalnie dzieli się swoimi pomysłami technicznymi, zatem nie pozostaje mi nic innego, jak przelać na klawiaturę dla mnie osobiście bardzo ciekawe wnioski.
Jak zaprezentował się nasz bohater? Pewnie dla nikogo nie będzie to zaskoczeniem, gdy powiem, że bliźniaczo do jakiś czas temu opiniowanych zwór kolumnowych. Czyli? Otóż mimo aplikacji stosunkowo niskiej serii produktowej testowanego brandu, oferował znakomite rozciągnięcie basu pozytywnie podbudowując tym działaniem dolne częstotliwości i jakby zdmuchnięcie z wirtualnej sceny dotychczas niewidzialnej, ale jak się okazało choć minimalnej, to jednak mgiełki. Co bardzo intrygujące, prezentacja nabrała wyczuwalnie większej miękkości, a mimo to w najmniejszym stopniu nie notowałem szkodliwego uśrednienia krawędzi rysujących źródła pozorne. Jak to możliwe? Moim zdaniem to efekt pokazania świata muzyki w zjawiskowej rozdzielczości. To było coś iście przeciwnego do obecnie promowanej estetyki poszukiwania wrażeń tam, gdzie ich nie ma, czyli siłowej prezentacji. Dzięki temu mimo wspomnianej „puszystości” i tym sposobem naturalnego zwiększenia ilości pulchnej energii, udało się osiągnąć niższe zejście basu oraz większy, bo oczyszczony z resztek nalotu oddech słuchanej muzyki. Na początku nie mogłem zrozumieć, gdzie tkwi haczyk, ale po kilku płytach wszystko było jasne. Otóż w całym działaniu testowanego kabla przy podkręcaniu emocji w dosłownie każdym aspekcie pomysłodawcy konstrukcji Angela nie dotknęli poziomu plastyki dźwięku. Był soczystszy i mocniejszy w uderzeniu, ale cały czas malowany wyrazistymi kolorami. Naturalnie płynnie przechodzącymi jeden w drugi, jednak z ewidentnym unikaniem efektu pasteli. Tylko żebyśmy się dobrze zrozumieli, nie twierdzę, że technika pasteli to zło, jednakże gdy podobnie do mnie ktoś ma esencjonalnie skonfigurowany system, wyraźna kreska kreująca wirtualną scenę wypadnie po prostu lepiej. Czytelniej, bardziej rześko i swobodniej, czyli z większym życiem. I w takim duchu odebrałem brzmienie tytułowego kabla sieciowego. A, jeśli głównym aspektem jego jestestwa było pełne ekspresji życie, żadna muzyka, nawet najbardziej ekstremalna w swojej wymowie nie sprawiała najmniejszego problemu. Efekt był na tyle piorunujący, że w celach weryfikacji usłyszanych zalet z automatu sięgnąłem po dwie dość trudne sonicznie pozycje płytowe.
Pierwsza – „And Then Comes The Night”, choć jazzowa,naprawdę jest bardzo wymagająca. Chodzi o mający swój istotny udział w nadawaniu muzyce majestatyczności wielki bęben. Czasem jedynie delikatnie muskany, innym razem mocno akcentujący daną frazę, ale zawsze głęboko schodzący, rozwibrowany i pełen energii. To jest na tyle mistyczny instrument tego rozdania, że jakiekolwiek uśrednienie prezentowanych przezeń informacji typu inicjacja uderzenia, rozwibrowanie membrany i powolne, jednak systematycznie malejące w domenie głośności i energii jej wygaszanie, sprowadzi jego byt do nudnego „bum”. Tymczasem w moim odczuciu to podstawowy, wręcz nadający sens powstania tej formacji generator fal dźwiękowych i jeśli podczas procesu testowego zostanie zepchnięty do roli dudniącego wypełniacza wirtualnej sceny, wiem, że dany produkt ma spore braki. Oczywiście w starciu z tą produkcją ZenSati Angel dzięki wcześniej wspomnianym aspektom prezentacji wyszedł nawet nie z tarczą, bo to po trosze oznacza, że jedynie nie przegrał, tylko jako rozdający karty. I co najdziwniejsze, ów kocioł mimo będącej składową dźwięku miękkości bez problemu prezentował swoje najlepsze cechy. Dla mnie pełne pozytywne zaskoczenie.
