Opinia 1
Przez lata zabawy w nasze hobby słyszałem wiele opinii o brytyjskich kolumnach B&W. Jednak co w zestawieniu ich w kontrze ze sobą jest bardzo istotne, tych niespecjalnie gloryfikujących było tyle samo, co szczerze pochwalnych, co biorąc pod uwagę różnorodność naszych oczekiwań jest bardzo dobrym wynikiem. Oponenci grzmieli, iż brzmią zbyt technicznie albo z braku wyrafinowania nadają się tylko do kina domowego. Jeśli chodzi zaś o pozytywy, rozmówcy w pierwszej kolejności informowali mnie, że przy umiejętnym zestawieniu systemu bez efektu nachalności pokazują wszystko, co zostało zarejestrowane na płycie, o wydobycie czego przecież w naszej zabawie chodzi, zaś jako drugi argument przemawiający za ich walorami podawali bardzo częste wykorzystanie wyspiarskiej oferty w studiach nagraniowych, co świadczy dobitnie o ich niezaprzeczalnych walorach brzmieniowych. Jak widać, co osobnik, to inna opinia. A gdzie jestem ja? Powiem szczerze, że od zawsze moje serce kibicuje drugiej grupie. I nie mam na myśli oficyn wydawniczych wykorzystujących je do masteringu, tylko zwykłego użytkownika, który wiedząc „z czym tę markę się je”, wykorzystuje jej potencjał drobiazgowej prezentacji najdelikatniejszych niuansów soniczych w służbie wyciśnięcia z muzyki tak zwanych siódmych potów. To obecnie jest moje motto konfigurowania systemu, które oczywiście obecnie na bazie innych zespołów głośnikowych, ale zaszczepione zostało właśnie niegdyś bawiąc się kolumnami Bowersa. Tego samego, który dzisiaj będzie bohaterem spotkania. Co udało się pozyskać? Otóż po niełatwej batalii z Siecią Salonów Top Hi-Fi & Video Design – logistyka ciężkich topowych modeli jest problematyczna, bo postawionych jedynie w pionie spakowanych w cherlawe kartony – w nasze skromne progi trafił obecnie flagowy model brytyjskiego specjalisty w tej dziedzinie Bowers & Wilkins 801 D4. Jak zagrały czarne panny? Sam byłem bardzo ciekaw, co obecnie potrafi top tego producenta, dlatego jeśli i Wami targa podobna żądza, wszystkiego oczywiście dowiecie się podczas lektury poniższego tekstu.
Nasze bohaterki w moim odczuciu mimo bardzo odległej od standardów estetyki bryły w kształcie prostopadłościanu prezentują się znakomicie. Może zdjęcia tego nie oddają, ale obłość głównej skrzynki dla sekcji basu, na to nałożona w poziomie wariacja kropli wody dla średnich rejestrów i podobna, tylko nieco wydłużona o mniejszej średnicy butla z wydłużoną szyjką dla wysokich tonów w sumie wyglądają bardzo spójnie wizualnie. A gdy do tego dostajemy wykończenie całości w fortepianowej czerni, pokrycie górnej powierzchni głównej bryły obudowy skórą i delikatne obrysowanie głośników srebrnymi akcentami, trzeba być naprawdę upartym malkontentem, aby mieć do tego projektu jakieś zastrzeżenia. Tym bardziej, że wszystkie wymienione zabiegi nie są żadnym przypadkiem, tylko poprzez odpowiednie uformowanie oddziaływania fal wygenerowanych przez membrany głośników wynikiem konsekwentnej walki ze szkodliwymi falami wewnątrz każdej z 3 części obudowy. Jeśli chodzi o zastosowane na froncie przetworniki, mamy dwa basowce, nad nimi umieszczony w aluminiowej, umieszczonej na głównej bryle obudowie jeden średniak i na samym szczycie diamentową kopułkę. Gdy z opisem przejdziemy zaś na tylny panel, mamy do czynienia z zastosowaną na całej wysokości obudowy zakresu basu, ryflowaną w pionie, w dolnej części wyposażoną w zorientowane w poziomie podwojone terminale przyłączeniowe, dodatkowo usztywniającą konstrukcję aluminiową sztabę. Całość konstrukcji posadowiono na nieco większej rozmiarowo od przekroju poprzecznego kolumny, oddzielonej dystansami, aby skierować w nią sekcję bass-refleksu platformie. Wieńcząc zgrubny opis budowy D4-ek dodatkowymi ważnymi informacjami wydają się być trój-drożność ich pracy, pokrycie pasma przenoszenia w zakresie 13 Hz – 35 kHz oraz będąca łakomym kąskiem dla znakomitej większości sekcji wzmacniających skuteczność pracy na deklarowanym poziomie 90 dB.
