1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Circle Labs P300 & 2 x M200

Circle Labs P300 & 2 x M200

Link do zapowiedzi: Circle Labs P300 & 2 x M200

Opinia 1

Gdy przed planowanym wejściem na rynek niezobowiązująco słuchałem jednego z prototypów tytułowego projektu audio, w duchu kibicowałem pomysłodawcom, aby sprawy potoczyły się w dobrym kierunku. Gdy po niedługim czasie dostałem pierwszy gotowy biznesowy projekt do oceny w postaci wzmacniacza zintegrowanego A 200, oprócz radości ze spełnienia pokładanych nadziei, byłem ciekawy, czy panowie pójdą o krok dalej. Gdy do spotkania z tym brandem doszło po raz trzeci – tym razem mowa o konstrukcji dzielonej P 300 & M 200, wiedziałem, że jest dobrze, gdyż według informacji dystrybutora marka wyszła spod rodzimych strzech na światowe salony, co z tak rozbudowanym portfolio zazwyczaj pozwala na załapanie twórczego oddechu. I po raz ostatni gdy wydawałoby się, że w czasach robienia interesów bez większego wysiłku nasi bohaterowie idąc za radą z poprzedniego zdania, powinni zacząć odcinać kupony, otrzymaliśmy kolejną propozycję testową. Tak tak, dzięki walce o klienta dzisiaj to nasze trzecie oficjalne (czwarte ogólnie) spotkanie z krakowskim producentem sekcji wzmocnienia sygnału audio marką Circle Labs. Co tym razem wystawiła do sparingu? Otóż za sprawą małopolskiego opiekuna Nautilus tym razem jako odpowiedź na wymagania rynku, pojawiło się lekko zmodyfikowane (o tym w kolejnym akapicie) rozwinięcie dzielonej sekcji pre-power w postaci przedwzmacniacza liniowego P300 oraz bridge’owanych do pracy w trybie mono końcówek mocy M200. Zainteresowani? Jeśli tak, zapraszam do lektury poniższego tekstu.

Jak wyglądają, biorąc pod uwagę spore zainteresowanie na naszym rynku spokojnie można powiedzieć popularne „Cyrkle”? Pierwsza sprawa to oczywiście bardzo ciekawy, bo okraszony z pozoru mocnymi akcentami, ale w ogólnym odbiorze jakże poszukiwany, i co najważniejsze tolerowany przez nasze drugie połówki wizualny spokój. Mamy do czynienia ze smolistą czernią nie tylko skrzynek, ale również radiatorów i co zaznaczał w rozmowie producent, nie tak łatwych do wykonania czernionych szklanych (nie akrylowych) frontów, które znakomicie, bo w daleki od krzykliwości sposób zdobią złote motywy typu otoczka gałek sterowania liniówką oraz zorientowane w centrum frontu w dolnej i górnej części nadające elegancji metalowe wstawki z usytuowanym na jednej z nich włącznikiem inicjującym pracę. Zaś kolejną jest unifikacja obudów, czyli wykorzystanie jedynie nieco inaczej wyposażonych i delikatnie różnych w kwestii rozmiaru korpusów nieco mniejszego przedwzmacniacza i pokaźniejszych gabarytów hybrydowych, bo wykorzystujących lampy elektronowe w sekcji sterowania napięciowego wzmocnienia sygnału końcówek mocy. Jeśli chodzi o kilka informacji na temat wyposażenia poszczególnych komponentów, pre oprócz ciekawego, bo skrytego pod mozaiką z małych kwadracików wyświetlacza i tuż nad podstawą mieniącego się bursztynową poświatą poprzecznego paska wskazującego pracę urządzenia na awersie, od zakrystii został uzbrojony w 5 wejść liniowych (3xRCA i 2xXLR) 2 wyjścia XLR, gniazdo zasilania i główny włącznik, natomiast wzmacniacze oprócz podobnego do P300-ki piktogramu na temat stanu pracy lub wyłączenia na przodzie, na tylnym panelu proponuje wejścia liniowe RCA, XLR, tuż pod nimi automatycznie mostkujące końcówki w tryb mono gniazda XLR, pojedyncze terminale kolumnowe, trójkrokowe przełączniki hebelkowe gainu, gniazdo zasilania i włącznik główny. Kreśląc kilka strof na temat istotnych technikaliów na temat końcówek, jak wspominałem w poprzednim teście, oprócz wykorzystania lamp elektronowych w swoich trzewiach ich moc podczas odsłuchu trybie mono opiewała na 600 przy 8 i 900W przy obciążeniu 4 Ohm. Dodatkowo w odpowiedzi na zapotrzebowanie rynku, w tej wersji piecyków producent zastosował trzy tryby gain (0, -3 i -8 dB) oraz zmienił rezystory w układzie sprzężenia zwrotnego. Naturalnie całość zestawu wieńczy dodawany do przedwzmacniacza z pozoru prosty, jednak spokojnie wystarczający do codziennego użytku, obsługujący najważniejsze funkcje pilot zdalnego sterowania.

