1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Accuphase E-650

Accuphase E-650

Opinia 1

O fakcie, iż tym razem nie zamierzamy uczestniczyć w szaleńczym wyścigu do bycia pierwszymi w kolejce do testowania najnowszej flagowej integry Accuphase’a informowaliśmy już jakiś czas temu. Niby ekscytacja związana z poznawaniem jeszcze pachnącego fabryką, nietkniętego ludzkim uchem „sprzętu” nadal sprawia nam dziką przyjemność, lecz jest też druga strona tego medalu. Są bowiem urządzenia, które najzwyczajniej w świecie, do osiągnięcia pełni swoich możliwości potrzebują czasu, dużo czasu. I właśnie do owego szacownego grona należy m.in. dzisiejszy wytwórca, którego dzieła audiofilskiej sztuki użytkowej po wyjęciu z kartonu przez co najmniej pierwszy tydzień, a najlepiej dwa, najlepiej podziwiać wyłącznie od strony wizualnej, natomiast walory soniczne zacząć poznawać dopiero po powyższym okresie. Brzmi zachęcająco? Dla finalnego nabywcy zdecydowanie tak, gdyż może z wypiekami na twarzy śledzić rozwój wypadków i obserwować dokonującą się na jego oczach, znaczy się uszach, metamorfozę. Cóż jednak ma począć recenzent uszczęśliwiony przez czującego presję czasu i rynku dystrybutora, taką dopiero mającą zmienić się w pięknego motyla poczwarką? W idealnych okolicznościach przyrody najlepiej byłoby gdyby takie urządzenie na kilkanaście dni wylądowało w osobnym/rozgrzewkowym systemie, by dopiero po wymaganym okresie akomodacji zawitać na główny „ołtarzyk”. Niestety proza życia najczęściej niewiele ma wspólnego z ideałem, więc albo przychodzi „branży” pogodzić się z krótszym, aniżeli zalecany, okresem wygrzewania, bądź, co znacznie gorsze, używać dopiero ewoluującej sztuki do testów otrzymanych do zaopiniowania innych elementów systemu audio. Krótko mówiąc i tak źle i tak niedobrze. Dlatego też wiedząc, iż tym razem, głównie ze wzglądu na pełne obłożenie recenzenckiego grafiku, nie będziemy mogli pozwolić sobie na dwutygodniowy przestój powiedzieliśmy pass i ze stoickim spokojem poczekaliśmy aż przewidziany dla nas egzemplarz zdąży już swoje pograć a czarną robotę wykonają za nas inni. Skoro jednak czytają Państwo te słowa, to znak iż wszystko przebiegło po naszej myśli, mająca odpowiedni przebieg amplifikacja koniec końców do nas dotarła a my możemy się z Wami podzielić własnymi obserwacjami o … wzmacniaczu zintegrowanym Accuphase E-650.