Gdy dotarliśmy do części opisowej zastanego brzmienia, w pierwszej kolejności jestem Wam winny odpowiedź na pytanie, czy po latach przerwy w kontaktach z tą marką nadal utrzymuję opinię, że to ciekawe konstrukcje? Otóż moja odpowiedź brzmi – jak najbardziej. Jednak zaznaczam, że tak jak kiedyś, tak i teraz, a obecnie nawet bardziej, bo technologia idzie do przodu i kolumny potrafią więcej, trzeba znać abecadło konfiguracyjne. Ale uspokajam, nie musicie robić doktoratu z tego tematu, wystarczy trzymanie się powszechnej wiedzy, co z czym połączyć, aby uzyskać dany wynik, czyli w przypadku Angielek raczej poszukiwać cieplejszej i bardziej soczystej elektroniki. Wówczas przy znakomitym wglądzie w nagranie otrzymacie dobrze osadzony w barwie i masie przekaz, który bez najmniejszego problemu poradzi sobie z każdym materiałem muzycznym. Ale idźmy po kolei. Pierwszym świetnym aspektem prezentacji w wydaniu opiniowanych Bowersów jest górny zakres. Co prawda to wykonywany w innej technologii, aniżeli mój Accuton, ale jednak diamentowy przetwornik, który oprócz rozdzielczości daje efekt pokazania blach perkusisty w formie uderzanego „patykiem” talerza z grubej blachy, a nie wiotkiej formatki z folii spożywczej. To zaraz po świetnym podaniu materiału z nienaganną bezpośredniością – czytaj bez efektu wolaki pomiędzy artystą i słuchaczem – jest drugi bardzo pozytywnie wpływający na odbiór muzyki aspekt stosowania tego rodzaju kopułek. Jeśli chodzi o średnie tony, w moim odczuciu to najbardziej delikatny i dlatego wymagający zakres. Gdy się go zlekceważy, nie dość, że muzyka zabrzmi twardo i technicznie, to dodatkowo zostaną podbite wysokie tony i mamy idealny przepis na porażkę. Tymczasem, jeśli nawet nie chcemy wymieniać posiadanej elektroniki, często wystarczy zmienić okablowanie lub czasem nawet jedynie zastosować gęsto brzmiące zwory na wyższe zakresy i temat przyjemnie się stabilizuje. Na koniec pisząc o dolnym pasmie powiem tak. Jeśli zadbacie o poprzednie, bas będzie zwarty, pełen informacji i z niskim zejściem, co zapewniam, w takiej jakości i ekspresji będzie niedostępne dla sporej liczny konkurencji. Reasumując zatem powyższą wyliczankę chcę oznajmić, że przy odrobinie dbałości o peryferia dostaniecie dźwięk na lata. Owszem nie będzie to estetyka szkoły grania konstrukcji rodem z radia BBC, ale w tym co zaprezentuje, czyli w czytelnym i w pełni kontrolowanym oraz umiejętnym wygenerowaniu zjawiskowej rozmiarowo wirtualnej sceny będzie znakomita. Nic, tylko zmieniać płyty i napawać się pełną ekspresji muzyką.
