1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Atlas Mavros XLR

Atlas Mavros XLR

Opinia 1

Kiedy w ramach zwyczajowego researchu sprawdzałem pochodzenie dzisiejszego gościa i w oko wpadła mi nazwa Kilmarnock – miasteczka w szkockim hrabstwie East Ayrshire, coś mi się kołatało po łepetynie, że już gdzieś ją nie tylko słyszałem, co swojego czasu nader regularnie gdzieś tam przewijała się nazwijmy to oględnie w zasięgu ręki. Chwila zastanowienia i … Bingo! Przecież to miejsce tak narodzin, jak i wiecznego spoczynku niejakiego Johna Walkera, bez spuścizny którego niejedno spotkanie biznesowo-towarzyskie zakończyłoby się co najmniej klapą. Kojarzycie Państwo charakterystyczne kanciaste butelki ze żwawo maszerującym jegomościem w cylindrze (Striding Man-em autorstwa Toma Browne’a)? Z pewnością, bo Johnnie Walker to jeden z najpopularniejszych „popepszaczy percepcji” znany ludzkości od ponad … 200 lat. Znawcy tematu z pewnością nie omieszkają jednak wspomnieć, iż ostatnia butelka „Jasia wędrowniczka” zeszła z tamtejszej linii produkcyjnej w marcu 2012 gdyż Diageo -właściciel marki, zakład zamknął, czy też o sąsiadującej z ww. „źródełkiem” niemalże przez miedzę destylarnią Loch Lomond, bądź też że raptem 15 mil dalej – w Cumnock, znajdującej się kolejnej perełce – fenomenalnej The Lost Distillery, o której to wyrobach mieliśmy okazję swojego czasu wspominać w relacji z III Salonu Degustacyjnego Luksusowych Alkoholi M&P. Jednak wbrew dość mylącemu wstępowi zamiast jakiegoś tajemniczego destylatu białostockie Rafko dostarczyło nam na testy wielce urodziwe interkonekty Mavros XLR sygnowane przez założoną w 2001 r. właśnie w Kilmarnock szkocką markę Atlas Cables i to właśnie nimi, a nie dywagacjami nad bursztynowymi procentami, w ramach niniejszej epistoły się zajmiemy.