W akapicie poświęconym walorom natury estetycznej o flagowej A-klasowej integrze Accuphase’a ze stoickim spokojem i zgodnie z prawdą można napisać, iż wygląda dokładnie tak, jak należałoby się po wyrobach ww. marki spodziewać i jak kilkudziesięcioletnia tradycja nakazuje. Nie zabrakło zatem szampańsko-złotego frontu z nieodzowną prostokątną szybką, za którą ukryto żarzące się magnetyczną zielenią centralnie umieszczone firmowe logo, dwa wskaźniki wysterowania (obecne w niższych modelach wskazówkowe VU-meter-y zastąpiły LED-owe bar-graphy), wyświetlacz informujący o wybranej głośności/parametrach dostarczonego sygnału cyfrowego (gdy zdecydujemy się na opcjonalną kartę DACa) i diody informujące o uaktywnionych funkcjach. Oczywiście oba skraje masywnej płyty czołowej okupują solidne toczone gałki – lewa pełniąca rolę selektora źródeł i prawa – odpowiedzialna za głośność, pomiędzy którymi, tuż pod wspomnianym przed chwilą „oknem na świat”, rozsiadła się majestatycznie opadająca klapa, za którą znajdziemy wszelakiej maści regulatory. Do dyspozycji użytkowników cierpiących na nerwicę natręctw czeka sześć pokręteł umożliwiających wybór terminali głośnikowych, regulację niskich i wysokich tonów, balansu, odseparowanie sekcji przedwzmacniacza od końcówki mocy, ustawienie statusu pętli magnetofonowej, oraz siedem przycisków – aktywujący sekcję equalizera, odwracającego fazę, wybór mono/stereo, aktywujące loudness i opcjonalne karty DACa oraz moduł phonostage’a. Można też z pomocą jednego z nich wygasić całą iluminację, choć szczerze przyznam, że nie znam żadnego użytkownika Accuphase’a, który w ogóle brałby taką opcję pod uwagę.
Powyższa, jakże imponującą wyliczankę zamykają, egzystujące już poza przed chwilą omówionym „centrum sterowania wszechświatem” włącznik główny po lewej i przycisk wyciszenia wraz z gniazdem słuchawkowym po prawej.
Ze względu na deklaracje producenta o pracy integry w klasie A pewne, w pełni uzasadnione, zdziwienie mogą budzić całkowicie gładkie boki tytułowego urządzenia. Proszę się jednak nie martwić – Japończycy nie mając najmniejszego zamiaru ugotować drogocennych trzewi stosowne, potężne radiatory ukryli wewnątrz korpusu, górną płytę porządnie ponacinali a gładkie panele boczne mają walory czysto dekoracyjne, przy okazji nadając całości mniej agresywnego, aniżeli w przypadku niezabezpieczonego użebrowania, wyglądu. Zaskoczenia za to nie ma patrząc na panel tylny 650-ki, który bogactwem wszelakiego maści przyłączy jest w stanie wprawić w zakłopotanie większość dedykowanych kinu domowemu amplitunerów. Lewą część okupują dwa sloty na karty DACa (DAC-50 lub DAC-40) i przedwzmacniacza gramofonowego (AD-50, AD-30 lub AD-20), oraz elegancko wydzielona sekcja pięciu par wejść liniowych, pętla magnetofonowa, we/wyjścia na końcówkę/przedwzmacniacz – wszystko w standardzie RCA. Do tego dochodzą XLRy – dwa wejścia i jedno wyjście liniowe, oraz bezpośrednie wejście na końcówkę mocy. Nie zabrakło również tradycyjnych w Accu przełączników polaryzacji dla gniazd zbalansowanych. Prawą cześć we władanie objęły zdublowane, monstrualne terminale głośnikowe bez najmniejszych problemów akceptujące przewody głośnikowe o dowolnej konfekcji, pod którymi skromnie przycupnęło gniazdo zasilania IEC.
I jeszcze niezwykle miły – polski akcent, którym są montowane w egzemplarzach dostępnych na terenie naszego pięknego kraju (zapewne w ramach opcji) nóżki antywibracyjne Franc Audio Accessories Ceramic Disc Classic. Dzięki tej kooperacji wzmacniacz otrzymuje nie tylko oczywiście lepszą izolację od ewentualnych drgać, lecz również zdecydowanie lepszą cyrkulację powietrza, co biorąc pod uwagę klasę w jakiej pracuje ma niebagatelne znaczenie.
Wewnątrz obudowy, oprócz potężnego trafa i masywnych radiatorów uwagę zwracają dwa potężne kondensatory o pojemności … 50 000 μF każdy.
W tym momencie warto zwrócić również uwagę na zabezpieczenia wyjść głośnikowych, w których zamiast mechanicznego opóźnienia zastosowano MOS-FETy o ultra niskiej impedancji 1,6 mΩ. Dość poważnie udoskonalono również moduł wzmacniacza słuchawkowego odznaczającego się nie tylko niższym szumem własnym (spadek z 7μV na 3,2μV), ale i wyższą mocą – 500 mW/8Ω. Sekcja przedwzmacniacza, wraz z autorskim układem regulacji głośności AVAA, jest oczywiście zbalansowana a jej tpologia wzorowana jest na flagowym preampie C-3850.
Co ciekawe Accuphase w przeciwieństwie do co poniektórych konkurentów zamiast swoje dane w mniej, bądź bardziej zawoalowany sposób zawyżać robi coś wręcz odwrotnego i je … poniekąd zaniża. Najlepszym przykładem współczynnik tłumienia (Damping factor), którego wartość w danych technicznych ustalono na 800 a tymczasem na pomiarach wychodzi, że Japończycy spokojnie mogliby wpisać … 1200.