Choćby bardzo wrażliwą na nadmierny chłód i twardość prezentacji interpretację zapisów Claudio Monteverdiego w wykonaniu Michela Godarda „A trace of Grace” . Mam na myśli nie tylko wymagającą odpowiedniej temperatury wokalizę – rozmach jej wybrzmiewania Bowersy nawet z lekkim ochłodzeniem przekazu zaprezentowałyby znakomicie, choć to jedna z najważniejszych kwestii tej muzyki, ale także instrumentarium z dość nietypowo użytą w tego rodzaju twórczości elektryczną gitarą basową na czele. Oferuje pełne (tłuste) brzmienie, moduluje byt każdej nuty wręcz w nieskończoność i gdy jest soczysta, ale pod pełną kontrolą i z dobrym rysunkiem krawędzi, przyjemnie dla trzewi snuje się u nas po podłodze, a w realiach nagrywania płyty po kościelnej posadzce bez efektu wzbudzania efektów typu „buła”. I muszę powiedzieć, że gdy po nią sięgałem, przy pewnego rodzaju spokoju o większość scenicznych detali tworzących ten spektakl, lekkie obawy miałem jedynie o basowe wiosło. Nie dość, że pasuje do Monteverdiego jak pięść do nosa, to w momencie przerysowania popsułaby efekt duchowości wybrzmiewania tej muzyki. Na szczęście zrobiłem drobną, oczywiście przed momentem sugerowaną wcześniej korektę zworek pomiędzy terminalami basu i góry ze środkiem, co sprawiło, że i temperatura grania systemu była bardzo dobra i gitara pokazała, o co tak naprawdę chodziło interpretatorowi tego materiału w osobie Michela Godarda. O co? Oczywiście o pokazanie uduchowionej muzyki w estetyce maksymalnej jakości brzmienia na wzór naszej zabawy w audiofilizm, co nie ma się co oszukiwać, wyszło mu świetnie.
A czy zatem idealny wgląd w nagranie nie przekroczył dobrego smaku w ciężkim materiale? W tym przypadku wykorzystałem grunge-ową grupę Nirvana i jej znany krążek „Nevermind”. To jest dość szorstkie wykrzykiwanie z wielkim zaangażowaniem swoich racji przez Kurta Cobaina i do tego podrasowane wszechobecnymi, ostro grającymi gitarami i jakiekolwiek, powtarzam, jakiekolwiek przedobrzenie w temacie twardości i transparentności prezentacji tej muzy kończy się ogólnym jazgotem. Jak to wypadło w przypadku B&W? Nie powiem, mocno w kwestii wyrazistości brzmienia gitar i z wielką charyzmą darcia się na mnie wokalisty, ale dziwnym trafem tylko w służbie świetnego odbioru. Naturalnie, gdy zderzylibyśmy ten wykon z projekcją oferującą lekkie spowolnienie za cenę większej soczystości w pierwszym odruchu byłoby pewnie przyjemniej. Jednak przecież nie o taką przyjemność akurat artystom chodziło. To miało być szaleństwo i takie od Angielek dostałem. Emocjonalnie się zmęczyłem, nie powiem, ale po to powstawała tego rodzaju muzyka, aby nas w pozytywnym znaczeniu zamęczyć ogólną rozpierduchą, a nie zagłaskać melodyjną papką. Do głaskania służy Country. Niestety z braku tego typu materiału źródłowego nie podjąłem próby weryfikacji radzenia sobie naszych bohaterek z muzyką amerykańskich tirowców. Do pełnej oceny wystarczyły mi dwie wspomniane pozycje, które notabene w odniesieniu do swojej estetyki wypadły znakomicie.
Gdzie ulokowałbym tytułowe kolumny Bowers & Wilkins 801 D4? Po tym co wyartykułowałem powyżej, nie widzę ich tylko w jednym miejscu. Naturalnie chodzi o melomanów przedkładających maksymalną przyjemność słuchania dosłownie każdego rodzaju materiału w całkowitym oderwaniu go od zamierzeń artystów, czyli piewców zawsze miłego i słodkiego grania. Cała reszta populacji audiomaniaków jeśli podczas konfigurowania systemu choćby odrobinę się postara, jeśli nie zakocha się w nich na zabój, to z pewnością nie powie, że to złe, tylko inaczej od ich oczekiwań grające konstrukcje. Konstrukcje pokazujące świetną krawędź dźwięku, swobodę kreowania wirtualnej sceny i szybkość narastania sygnału, co w obecnym momencie moich poszukiwań ideału sonicznego jest bardzo ważne, żeby nie powiedzieć najważniejsze. To dlaczego ich sobie nie zostawiłem? Sprawa jest banalna i rozbija się o rozmiar kolumn. Gdy raz po-obcujesz z zespołami głośnikowymi w rozmiarze moich Gauderów, niestety powrót do rozmiaru kompaktowego jest zbyt bolesny. A gdy tak jak ja możesz sobie tego oszczędzić, temat jakiegokolwiek downgrad-u naturalną koleją rzeczy umiera. Ale żeby nie było, gdybym z jakiś powodów stanął na rozstaju dróg, nasze bohaterki w zagoszczeniu u mnie na stałe miałby praktycznie z górki. A przy tej cenie na tle światowej konkurencji o bardzo mocnym nachyleniu.