Przechodząc do opisu walorów wizualnych śmiało można uznać, że już od pierwszego rzutu oka widać, że to szkocki wyrób i bynajmniej nie chodzi o klasyczny klanowy tartan, w jaki zostały przyobleczone, lecz o tzw. optymalizację kosztów własnych, z której mieszkańcy tamtejszych ziem słyną. Oczywiście proszę się nie obrażać za powyższy, mam nadzieję, niewinny żarcik, jednakże „oszczędność” Szkotów przeszła już na stałe do codziennego słownictwa, więc chciał, nie chciał, przywołuje takie a nie inne skojarzenia,. Jednak żarty na bok. Chodzi bowiem o to, iż Mavrosy dostarczane są w eleganckich, acz skromnych, kartonowych granatowych pudełkach, więc przynajmniej na tym etapie o łapaniu za oko potencjalnych nabywców szlachetnym drewnem szkatuł i bogactwem inkrustacji mowy być nie może. Podobną elegancją mogą pochwalić się same przewody, które odziano w ponadczasową wytworną czerń bawełnianej plecionki i zaterminowano masywnymi wtykami XLR o umaszczeniu „dark Chrome”. Ponieważ Atlas Cables jest bytem całkowicie niezależnym, czyli nienależącym do żadnej globalnej grupy kapitałowej, jest też sobie sterem, żeglarzem, okrętem, więc nie tylko samodzielnie prowadzi badania, lecz również produkuje swoje wyroby wręcz obsesyjnie dbając tak o jakość ich wykonania, jak i wzajemną synergię elementów składowych – w tym samą technologię terminowania obejmującą autorskie metody zimnego lutowania, czy zaciskania wtyków bez użycia spoiwa. Co ciekawe plasujące się na drugiej od góry – zaliczanej do grona High-Endu, pozycji łączówki Mavros wykonano z miedzi OCC o czystości 6N, co na tle np. Acrolinka deklarującego operowanie „rudym surowcem” o stopniu czystości sięgającym 7 a nawet 8N, wydaje się dość skromnym osiągnięciem. Niemniej jednak w Atlasie wyżej są tylko Asimi a one z kolei wykonane są ze srebra, więc przynajmniej na razie nie wiadomo, czy akurat w tym wypadku taka czystość wystarczy, czy jednak da się w Szkocji wycisnąć więcej. Jednak ad rem. Mavros ma budowę twin multicore, czyli zarówno żyła sygnałowa, jak i powrotna składają się z przewodnika centralnego oraz 12 mniejszych żyłek w sześciu pakietach. Każdy z przebiegów jest odcinany ze 125 metrowego odcinka przewodnika ciągniętego z jednego kryształu miedzi 6N (99.99997%). W roli dielektryka użyto PTFE a ekran stanowi oplot z zaplatanej miedzi i folia mylarowa o 100% pokryciu. A właśnie. W ekranie zatopiono osłaniające przewodnik od wtyku do wtyku dwie żyły uziemiające technologii Dual Drain.
No dobrze, zacne pochodzenie, sprzyjające długim i produktywnym dysputom okoliczności przyrody oraz wykonywanie wszystkiego pod własnym dachem są niewątpliwymi atutami i całkiem zachęcającą wizytówką Atlasa. Dorzucając do tego pakiet danych technicznych, skierowany zapewne do sfocusowanej na pomiarach klienteli jasnym jest, że szkocka ekipa to nie miłośnicy voodoo, tylko w przeważającej większości ludzie z ugruntowaną inżynierską wiedzą, którzy jednak uparcie twierdzą, że ich kable nie tylko „grają”, lecz robią to lepiej od innych. Aby to zweryfikować, przynajmniej nam, nie wystarczą ani solenne obietnice producenta, ani nie wiadomo jak precyzyjne parametry, czy też dopieszczone w post-procesie zdjęcia. Po prostu nie ma innego wyjścia, jak tylko ich posłuchać, co też z niekłamaną chęcią uczyniliśmy. Oczywiście krytyczne odsłuchy poprzedziła kilkudniowa, akomodacyjna rozgrzewka, jednak nawet podczas niej jasnym było, że to nie będzie kolejna zabawa w chowanego przy użyciu czapki niewidki, czyli wpinamy coś nowego w nasze systemy i to coś po prostu znika. O nie. Mavrosy może i w oczy niespecjalnie się rzucają, za to pod względem własnej sygnatury nawet przez moment nie próbują się ukrywać. Czy to źle? Z mojego punktu widzenia absolutnie nie, o ile tylko ich szkoła grania jest zbieżna z naszymi osobistymi preferencjami. Z moimi była, więc przynajmniej ja byłem bardziej aniżeli zadowolony. Mamy bowiem do czynienia z ponadprzeciętną muzykalnością opartą na wyraźnie przyciemnionej i karmelowo-słodkiej barwie a zarazem z niepozbawioną dostarczającej pełen pakiet informacji o reprodukowanym materiale rozdzielczością. W pierwszej chwili moje skojarzenia pobiegły w kierunku duńskich Oganiców Reference XLR i im dłużej z Atlasami obcowałem, tym bardziej owe odczucia się ugruntowywały i nabierały realnych kształtów. To była szalenie zbliżona estetyka, gdzie intensywność doznań szła w parze z czerpaną z nich przyjemnością.
Zacznijmy od nawet nie tyle przepełnionego, co opartego na grze ciszą „Awase” Nika Bärtsch’sa Ronin. Album ten jest o tyle wyjątkowy, gdyż jego ideą jest grupowa improwizacja dokonywana według precyzyjnie zaaranżowanych tematów przewodnich, czyli przekładając powyższą deklarację na język zrozumiały dla ogółu jest wątek główny i to wokół niego kreowane są mniej bądź bardziej zawiłe dygresje. A Atlas ów proces nie poddaje analizie i nie rozbija na atomy, lecz pokazuje jako w pełni homogeniczny, koherentny byt nie szczędząc przy tym wysiłków, by każdy z muzyków miał swoje ściśle określone miejsce na scenie i przy okazji nie przesłaniało, zamazywało go współobecne towarzystwo. Fortepian leadera brzmi w pełni adekwatnie do swoich gabarytów, jest przy tym zarówno potężny w dole, jak i perlisty na górze, co bardzo wyraźnie słychać m.in. podczas dialogów, jakie prowadzi z saksofonem altowym i klarnetem basowym Sha. To było ewidentnie granie nastawione na uwiedzenie słuchacza, jednak nie na drodze oblepienia go lukrowym kokonem a zainteresowania i wciągnięcia, wchłonięcia w muzyczną tkankę niczym kapturnice (m.in. charakteryzujące się blisko metrowymi kielichami Sarracenia flava) łapiące na słodki nektar owady. Całe szczęście odsłuch ulubionych nagrań z Mavrosami w systemie nie jest biletem w jedną stronę, więc audiofil nie owad i po każdym albumie może spokojnie powiedzieć pas i zmienić bądź to repertuar, bądź nawet łączówki, jednak uczciwie trzeba przyznać, że vice-topowe Atlasy potrafią bardzo szybko uzależnić.
Soczystość i eufoniczność szkockich interkonektów okazała się również zbawienna dla zdecydowanie cięższych i bardziej agresywnych pozycji począwszy od „Surface Sounds” Kaleo na „Escape of the Phoenix” Evergrey skończywszy. Niby ich chropawość i ziarnistość zostały nieco wygładzone, jednak wcale nie spadł poziom właściwej im dynamiki i motoryki. Ba, śmiem twierdzić, iż na skutek wysycenia i lepszej mięsistości ich siła rażenia wręcz wzrosła a dodatkowo dało się słuchać obecnych tamże porykiwań głośniej niż zazwyczaj. Oczywiście przy black-metalowych ekstremach, jakie potrafi zaserwować imć Nergal wraz z resztą piekielnej kompanii występującej pod sztandarem Behemotha na „The Satanist” zauważalne było pewne zaokrąglenie opętańczych blastów i zaciekłych gitarowych riffów a i w ryku Adama dostrzegałem pewne liryczne nuty, jednakże byłem w stanie przystać na taką a nie inną, serwowaną przez Atlasa narrację, gdyż z pewnością był to inny punkt spojrzenia aniżeli mam na co dzień, lecz nie uznałbym go za gorszy. Mniej brutalny i zionący siarką, czy też niespecjalnie nastawiony na sfatygowanie słuchacza, lecz przez to znacząco poszerzający spektrum akceptowalnych przez większość słuchaczy gatunków muzycznych a tym samym bezsprzecznie ich ubogacający. Ba, nagle okazywało się, że wśród iście apokaliptycznej kakofonii daje się zauważyć śladowe, bo śladowe, jednak obecne akcenty melodyki, scena nie była jedynie płaską ścianą, lecz nosiła znamiona trójwymiarowości a i sama gradacja planów przestała być trudno do zdefiniowaną zmienną. Cud? Niekoniecznie, raczej autorskie przemodelowanie reprodukowanego materiału, którego oczywistym celem było jego uatrakcyjnienie i sprawienie, że chcemy słuchać więcej i głośniej.