Podsumowując powyższą część, dość wyraźnie widać, że czego, jak czego, ale kompromisów projektanci E-650 najwidoczniej nie brali pod uwagę i każdy, nawet najdrobniejszy detal starali się, adekwatnie do rangi tytułowego urządzenia, dopieścić. Pytanie jednak, jak powyższe, mające na celu przystosowanie dotychczasowego flagowca – recenzowanej przez nas 600-ki do realiów piątej generacji, działania przełożyły się na spodziewaną ewolucję brzmienia. Nie trzymając zatem Państwa już dłużej w niepewności powiem, że … znacząco. O ile bowiem nad E-600 trzeba było się nieco napracować, by w łaskawie podzielił się z nami drzemiącym potencjałem, to 650-ka nijakiej tremy, ani specjalnych wymagań co do towarzyszącego jej otoczenia nie wykazuje. W telegraficznym skrócie można ją scharakteryzować, jako wielce udany mariaż jedwabistej gładkości przedwzmacniaczy C-2420 lub C-2120 z dynamiką i rozdzielczością A-klasowej końcówki mocy A-36. W dodatku aby tego doświadczyć na własne uszy wcale nie trzeba posiłkować się żadnymi wysublimowanymi audiofilskimi samplerami, gdyż w zupełności wystarczy porządnie zrealizowany … progresywny Rock w stylu patetycznego, symfonicznego „Works Volume 1” Emerson, Lake & Palmer. Jednak w tym przypadku, oprócz zdolności oddania rzeczywistego wolumenu rozbudowanego do granic przyzwoitości składu, liczy się jeszcze jedno – dbałość o właściwe proporcje pomiędzy zmieniającą się lokalizacją poszczególnych planów. Posłuchajcie Państwo na spokojnie np. „C’est La Vie”, gdzie przysłowiowe pierwsze skrzypce gra wokal (włącznie z chórkami), następnie kilka kroków dalej i odrobinkę niżej odzywa się eteryczna gitara, w tzw. międzyczasie swoje trzy grosze dorzuca akordeon, a dopiero w oddali, stanowiąca swoiste tło, egzystuje orkiestra, która dopiero w finale nieco zbliża się do słuchacza. I to wszystko Accuphase jest w stanie z łatwością oddać, co patrząc na złożoność materiału źródłowego i niezbyt imponującą (deklarowaną) moc wzmacniacza wynoszącą zaledwie 2 x 30 W przy 8 Ω i 2 x 60 W przy 4 Ω (z 2 Ω obciążeniem też sobie dzielnie radzi) może się podobać i się ewidentnie podoba, gdyż Waty oferowane przez złocistą integrę okazują się smakowicie wysokoenergetyczne. Owa nadspodziewana energetyczność, żywiołowość i zdolność nader sugestywnego oddawania nawet najbardziej spektakularnych tutti ma jednak swoje drugie dno. Dnem tym jest właśnie, wspominane w części technicznej, świadome zaniżanie oferowanych osiągów. Okazuje się bowiem, iż 650-ka po przekroczeniu nominalnej mocy płynnie przechodzi z klasy A do zdecydowanie bardziej efektywnego (pod względem energetycznym) trybu AB zwiększając swoją moc do 75 W, 125 W i 190 W odpowiednio dla 8 Ω, 4 Ω i 2 Ω. Dzięki temu w większości przypadków czerpiemy pełnymi garściami z dobrodziejstw audiofilskiej klasy A, a gdy zapotrzebowanie na moc chwilowo wzrasta mamy psychiczny komfort wynikający z obecności „koła ratunkowego”. Dzięki temu zamiast spodziewanego „przytkania” wzmacniacz płynnie przechodzi w tryb AB i jak gdyby nigdy nic dalej gra.
Dlatego też dla 650-ki niestraszne okazują się nawet najbardziej karkołomne i wprawiające w zadyszkę większość konkurencyjnych konstrukcji muzyczne wygibasy, co pozwala na iście koncertowych poziomach głośności odtwarzać takie „rodzynki” jak „Khmer” Nilsa Pettera Molværa, „Hallucination Engine” Material, czy „BBNG2” BadBadNotGood. Bas schodzi piekielnie nisko, choć nie jest tak restrykcyjnie kontrolowany jak w przypadku … 300W końcówki mocy Bryston 4B³ , czego mam nadzieję nie odbiorą Państwo jako krytyki a jedynie przykład, na to, że do pewnych kwestii można podejść diametralnie inaczej, a czy lepiej pozostawiam już pod indywidualną ocenę. Od wspomnianego Brystona integra Accuphase’a gra jednoznacznie bardziej krągło, stawia na soczystość i nasycenie praktycznie całego reprodukowanego pasma z przyjemnie rozdzielczą i czytelną górą. Całe szczęście nie przesadza ze słodyczą, więc nawet natywnie „podkręcone” pod tym względem nagrania, jak „Trav’lin’ Light” Queen Latifah nie powodują przesłodzenia i nieodpartej chęci sięgnięcia po potężny kubas gorzkiej herbaty. Wokal  jest oczywiście „firmowo” podkręcony, nieco bardziej atrakcyjny, lśniący i niemalże „wilgotny” aniżeli w rzeczywistości, ale taka jest właśnie natura i genetyczne dziedzictwo Accuphase’a, który z nieodpartym wdziękiem sprawia iż świat przez niego prezentowany jawi się lepszym aniżeli nasza szara codzienność.

