1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Chord Electronics Ultima 5

Chord Electronics Ultima 5

Link do zapowiedzi: Chord Electronics Ultima 5

Opinia 1

Działając już jakiś czas na rynku jesteśmy świadkami oczywistych, zachodzących na nim zmian. Pojawiają się nowi gracze, starzy wyjadacze dzielnie walczą o należne im miejsce, trwają ciągłe przetasowania tak właścicielskie, jak i dystrybucyjne, ktoś coś zyskuje, inny traci, bądź wypada z gry. Generalnie nie sposób narzekać na nudę. Jednak zdobywane przez lata doświadczenie przynosi jeszcze inne profity – możność obserwacji zmian przeprowadzanych na drodze ewolucji, bądź rewolucji w obrębie nie tylko segmentu interesującego nas obszaru, czy też konkretnych typów urządzeń, co przede wszystkim w aspekcie obecnych na nim marek. Ograniczając się li tylko do przewijających się na naszych łamach producentów wystarczy prześledzić drogę jaką pokonały Accuphase, Ayon, Gauder Akustik (dawniej Isophon), czy też będący przyczynkiem niniejszej epistoły Chord Electronics. Z premedytacją sięgnąłem po przykłady wytwórców, którzy goszczą u nas na tyle często, że ewentualne zmiany obranych przez nich kursów były tyleż łatwo wychwytywane, co oczywiste.
Wracając do ww. Chorda sprawę dodatkowo ułatwia fakt, iż dzisiejszy obiekt dysputy – dostarczona przez cieszyński Voice, stereofoniczna końcówka mocy Ultima 5 nie jest zupełnie nowym bytem, lecz oficjalnym następcą modelu SPM 1200 MkII, nad którym zdążyliśmy się w październiku 2016 r. pochylić. Jeśli w związku z powyższym jesteście Państwo ciekawi cóż tym razem popełnił John Franks z ekipą, to nie pozostaje mi nic innego, jak zaprosić Was do dalszej lektury.

Masywny, wykonany z 28 mm szczotkowanego płata aluminium lotniczego front przedzielono w połowie pionową bruzdą, na której osi umieszczono ozdobny szyld z logiem producenta a pod nim intrygującą kulę z mlecznego poliwęglanu. Co prawda pełni ona przede wszystkim rolę włącznika, jednak ze względu na swoją iluminację nie sposób odmówić jej niewątpliwych walorów ozdobnych. W czasie pracy końcówki kusi ona przepiękną turkusową poświatą a w stand-by pulsuje głęboką czerwienią. Jeśli wydaje się Państwu, że nic więcej tu nie znajdziecie, to macie prawie rację. Prawie wynika bowiem z faktu, iż może tego nie widać, lecz producent najwidoczniej postanowił wykonać ukłon w kierunku swojej czytającej dołączane do urządzeń instrukcje klienteli i we wspomnianym kilka linijek wyżej pionowym nacięciu płyty frontowej ukrył sensor umożliwiający przyciemnienie/wyłączenie firmowej iluminacji. Otóż na odcinku pomiędzy ww. szyldem a pierścieniem otaczającym sferyczne, cyklopie oko wystarczy w miarę cienkim przedmiotem (świetnie do tego celu nadają się wszelkiego rodzaju karty kredytowe/płatnicze/biblioteczne, etc.) namierzyć ów czujnik i poprzez jego uciskanie dobrać intensywność podświetlenia do własnych oczekiwań.
Jak już zdążył przyzwyczaić nas Chord, jego pełnowymiarowe urządzenia, do grona których niezaprzeczalnie zalicza się 5-ka, oparto na wielce udanej tak pod względem wizualnym, jak i mechanicznym idei, zgodnie z którą korpus „zawieszony” jest wewnątrz swoistej klatki składającej się z biegnących wzdłuż boków par prętów łączących wykraczające poza jego obrys ściany przednią, oraz tylną i usadowiony na czterech masywnych, nanizanych na owe pręty, kolumnach pozwalających złożenie swoistej, spójnej wzorniczo systemowej „wieży”. Ponadto, o ile same urządzenia oferowane są jedynie w naturalnym srebrze aluminium i eleganckiej czarnej anodzie, to już nogi dostępne są również w opcji niklowanej. Ponadto jeśli kogoś taki nieco industrialny design razi zawsze może wybrać opcję w której zamiast owych cokołów będą zgrabne, akrylowe boczki dostępne oczywiście za stosowną opłatą.
Płyta górna jest ozdobą samą w sobie a to za sprawą wydawać by się mogło zwykłych otworów wentylacyjnych, które w Chordzie oprócz zadania czysto technicznego pełnią również rolę niezaprzeczalnie dekoracyjną. Tuż przy przedniej krawędzi wycięto bowiem kilkunastocentymetrowy okrągły otwór domknięty z obu stron kolejnymi, lecz tym razem przypominającymi masywne klamry i czwartym, już prostokątnym, poprowadzonym wzdłuż tylnej ściany. Oczywiście całość została zabezpieczona gęstą metalową siatką i odpowiednio podświetlona równie turkusową iluminacją, co frontowa kula.
Ściana tylna to tak naprawdę jeden duży radiator z centralnie umieszczoną niewielką płytką z pojedynczymi, całe szczęście akceptującymi widły, terminalami głośnikowymi, parą wejść RCA i parą XLR-ów uzupełnionymi o gniazdo 12V triggera i zasilające IEC w standardzie C-20, co warto mieć na uwadze przy doborze dedykowanego okablowania (zwykły, „komputerowy” przewód jest dołączany do wzmacniacza). My mieliśmy to szczęście, że dystrybutor marki – Cieszyński Voice zapobiegliwie do przesyłki dołączył adekwatnej klasy przewód Cardasa.