Gdyby Szkoci tytułowe przewody przyodziali w iście bizantyjskie w swym przepychu koszulki i kapiące od złota bogato zdobione wtyki z powodzeniem mogliby próbować swych sił w konkursach z gorącokrwistymi południowcami. Tymczasem Atlas Mavros XLR, chyba tylko dla niepoznaki, są niezwykle skromnymi wizualnie interkonektami, które swój prawdziwy potencjał pokażą dopiero podczas oceny nausznej. Jeśli zatem szukacie Państwo łączówek o tyleż nienachalnej aparycji co zarazem szalenie atrakcyjnych pod względem sonicznym, to gorąco polecam zainteresować się ww. szkocką manufakturą, gdzie jak mam nadzieję z powyższej epistoły jasno wynika płaci się przede wszystkim za dźwięk a nie jarmarczne błyskotki.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Anort Consequence; Artoc Ultra Reference; Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF
– Stolik: Rogoz Audio 4SM
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Z pewnością spotkaliście się z określeniem tak zwanego wyspiarskiego brzmienia systemów audio. Pokrótce, to sznyt grania stawiający na przyjemność obcowania z muzyką w głównej mierze w oparciu o zakres średniotonowy. Powodem jest determinująca odbiór muzyki, reakcja naszego ośrodka przyswajania dźwięku na ten podzakres. Oczywiście reszta pasma również ma znaczenie, jednak nie ma co się oszukiwać, wspomniana w pierwszym zdaniu fraza dobitnie mówi o wywyższaniu średnicy ponad wszystko. Po co tak uwypuklam ten temat? Z prostego powodu, jakim jest dzisiejszy bohater z działu okablowania systemów audio. Co prawda okablowanie jako takie nie było zaczynem do powstania określenia z pierwszego zdania tego akapitu, ale nasz bohater z ową maksymą ma dwojakie konotacje. Pierwszą jest rodowód, a drugą sposób prezentacji muzyki. Co mam na myśli? Otóż dzięki staraniom białostockiego dystrybutora Rafko w nasze progi zawitał idealny przedstawiciel motta dzisiejszego wstępniaka, czyli po pierwsze mogący pochwalić się szkockim rodowodem, a po drugie uprzedzając nieco fakty, swoim brzmieniem idzie tropem owej maksymy, kabel sygnałowy marki Atlas Mavros XLR. Jeśli jesteście zainteresowani, jak jego możliwości soniczne mają się do wypracowanego przez lata „wyspiarskiego sznytu grania”, zapraszam na kilka spisanych poniżej w formie kilku bloków, moim zdaniem ciekawych informacji.

