Opinia 1
Kiedy tylko krakowsko – stołeczny Nautilus ogłosił przybycie szumnie zapowiadanego japońskiego flagowca, czyli topowej integry Accuphase E-800, czym prędzej zgłosiliśmy gotowość do jej przyjęcia i to nawet prosto z Cargo. Niestety okazało się, że lista chętnych jest już całkiem długa, więc biorąc pod uwagę zaistniałe okoliczności przyrody tak pi razy drzwi możemy się jej spodziewać w okolicach … czerwca i to raczej jego drugiej polowy. Całe szczęście, zgodnie z cytatem „Licz na najlepsze, ale bądź przygotowany na najgorsze” z XVI w. sztuki „Gorboduc” (swoją drogą, to pierwszy przypadek użycia w dramacie nierymowanego pentametru jambicznego), której współautorem był Thomas Norton, uzbroiliśmy się w cierpliwość, jednak jak zamieszczony na naszej stronie unboxing wskazuje los okazał się dla nas łaskawy i z uroków „złotego olbrzyma” mamy okazję korzystać już od połowy kwietnia. Ot taki wielce przyjemny przypadek, gdy rzeczywistość wyprzedza nasze, nawet najśmielsze plany. W dodatku ów flagowiec miał u nas czas nie tylko się wygrać, lecz również przejść swoisty upgrade, gdyż niemalże na samym finiszu testów prosto z salonu na Kolejowej dotarła do nas dedykowana mu (i nie tylko, gdyż lista kompatybilnych modeli na stronie producenta zwiera 23 pozycje) płytka przetwornika cyfrowo-analogowego DAC-50. Jeśli zatem zastanawiacie się Państwo cóż takiego wyjątkowego przygotowała ekipa z Yokohamy nie pozostaje mi nic innego jak tylko zaprosić Was do dalszej lektury.
Powiem szczerze, że gdy pierwszy raz zobaczyłem promocyjne zdjęcia 800-ki najdelikatniej mówiąc nie byłem specjalnie zachwycony. Jej bryła wydawała się zbyt ciężka, zwalista i co może brzmieć cokolwiek dziwnie, zaskakująco podobna do aparycji topowych wielokanałowych, końcówek kina domowego, co akurat moim, czysto subiektywnym zdaniem, niezbyt licowało z gabinetowo-rustykalną tradycją Accuphase’a. Całe szczęście „na żywo” E-800 prezentuje się o niebo lepiej. Okazuje się bowiem, że jest ona na wysokość zaledwie milimetr wyższa od A-75 i włąśnie się u nas rozgrzewających monosów A-250, więc spokojnie możemy uznać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Jej szampańsko-złoty masywny front zdobi adekwatne do jej gabarytów panoramiczne okno, w którym, zgodnie z tradycją, zamiast wychyłowych VU-meterów umieszczono poziome 30-punktowe bargrafy LED. Tuż pod nimi przycupnął rządek dziewięciu mini diod informujących o używanym wejściu opcjonalnych kart DAC-a i phonostage’a, uaktywnionej equalizacji, odwróceniu fazy, trybie mono, czy też firmowym konturze i wyciszeniu. Powyższa litania ma swoje odwzorowanie w ukrytych za majestatycznie opadającą klapką manipulatorach. W dedykowanym im wykuszu znajdziemy bowiem selektor wyjść głośnikowych, regulację niskich i wysokich tonów, siedem przycisków obsługujących ww. funkcje plus wyłącznik górnego displaya. Kolejne trzy pokrętła odpowiadają za balans, wybór wejść i obsługę pętli magnetofonowej. Oczywiście nie sposób pominąć strzegących flanek wyświetlacza potężnych gałek, z których lewa pełni rolę selektora wejść, pod którą umieszczono włącznik główny, a prawa regulatora głośności, z przyciskiem wyciszenia i gniazdem słuchawkowym karnie ustawionymi piętro niżej.
Płyta górna jest gęsto perforowana, co nie powinno dziwić, gdy weźmiemy pod uwagę fakt, iż mamy do czynienia z konstrukcją pracującą w klasie A i w dodatku z radiatorami ukrytymi wewnątrz korpusu. Po cichu przyznam się, że początkowo, szczególnie przy przenoszeniu, trochę brakowało mi ich żeber na bokach, jednak taki a nie inny układ został wymuszony przez możliwość implementacji opcjonalnych kart rozszerzeń, które wymagają dedykowanej, zlokalizowanej wzdłuż prawego (patrząc od frontu) boku, komory.