Jacek Pazio
Opinia 2
Pół żartem, pół serio mógłbym dzisiejsze spotkanie rozpocząć od „Ody do ślimaka”, lecz nie tej przecudownie zaśpiewanej przez jucho a w jakiejś nieco bardziej wzniosłej formie. Oczywiście zamiast uroczego przedstawiciela mięczaków, bohaterem byłaby parka prezentowanych podczas minionego Audio Video Show krwistoczerwonych Nautilusów Bowers & Wilkins, którym udało się, jeśli nie zdjąć wiszącej nad nami klątwy, to przynajmniej rozbić limitujący nasze poczynania szklany sufit. Chodzi bowiem o to, iż ilekroć robiliśmy przymiarki do topowej linii 800 zawsze kończyło się na max. drugim bądź trzecim stopniu podium – trzykrotnie spotykaliśmy się z 802-kami, ostatnio, znaczy się w maju gościliśmy 803-ki a swojego czasu flagowych 800-ek a potem 801-ek dane nam było zasmakować głównie w ramach czystko niezobowiązująco-towarzyskich okolicznościach przyrody. Normalnie, aż chciałoby się powtórzyć za Adasiem Miauczyńskim „Znowu drugi. Całe życie ciągle drugi. Nawet jak gdzieś pierwszy byłem, czułem się jak drugi …”. Całe szczęście to już historia i czasy słusznie minione, bowiem po odczarowującym spotkaniu z „czerwonymi ślimakami” coś w temacie drgnęło i koniec końców ekipa Sieci Salonów Top HiFi & Video Design zjawiła się u nas z parką kruczoczarnych … Bowers & Wilkins 801 D4.
Jak już w ramach sesji unboxingowej relacjonowaliśmy 801-ki podobnie do swojego niższego stanu rodzeństwa docierają nie w spodziewanych przy flagowcach drewnianych skrzyniach, bądź customowych case’ach, lecz w pomysłowych modułowych kartonach, z których majestatycznie wyjeżdżają po stosownej rampie. Patent ciekawy i ułatwiający, przyspieszający wypakowywanie, jednak wymagający transportu i wszelkich działań natury logistycznej kolumn w pionie, co o ile w przypadku pozbawionych stopni ciągów komunikacyjnych nie przysparza najmniejszych trudności, o tyle przy stojących na drodze schodach potrafi dać się we znaki zbolałym plecom. Czego się jednak nie robi dla brytyjskiej „rodziny królewskiej”. Same kolumny prezentują się niezwykle elegancko i zapewne z racji „wyszczuplającej” czerni w jaką zostały przyobleczone nad wyraz kompaktowo. Serio, serio, aż się człowiek zastanawia skąd ich przekraczająca 100kg waga. Oczywiście odpowiedź jest oczywista i wynikająca tak ze złożoności samych konstrukcji, jak i użytych do ich budowy materiałów. Korpusy wykonano ze składanej i giętej na miejscu – w fabryce w Worthing sklejki. Ze sklejki jest również wewnętrzne ożebrowanie, czyli legendarny Matrix™, który ze ścianą przednią i aluminiowymi „łożami” – masywnymi tulejami dla przetworników basowych łączą specjalne, również aluminiowe, skręcane profile. Jednak od pierwszego spojrzenia za oko łapie charakterystyczna sekcja wysoko-średniotonowa, czyli łezkowaty, wyfrezowany z pojedynczego bloku aluminium Solid Body Tweeter-on-Top z 25mm diamentowym tweeterem zamontowany na szczycie również aluminiowej średniotonowej „głowy” – Turbine Head łypiącej na nas srebrzystym 150mm drajwerem Continuum z kompozytowym zawieszeniem biomimetycznym. Całość spoczywa na pokrytym skórą Connolly, odlewanym aluminiowym cokole, poprzez który łączy się z sekcją basową, gdzie pyszni się wspomagany dmuchającym w podstawę układem bas refleks, duet 250mm wooferów z membranami Aerofoil. Owa nazwa dotyczy samego profilu kanapkowych (dwie warstwy karbonowej plecionki z twardą syntetyczną pianką między nimi) membran, które mają zmienną grubość – są cieńsze przy cewce i zewnętrznym zawieszeniu i grubsze w połowie swojego promienia, gdyż właśnie tam występują największe siły.