Co mam do zakomunikowania w temacie dzisiejszego testu? Otóż bez względu na wykorzystanie znanych mi wcześniej komponentów, powielenie obecnie pozwalających nieco modelować finalne brzmienie (3 tryby gain-u) końcówek mocy, na tle poprzedniego zestawu nieco przewartościowało priorytety dźwiękowe tytułowej kombinacji pre + 2 x power. Powód? Wykorzystywałem niebagatelną, osiągającą nawet 900W na kanał przy 4 Ohmach moc, a to nie tylko znacząco inaczej prowadziło posiadane kolumny, ale z oczywistych względów bezpośrednio wpłynęło na projekcję zazwyczaj najbardziej determinującego przekaz zakresu basu. Chodzi o to, że gdy tym razem w pełni ujarzmiłem ów zakres, stając się sprężystym, szybkim i w efekcie krótszym, nieco mniej ingerował w esencję środka pasma. To zaś sprawiło, że podobnie do niskich tonów stał się bardziej transparentny, oczywiście mniej krągły, co w pierwszym zderzeniu wydawało się kreować wizję jego odbioru jako odchudzenie dźwięku. Nienachalne, jednak w zderzeniu z poprzednim wariantem pełnym magii średnicy, wyraźnie inaczej stawiające na przyspieszenie muzyki. A jeśli tak, to chyba nikogo nie zdziwi fakt ewidentnej poprawy – tak poprawy, bowiem pozorna magia niezbyt dobrze zebranego w sobie, mocno pulchnego centrum pasma akustycznego jest ewidentnym niedociągnięciem – nie tylko drive’u muzyki, ale dzięki majestatycznej mocy również ataku dźwięku. Nagle kreowane pomiędzy kolumnami wirtualne wydarzenia dzięki niezbędnej impulsywności prezentacji znacznie poprawiły poziom zaangażowania w odbiór słuchanego materiału. A stało się tak tylko dlatego, że owszem, poczułem lekką korektę jego esencjonalności, ale za to zyskałem na ważnej dla czytelnego zawieszenia źródeł pozornych krawędzi i swobodzie wybrzmiewania. Nic się nie ciągnęło, za to tryskało wcześniej niespotykaną u tego producenta, w pełni kontrolowaną, konsekwentnie naładowaną odpowiednią dla danego poziomu nasycenia energią. Co mam na myśli, wtrącając w poprzednim zdaniu frazę „odpowiednią dla danego poziomu nasycenia energią”? Chodzi oczywiście o naturalną kolej rzeczy, jaką jest zwyczajowe oddawanie czegoś za coś. Otóż jeśli zbieramy dźwięk w sobie, muzyka nadal będąc dobrze osadzoną w masie dla wielu może okazać się nieco mniej czarującą, wyczuwalnie skromniej krągłą, dzięki temu bardziej akcentującą atak niż wagę oferowanej energii i trzeba się z tym liczyć. To jest elementarz, z którym w przypadku testowej konfiguracji miałem ewidentną przyjemność się zderzyć.
Nagle w wymagających nurtach muzycznych nic się nie spóźniało, odpowiednio mną raz „targało”, kiedy indziej mnie masowało, bez czego przykładowa formacja Black Sabbath z projektem „13” nie tracąc zbytnio na wadze i agresywności brzmienia ważnych dla jej bytu gitar była odpowiednio drapieżna w domenie ostrości rysunku i dzięki temu znakomicie oddająca drzemiący w jej kodzie DNA pierwiastek nieprzewidywalności. Bez przesadnego jak w zestawie z jedną końcówka mocy, kolorowania instrumentów, za to pokazując ich prawdziwe ja od strony fajnej pikantności.
Nie inaczej było we wszelkiego rodzaju jazzie i muzyce wokalnej spod znaku twórczości Tomasza Stańki z Andrzejem Kurylewiczem „Korozja”, czy koncertowego zapisu Melody Gardot „Live In Europe”. Oczywiście z drobną korektą esencjonalności poszczególnych źródeł dźwięku ze strunami głosowymi włącznie, jednak w wartościach bezwzględnych było to ewidentny progres. Progres, który po zrozumieniu, że muzyka ma nas czarować nie tylko nadmierną plastyką i nadinterpretacją prezentowanej kolorystyki, ale również oddaniem drzemiącego w niej życia, szybko okazywał się naturalnym kierunkiem elektroniki w stronę pokazania większej prawdy o niej. A gdy do tego przypomnę o 3 możliwościach drobnej korekty opisywanych zjawisk za pomocą gainu, okazuje się, że ów progres okazał się być ze stosunkowo uniwersalnym. Na tyle szerokim w kwestii zakresu działania, że moim zdaniem oprócz nowych poszukiwaczy szybkiego grania z nutką magii, bez problemu nić porozumienia z opisywanymi zabawkami spokojnie znajdzie również jeśli nie cała, to znakomita większość dotychczasowych użytkowników pojedynczej końcówki. Zapewniam, to nie jest wywrócenie sposobu na muzykę do góry nogami, tylko ewidentny krok naprzód.