Jako przedstawiciela drugiej strony barykady wybrałem kultowy zespół i album rockowej formacji Black Sabbath „13”. Efekt? Cóż, jeśli skonfigurowany testowo system poradził sobie z pokazaniem prawdziwego „ja” wielkiego bębna, mocne uderzenie dźwiękiem, pełne energii granie gitar i wyrazista wokaliza Ozzy’ego były dla niego przysłowiową bułką z masłem. A to dlatego, że ważną dla tego rodzaju muzy esencjonalność oraz równie istotną, bo bez zniekształceń artykułującą każdą pojedynczą nutę rozdzielczość – nie rozjaśnienie, tylko rozdzielczość – rzeczony kabel wypił z przysłowiowym mlekiem matki – znaczy się ojca konstruktora. I gdy do tego dodamy przywołaną również na samym początku tego akapitu drapieżność prezentacji, nie ma dla niego rzeczy nie do zagrania. Tak, tak, „13” – ka wypadła równie znakomicie jak jazzowy popis z kotłem w roli muzycznego przewodnika. Tym razem to nie było zaskoczenie, tylko potwierdzenie zdobytych doświadczeń. Na nieszczęście mojego portfela brzemienne w skutkach, o czym wspomnę na koniec tej opowieści.
Komu desygnowałbym naszego bohatera? Jak (mam nadzieję) pokazuje mój opis, znaczącej większości populacji melomanów. Gra bardzo muzykalnie, ale z rzadko spotykanymi w takiej prezentacji cechami typu: ostrość rysunku i pełne informacji zejście dolnego zakresu – zazwyczaj mamy plastykę i podkreślenie wyższego basu kosztem jego rozciągnięcia w dół. Dlaczego tylko znaczącej, a nie całej? Po pierwsze dlatego, że wielu oczekuje właśnie zmiękczania i uplastyczniania przekazu, a to nie jest do końca droga, którą podążą Angel. Zaś po drugie w przypadku systemu zbyt ociężałego jego cechy witalności przy dobrej wadze mogą się zwyczajnie nie przebić i nie poprawią konfiguracyjnego dramatu, czego czasem oczekuje jego właściciel. Reszta melomanów natomiast ma zielone światło. Na tyle hipnotyzujące, że sam podczas zwrotu kabla ZenSati Angel Power po teście – niestety dostarczony egzemplarz był już zaklepany – tuż przed dotarciem nowej dostawy do dystrybutora sfinalizowałem pozostawienie u siebie „złotego anioła” na stałe. Skubany ma w sobie coś, bez czego muzyka brzmi jakoś mniej prawdziwie. A że jej projekcję przez swój system zawsze dopinam na ostatni guzik, dywagacje typu „za lub przeciw” zwyczajnie nie miały racji bytu.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– odtwarzacz CD Gryphon Ethos
– streamer: Lumin U2 Mini + switch QSA Red-Silver
– przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
– końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
– kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
– kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
– IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
– XLR: Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1, Furutech Project V1
– IC cyfrowy: Furutech Project V1 D XLR
– kabel LAN: NxLT LAN FLAME
– kabel USB: ZenSati Silenzio
– kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord,
Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, QSA Silver, Synergistic Research Orange
– platforma antywibracyjna Solid Tech
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: Power Base High End, Furutech NCF Power Vault-E
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Audio The Big Phono
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80
Dystrybucja: Audiotite
Producent: ZenSati
Ceny: 36 900 PLN / 1m; 40 900 PLN / 1,5m; 44 900 PLN / 2m