Ścianę tylną wykonano w formie masywnego, żebrowanego aluminiowego profilu, do którego „od wewnątrz” montowana jest wykonana z najwyższej klasy komponentów zwrotnica. Co ciekawe zajmuje ona de facto dedykowaną sobie komorę, gdyż komorę czynną, w której pracują ww. woofery oddzielają od niej plecy kratownicy Matrix. Terminale głośnikowe są podwójne i zlokalizowane tuż przy podstawie kolumn spoczywających na uzbrojonych zarówno w kółka, jak i wykręcane kolce cokołach. W zestawie oczywiście nie zabrakło firmowych zworek, jednak ich „audiofilskość” pozwolę sobie określić mianem symbolicznej sugerując tym samym iście ekspresowe zastąpienie ich jumperami zdecydowanie wyższych, adekwatnych klasie samych kolumn lotów.
801-ki w wersji podstawowej dostępne są w widocznej powyżej czerni o wysokim połysku, bieli i dwóch naturalnych „satynowych” fornirach – orzechowym i orzechowym barwionym na czerwono. Bardziej ekstrawaganckie wykończenia zarezerwowano dla wersji Signature (California Burl Gloss i Midnight Blue Metallic) a w limitowanej Abbey Road Limited Edition postawiono na klasyczną elegancję i fornir Vintage Walnut.
Jeśli chodzi o parametry elektryczne to brytyjskie flagowce są konstrukcjami trójdrożnymi o skuteczności 90dB i 8Ω impedancji.
Choć zwykło się mawiać, iż jeden obraz jest wart więcej niż tysiąc słów a zdjęć w powyższych galeriach jest kilka…dziesiąt, to niestety nie da się z nich wywnioskować jak tytułowe kolumny grają. Choć wcale nie taka zamierzchła przeszłość dowodzi, iż są tacy, którzy idąc w zaparte twierdzą, że takową zdolność posiedli i już na podstawie unboxingu ferowali swe wyroki. Dziwne? Niekoniecznie, gdyż jak Pan Bóg kogoś chce pokarać to mu jedynie rozum a nie dostęp do komputera i Internetu odbiera, więc potem są takie i nie inne efekty. Wracając jednak do meritum 801-ki oferują brzmienie zaskakująco wysokich lotów tak pod względem wyrafinowania, rozdzielczości, dynamiki, czy też … muzykalności, której wg. ww. obrazkowych znawców powinny być zaprzeczeniem. A tymczasem, nawet na tle po wielokroć droższej konkurencji, Bowersy rozbijają bank i uzależniają od pierwszych taktów „The World Under Unsun” Lunatic Sound, na których dobitnie dowiodły, iż muzykalność i eufonia odbioru wcale nie muszą oznaczać przesłodzonej i wręcz lepkiej średnicy, czy wycofanych i asekuracyjnie zaokrąglonych wysokich tonów uzupełnionych misiowatym dołem. O nie. Tutaj estetyce prezentacji bliżej jest może nie do stereotypowo studyjnej liniowości, choć przecież właśnie na 800-kach pracują w Abbey Road, co zdroworozsądkowego umiaru i skupienia się na koherencji aniżeli siłowym wypychaniu „przegrzanej” średnicy przed szereg. Angielskie kolumny wzorem najlepszych monitorów znikają ze sceny zostawiając nas sam na sam z muzyką. Scena kreowana jest niezwykle realistycznie i choć na ww. elektronice tak ogniskowanie źródeł pozornych, jak i budowanie planów jest czysto umowne, to jednak doskonale słychać, kiedy Mariusz Duda fizycznie trąca struny, a kiedy do głosu dochodzą wygenerowane na konsolecie / syntetyzatorze „muzyczne plany”. Wystarczy jednak sięgnąć po materiał oparty na naturalnym instrumentarium w stylu wielkiej symfoniki – „Beethoven: Symphonies Nos.5 & 7” w wykonaniu Wiener Philharmoniker pod batutą Carlosa Kleibera, bądź pulsującego zaraźliwą motoryką jazzu na „Little Big Beat Studio (Live Session)” Avishai’a Cohena (gorąco polecam podgląd na YouTube) a materializacja w naszym bezpośrednim sąsiedztwie składu wykonawczego staje się faktem.