Plecy tytułowego Accuphase’a to istna rozkosz i dzień dziecka dla wszystkich audiofilów i melomanów zmagających się z niepokojąco rozrastającą się kolekcją wszelakich źródeł w ich systemach. Do dyspozycji otrzymujemy bowiem pięć wejść liniowych w standardzie RCA, dwie pary XLR-ów, pętlę magnetofonową i we/wyjścia z pre i na końcówkę zarówno w wersji RCA, jak i XLR. Jakby tego było mało nie można przecież zapominać o dwóch slotach na opcjonalne karty rozszerzeń, czyli DAC-40, DAC-50, przedwzmacniacza gramofonowego AD-50, lub kolejnych wejść RCA LINE-10. Całość uzupełniają masywne, podwójne zakręcane terminale głośnikowe i gniazdo zasilające IEC.
Na wyposażeniu znajduje się również elegancki aluminiowy i oczywiście utrzymany w jedynie słusznej szampańsko złotej tonacji pilot zdalnego sterowania. O dołączanym przewodzie zasilającym wypada tylko powiedzieć, że jest, choć nie widzę większego sensu wyciągania go z kartonu, skoro od lat wiadomo, że Accuphase’y na co jak na co, ale na zasilnie są nad wyraz czułe i nie lubią jak im się byle co w zadek wpina.
Zaglądając do trzewi naszego dzisiejszego, w pełni symetrycznego, gościa trudno powstrzymać mimowolny uśmiech. Potężny toroid jest szczelnie zamknięty w dedykowanym „garnku” i dodatkowo zalany materiałem tłumiącym drgania. Tuż obok niego wygospodarowano miejsce na dwie musztardówki, czyli imponujące firmowe kondensatory o pojemności 60 000 µF każdy. Sekcja przedwzmacniacza to tak naprawdę autorski, bezrezystancyjny układ regulacji głośności AAVA (Accuphase Analog Vari-gain Amplifier) o rewelacyjnym odstępie sygnału od szumu, wynoszącym 104 dB i mechanice zaczerpniętej z doskonałego przedwzmacniacza C-2850. A właśnie, skoro jesteśmy przy inspiracjach i transplantacjach, to oddający 50W w klasie A stopień wyjściowy wykazuje zaskakujące podobieństwo do tego zaimplementowanego w końcówce A-48. Pracują w nim tranzystory MOS-FET w sześciokrotnej, równoległej konfiguracji push-pull, czyli przekładając z polskiego na nasze sześć par komplementarnych tranzystorów ON 1H48AA+1H48AK o wydajności prądowej na poziomie 33 A. No i kolejny mocny akcent, czyli współczynnik tłumienia, który wreszcie osiągnął magiczny poziom 1000, co jest wartością aż o 200 większą niż w E-650, dodatkowo popartą ekstremalnie niską impedancją wyjściową wynoszącą 0.008 Ω.
No i na deser małe co nieco o opcjonalnej karcie DAC-50, której sercem są dwie kości Asahi Kasei Microdevices AK4490EQ w podwójnej konfiguracji równoległej na kanał. W roli odbiornika S/PDIF wykorzystano 24 bitowy układ AKM AK4117VW, natomiast nad wejściem USB czuwa kontroler DSD/PCM Bravo SA9227 a całość pracuje w ramach technologii MDS (Multiple Delta Sigma). Aby uzyskać ekstremalnie niskie zniekształcenia i szumy, Accuphase opracował nową technologię o nazwie ANCC (Accuphase Noise and distortion Canceling Circuit). Jest ona przeznaczona dla filtracji stopnia wzmocnienia, która kompensuje zniekształcenia tam powstające. Obwód działa jako filtr dolnoprzepustowy 4 rzędu redukując szum przetwornika. Jeśli zaś chodzi o montaż DAC-50, to prawdę powiedziawszy spokojnie tę kwestię można byłoby pominąć. Wystarczy bowiem odkręcić dwa mocujące zaślepkę trzpienie i w powstały slot wsunąć ww. moduł a następnie dokręcić go znajdującymi się na wyposażeniu nakrętkami. Cała operacja nie powinna zająć dłużej niż chwilkę i to bez konieczności używania jakichkolwiek narzędzi, za to z kontemplacją nad jakością gęsto obsypanego elementami zielonego laminatu. Krótko mówiąc prościej się nie da.
