1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Dynaudio Contour 30

Dynaudio Contour 30

Link do zapowiedzi: Dynaudio Contour 30

Z grubsza rzecz biorąc nad wyraz liczną populację producentów wszelakiej maści asortymentu audio generalnie podzielić można na dwie grupy. Pierwszą – obwieszczającą wszem i wobec nawet najmniejsze, iście kosmetyczne, bądź niewidoczne nie tylko gołym okiem, lecz i wręcz pod lupą, zmiany sygnującą swe wyroby kolejnymi dopiskami podkreślającymi „kolosalną” (przynajmniej dla marketingowców) poprawę w stosunku do poprzednich wersji, oraz drugą – która pełnymi garściami czerpie z dobrodziejstwa zapisu „zastrzegającego prawo do zmian bez uprzedzenia, informowania, etc.”. Oznacza to ni mniej ni więcej, tylko tyle, że nowe modele pojawiają się praktycznie tylko w momencie, gdy „stare” nie są już na tyle pojemne, by przyjąć kolejną modyfikację, bądź mająca wejść na rynek nowa inkarnacja ma tyle wspólnego z pierwowzorem co F-22 Raptor z Republic P-47 Thunderbolt, lub, żeby trzymać się jednej marki i modelu Volkswagen Golf 2018 ze swoim protoplastą z 1974 r. Do pierwszej z nich spokojnie można zaliczyć większość gigantów okupujących półki z kinem domowym i dość budżetową elektroniką, gdzie coroczna wymiana praktycznie całego katalogu już dawno przestała kogokolwiek dziwić, a do drugiej mniejsze, bardziej wyspecjalizowane „manufaktury” zakładające cykl życia swoich produktów na lata a nie miesiące. Z oczywistych względów wolumeny zamówień „sezonowych” wyrobów na niskich i średnich pułapach cenowych obejmują tysiące, jeśli nie dziesiątki tysięcy egzemplarzy, za to w pełnokrwistym Hi-Fi i High-Endzie operujemy raczej na poziomie dziesiątek, a w przypadku prawdziwych bestsellerów, setek urządzeń w skali rocznej.
Dodatkowo, o ile dla „normalnego” klienta końcowego różnica jest praktycznie żadna, gdyż raz zakupione urządzenie, puki działa i zbytnio nie odstaje od obowiązujących standardów to nie zwraca się na nie uwagi, to już dla skażonych „audiophilią nervosą” i branżowych recenzentów taka istna karuzela sezonowych zmian jest w stanie bardzo szybko wywołać lekki zawrót głowy. Czysto hipotetycznie zwizualizujmy sobie bowiem sytuację, gdy w ciągu jednego roku przesłuchujemy, opisujemy i fotografujemy 5-6 modeli (bo z reguły tyle tego jest) amplitunerów dedykowanych kinu domowemu „jednego z wiodących producentów”. Żeby nie było zbytniej kumulacji owe recenzje dozujemy w dwumiesięcznych interwałach, więc jak łatwo można policzyć zajmuje nam to mniej więcej rok. I kiedy już z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku chcielibyśmy zamknąć wiadomy rozdział okazuje się, iż na horyzoncie majaczy nowa, oznaczona zamiast zerem, dajmy na to jedynką, lub mk2 seria, więc oczywistym jest, że o chcąc być na czasie i nie wypaść z obiegu chciał nie chciał trzeba będzie zafundować sobie swoistą powtórkę z rozrywki. Wyobrażacie sobie Państwo entuzjazm, z jakim zabieralibyśmy się do pracy po kilku latach takiego „déjà vu”? Istny „dzień świstaka” w audiofilskiej odmianie. Brr.
Dlatego też okopaliśmy się w zdecydowanie bardziej statycznym i nieprzepadającym za gwałtownymi zmianami High-Endzie, gdzie zamiast rewolucji preferowana jest ewolucja, a zamiast dynamiki nasycania rynku liczą się relacje i szacunek do Klientów wydających niejednokrotnie potężne kwoty na konfigurowane z mozołem i przez długie lata systemy marzeń. I właśnie z grona ceniących sobie stabilizację, choć zarazem niestroniących od najnowszych technologii producentów pozwoliliśmy sobie wyłuskać pewne wielce urodziwe Dunki, ekhm … znaczy się duńską markę, o której istnieniu wiedzą chyba wszyscy mający choćby śladowe pojęcie o audio z poziomu ponad-hipermarketowego. Mowa oczywiście o Dynaudio, z której to ofertą mieliśmy przyjemność spotykać się wielokrotnie czy to z okazji „budżetowych” Excite’ów X34 i X44, jubileuszowych Special 40, czy też topowych Evidence Platinum i Evidence Master.
Przyszła jednak pora na empiryczny seans z pewną nowością, lecz nowością mocno niejednoznaczną, a zarazem praktycznie w 100% zgodną z powyższym, zaskakująco sążnistym wstępniakiem. Trudno bowiem inaczej podejść do tematu obecnej na rynku od ponad 29 lat (!!) serii Contour, w której ze „starego” rozdania gdzieniegdzie można jeszcze zdobyć limitowane 1.4 LE i 3.4 LE ,a nowe – wprowadzone w 2017 r., poza nazwą i przynależnością do ww. serii z poprzednikami nie mają zbyt wiele wspólnego, gdyż powstały nie na drodze przeprojektowania starszych wersji, lecz zostały zaprojektowane od zera. Nie wdając się zbytnio w szczegóły wystarczy jedynie rzut oka na poprzednie i obecne portfolio Duńczyków, by autorytatywnie stwierdzić, iż ich przywiązanie do nazwy Contour musi mieć wybitnie emocjonalne podłoże, bo inaczej pozostawienia nomenklatury wytłumaczyć nie sposób. Jeśli zatem jesteście Państwo ciekawi, co też kryje w sobie najnowsza inkarnacja Contourów pod postacią smukłych podłogówek o symbolu 30, to serdecznie zapraszam do dalszej lektury.