Góra pasma jest szalenie rozdzielcza i zgodnie z wykorzystanym do jej reprodukcji budulcem kopułki diamentowo czysta. Jeśli do tego dodamy całkowity brak podbarwień i granulacji jasnym stanie się, że o ile tylko reszta toru czegoś nie spaprze usłyszymy dosłownie wszystko, absolutnie wszystko co w paśmie przez brytyjski diament obsługiwanym w materiale źródłowym się znalazło. Co ciekawe nie sposób takiej prawdomówności odbierać w kategoriach wypranej z emocji laboratoryjnej analityczności, gdyż 801-ki ani złośliwie nie piętnują potknięć realizatorów, ani nie epatują zbytnio wyeksponowanymi sybilantami a jedynie pokazują je takimi, jakimi one w naturze są. Dlatego też zabierając się za eksplorację radosnej twórczości Carli Bruni, bądź Anny Marii Jopek warto mieć świadomość, iż obie artystki mają tendencję to „szeleszczenia” i niemalże „połykania” mikrofonu. I to po prostu słychać. Tylko tyle i aż tyle. Jeśli ktoś ma z tym problem, to raczej nie jest to wina kolumn a rozwiązaniem wydaje się zmiana ww. wokalistek na operującą w niższych rejestrach, bardziej krągłą i stonowaną w artykulacji konkurencję. Dalej otrzyma się full-pakiet informacji, ale z racji większej organicznej soczystości zagrożenie ukłuciem jakimś syknięciem spada praktycznie do zera.
Średnica jest logiczną kontynuacją i zarazem uzupełnieniem góry, czyli pierwsze skrzypce grają rozdzielczość i perfekcyjna liniowość idące w parze z iście studyjną monitorową komunikatywnością, gdzie np. różnicowanie siły emisji wokalistów jest czymś tak oczywistym i naturalnym, że po przesiadce na inne konstrukcje ów aspekt zazwyczaj będzie wypadał jako mniej, bądź bardziej upośledzony. Może dla miłośników lepkiej słodyczy będzie to nazbyt zachowawca narracja, jednak w kategoriach bezwzględnych to właśnie jest idealna równowaga, od której odejście jest ewidentnym przekłamaniem, na które godzimy się, a nader często więc świadomie oczekujemy. Dlatego też, nie dziwi fakt, iż właśnie z tych kolumn korzystają w Abbey Road, bo na po prostu wszystko słychać. Jednak od razu pragnę doprecyzować, że słychać nie tylko to, jak coś komuś nie wyjdzie, lecz również, jeśli efekt finalny nagrania, miksu trafia w punkt i wszystko się w nim zgadza. Dlatego też korzystając z nadarzającej się okazji sięgnąłem po materiał właśnie tam zrealizowany, czyli „For Those That Wish To Exist At Abbey Road” Architects, dzięki któremu jednocześnie zweryfikowałem zdolność 801-ek do reprodukcji nad wyraz karkołomnych spiętrzeń dźwięków o ofensywności i tempach przekraczających tolerancję lwiej części nieprzywykłych do takich ekstremów słuchaczy. A to przecież była jedynie niewinna przystawka przed istnym Armagedonem, jaki miał towarzyszyć odsłuchowi „I Feel the Everblack Festering Within Me” Lorna Shore. I proszę mi wierzyć na słowo, że z Bowersami w torze ww. album szczerze odradzam jednostkom posiadającym w swych trzewiach jakieś zastawki, rozruszniki, bądź inne medyczne ustrojstwa, gdyż przy niemalże koncertowych poziomach głośności niezwykle twardy i perfekcyjnie kontrolowany, lecz zarazem nie noszący znamion odchudzenia, bądź osuszenia bas wali w nasze „kichy” jak zawodowy bokser wagi ciężkiej uzbrojony w używane w MMA „twarde” rękawice. Perkusyjne blasty i podwójna stopa potrafią momentami wręcz odebrać oddech i w takich momentach okazuje się, że to odbiorca jest najsłabszym ogniwem, bo same 801-ki nawet nie zbliżają się w okolice kompresji. Krótko mówiąc chapeau bas!