A jak japoński krążownik wypada pod względem brzmieniowym? Metaforycznie pozwolę sobie porównać naszego dzisiejszego gościa do utworu „The „Longest Winter” z albumu „Medusa” Paradise Lost, na którym najpierw słyszymy złowróżbne krakanie a następnie wali się na nas istna lawina brutalnych dźwięków. Nieśmiało tylko dodam, iż to jeden ze spokojniejszych i bardziej lirycznych utworów na ww. krążku będący wzorowym wręcz przykładem równowagi i mistrzowskiego zespolenia melancholijnego zawodzenia Holmesa z powrotem do death doom metalowych korzeni suto okraszonych funeralną otoczką. Jest epicko, patetycznie i niezaprzeczalnie apokaliptycznie, co dla zwykłych, nieobytych z podobną estetyką słuchaczy może być ciężkim szokiem prowadzącym do niepokojących zachowań o naturze katatonicznej. Podobny szok mogą przeżyć akolici marki liczący na słodkie, lepkie i nieco spowolnione brzmienie rodem starych, kultowych A-200, bowiem E-800 to pełnokrwisty przedstawiciel nowej generacji szampańsko-złotych samurajów z równą atencją traktujący zarówno walory natury estetycznej, czyli gładkość, muzykalność i wysycenie, jak i te odpowiedzialne za motorykę i rozdzielczość prezentowanego materiału. Dlatego głos ponurego padlinożercy dochodzi nas z oddali, zawieszony gdzieś hen nad naszymi głowami a ww. nawałnica dźwięków przetacza się przez pokój niczym piekielny bolid prowadzony przez samego Lucyfera. Próżno szukać tu gabinetowej niespieszności dostojnego prezesa w koszuli ze złotymi spinkami, z cygarem w zębach i szklaneczką niemoralnie wręcz wycenionej Karuizawy 1979 Vintage leżakującej ponad 33 lata w beczce po sherry. Jeśli już, to owe cygaro przygryza żylasty Clint Eastwood, któremu empatia i litość kończą się co roku mniej więcej koło południa drugiego stycznia. Mamy zatem bezpardonowy atak, z twardym pierwszym uderzeniem, świetnym timingiem i tętniącą życiem tkanką wypełnienia z buzującą w żyłach adrenaliną. Krótko mówiąc cud, miód i orzeszki, a że nieco „aromatyzowane” siarką i smołą, to już zupełnie inna bajka. Grunt, że z 800-ką w torze najbrutalniejsze odmiany metalu stają się nie tyle niestraszne, co wręcz wielce pożądane. Mamy bowiem wyśmienitą rozdzielczość, więc nawet z ww. ściany dźwięków bez najmniejszego trudu jesteśmy w stanie wyłowić poszczególne, nawet obłąkańczo zagmatwane, partie instrumentalne i z zaskakującą trafnością rozplanować muzyków na wirtualnej, trójwymiarowej scenie, co biorąc pod uwagę klimaty w jakich się poruszamy wcale nie jest takie oczywiste. Aby jednak osiągnąć powyższy stopień selektywności i wyrafinowania warto pamiętać o tym, że Accuphase, jak z resztą i jego starsze rodzeństwo, wręcz chronicznie nie znosi wyłączania, więc o ile tylko istnieją ku temu warunki warto trzymać go „pod prądem”. W dodatku wyjęty prosto z kartonu atakuje słuchacza potężnym i mało kontrolowanym basiszczem, które swoje miejsce znajduje dopiero po mniej więcej trzech dniach grania. Dlatego też przed krytycznymi odsłuchami, o ile tylko nie mamy non stop włączonej 800-ki dać jej godzinę-dwie spokojnie pograć, by złapała właściwą temperaturę i weszła na pełne obroty.
Nie inaczej sprawy przedstawiają się na elektronice – „Sounds Of The Universe” Depeche Mode zabrzmiało … analogowo. Nie wiem czy to za sprawą obsesyjnych zakupów starych analogowych syntezatorów i automatów perkusyjnych z lat siedemdziesiątych / osiemdziesiątych przez Martina Gore’a i użycia ich podczas sesji, czy panującej podczas nagrań „chemii” między muzykami, ale efekt był piorunujący. Gęsty, pulsujący dźwięk nie był płaski i techniczny, lecz miał swoją trójwymiarową bryłę i wyraźną fakturę wypełniającej kontury konsystencji. Ponadto dało się zdefiniować samą przestrzeń w jakiej owe dźwięki były zawieszone, co śmiało można uznać za spory wyczyn. Nawet otwierający album narastający oscylatorowy szumów był namacalny i obecny. Dodając do tego mocny, wypchnięty, a momentami wręcz ofensywny, wokal Dave’a Gahana dostajemy materiał, który nie pozwala przejść obojętnie, przykuwając nas do fotela na calutki krążek. Accuphase z tej pozornej elektronicznej papki tworzy przepiękne przestrzenne instalacje i krajobrazy, w których słuchacz znajduje się w centrum wydarzeń a każdy synth-popowy niuans jest na przysłowiowe wyciągnięcie ręki.