Jak sami Państwo widzicie, metamorfoza jaką przeszły Contoury daleko wykracza poza to, co w branży motoryzacyjnej nosi miano face-liftingu. Zwężające się ku tyłowi obudowy nie dość, że zyskały zaokrąglone krawędzie przednie, to i tylna ścianka przybrała wyraźnie wybrzuszoną postać, przez co całość stała się bez porównania bardziej smukła i śmiało można powiedzieć, że wręcz „seksowna”. Współczesna linia Contour oprócz tytułowych 30-ek obejmuje jeszcze głośnik centralny 25C, monitor podstawkowy 20 i potężne podłogówki o symbolu 60. We wszystkich powyższych przypadkach w miejsce frontowego szyldu z MDF-u pojawiła się 14 mm aluminiowa płyta czołowa wpuszczona na 10 mm w głąb 26 mm przodu skrzyni i dodatkowo „przełożona” dodatkową warstwą tłumiącego elastomeru. Taki trójwarstwowy sandwich osiąga grubość 30 mm, ściana tylna ma 38 mm a boczne po 16 mm (w 60-kach 19 mmm) , co wydaje się w zupełności wystarczające. W dodatku wszystkie ściany mają strukturę wielowarstwową i powstają z prasowanych pod dużym ciśnieniem cieńszych płatów MDF-u. Wnętrze wytłumiono dodatkowymi panelami MDF z nacięciami KERF mającymi za zadanie rozpraszanie fal wewnątrz obudów.
Same przetworniki to też nowości – w każdej kolumnie znajdziemy parę 18 cm średniotonowców 18w55 z charakteryzującymi się dużym wychyleniem membranami MSP, oraz ulokowaną nad nimi wysokotonową, wielce wyrafinowaną 28 mm kopułkę Esotar², dopieszczoną w zwrotnicy elementami sygnowanymi przez Mundorfa. Membrany mid-wooferów mają grubość 0,4 mm a dzięki zastosowaniu w ich napędzie aluminiowych cewek o zwiększonej w stosunku do starych Contourów o 24% „wysokości” nawijania, a tym samym większej ilości zwojów udało się osiągnąć o 70% większe wychylenie. Kosze głośników odlano ze stopu magnezowego, a ich aerodynamiczne ramiona umieszczono asymetrycznie, aby nie tylko skompensować ciężar układu magnetycznego, co zapobiec powstawaniu rezonansów.
Dłuższą chwilę chciałbym poświęcić tzw. aparycji dostarczonych do testu, przez dystrybutora marki – krakowsko/warszawskiego Nautilusa, kolumn. Otóż Robert Szklarz, znając moje skrzywienie na punkcie stolarki i generalnie obróbki drewna a przy tym chcąc, bym zbytnio nie złorzeczył podczas sesji fotograficznej był na tyle miły i zamiast pary w standardowym – czarnym, bądź białym lakierze fortepianowym, zorganizował przepiękną parkę w fornirze Rosewood Dark High Gloss, czyli przekładając na nasze – w palisandrowej okleinie polakierowanej na wysoki połysk. Wszystkich warstw lakieru jest … jedenaście i jakby tego było mało, pierwsza z nich schnie przez 40 godzin, a każda kolejna przez 24. W sumie na każdą parę 30-ek idą cztery litry lakieru, a w fabryce Dynaudio pracuje 30 stolarzy zajmujących się jedynie lakierowaniem i polerowaniem. Proces wycinania poszczególnych elementów obudowy