E-650 to najnowsza, najwyższa i zarazem … najlepsza integra jaką do tej pory popełnił Accuphase. Jeśli ktoś chce z powyższym stwierdzeniem dyskutować nie mam nic przeciwko, gdyż tak jak wszystko związane z Hi-Fi i High-Endem w głównej mierze opiera się na naszych własnych, wybitnie subiektywnych doznaniach. A moje odczucia, bazujące nie na gdybaniu a empirii, czyli nausznych doświadczeniach zarówno z wcześniejszymi i niższymi modelami zintegrowanymi, jak i egzystującymi na zdecydowanie innych pułapach cenowo – jakościowych konstrukcjami dzielonymi są takie, iż śmiem twierdzić, że 650-ce zdecydowanie bliżej do tych drugich aniżeli do swojego zintegrowanego rodzeństwa.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-35
– Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY; Yamaha WXAD-10
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5; Audionet SAM 20 SE
– Końcówka mocy: Bryston 4B³
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips

Opinia 2

Obserwując rynek audio bardzo łatwo można się zorientować, iż każda marka po osiągnięciu sukcesu, tak poprzez rozpoznawalność wizualną, jak i specyfikę dźwięku trzyma się wypracowanego wzorca jak długo się tylko da. Naturalnie każde kolejne pokolenie produktów niesie drobne modyfikacje firmowej sygnatury, ale nie oszukujmy się, ostateczny sznyt brzmieniowy nadal jest bardzo bliski pierwowzoru. I nie chodzi tutaj o jakiekolwiek odcinanie kuponów, tylko dbałość o zainteresowanego taką, a nie inną prezentacją wiernego klienta. Ale czy taki romans z jedną szkołą twa w nieskończoność? Na szczęście dla nas nie, gdyż producenci wiedzą, iż nadmierne eksploatowanie nawet najlepszej i zarazem jednie słusznej linii po jakimś czasie najzwyczajniej w świecie nawet ortodoksyjnym akolitom zaczyna się przejadać i wychwyciwszy moment zbliżania się do apogeum muszą podjąć zdecydowanie bardziej radykalne aniżeli li tylko kosmetycznie wzorzec. Po co to roztrząsam? Odpowiedź jest prosta. Prawdopodobnie najwierniejsi czytelnicy po zapoznaniu się z tematem dzisiejszego sparingu wiedzą do czego piję, jednak dbając o tych zaglądających na naszą stronę okazjonalnie, wyłożę kawę na ławę i przypomnę, że znana od lat orędowniczka bardzo muzykalnego, ale również przez wielu przeciwników uważanego za zbyt przesłodzonego brzmienia marka Accuphase mniej więcej od roku postanowiła nieco zweryfikować swój punkt „G” ostatniego szlifu dźwięku. O co konkretnie chodzi? O nic innego, jak tylko delikatne przesuniecie tonacji przekazu w górę, co przy konsekwentnym hołubieniu barwnej średnicy bardzo ciekawie doświetla jej wyższe zakresy i od startu zyskuje pochlebne opinie nawet pośród dotychczasowych oponentów. Zatem gdy karty zostały odkryte, zapraszam do lektury kilku akapitów o najnowszym dziecku marki Accuphase, czyli wzmacniaczu zintegrowanym E-650, który dostarczył krakowsko-warszawski Nautilus.