Skoro przynajmniej do tej pory skupialiśmy się na dynamice, ataku i niuansach odpowiedzialnych za motorykę to najwyższy czas sięgnąć po coś nieco bardziej eterycznego i wysublimowanego. Weźmy na ten przykład pozornie monotonny, gdyż składający się z li tylko solowych partii kontrabasu, bądź gitary basowej album „Bass Room” Nenada Vasilica, oraz nasz dyżurny, referencyjny „Moonlight Serenade” Raya Browna i Laurindo Almeidy, gdzie każde szarpnięcie struny, praca ręki na gryfie, czy pociągnięcie smyczkiem porusza najgłębsze pokłady naszej muzycznej wrażliwości. Wraz z pracą strun wyśmienicie prezentowane jest samo pudło instrumentu i co najważniejsze drgania generujące dźwięk czuć również w pokoju odsłuchowym, gdyż japońska integra pomimo swojej pozornej żywiołowości i spontaniczności cały czas kontroluje każdy, nawet najmniejszy element misternie kreowanej przez siebie układanki. W końcu nie po to posiada niemalże śladowe, pomijalne wręcz zniekształcenia, potężny rezerwuar mocy i odpowiedzialny za kontrolę nad głośnikami wynoszący okrągły 1000 współczynnik tłumienia, żeby nie robić z nich użytku.
I już dosłownie na koniec dwie kwestie, czyli wbudowany wzmacniacz słuchawkowy i opcjonalna karta przetwornika DAC-50. Jeśli chodzi o pierwszą, to Japończycy do tematu podeszli po swojemu, czyli wpięcie słuchawek nie powoduje odcięcia sygnału dostarczanego do głośników, co przynajmniej w fazie wygrzewania pozwala upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu i w tym samym czasie doprowadzić oba wyjścia do pełni możliwości. Drugą niespodzianką jest sama jakość, klasa dźwięku wydobywająca się z owej niepozornej i najczęściej traktowanej po macoszemu przez producentów „dziurki”. Żeby nie być gołosłownym kontrolne odsłuchy prowadziłem przy użyciu zarówno dość (tutaj powinien być wyraźny akcent) przystępnych cenowo OBRAVO HAMT-3 MKII, jak i stricte high-endowych ULTRASONE Edition 15 Veritas, co w obu przypadkach zaowocowało świetnym połączeniem ich natywnej analityczności z dynamiką i soczystością japońskiej amplifikacji.
Za to z kartą DAC-a nijakich niespodzianek nie było, co poniekąd spokojnie możemy uznać za … sporą niespodziankę. Chodzi bowiem o to, iż DAC-50 idealnie wpasował się w charakter swojego „nosiciela” oferując dynamikę, rozdzielczość i drajw. Dlatego też całą powyższą epistołę spokojnie możecie Państwo traktować jako dotyczącą tak wejść analogowych, jak i cyfrowych. Oczywiście dla uwolnienia drzemiącego w DAC-u potencjału przyda się stosowne źródło sygnału dysponujące wyjściem USB, i o ile komputery pracujące pod kontrolą którejś z trzech ostatnich odsłon popularnych „okienek” muszą posiłkować się stosownymi sterownikami (zapisanymi na dołączonej płycie, bądź dostępnymi na stronie producenta), to już dedykowane zastosowaniom audio transporty dogadają się z DAC-iem bez zbędnych komplikacji. W tym momencie śmiało można powiedzieć, że Accuphase pod względem sensowności inwestycji w firmowe moduły rozszerzeń śmiało może konkurować z Gryphonem Diablo 300, przy czym koszty upgrade’u w przypadku naszego dzisiejszego gościa będą niewspółmiernie niższe aniżeli duńskiego konkurenta.