W swych trzewiach 5-ka mieści 64 „sportowe” MOSFET-y wymagające równie wyczynowego i zarazem pozbawionego elementów degradujących dźwięk stopnia sterującego. I taki też zastosowano – to wysokonapięciowe wzmocnienie o ultra niskich zniekształceniach charakteryzujące się dużą szybkością narastania (300V/µs) i zaawansowaną kompensacją sprzężenia zwrotnego. Ponadto stopień wyjściowy jest stale monitorowany przez układ korekcji błędów „dual feed-forward error correction” pracujący w czasie rzeczywistym. Klasę układu producent określa mianem „sliding class A”, czyli tak naprawdę AB z kilkoma pierwszymi Watami oddawanymi w klasie A. Sekcję zasilania oparto oczywiście na autorskich modułach impulsowych i całe szczęście szczelnie zaekranowano, choć producent wyraźnie odradza podchodzenie do Ultimy z telefonem komórkowym i zaleca jej odseparowanie od urządzeń wyposażonych w klasyczne – toroidalne trafa. Dodatkowy, ekran przedziela zasilanie zlokalizowane od góry, od zajmujących dolne piętro układów audio. Jakby tego było mało również sam korpus pełni rolę klatki Faradaya, chroniąc ukryte wewnątrz siebie układy od zakłóceń RFI i EMI. No i warto wspomnieć, że mamy do czynienia z konstrukcją zbalansowaną, więc wybór XLR-ów wydaje się aż nazbyt oczywisty.