W ramach podsumowania nie pozostaje mi nic innego jak tylko stwierdzić, iż Bowers & Wilkins 801 D4 są kolumnami genialnymi i basta. Grają wszystko i robią to obłędnie, i to obłędnie prawdziwie na tyle, że doskonale zdaję sobie sprawę, iż część potencjalnych odbiorców tak potężnej dawki informacji i prawdy może na dłuższą metę nie wytrzymać. Warto również pamiętać, by 801-ek nie łączyć z nazbyt analityczną elektroniką i wykazującym podobne ciągoty okablowaniem, chociaż z tym drugim to różnie bywa, gdyż kilkukrotnie dane mi było słuchać Bowersów w towarzystwie Nordostów i za każdym razem było co najmniej dobrze, bądź bardzo dobrze. Ale to już może działała zasada, że ładnemu we wszystkim ładnie. Któż to może wiedzieć … Grunt, że po kilkunastu dniach w z 801-kami w systemie na pewno nie zamieniłbym ich nawet na wspomniane na wstępie bądź co bądź kultowe „ślimaki”, gdyż sportowo umaszczone Nautilusy przy naszych bohaterkach grały na tyle anachronicznie, że można je jedynie traktować w kategoriach ekstrawaganckich, kolekcjonerskich bibelotów i futurystycznej ozdoby salonu. Jeśli jednak chodzi o walory soniczne, to jednak 801 D4 rozdają tu karty.
Marcin Olszewski
System wykorzystywany w teście:
– odtwarzacz CD: Gryphon Ethos
– streamer: Lumin U2 Mini + switch QSA Red-Silver
– przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Commander
– końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
– kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
– kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
– IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
– XLR: Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1, Furutech Project V1
– IC cyfrowy: Furutech Project V1 D XLR
– kabel LAN: NxLT LAN FLAME
– kabel USB: ZenSati Silenzio
– kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Furutech Evolution II, Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, ZenSati Angel
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, QSA Silver, Synergistic Research Orange
– platforma antywibracyjna: Solid Tech
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: Power Base High End, Furutech NCF Power Vault-E
– panele akustyczne: Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon: SME 60
– wkładka: My Sonic Lab Signature Diamond
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM Audio The Big Phono
– docisk płyty: Omicron Luxury Clamp
– przyrząd do centrowania płyty: DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy: Studer A80
Dystrybucja: Sieć Salonów Top HiFi & Video Design
Producent: Bowers & Wilkins
Cena: 185 998 PLN
Dane techniczne
Konstrukcja: 3-drożna, podłogowa, wentylowana
Zastosowane przetworniki
– wysokotonowy: 1 x ø25mm diamentowy
– średniotonowy: 1 x ø150mm Continuum cone FST™
– niskotonowy: 2 x ø250mm Aerofoil
Pasmo przenoszenia: 13Hz – 35kHz (15Hz – 28kHz +/-3dB)
Skuteczność: 90dB (2.83Vrms @ 1m)
Impedancja: 8Ω (min. 3.0Ω)
Zniekształcenia THD: <1% 30Hz – 20kHz; <0.3% 100Hz – 20kHz
Rekomendowana moc wzmacniacza: 50W – 500W / 8Ω
Max. rekomendowana impedancja okablowania: 0.1Ω
Dostępne warianty wykończenia: Gloss Black, White, Satin Rosenut, Satin Walnut
Wymiary (W x S x G): 1221 x 451 x 600 mm
Waga: 100,6 kg/szt.