Nawet nie zdajecie sobie sprawy, jak trudne jest przybliżanie występujących po sobie kolejnych konstrukcji Accuphase’a. Ich ogólny wygląd nie zmienia się od lat, a nawet jeśli coś się wydarzy, taki manewr można określić jako kosmetykę. I wiecie co? Taka kosmetyka miała miejsce i tym razem. W czym rzecz? Otóż przy fantastycznie prezentującej się, wykorzystującej odcienie brązu zewnętrznych części obudowy i szampańskiego złota frontu, po raz kolejny (tak, to kiedyś już się pojawiło) japońscy inżynierowie odeszli od wskaźników wychyłowych na rzecz diodowych. Profanacja? Spokojnie. Ja do momentu kilkudniowego oswojenia z delikatną innością też tak myślałem, ale w konsekwencji bezpośredniej konfrontacji temat zaskakująco szybko nabiera rumieńców i wyskalowanie sygnału małymi prostokącikami traktujemy jakby nic się nie stało. Oczywiście dla spełnienia recenzenckiego obowiązku jestem zobligowany nieco bardziej przybliżyć Wam aparycję fantastycznie prezentującego się dzieła sztuki użytkowej. Rozpoczynając od przedniego panelu ważnym elementem jest jego symetryczność, którą odzwierciedla zlokalizowanie wszelkich manipulatorów wokół centralnie usytuowanego okienka ze wspomnianymi wskaźnikami ze znajdującą się tuż pod nim pokrywą przysłaniającą zdecydowaną większość mogących zaburzyć wizualny spokój frontu małych guzików i potencjometrów funkcyjnych. Wspomniane okienko typowo dla konstrukcji Accu uzbrojono w dwa tym razem diodowe wskaźniki mocy, numeryczny wyświetlacz głośności i mieniące się odcieniem turkusu logo marki. Na lewej flance awersu z łatwością można dopatrzyć się aplikacji stosunkowo dużej, ale za to idealnie współgrającej z projektem plastycznym całości gałki wyboru wejścia i tuż pod nią głównego włącznika, a na prawej znajdziemy bliźniaczą gałkę, tym razem pracującą jako potencjometr głośności i poniżej niej gniazdo słuchawkowe, guzik inicjujący otwieranie się wspomnianej przed momentem osłony dla przycisków okazjonalnie wykorzystywanych funkcji i przycisk wyciszenia. Gdy po analizie fantastycznie prezentującego się frontu urządzenia skupimy swoja uwagę na jego rewersie, okaże się, iż konstruktorzy oprócz dwóch zaślepionych slotów umożliwiających rozbudowę wzmacniacza o moduł przetwornika cyfrowo-analogowego i phonostage’a w standardowej ofercie zaproponowali serię wejść liniowych RCA/XLR, przelotkę dla rejestratora i dla przedwzmacniacza, podwojone terminale kolumnowe i gniazdo zasilające. Naturalnym dla tego producenta wydaje się być fakt dostarczania w pakiecie startowym idealnie wpisującego się w pomysł na wygląd systemowego, ale nie przeładowanego funkcjami pilota. Na koniec zaś mam przyjemność poinformować potencjalnych nabywców, iż ten model wzmacniacza w wyniku współpracy dystrybutora z polskim producentem akcesoriów antywibracyjnych Franc Audio Akcesories zaowocował wyposażeniem 650-ki w opcjonalne stopy eliminujące wibracje.