O ile w przypadku SPM 1200 MkII mieliśmy nieco pod górkę, gdyż … z owej góry schodziliśmy (pozorna nielogiczność, lecz proszę czytać dalej), czyli przekładając z naszego na język ojczysty mieliśmy na świeżo w pamięci możliwości potężnej 560W końcówki SPM 5000 mkII, to tym razem podobnego błędu nie popełniliśmy i w roli wielce smakowitej przystawki wykorzystaliśmy niemalże kieszonkowego a tak po prawdzie desktopowego i posiadającego wielkie serducho do grania Étude. Czyli zamiast godzenia się na kompromisy i obniżania poprzeczki ową poprzeczkę podnosiliśmy. Efekt? Poniekąd piorunujący, gdyż ewidentnie słychać było akcenty, jakimi czarował uroczy maluch, lecz zaprezentowane w zdecydowanie wyższej klasie wydaniu. W dodatku biorąc pod uwagę na jakim pułapie oscylowały nasze oczekiwania po Étude, powinienem być uodporniony na ewentualne „sztuczki” starszego rodzeństwa. Tymczasem Ultima 5 niejako od pierwszych taktów porwała mnie w wir szaleńczej i wielce ekscytującej zabawy. Tylko cytując klasyka „Oh Lord, please don’t let me be misunderstood”, czyli proszę mnie tylko źle nie zrozumieć. To nie były nieskoordynowane, szczeniackie wybryki w stylu biegania po gzymsie kilkunastopiętrowego bloku, kiedy najpierw się coś robi a potem myśli o ewentualnych konsekwencjach, lecz raczej jazda na granicy przyczepności Aston Martinem DBS Superleggera z profesjonalnym kierowcą (nie mylić z SOP-owskimi mistrzami kierownicy mającymi chyb jakiś niejawny kontrakt ze specami od testów zderzeniowych ADAC) po torze Nürburgring. Zauważają Państwo delikatną różnicę? Ano właśnie. Niby i to i to szaleństwo, jednak to drugie pod pełną, fachową kontrolą. Dlatego też z dziką przyjemnościom oddawałem się wielogodzinnym sesjom (niewątpliwe uroki powszechnego lockdownu i home office’u) co i rusz zapuszczając się w coraz to bardziej zakręcone rejony muzycznych inspiracji. Na pierwszy ogień poszła blisko dwunastogodzinna (dokładnie 11h 40min 30s) kompilacja „50 Years on Earth (the Anniversary Box Set)” Jorna, co jak na rozgrzewkę wydawało się całkiem wystarczające. Skala i rozmach generowanego przez angielską końcówkę dźwięku bardzo szybko mi uświadomiły, że miłośnicy wszelakich spektakularności, ciężkich brzmień, bądź wielkiej symfoniki praktycznie już w tym momencie mogliby spokojnie logować się do bankowości internetowej w celu zlecenia stosownego przelewu na konto cieszyńskiego Voice’a. Po prostu to był przysłowiowy strzał w dziesiątkę. Potężnie, gęsto i z wykopem a w dodatku na swój sposób podane w lekko przyciemnionej tonacji a jednocześnie bez nawet najmniejszych strat pod względem rozdzielczości. W dodatku z każdym kolejnym uderzeniem stopy, szarpnięciem struny i wyśpiewywaną, bądź nader często wyrykiwaną frazą utwierdzałem się w przekonaniu, że Ultima 5 jest swoistą, bardziej wysyconą i dociążoną pod względem krwistości tkanki inkarnacją mojego, również 300W Brystona 4B³, czyli odwołując się do motoryzacyjnej analogii ma bardziej komfortowe zawieszenie, oraz kulturę pracy silnika.
Zmiana repertuaru na ciężką elektronikę w stylu „The Fat Of The Land” The Prodigy i „Elephants on Acid” Cypress Hill tylko potwierdziło wyższość 5-ki nad swoim protoplastą pod względem zdolności zapewnienia nie tylko ataku, ale idącej wraz z uderzeniem ciągłości masy i ciężaru dźwięku. Jeśli dodamy do tego świetne różnicowanie niuansów rozgrywających się niemalże na granicy słyszalności, czy to ze względu na oddalenie planu, czy też operowanie na skrajach reprodukowanego pasma i równie godną superlatyw homogeniczność przekazu, to jasnym staje się, że Chord dość szczodrze obdarował całkiem rozsądnie wycenioną końcówkę cechami zarezerwowanymi do tej pory jedynie dla swoich flagowców. Całość jest przy tym organicznie wręcz gładka i krągła, lecz nie poprzez zaokrąglanie krawędzi i kreślenie źródeł pozornych zbyt grubą kreską, lecz poprzez jej naturalność i unikanie sztucznych przejaskrawień i przerysowań. Pierwszy plan, choć nieco faworyzowany i lekko przybliżany, nie popada w nachalność, przez co wokaliści nie wykazują ciągot do pakowania się nam na kolana, co przy części populacji jedno-sezonowych popowo-rapowych gwiazdeczek płci pięknej zawdzięczających swoją urodę w równej mierze klinikom medycyny estetycznej, co rodzicom i Najwyższemu, jeszcze nie byłoby takie złe, to już przy Marilyn Mansonie mój entuzjazm do bliskich spotkań trzeciego stopnia znacznie by osłabł.
Jednak żarty na bok, gdyż jeśli chodzi o namacalność wokali i zdolność ich materializacji nie tyle w przestrzeni międzygłośnikowej, co po prostu w naszym pokoju, w którym przyszło Ultimie pracować, to tutaj nie sposób grymasić. Śmiem wręcz twierdzić, iż Chord w swej manierze „uprzyjemniania odbioru” idzie w kierunku może nie lampowym, bo to nie dość, że nieprecyzyjne, to w dodatku nie zawsze pozytywnie kojarzone „słowo klucz”, lecz … ewidentnie analogowym i to w takim niejako ekskluzywnym, kojarzącym się z naszą redakcyjną Miyajimą Madake. Mamy bowiem do czynienia z czekoladową gęstością i niezaprzeczalną słodyczą, jednak z zachowaniem pełni rozdzielczości i pakietu informacji zawartego w materiale źródłowym. Dlatego też zarówno „Ariel Ramirez: Misa Criolla / Navidad Nuestra” Mercedes Sosy, jak i „En el amor” Natašy Mirković miały właściwy sobie oddech i zdolność oddania kubatury w jakiej dokonywano realizacji. W tym momencie pozwolę sobie na małą dygresję, gdyż o ile „Misa Criolla” przewija się przez większość naszych recenzji o tyle „En el amor” już takim dyżurnym krążkiem nie jest. W związku z powyższym tylko nadmienię, iż nagrań dokonano we wnętrzu dawnej secesyjnej synagodze w St. Pölten (znajduje się przy Karl-Renner-Promenade 22) i kubaturę tego lokum na ww. albumie ewidentnie słychać.