Według doniesień producenta w przypadku Mavrosa mamy do czynienia z przewodnikiem wykorzystującym czystą miedź OCC klasy 6N. Ciekawostką tego modelu jest odcinanie każdego konfekcjonowanego odcinka łączówki z kabla bazowego o długości 125 mb jako wynik procesu wyciągania drutu z jednego kryształu miedzi. Jeśli chodzi o topologię pojedynczej żyły sygnałowej, ta wykorzystując firmowy pomysł o nazwie „multicore”, składa się z jednego głównego drutu i sześciu pakietów zorientowanych wokół niego po dwanaście cienkich drucików w każdym z nich. Tak splecione przebiegi osłonięto dielektryczną, mikroporowatą taśmą PTFE i ustabilizowano pianką FPE. Na koniec całość ubrano w czarną opalizującą plecionkę i zaterminowano metalowymi wtykami w technologii zaciskania i zgrzewania na zimno bez spoiwa lutowniczego. Tak wykonane sygnałówki w drogę do klienta pakowane są w wyściełane cienką gąbką pudełka.

Po wpięciu naszego bohatera w tor audio jedno było pewne. Nie da się obronić innej tezy, jak konsekwentny występ w oparciu o umiejętne podanie środka pasma. To był jak gdyby cel nadrzędny, któremu w naturalny sposób w sukurs szły skaje pasma. Co to oznacza? Niby nic nadzwyczajnego, jednak patrząc z perspektywy unikania tak zwanego przegrzania przekazu muzycznego, temat był bardzo istotny i co ważne dobrze zbilansowany. Oczywiście na tle neutralnego podejścia do tego samego materiału muzycznego szkockie kable minimalnie osłabiały atak i natychmiastowość reakcji systemu na zadany repertuar, minimalnie uspokajały – nie gasiły, a uspokajały – górne rejestry oraz delikatnie pogrubiały kreskę rysującą poszczególne źródła, jednak za to odwdzięczyły się hektarami przyjemnie dla uszu, bowiem plastycznie i esencjonalnie zagospodarowaną wirtualną sceną muzyczną. Trochę bardziej stawiającą na pierwszy plan, ale zapewniam coś w stylu przesiadki do pierwszego rzędu, a nie utraty ważnych dla wydarzenia informacji. Jak to odebrałem? Nie będę Was oszukiwał i zdradzę, iż mogę się pochwalić kilkuletnim użytkowaniem osławionych przez wielu melomanów kolumn Harbeth SHL5 i gdy zrozumiałem, co powołując do życia model Mavros konstruktorzy marki Atlas mieli na myśli, na mojej twarzy ukazał się samoczynnie wygenerowany kolokwialnie mówiąc, banan.
Pierwszym powodem takiego przyjaznego grymasu twarzy było świetne podkręcenie emocji produkcji wokalnych, których pewnie się zdziwicie, ale idealnym dla mnie przykładem była produkcja zespołu Nirvana. Jednak nie pełna skądinąd wściekłości produkcja typowo rockowa, tylko sesja sprawdzająca umiejętności posługiwania się narzędziem gardłowym „MTV Unplugged in New York”. Ta pozycja wypadła znakomicie. Pełna barw i esencji głosu artysty, co znakomicie podnosiło wymowę całego przedsięwzięcia. Mało tego. Z racji założenia nieco innej estetyki podobnych produkcji, nie było mowy o najmniejszych odstępstwach od zadziorności i dosłowności użytych podczas tego nagrania środków wyrazu. Te zaś za sprawą umiejętnego działania testowanych kabli w środku pasma zdawały się czerpać z oferty Szkotów pełnymi garściami, nie tylko w kwestii pokazania głosu artysty, ale również znakomicie dobranego zestawu instrumentów. To było dobitne pokazanie, o co chodzi w tak zwanej brytyjskiej szkole grania, co tylko znakomicie usprawiedliwiało moje dawne zauroczenie taką prezentacją.
Pewnie się zdziwicie, ale kolejna ciekawie wypadająca propozycja będzie z puli tego samego nurtu co Nirvana, jednak tym razem chodzi o pełną nienawiści do świata grupę Slayer z wymownym krążkiem zatytułowanym „Reign In Blood”. Efekt z małym „ale” był podobny do poprzedniej odsłony. Oczywiście unikając rozwodnienia tekstu nie będę rozwodził się nad superlatywami na temat przywołanego materiału, tylko potwierdzę naturalną kolej rzeczy. Niestety po tchnięciu w przekaz szczypty nasycenia, doznałem lekkiego ugładzenia ataku buntowniczych zapisów nutowych i posłodzenia dotychczas ostrych blach perkusji. Nie zdziwię się, gdy dla wielu wielbicieli tej twórczości będzie to niechciane odejście od prawdy, jednak suma summarum po zebraniu wszelkich za i przeciw tego podejścia testowego osobiście nie widzę tego w aż tak ciemnych barwach, tylko określiłbym to jaki nieco inny punkt widzenia na dany temat. Czy dla wszystkich będzie do przyjęcia, to już inna sprawa. Ważne, że nie było klapy, a jedynie z góry oczekiwane, bez przekroczenia dobrego smaku barwowe konsekwencje.
Na koniec w zależności od oczekiwań słuchacza dobre lub średnie wieści, po posłuchaniu swoistego „Bożego Palca” w postaci płyty Bobo Stensona Trio „Cantando”. W tym przypadku chodzi o wyraźniej niż wcześniej, słyszalny wpływ kabla na prezentację muzyki wykorzystującej maksimum swobody prezentacji. Jak można się domyślić, mam na myśli skutki w postaci braku odpowiedniego rozświetlenia w założeniu mających wręcz wybuchnąć pełnią ekspresji różnorodnego rodzaju perkusjonaliów i wyraźnie mniej wyrazistego w domenie krawędzi dźwięku pokazania wirtualnych bytów. Lekkie uśrednienie tego typu jazzowej wirtuozerii wielu może doskwierać. Jednak wielu nie oznacza wszystkim, gdyż muzykę nadal cechowało fajne flow i granie tak zwaną ciszą. A że z nieco większym zaangażowaniem środka pasma, gdzie przy okazji zyskiwała energia nadal pokazującego sporo palca na strunie, teraz jedynie z większym udziałem pudła rezonansowego, kontrabasu oraz swój byt mocniej akcentował wielki bęben perkusisty, temat problematyczności takiej prezentacji nie był już taki oczywisty. Było inaczej, ale czy gorzej? Osobiście w odniesieniu do zajmowanej półki cenowej przez testowany kabel, tego bym nie powiedział.