Przeczytawszy wstępniak, prawdopodobnie większość z Was ciekawi temat, co takiego zmieniło się w brzmieniu tytułowego wzmacniacza w stosunku do jego poprzednika. Spokojnie, nie zanotowałem trzęsienia ziemi. Owszem, przekaz dostał znacznego oddechu, ale co ważne, środek nadal jest kolorowy i ciepły. W bezpośrednim odczuciu nieco lżejszy, ale to jest wynikiem doświetlenia jego wyższego podzakresu. W sukurs takiemu postawieniu sprawy idą również niskie tony, które w konfrontacji z wcześniejszymi poczynaniami wyraźnie zebrały się w sobie, a to owocuje zaś nabraniem wyraźniejszych konturów przez źródła pozorne, co dotychczas przez adwersarzy tej marki było jednym z głównych powodów do narzekań. Na koniec wspominając o najwyższych rejestrach miło mi poinformować, iż konstruktorzy na szczęście nie poszli na żywioł i nie pozostawili tego zakresu samemu sobie w nieusprawiedliwionej estetyce wszechobecnego cykania, tylko zadbali o odpowiednią dla spójności dźwięku ich gładkość. Oczywiście nadal zachowują witalność i dźwięczność, ale z mniejszym udziałem złota w ich zabawieniu. A gdy do tego pakietu informacji dorzucę fakt bardzo szeroko i głęboko rozgrywającej się pomiędzy moimi kolumnami wirtualnej sceny muzycznej, chyba każdy zainteresowany klient może być spokojny o same przyjemne doznania podczas obcowania z opisywaną integrą. I żeby było jasne, gdy podobne czynności typu ożywienie środka pasma u konkurencji powodują lekką miniaturyzację spektaklu muzycznego w postaci zbliżenia do siebie poszczególnych formacji, w przypadku 650-ki tego efektu nie zauważyłem. To nadal zarezerwowana dla najlepszych, pełna emocji i rozmachu prezentacja. Jako przykład braku nawet najmniejszych strat w oddaniu i namacalności wokalistyki i rysowania budowli sakralnych niech będzie płyta „Kapsberger: Labirynto D’Amore”. To jest bardzo wymagająca od reprodukującego go sprzętu kompilacja, gdyż główna wokalistka wytwarza spore poziomy decybeli i przy zbytnim odejściu od gładkości i odpowiedniego wysycenia przekazu jej głos powoduje więcej krzyku niż sprawiającego przyjemności pławienia się w twórczości tamtych czasów. W tym przypadku punkt przecięcia się ważnych składowych typu emocjonalność i pakiet danych w stosunku do mojego punktu odniesienia co prawda przesunął się ku górze, ale owa, niesiona nowym sznytem grania Accuphase’ów otwartość bardzo przypadła mi go gustu. Dostałem nieco większy wgląd w artykulację każdej wyśpiewanej nuty, a instrumenty ze szczególnym uwzględnieniem strunowych, odwdzięczyły mi się nadal pełnym koloru, ale dodatkowo fantastycznie wycyzelowanym brzmieniem każdej ze strun. Zaskoczeni? Bo ja tak i w dodatku bardzo pozytywnie, gdyż raczej obawiałem się pewnego rodzaju ofensywności dźwięku, a temat skończył się na przyjemnym w wartościach audiofilskich wyostrzeniu rysunku wydarzenia muzycznego. Jako potwierdzenie wyartykułowanych przed momentem niuansów brzmieniowych mógłbym przytoczyć każdą z płyt jazzowych, ale ze szczególną uwagą postawię na najnowszy krążek Johna Surmana „Invisible Threads”. Niby nic specjalnego, ale jej frontmen jest wirtuozem saksofonu i żeby było ciekawiej, we wspomnianym trio ważną rolę odgrywa również wibrafon. A chyba nikomu nie trzeba wykładać, jak ławo mżna poślizgnąć się urządzeniom audio na tych generatorach fal dźwiękowych. Zbytnie odchudzenie środka pasma lub pozornie początkowo pozytywnie odbierane jego ożywienie mści się popadającą w dzwonienie utratę energii uderzanych pałką sztabek wibrafonu, czy zbliżenie się sferze prezentacji saksofonu do trąbki. Naciągam fakty? Bynajmniej, gdyż już nie raz miałem do czynienia z podobnymi wynaturzeniami, a rzeczony Accu owszem, pokazał obie płyty nieco inaczej niż mam na co dzień, ale nazwałbym to niosącą powiew świeżości do danych sesji nagraniowych nową estetyką tego producenta. Na koniec choć będzie to wyglądać na drukowanie meczu, chcę wspomnieć o muzyce elektronicznej często występującej w moich testach grupy Yello „Touch”. Jak myślicie, Japończyk wyszedł z tarczą, czy na tarczy? Naturalnie że z tarczą, gdyż opisywana od pierwszego zdania tego akapitu dźwiękowa wiosna była idealnym dopełnieniem nie tylko wszechobecnych sztucznych tworów nutowych, ale również mającej spory udział w produkcji wokalizy. Gdy wymagał tego materiał muzyczny było szybko i przenikliwie, a gdy artyści stawiali na głębię kobiecego głosu, ten owszem był lżejszy, ale nigdy agresywny. Po prostu mniej esencjonalny niż pokolorowałem go swoim zestawieniem, ale nadal bardzo emocjonalny. I tym optymistycznym akcentem pozwolę sobie zakończyć ten tekst, gdyż kolejne propozycje do dotychczasowych wyników niewiele by już wniosły, a lanie wody nie jest w moim typie. I tak nie ominie Was ostateczna weryfikacja, dlatego też zapraszam wszystkich do puenty testu.