Komu zadedykowałbym tytułowy polski konglomerat wzmacniający sygnał audio? Myślę, iż jeśli ktoś nie szuka chorobliwego rozdrabniania włosa na czworo, za to szuka muzyki niewymuszonej, szybkiej, a przy tym barwnej i lekko plastycznej, jest wręcz idealnym kandydatem do przynajmniej testowej próby z naszymi bohaterami. Co ciekawe, dzięki zastosowaniu w monoblokach lamp elektronowych widzę w tej grupie nawet rozsądnych lampiarzy. Owszem, Circle Audio P300 wespół z dwoma M200 to nie to samo co typowa lampa, ale z pewnością nawet ci najbardziej zatwardziali zaskoczą się, że jak na tranzystor żartobliwie spolszczona nazwa marki „Cyrkiel” w tym przypadku nie odnosi się do ekstremalnej, a jedynie pokazującej najlepsze cechy dobrze oddanego, dla wielu istotne, że z nienachalnym posmakiem lampy świata muzyki, wersji znanego pod tym określeniem przyrządu kreślarskiego. O co chodzi? Otóż mam na myśli zastąpienie ołówka w poczciwym cyrklu z oznaczeniem ze środka skali zakresu B na nadający kreślonej przezeń kresce konturu H. Czyli tłumacząc z polskiego na nasze, muzyka według Circle Labs ma być transparentna i szybka, ale przy tym nienachalnie barwna, dlatego przyjemna i uniwersalna w odbiorze. Przynajmniej ja tak odebrałem sposób na muzykę według dostarczonego do nas zestawu.