I to by było na tyle Mili Państwo. Nie da się bowiem ukryć, że E-800 otwiera nowy rozdział w historii Accuphase’a. Jest bowiem największą i bezdyskusyjnie najlepszą integrą jaka kiedykolwiek (asekuracyjnie dodam oficjalnie) opuściła fabrykę w Yokohamie. Jej brzmieniu zdecydowanie bliżej do A-klasowych końcówek niżeli do zintegrowanego rodzeństwa i choć przy E-650 mogło się wydawać, że jest to wszystko, co z konwencjonalnej zintegrowanej architektury da się wycisnąć, to 800-ka nie dość, że podniosła poprzeczkę, to na chwilę obecną gra w zdecydowanie wyższej lidze. Dlatego też, jeśli zastanawialiście się nad zakupem którejś ze stereofonicznych końcówek przyozdobionych wiadomym logotypem, to w pierwszej kolejności sugeruję odsłuchy rozpocząć właśnie od tytułowej integry. Może się bowiem okazać iż ten uroczy szampańsko-złoty olbrzym zagości u Was zdecydowanie dłużej aniżeli na początku sądziliście.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature)
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini
– DAC: Chord DAVE
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Wzmacniacz zintegrowany: Accuphase E-800
– Końcówka mocy: Bryston 4B³, Chord Electronics Étude, Abyssound ASX-2000
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– Słuchawki: ULTRASONE Edition 15 Veritas, OBRAVO HAMT-3 MKII
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF; Acrolink MEXCEL 7N-PC 9900
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform; Finite Elemente Carbofibre SD & HD
– Stopy antywibracyjne: Finite Elemente Cerabase compact, Cerapuc, Ceraball
– Switch: Silent Angel Bonn N8
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+, Wireworld Chroma 8 + Starlight 8, Audiomica Anort Consequence + Artoc Ultra Reference + Arago Excellence, Cardas Audio Clear Network
– Stolik: Rogoz Audio 4SM
Opinia 2
Chyba zgodzicie się ze mną, że podczas dzisiejszego recenzenckiego boju będziemy mieli przyjemność obcować z niekwestionowaną ikoną japońskiej sztuki budowania urządzeń audio. Ktoś kręci nosem? Jeśli tak, to albo z wrodzonej złośliwości, albo miał pecha i nie zderzył się z poprawnie zestawionym systemem na bazie komponentów tego producenta. Nie wierzycie? Cóż, to wolny kraj, jednak ze swojej strony zapewniam, już dobra, nawet nie wybitna konfiguracja nie pozostawia złudzeń, iż będący naszym bohaterem japoński Accuphase jest w stanie wznieść nasz zestaw na szczyty jakości generowanego dźwięku. Skąd to wiem? Z recenzenckiej autopsji, czyli starć na własnym podwórku, co daje mi mocne podstawy do formowania takich opinii. Jaki cel ma to w moim odczuciu, zasłużone gloryfikowanie inżynierów z kraju kwitnącej wiśni? Otóż po wielu latach spektakularnych sukcesów praktycznie każdego nowo wprowadzanego na rynek produktu – źródła, wzmacniacze, przetworniki D/A, phonostage, przedwzmacniacze liniowe i końcówki mocy, potomkowie samurajów postanowili skonstruować super-integrę. Miała cerpać ze zdobytej przez lata wiedzy, która na ile to możliwe, powinna zbliżyć nas do osiągnięcia w domu jakość muzyki na żywo. Czy to się udało i o jaki model chodzi? Po odpowiedź na pierwszą część pytania zapraszam do lektury dalszej części tekstu, zaś jeśli chodzi o jego drugi człon, z przyjemnością informuję, iż dzięki warszawsko-krakowskiemu dystrybutorowi Nautilus do naszej redakcji zawitał owoc wielu lat doświadczeń marki Accuphase, czyli okrzyknięty przez światowe periodyki mianem wybitnego, w wersji testowej wyposażony w opcję przetwornika cyfrowo-analogowego, pracujący w przez wielu melomanów uważanej za królewską, klasie A, wzmacniacz zintegrowany E-800.