Jak po lekturze powyższego słowotoku wyraźnie widać, mamy do czynienia z nieco innym niż dotychczas sznytem grania produktu Accuphase. Po pierwszych testowych jaskółkach o przesunięciu punktu ciężkości brzmienia wzmacniacza w górę wielu wróżyło marce zaliczenie spektakularnego “zonka”. Tymczasem po nawet nie jakimś specjalnym przygotowaniu okablowania, tylko unikaniu drastycznych anorektyków udało mi się uzyskać bardzo ciekawy, na tle dotychczasowych osiągnięć marki efekt soniczny. Tak, przekaz był lżejszy, ale nadal gładki, a przy tym niosący większy pakiet informacji. Naturalnie połączenie otwarcia się dźwięku z jego dobrym odbiorem przez wymagającego melomana nie zawsze się udaje. Jednak wszyscy wiemy, w tym przypadku mamy do czynienia z dobrze wiedzącymi jak rozkochać nas w swoim najnowszym dziecku inżynierami z Kraju Kwitnącej Wiśni i chyba zdziwieni, że się udało trafić w punkt „G” mogą być wieczni malkontenci. Wszyscy inni po raz kolejny stwierdzą: „Japończycy znowu pokazali klasę”. Gdzie widziałbym naszego bohatera? Cóż, analizując wszystkie wyartykułowane aspekty jedynym niebezpieczeństwem jest bardzo jasno grający system. Ale nawet takich bym nie skreślał, gdyż często wystarczy takiego suchotnika z głową okablować, a może okazać się, że tak zestrojony zestaw jest tym, na który czekaliście od lat.

Jacek Pazio

Dystrybucja: Nautilus
Cena: 49 900 PLN

Dane techniczne:
Moc wyjściowa (RMS): 2 x 30 W/8 Ω, 2 x 60 W/4 Ω, 2 x 120 W/2 Ω, 2 x 150 W/1 Ω
Zniekształcenia THD (obydwa kanały wysterowane równocześnie, pasmo 20-20 000 Hz): 0,03%
Zniekształcenia intermodulacyjne (IM): 0,01%
Pasmo przenoszenia (wejście liniowe i ‘Power In’): 20-20 000 Hz (+0/–0,5 dB), 3-150 000 Hz (+0/–3 dB) dla mocy 1 W
Współczynnik tłumienia (Damping factor): 800 (8 Ω)
Regulacja barwy dźwięku:
BASS: 300 Hz/10 dB (50 Hz)
TREBLE: 3 kHz/10 dB (20 kHz)
Loudness: +6 dB (100 Hz)
Stosunek sygnał/szum (ważony, A):
wejście RCA: 102 dB
wejście na końcówki mocy: 117 dB
Pobór mocy: 168 W (bez sygnału wejściowego),290 W (max.)
Wymiary (S x W x G): 465 x 191 x 428 mm
Waga: 25,3 kg

System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0, przetwornik D/A Reimyo DAP – 999 EX Limited TOKU
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijri „Milon”,
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Pobierz jako PDF