Mam nadzieję, że dobrze się zrozumieliśmy. Dostarczony do testu kabel sygnałowy Atlas Mavros XLR swoim bytem w systemie sprawi, iż ten może nie podryfuje, bo to złe i zbyt mocne określenie, ale skieruje naszą układankę w stronę barwy i magii dźwięku. Na bazie moich doświadczeń jestem w stanie podnieść tezę, iż wszystko odbędzie się pod ścisłą kontrolą, jednak w przypadku prób na własnym organizmie dokonałbym rachunku sumienia, czy posiadany set nie nosi znamion otyłości. Jeśli nie, temat potencjalnej przymiarki jest jak najbardziej na miejscu. Zatem reasumując dzisiejsze spotkanie, jeśli solidna dawka energii dźwięku i przyjemne nasycenie średnicy jest Waszym mottem obcowania z muzyką, nie widzę innej możliwości, jak pilny kontakt z dystrybutorem bądź najbliższym sklepem w tej sprawie. Nie ma na co czekać.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10 SE-120
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Sigma CLOCK
– Shunyata Sigma NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
– streamer Melco N1A/2EX
– switch Silent Angel Bon n N8
Kolumny: Dynaudio Consequence Ultimate Edition, Gryphon Audio Trident II
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Dystrybucja: Rafko
Cena: 5 995 PLN / 0,5m (para), 6 795 PLN / 0,75m (para), 7 595 PLN / 1m (para), 9 195/1,5m (para)

Dane techniczne
– Konstrukcja: Twin multicore – centralna żyła otoczona 6 pakietami, każdy po 12 żyłek
– Przewodnik: monokrystaliczny odcinek miedzi OCC klasy 6N (99.99997%)
– Ekran: oplot z zaplatanej miedzi i folia mylarowa – 100% pokrycie
– Dielektryk: PFTFE (taśma teflonowa) plus FPE (spieniony etylen)
– Wtyki: metalowe, zaciskane i zgrzewane na zimno bez spoiwa lutowniczego
– Pojemność: 111.14 pF/m
– Induktancja: 0.3412 µH/m
– Rezystancja: 0.0035 Ohm/m
– VOP: 0.77
– Średnica zewnętrzna: 10.2mm

Pobierz jako PDF