Temat opisu budowy najmłodszego dziecka Accuphase’a nawet w przypadku super-integry nie będzie obfitował w jakieś dotychczas niespotykane akcenty wizualno-manualne. Po prostu wzmacniacz E-800 na tle swoich stojących niżej w hierarchii braci przy zbliżonych aspektach szerokości i głębokości jest znacznie wyższy i co jest zrozumiałe cięższy. Nic więcej. Jeśli chodzi o kolorystykę, ta nadal jest świetnym połączeniem szampańskiego frontu z satynowym brązem, w dbałości o wentylację układów elektrycznych uzbrojonej w kilka bloków poprzecznych otworów, górnej części obudowy i również brązem, tylko tym razem wykończonych w połysku jej bocznych ścianek. Kreśląc kilka bliższych informacji na temat samego frontu, ten identycznie jak reszta rodziny oprócz tego, że w dolnej części został lekko przełamany, to jest ostoją dla skrytych w centralnie umieszczonym czarnym okienku, nie tylko świetnie prezentujących się horyzontalnych wskaźników diodowych i mieniącego się mydełkową zielenią logo marki, ale również wielu diod i piktogramów świadczących o aktualnym stanie urządzenia. Ale to nie koniec manualnych fajerwerków awersu, bowiem po obydwu stronach wspomnianego okna znajdziemy dwie wielkie gałki – lewa selektor wejść, prawa wzmocnienia, tuż pod nim osłaniającą serię pokręteł i włączników, uchylaną usytuowanym na prawej flance przyciskiem klapkę, a także wkomponowany w dolnej części lewej strony prostokątny włącznik i zorientowane na prawym boku przycisk Attenuator wraz z gniazdem słuchawkowym.
Jeśli chodzi o pakiet danych na temat pleców, te nie pozostawiają złudzeń, że mamy coś nietuzinkowego. Bez drobiazgowego wyliczania wspomnę jedynie, iż znajdziemy na nich kilka wejść liniowych w standardzie RCA/ XLR, pętlę magnetofonową i We/wyjścia z pre i na końcówkę również jako RCA/XLR, podwójne zaciski kolumnowe, gniazdo zasilania i dwa sloty na dodatkowe płytki DAC-a lub Phonostage’a. Jak wspominałem we wstępniaku, w wersji testowej wzmacniacz został dostarczony z kartą przetwornika cyfrowo/analogowego. Wieńcząc działo opisu budowy, nie mogę nie wspomnieć o dodawanym w standardzie, świetnie prezentującym się, bo idącym wizualnie z duchem wzmacniacza pilocie zdalnego sterowania.
Próbując w miarę zwięźle opisać ofertę brzmieniową najnowszej integry Accuphase E-800, zrobiłbym to w taki sposób. Wiecie, że od kilku lat Japończycy delikatnie zmieniają styl grania z mocnej barwy i wysycenia na korzyść lekkiego przesunięcia punktu ciężkości. w stronę neutralności. Śledząc choćby nasz portal mniemam, iż wiecie. A zauważyliście lekkie utyskiwanie miłośników dawnego sznytu brzmienia elektroniki Accu na będącą konsekwencją takiego postawienia sprawy, zbytnią lekkość dźwięku, a przez to według nich pewnego rodzaju nadpobudliwość – choć dla mnie jest to szukanie dziury w całym – nowych produktów tego wytwórcy? Zakładam, że mam do czynienia z obytymi melomanami i również raczej wiecie. To teraz w przypadku naszego bohatera spróbujcie połączyć obydwie szkoły generowania dźwięku. Co z tego wynika? Ano samo najlepsze, gdyż najnowszy piecyk jest mocny w dole, dobrze doprawiony na środku i witalny na górze, czyli mogąc pochwalić się dawną magią barwy teraz zebrał przekaz w sobie i nadał mu witalności. To natomiast poskutkowało rysowaniem muzycznego obrazu wyraźniejszą kreską i przekuciem dawnego, lekkiego poluzowania dźwięku w tętniącą życiem energię. Reasumując, w momencie aplikacji 800-ki w tor, dany system dostaje pozytywnej adrenaliny i muzyka jak nigdy dotąd w wydaniu konstrukcji tej stajni nie pozwala nam nawet na moment popaść w znużenie, tylko serwuje wulkan kipiącej artefaktami, energetycznej magii. Czyli przekładając na nasze, nóżka sama rwie się do przytupu. I. nie ma znaczenia, czy w CD-ku ląduje spokojna, czy szaleńcza muza, ponieważ pełen nowych pomysłów na ten sam materiał muzyczny spektakl cały czas nas zaskakuje. A przecież o to w słuchaniu muzyki z przyjemnością chodzi.