Jacek Pazio

Opinia 2

Od razu na wstępie uprzedzę, że będzie to dość specyficzne spotkanie z wytworem rodzimej, goszczącej już u nas dwukrotnie manufaktury. Po pierwsze bowiem w poprzednim zdaniu z premedytacją pominąłem zwrot dotyczący nowości, gdyż przynajmniej teoretycznie już owe wytwory w naszych skromnych progach miały szansę na swoje przysłowiowe pięć minut, a po drugie pozornemu zdublowaniu uległa jedynie sekcja wzmocnienia, czyli tak na dobrą sprawę zamiast pełnowymiarowej recenzji spokojnie moglibyśmy ograniczyć się li tylko do niezobowiązującej erraty i tym samym zamknąć temat. Jak to jednak w życiu bywa pozory mylą a i jak się okazuje ewolucja ma w nim co nieco do powodzenia, więc choć nomenklatura pozostała niezmienna, to już trzewia naszych dzisiejszych gości poddane zostały lekkiemu, acz poprawiającemu ich uniwersalność i kompatybilność z pozostałymi składowymi toru audio liftingowi. Jeśli zastanawiacie się Państwo o kim a raczej o czym mowa, to spieszę donieść iż chodzi o krakowską manufakturę Circle Labs i jej, przynajmniej obecnie, flagowy dzielony zestaw wzmocnienia, czyli przedwzmacniacz P300 i tym razem pracujące w trybie monobloków końcówki mocy M200.

Z racji unifikacji i konsekwentnego trzymania się raz opracowanego i uczciwie trzeba przyznać wielce udanego projektu plastycznego tym razem opis doznań natury wizualnej pozwolę sobie skrócić do niezbędnego minimum, wszystkich złaknionych ekstatycznego słowotoku kierując do naszych wcześniejszych wynurzeń. Zatem ad rem. Pierwsze skrzypce gra idealna harmonia pomiędzy czernionymi korpusami i utrzymanymi w tej samej tonacji przepięknymi taflami szklanych frontów z centralnie ulokowanymi ozdobnymi piktogramami oraz iście biżuteryjnymi mosiężnymi szyldami – na górze z nazwą marki i włącznikiem, oraz dole – pełniącymi rolę dopełnienia optycznej klamry. W preampie lewa gałka odpowiada za wybór źródła a prawa za regulację głośności. Pomiędzy nimi – we wspomnianym piktogramie, wkomponowano wyświetlacz informujący o dokonanych nastawach. Końcówki wszelakich manipulatorów, poza oczywistym włącznikiem na wspomnianym szyldzie, pozbawiono. Firmowy logotyp znajdziemy nie tylko na gęsto ponacinanych płytach górnych, lecz również ścianach bocznych M300. Na taką ornamentykę P200 nie mają co liczyć, gdyż ich boki w całości przejęły we władanie gęste grzebienie radiatorów. Rzut okiem na zaplecze i generalnie wszystko jest po staremu – przedwzmacniacz oferuje dwie pary wejść XLR i 3 pary RCA plus dwie pary wyjść – tylko w formie XLR-ów. Z kolei końcówki przyjmują sygnał zarówno po RCA jak i XLR w trybie stereo, oraz wyłącznie po XLR w trybie monobloku. Dodatkowo jako novum pojawiły się przełączniki umożliwiające obniżenie gainu o 3, bądź 8 dB. Gniazda głośnikowe to porządne WBT-y. O trzewiach nie będę się powtarzał i jedynie wspomnę o drobnej modyfikacji w P300 obejmującej zastosowanie wyższej klasy rezystorów w sprzężeniu zwrotnym. I to by było na tyle.