Prawdę powiedziawszy zgodnie z naszymi planami powyższy tekst miał się pojawić na naszych łamach dopiero za jakiś tydzień. Powód jego wcześniejszej publikacji jest tyleż oczywisty, co mało dla ogółu populacji przyjemny i nazywa się Covid-19. Chodzi oczywiście o odwołanie wszelakich imprez masowych, w tym również monachijskiego High Endu. Skoro jednak w tym roku nie dane nam było spędzić kilku kwadransów z Johnem Franksem i jego ekipą na branżowych plotkach przy świetnym piwie Hacker-Pschorr Münchner Hell, co patrząc na ostatnie chordowskie prezentacje powoli stawało się tradycją śmiało możemy uznać, że kilkutygodniowa przygoda z końcówką Ultima 5 była całkiem przyjemną namiastką majowej wyprawy. To niezwykle dynamiczny a zarazem muzykalny wzmacniacz, który z łatwością powinien wpasować się w większość podobnej mu, bądź nawet wyższej, klasy systemów. Dysponując potężną mocą śmiało można uznać, że praktycznie żadne kolumny mu nie straszne a mając na uwadze jego zamiłowanie do firmowego „uprzyjemniania” przekazu, to nie dość, że będziemy mieli pełną kontrolę nad reprodukowanym pasmem, to i spectrum naszych muzycznych poszukiwań nie trzeba będzie ograniczać do wyłącznie audiofilskich realizacji. No i jeszcze ten wygląd, który nie pozwala na obojętność. Nie wiem jak Państwu, ale mi Ultima 5 szalenie przypadła do gustu.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature)
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini
– DAC: Chord DAVE
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³, Chord Electronics Étude, Abyssound ASX-2000
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF; Cardas Clear Reflection
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform; Finite Elemente Carbofibre SD & HD
– Stopy antywibracyjne: Finite Elemente Cerabase compact, Cerapuc, Ceraball
– Switch: Silent Angel Bonn N8
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+, Wireworld Chroma 8 + Starlight 8, Audiomica Anort Consequence + Artoc Ultra Reference + Arago Excellence, Cardas Audio Clear Network
– Stolik: Rogoz Audio 4SM

Opinia 2

Znacie angielską markę Chord Electronics? Jestem pewien, że tak. Skąd ta pewność? Choćby z jeszcze ciepłego testu Dave’a i Étude z tak zwanej oferty lifestyle’owej. Jednak jeśli jakimś dziwnym trafem tylko z tego sparingu, potencjalnym niedoinformowanym spieszę donieść, iż ów producent oprócz podążania za nowymi trendami obcowania z muzyką w przenośnym i desktopowym wydaniu, w swej szerokiej ofercie ma jeszcze typowe komponenty audio od poziomu zasobności portfela zwykłego Kowalskiego po ekstremalny High End. Ale to nie wszystkie ciekawostki na temat tego podmiotu gospodarczego. Otóż wymieniona w pierwszym zdaniu tego akapitu firma, oprócz sprzedaży rozpoznawalnej na całym świecie elektroniki może dodatkowo pochwalić się sporymi sukcesami w wyposażeniu nią studiów nagraniowych, co jasno daje do zrozumienia, że co jak co, ale na temacie związanym z dobrej jakości muzyką się zna. Co uprawnia mnie do zaproszenia Was na swoistą ucztę w postaci kilku skreślonych informacji o dostarczonej do testu przez stacjonującego w Cieszynie dystrybutora Voice, stereofonicznej końcówce mocy Ultima 5.