Jak to się przekłada na różnego rodzaju repertuar? Już obrazuję. Na początek weźmy płytę Coldplay „X&Y”. Dawniej przekaz cierpiał na zbyt obfity bas i nadmiary w kolorze, przez co był mocno uśredniony. Tymczasem nowe dziecko Accu ów poluzowany niski rejestr wraz z gorącą średnicą złapało w fajne ryzy i nagle okazało się, że gitarowe riffy nie tylko były mocniejsze, ale trafiały w punkt rozdzielczości oferując mi informacje o strunach i palcu, perkusja dawała mocną i zwartą podbudowę dla popisów całego składu rockmenów, a frontman zaczął znacznie wyraźniej śpiewać. Cuda? Nie, to wdrożenie wieloletniej wiedzy inżynierskiej Japończyków w życie. W podobnym tonie oczywiście wypadała każda oparta o mocne uderzenie muzyka z elektroniką włącznie. Był drive, mocne pomruki, ostre przestery, ale zawsze z w dobrym tego słowa znaczeniu wykopem. To znaczy, że w jazzie i muzyce dawnej coś szwankowało? Nic z tych rzeczy. Jazz również aż kipiał od emocji. Przecież to bardzo często muzyka ciszy z pojedynczymi bytami w eterze i jeśli owe zjawiska otrzymują fantastyczną projekcję w domenie energii, masy i co ważne krawędzi, najnormalniej w świecie nie da się posłuchać wyrywkowo jednego lub dwóch kawałków, tylko człowiek jest zmuszony w przyjemny sposób dobrnąć do końca płyty. Na przykład taki nieistniejący już zespół EST w materiale „Leucocyte”. To jedna z ostatnich, bardzo psychodeliczna i do tego świetnie zrealizowana produkcja. Zawsze brzmi świetnie, tymczasem przesłuchanie jej przy użyciu japońskiego wzmocnienia pokazało, że można ją zinterpretować może nie lepiej w dosłownym tego słowa znaczeniu, ale co najmniej ciekawie inaczej na nadal wyśmienitym poziomie jakości dźwięku. Słowo klucz to dobra kreska, energia i swoboda wybrzmiewania każdej nuty, co dodatkowo wzmogło wydźwięk mocnej zmiany w twórczości tego tria.
Na koniec kilka słów na temat gatunków z melancholią i romantyzmem w tle. W tego typu twórczości bardzo ważnym dla sprzętu jest umiejętne trafienie w punkt konsensusu pomiędzy bezpośredniością wybrzmiewania i jego delikatnością. To z jednej strony ma być czytelna, ale również niosąca cechy intymności prezentacja. I gdy z tą czytelnością Accuphase E-800 nie miał najmniejszego problemu, to czasem, powtarzam czasem, w startowej konfiguracji przekaz był zbyt dokładny. Mam nadzieję, że wiecie, co chcę przekazać. Taką sytuację dla przykładu zauważyłem podczas mitingu w kubaturze kościelnej Johnem Potterem w produkcji „The Dowland project”. Niby wszystko było na miejscu, ale nieco zbyt mocno akcentowane, a tego typu zapisy nutowe mają nosić znamiona ulotności. To oczywiście nie był problem jako taki, tylko pewnego rodzaju wypadkowa cech opisywanej konstrukcji. Naturalnie nie byłbym sobą, gdybym na potrzeby testu nie spróbował lekko onieśmielić zbyt dobitnie prezentowany świat. I wiecie co? Wystarczyła zmiana okablowania, by temat natychmiast spadł z wokandy. Ale zaznaczam, to nie była wada lub jakikolwiek problem, tylko cecha, którą ja z racji mocnego przywiązania do muzyki barokowej zauważyłem, a potencjalny buntownik z racji braku nie tylko stosownego materiału, ale również nikłego doświadczenia, nawet nie będzie miał okazji jej wychwycić. Tak więc zalecam ów aspekt zweryfikować samemu, a nie na ślepo ufać moim, być może słuchowym omamom.
Zbliżając się do końca tej epopei nie mogę nie skreślić kilku zdań na temat opcjonalnego w tej integrze, przetwornika cyfrowo/analogowego. Ów DAC jest łatwo implementowalną płytką nawet dla laika, a wznosi urządzenie na znacznie wyższy poziom wielofunkcyjności, przy znakomitym wyniku aspektu cena/jakość. Jak wypada brzmieniowo? Nie odchodzi od szkoły grania integry nawet na milimetr, co jasno daje do zrozumienia, że japońscy inżynierowie również w przetwarzaniu sygnału cyfrowego nie próbowali szukać nowego sznytu grania, tylko konsekwentnie kroczyli obraną wcześniej (przy projektowaniu 800-ki) brzmieniową drogą. I za to, bez względu na jakiekolwiek utyskiwania piewców starej szkoły Accuphase należą się im zasłużone brawa. Tym bardziej, że naprawdę trzeba być strasznym malkontentem, aby w tak prezentowanej, pełnej wigoru i pełnej oddechu prezentacji doszukiwać się złych cech. Jak takich nie wiedzę. Mało tego. Gdyby panowie z kraju kwitnącej wiśni nie spróbowali zrobić kroku w stronę nowoczesnej – czytaj witalnej – wizualizacji świata muzyki, wówczas z pewnością miałbym szerokie pole do artykułowania problematycznych niuansów.