Powiem szczerze, że początkowo obawiałem się sytuacji, gdy czy to producent, czy też dystrybutor wymagałby od nas porównywania 1:1 poprzednich wersji z aktualnymi i budowania na takim sparingu stosownej narracji. Całe szczęście niniejsze ćwiczenie miało zdecydowanie inny cel, gdyż o ile w większości „cywilnych” systemów pojedyncza, oddająca po 160W przy 8Ω i po 300W przy 4Ω obciążeniu stereofoniczna końcówka jest w zupełności wystarczająca, o tyle przy naszych dyżurnych Gauderach kwestia wystarczającej mocy i wydajności prądowej cały czas pozostaje otwarta. I dlatego też z zainteresowaniem przystaliśmy na propozycję nausznej weryfikacji czy oddające już nie wspomniane 300 (Berliny są 4Ω) a 900W M200-ki coś nowego we wspomnianym temacie wniosą. I z przykrością (nie muszę chyba nadmieniać, że niezbyt szczerą) muszę stwierdzić, że wnoszą, choć na pocieszenie dodam, że zaobserwowane zmiany nie wszystkim mogą przypaść do gustu.
Proszę się jednak niepotrzebnie nie niepokoić. Po prostu na przestrzeni ostatnich lat Circle Labs udało się wypracować własną szkołę brzmienia, która z resztą doczekała się licznego grona wiernych akolitów. Mówiąc wprost chodzi o ponadprzeciętną muzykalność i soczystość brzmienia krakowskich wzmacniaczy, którym udawało się i całe szczęście nadal udaje, łączyć wspomniane cechy z nie mniej wyrafinowaną rozdzielczością i dynamiką. Tymczasem pracujące w trybie wysokomocowych monobloków P200 może nie tyle z ową estetyką zrywają, co mając ją na uwadze grają zdecydowanie żwawiej, konturowo i może nie tyle analitycznie, co na pewno już nie tak krągło i romantycznie, co w trybie stereo. Czy to źle? Absolutnie nie, jednak będąc przyzwyczajonym do majestatycznego wozidełka w stylu Bentley Continental Flying Spur 6.0 W12 dostojnie sunącego wzdłuż nadmorskiej promenady i decydując się na nowszy/mocniejszy model niekoniecznie mamy ochotę na przesiadkę do twardego i narowistego GTR-a gnającego po górskich serpentynach. A poniekąd podobną zmianę przestawienie trybu pracy końcówek i idący za tym wzrost mocy nam funduje. Oczywiście w tym momencie pozwalam sobie na ewidentną hiperbolę, gdyż choć różnice ewidentnie są, to ich charakter jest może nie tyle kosmetyczny, bo wyraźnie słyszalny, jednakże daleki od zerwania z firmowym DNA. Po prostu wszystko dzieje się ciut szybciej, jest podane bardziej wyraźnie i już nie ma pewnej romantyczności, która w trybie stereo robiła niepodrabialny klimat. Niemniej jednak nie da się ukryć, że zmonofonizowane P200 obiektywnie grają … lepiej, jednak jak wszyscy dobrze wiemy lepsze jest wrogiem dobrego, plus swoje trzy grosze dorzucają nasze przyzwyczajenia, więc jeśli do odsłuchu powyższej dzielonki podejdziemy bez przysłowiowego bagażu doświadczeń i nabytych oczekiwań, to z pewnością będziemy zachwyceni. A z kolei ortodoksyjni akolici dotychczas serwowanego przez „Cyrkle” czarującego brzmienia potrzebować będą dłuższej chwili na akomodację i ochłonięcie.
Najwyższa pora na jakieś muzyczne przykłady. Na dobry początek sięgnijmy zatem po coś z zaraźliwym drajwem i zarazem nieprzesadzoną dynamiką, ot chociażby „Almost Unplugged” Europe, gdzie lekko podstarzałym gwiazdom pudel – metalu towarzyszył kwartet smyczkowy przez co całość zyskała na wysmakowaniu i zamiast na oszałamiającej ilości decybeli skupiła się na jakości. Czyli teoretycznie album nie do końca wpisujący się w ideę sensowności zwiększania mocy poprzez monofonizowanie końcówek? Cóż, śmiem się nie zgodzić, gdyż grając z dwóch a nie jednej M200 usłyszymy zdecydowanie więcej. Tzn. od razu zaznaczę, że nie oznacza to pojawienia się dźwięków o których istnieniu nie mieliście Państwo dotychczas pojęcia a jedynie inną głębię ostrości, przez co to, co egzystuje na drugim, trzecim i dalszych planach nadal pozostaje świetnie widoczne a tym samym rozpoznawalne i definiowalne. W dodatku nie zaobserwowałem tendencji do sztucznego przybliżania, bądź wręcz wypychania przed szereg wydarzeń ze wspomnianych dalszych rzędów. Jednak z racji kreślenia ich konturów cieńszą i bardziej precyzyjną kreską wyodrębnienie ich z nawet zatłoczonego tła jest zdecydowanie prostsze, żeby nie powiedzieć naturalne i podświadome. W partiach blach pojawia się nieco więcej srebrnych a nie wyłącznie złotych rozbłysków, więc i na ich otwartość, oraz napowietrzenie nie ma co narzekać a jednocześnie znajdujemy się w tej komfortowej sytuacji, że jeszcze daleko im do zbytniej ofensywności i nieprzyjemnego zapiaszczenia.
Zmiana repertuaru na niewinnie rozpoczynający się … psytrance’owy „More than Just a Name” Infected Mushroom dość bezlitośnie pokazuje po co w systemie dwie a nie jedna końcówka mocy. Z parą 200-ek sięgający piekielnego dna bas zostaje złapany w ryzy i aż do granicy słyszalności owe pęta nie są poluzowywane. Nie oznacza to bynajmniej jego osuszenia, bądź odchudzenia, gdyż pomimo chwilowego złudzenia, że jest go nieco mniej, to już po kilku taktach odkrywamy, że jest wręcz na odwrót a jedynie zlinearyzowany został jego przebieg, przez co nie ma delikatnej górki na wyższym basie, która potrafiła robić tzw. efekt „wow”, tam gdzie system najniższego basu de facto odtworzyć nie był w stanie. A tak, mamy karnie prowadzony bas w całym swoim przebiegu i nagle okazuje się, że krótko złapane przy pysku kolumny potrafią i na tym polu coś intrygującego pokazać. Z kolei wszelakiej maści elektroniczne szmery, wizgi i syknięcia tną powietrze z prędkością namydlonej błyskawicy podkreślając zdolność krakowskiej amplifikacji do utrzymywania iście szaleńczych a zarazem połamanych temp. Równie przekonująco zabrzmiała ścieżka dźwiękowa do pierwszej części „John Wick” autorstwa Tulera Batesa i Joela J. Richarda, gdzie świetnie została oddana atmosfera niepokoju i wszechobecny mrok. Warto zwrócić na to uwagę, gdyż niekiedy wraz ze wzrostem mocy rośnie również szum tła a na Cyrklach nadal czerń jest aksamitna i nieskażona pasożytniczymi artefaktami.