Jeśli chodzi o aparycję naszego punktu zainteresowań, Ultima 5 konsekwentnie podąża drogą swoich seryjnych poprzedniczek, czyli do skrycia zaawansowanych układów elektrycznych wykorzystuje bardzo nowoczesną wizualnie obudowę. Co to oznacza? Otóż jest to mocno wentylowana ciekawymi, zabezpieczonymi siatką przypominającą plaster miodu otworami i dodatkowo chłodzona usytuowanym na plechach sporych rozmiarów radiatorem prostopadłościenna skrzynka. Ale przywołane wzrokowe akcenty to nie koniec designerskich fajerwerków, gdyż wspomnianej bryły nie posadowiono na nudnych, wyższych lub niższych stopkach, tylko zawieszono na czterech połączonych poziomymi prętami, nieco wyższych od urządzenia filarach. Ciekawe? Moim zdaniem tak. Jednak to nadal nie jest koniec pomysłowości konstruktorów znad Tamizy, bowiem każdy z filarów od spodu został uzbrojony w trzy licujące z wyżłobieniami na ich górnych połaciach gumowe stopki. To natomiast sprawia, że w momencie braku miejsca na docelowym stoliku, z zachowaniem nie tylko odpowiedniej izolacji antywibracyjnej, ale również temperaturowej każdego z elementów, posiadaną elektronikę można ustawić jednaną drugiej – patrz seria zdjęć z testu. Myślicie, iż przeczy to ortodoksyjnemu podejściu do zaawansowanego audio? Na pierwszy rzut oka pewnie tak, jednak po kilku próbach wykorzystania któregoś z komponentów w innym niż firmowe, czyli wspomniane przed momentem ustawieniu, zrozumiałem, że nie jest to jedynie wizualny myk, tylko przemyślana propozycja nawet dla bardzo wymagających melomanów. Natomiast pakiet danych manualno-przyłączeniowych, z racji prostego zadania jedynie wzmacniania zadanego sygnału przez Ultimę ogranicza się do implementacji zmieniającej kolor w zależności od stanu urządzenia, okrągłej półkuli w centralnym miejscu wykonanego z grubego płata aluminium frontu, jako włącznika głównego i wyeksponowanej płaszczyzny na tylnym radiatorze jako bazy dla pojedynczego zestawu terminali kolumnowych, pary analogowych wejść RCA/XLR i gniazda zasilania IEC. Skromnie? Tylko z pozoru, gdyż oferta w pełni zabezpiecza kompatybilność z praktycznie każdym potencjalnym zestawem audio. Dodatkowo zapewniam, że przy tylu zabiegach w kwestii ornamentyki, taki spokój jest jak najbardziej na miejscu.