Jak wynika z powyższego starcia na szczycie w dziale wzmacniaczy zintegrowanych, opiniowany piec w stu procentach spełnia założenia wieńczącej lata pracy zespołu inżynierów super-integry. To maszyna do sprawiania nam przyjemności bez względu na repertuar. Tak tak, materiał jest nieistotny, bowiem tylko od wyrafinowania słuchacza zależeć będzie, jak odbierze gatunki oparte o subiektywne emocje sakralne. Ważne, że tytułowa E-800-ka odtworzy muzykę na zarezerwowanym jedynie dla najlepszych poziomie sonicznym. A jak to zinterpretujemy, to już jest inna para kaloszy, która często zależeć będzie od naszego samopoczucia, subiektywnego oczekiwania lub czasem szukania dziury w całym, jak przykładowy dzisiejszy test. W wartościach bezwzględnych najnowsze dzieło Accuphase gra bardzo równo. Umiejętnie łączy energię niskich i średnich tonów na tle świetnie doświetlonej góry, U kogo widzę potencjał do pozostania jej na stałe, nawet po niezobowiązującym teście? Szczerze powiedziawszy nie widzę najmniejszych przeciwwskazań dla żadnej grupy docelowej, gdyż nawet ortodoksyjni wielbiciele dawnych wcieleń tej marki po kilku dniach z pewnością zrozumieją, że odbiór sonicznych wydarzeń cały czas ewaluuje, a poczciwy Accu w swoim stylu jedynie umiejętnie dotrzymuje mu kroku.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Sigma CLOCK
– Shunyata Sigma NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”, Dynaudio Contour 60
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Dystrybucja: Nautilus
Ceny
Accuphase E-800: 66 900 PLN
Accuphase DAC-50: 4 990 PLN
Dane techniczne
Accuphase E-800
• Moc wyjściowa (RMS):2 × 300 W/1 Ω, 2 × 200 W/2 Ω,2 × 100 W/4 Ω, 2 × 50 W/8 Ω
• Pasmo przenoszenia:
Wejście liniowe: 20-20 000 Hz (+0/–0,5 dB),
Power IN: 20-20 000 Hz (+0/–0,2 dB) dla pełnej mocy,
Power IN: 3-150 000 Hz (+0/–3.0 dB) dla mocy 1 W
• Stosunek sygnał / szum (ważony A):
high level 104 dB,
balanced 104 dB,
main in 119 dB
• Całkowite zniekształcenia harmoniczne (THD):0.03% (20 – 20 000 Hz) /4-16 Ω
• Zniekształcenia intermodulacyjne: 0,01%
• Współczynnik tłumienia (Damping factor): 1000 (8 Ω/50 Hz)
• Tłumienie: -20 dB
• Regulacja barwy dźwięku:
BASS: 300 Hz/± 10 dB (50 Hz),
TREBLE: 3 kHz/± 10 dB (20 kHz)
• Regulacja sygnału wyjściowego: +6 dB (100 Hz)
• Wyjście słuchawkowe: 8 Ω lub więcej
• Napięcie wyjściowe: 0.796 V/50 Ω
• Zasilanie: AC 120 V, 220 V, 230 V, 50/60 Hz
• Pobór mocy: 180 W (standby), 390 W (IEC 60065)
• Wymiary (S × W × G): 465 × 239 × 502 mm
• Waga: 36.0 kg
Accuphase DAC-50
Wejścia:
Koaksjalne: IEC 60958, 0.5 Vp-p 75Ω, 32kHz-192kHz/24bit,
Optyczne: IEC 60958, -27~-15 dBm, 32kHz-96kHz/24bit,
USB: 2.0 Full Speed (12 Mbps)
DSD: 2.8224MHz,5.6448MHz,11.2896MHz(1bit)
PCM: 32kHz~384kHz,32bit