Najwyższa pora na podsumowanie. I tu dochodzimy do sedna, gdyż doskonale zdaję sobie sprawę, że próba udowodnienia, iż tytułowy tercet Circle Labs P300 & 2 x M200 jest pod każdym względem i dla każdego nabywcy lepszym rozwiązaniem od zredukowanego do P300 i pojedynczej M200 zestawu byłaby z mojej strony ewidentnym nadużyciem i mijaniem się z prawdą. Dlatego też wskazanie nań jako sensowniejszej, rekomendowanej opcji dotyczy jedynie tych z Państwa, którzy dysponują odpowiednio wymagającymi zestawami głośnikowymi, dużym pomieszczeniem i lubią od czasu do czasu słuchać na poziomach zarezerwowanych dla rockowych koncertów. Nie muszę chyba zatem wspominać, że przy majestatycznych Berlinach para 200-ek mogła się podobać i podobała się niezaprzeczalnie, wyciskając z nich wszystko co najlepsze, jednak we własnych czterech kątach i z Dynaudio Contour 30 w torze w zupełności zadowoliłbym się pojedynczą końcówką. I tyle w temacie.

Marcin Olszewski

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Melco N1A/2EX + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Essence MC
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II

Dystrybucja: Nautilus
Producent: Circle Labs
Ceny:
Circle Labs M300: 19 900 PLN
Circle Labs P200: 29 900 PLN

Dane techniczne
Circle Labs P300
Wzmocnienie: 8 dB
Wejścia liniowe: 2 x XLR, 3 x RCA
Wyjścia liniowe: 2 x XLR
Impedancja wejściowa: 33 kΩ RCA, 66 kΩ XLR
Impedancja wyjściowa: 15 Ω
Pasmo przenoszenia: 2 Hz – 500 kHz (- 3dB)
Wymiary (S x G x W): 430 x 355 x 120 mm

Circle Labs M200
Moc wyjściowa (RMS): 2 x 160W/8Ω; 2 x 300W/4Ω; w trybie mono 600W/8Ω; 900W/4Ω
Wzmocnienie: 36 dB
Pasmo przenoszenia: 2 Hz – 1 MHz (- 3dB)
Wymiary (S x G x W): 430 x 355 x 170 mm
Waga: 23 kg

Pobierz jako PDF