Co ciekawego spotkało mnie po aplikacji Ultimy 5 w swój tor? Otóż otrzymałem świetne, bo odznaczające się wyborną motoryką granie. Dźwięk oferował znakomity atak i był przy tym bardzo rozdzielczy. Jednak co ciekawe, nie zauważyłem przy tym najmniejszego oddawania pola przez średnicę, która idąc w sukurs energetycznemu, a przy tym dobrze osadzonemu w masie niskiemu pasmu i świetnie napowietrzonej górze, cały czas serwowała mi trafiające w punkt, nie przegrzane, tylko odpowiednio dozowane nasycenie. Tak wyglądał temat poszczególnych podzakresów, jednak jak wiadomo, nie samymi pasmami jako takimi meloman żyje, gdyż najważniejszy jest efekt ich zszycia i sposób zawieszenia prezentowanych informacji w przestrzeni międzykolumnowej. W tym aspekcie również występ zaliczyłbym do udanych z tą tylko uwagą, że system zaczął skupiać się n wydarzeniach centralnych. Czyli? Spokojnie, nie był to li tylko popis pierwszego planu, a jedynie pewnego rodzaju maniera świetnej prezentacji pracy frontmenów, jednak drobnym kosztem wydarzeń odbywających się na peryferiach wirtualnej sceny. Oczywiście było to dalekie od karykaturalnej prezentacji w stylu powiększającej wycinek obrazu soczewki, tylko kiedy materiał okazywał się być projektem autorskim, zestaw co prawda umiejętnie, ale nieco bardziej podkreślał wszystko, co działo się w ogniskowej danej wizualizacji sonicznej, resztę zaś pokazując z pewnej perspektywy. Ale zaznaczam, to był jedynie na początku zauważany aspekt, który po kilku minutach stawał się całkowicie zrozumiały i co ciekawe fajny w odbiorze. Jak zatem wypadała konkretna muzyka? Nie muszę chyba nikogo przekonywać, że w przypadku posiłkowania się zestawu wspomnianym na początku tego akapitu dobrym PRAT-em, wszelkie oparte o mocny rytm produkcje czerpały z oferty Chorda pełnymi garściami. Czy to mocne wyrażanie buntu przeciwko ogólnym światowym zasadom współżycia osobników homo sapiens z formacji Nirvana, czy rodem ze sztucznej inteligencji pasaże nienaturalnych dźwięków spod znaku Depeche Mode i im podobnych, zestaw zdawał się nie mieć ograniczeń. I nie było znaczenia, czy słuchałem cicho, czy głośno, ani przez moment muzyka nie stawała się męcząca i co najważniejsze, zawsze podana była w czytelny sposób. Nic tylko zmieniać płyty i oddawać się błogiemu poznawaniu ich na nowo. Tak wypadała twórczość z energią w swoim kodzie DNA. Nieco inaczej zaś sprawy miały się w bardziej intymnych gatunkach. Owszem, nadal było zjawiskowo. Rytmicznie, z oddechem i przy pełnej kontroli, tylko czasem owe, w ciężkich gatunkach muzyki rewelacyjne składowe przekazu w starciu z muzyką dla duszy powodowały lekkie odczucie zbyt technicznego grania. Po prostu czasem nie było miejsca na wytworzenie we mnie poczucia tchnięcia przez muzyków magii w odgrywane w kubaturach kościelnych zapisy artystów barokowych. Powód? Nie jestem pewien. Być może winę ponosi zbyt ostry i mocny rysunek źródeł pozornych, tudzież przywiązanie do pokazywania centrum wydarzenia, co w muzyce sakralnej bez współpracy z goszczącą muzyków budowlą blokowało poczucie bycia tam i wtedy. Jak wspomniałem, nie wiem. Ale proszę, nie bierzcie tego jako skazującą opisywaną końcówkę mocy na banicję wyrocznię, gdyż w swym opisie chciałem pokazać jedynie, że zawsze jest coś za coś. Co więcej, owe coś za coś nie było pietą Achillesową tego zestawienia, tylko w tym przypadku wynikiem pewnych konstrukcyjnych wyborów. A gdy do tego dodam, że nie było to rażące i wymagało solidniejszego przyjrzenia się tematowi, być może okaże się być przez Was niezauważalne. Ja będąc szczery nie traktowałem tego jako niedociągnięcia, tylko sznyt grania.

Jak wynika z powyższego wywodu, w przypadku zakupu końcówki mocy Chord Ultima 5 decydujemy się na emocje muzyczne przez duże „E”. I nie bierzcie sobie do serca moich uwag odnośnie zbyt dosłownego traktowania muzyki opartej o emocje bez osobistej weryfikacji . Ja jestem lekko na taką sformatowany i czasem wolę oddać nieco kontroli za dodatkową dawkę magii, no co angielscy konstruktorzy zamierzenie nie poszli. Postawili na konkrety typu energia, kontrola i rytmiczność grania i to od docelowej układanki zależeć będzie, czy ich poprawnie zestrojony piec spełni pokładane oczekiwania. Komu zatem dedykowałbym tytułową konstrukcję? Chyba nie zdziwicie się, gdy powiem, iż wszystkim. Powód? Przeczytajcie tekst jeszcze raz, wówczas zrozumiecie dlaczego.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Sigma CLOCK
– Shunyata Sigma NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Dystrybucja: Voice
Cena: 48 290 PLN

Dane techniczne
Wejścia: Para RCA, para XLR
Moc wyjściowa: 300 W RMS / kanał przy zniekształceniach 0.005% @ 8Ω
Pasmo przenoszenia (– 1 dB): 0,5Hz – 100kHz
Zniekształcenia THD: 0,005%
Wymiary (S x W x G): 480 x 180 x 360 mm
Waga: 22,4 kg
Kolor: Silver, Black

Pobierz jako PDF