na pięciogłowicowych obrabiarkach CNC trwa 90 minut, a wykańczania już złożonej pary kolumn zajmuje … ponad trzy tygodnie. Jak widać czas tutaj płynie własnym rytmem a produkcja kolumn rządzi się swoimi prawami. Z podobną dbałością o szlachetność wyglądu, jeśli mnie pamięć nie myli, na pułapie poniżej 100 000 PLN, ostatni raz spotkaliśmy się podczas testu Gauderów Vescova Mk II, co biorąc pod uwagę 50% różnicę w cenie obu konstrukcji nad wyraz dobrze świadczy o naszych dzisiejszych bohaterkach.
Dodatkowej pikanterii dodaje fakt, iż przeznaczona na nasze testy para była zarazem pierwszą z najnowszej dostawy i już na pierwszy rzut oka prezentowała się zgoła inaczej od swoich poprzedniczek. Po pierwsze kolumny zamiast standardowych kartonów przyodziane były w masywne skrzynie ze sklejki, czego na tych pułapach cenowych można ze świecą szukać. Po drugie, co uwieczniłem podczas sesji unboxingu, fabrycznie wyposażono je w nowe, nieobecne dotąd w Contourach nowe masywne cokoły. Tzn. poprzednie – wprowadzone w 2017 egzemplarze miały nader solidne, przykręcane już w domowym zaciszu, cztery satynowo – srebrne nóżki, których regulacji dokonywało się dołączanym imbusem. Natomiast widoczna na zdjęciach parka otrzymała po dwa – jeden na przód, drugi na tył, masywne a przy tym czarne aluminiowe cokoły z wygodnym i niewymagającym dodatkowych narzędzi systemem regulacji wykręcanych z gumowych oringów kolców. Nie dość zatem, że odpada nam dłubanina przy wypakowywaniu, to i samo pozycjonowanie odbywa się o wiele szybciej i łatwiej. Duży plus za pierwsze wrażenie, a dalej jest równie intrygująco. Maskownice montowane są bowiem na magnesy, czego nie ma (na razie) nawet w Evidence’ach, umiejscowione blisko podłogi pojedyncze terminale to solidne WBT-0703 nextgen™ a do dwóch, umieszczonych na ścianie tylnej wylotów bas refleks producent dołącza piankowe zatyczki pozwalające na regulację najniższych składowych i dopasowanie do konkretnego ustawienia. W tym momencie, jeszcze przed właściwą częścią odsłuchową jedynie nadmienię, że 30-ki są nad wyraz wrażliwe na sąsiedztwo znajdującej się za nimi ściany, więc warto trochę z nimi pojeździć po pokoju i sprawdzić, gdzie będzie im najlepiej, bo różnice są naprawdę spore.

A jak najnowsza odsłona Contourów 30 sprawdziła się w najważniejszej części opisywanego starcia? Nie zdradzając szczegółów i nie psując zabawy powiem jedynie tyle, że dawno nie spotkałem tak nieobliczalnych i na swój sposób fenomenalnych kolumn. Chodzi mianowicie o to, że otrzymawszy na testy fabrycznie nową, a więc dziewiczą parkę, miałem niewątpliwą przyjemność obserwować zmiany zachodzące w ich brzmieniu podczas całego procesu akomodacyjnego, który nie dość, że trwał … ponad dwa tygodnie, to przypominał jazdę rollercoasterem po zażyciu sporej ilości substancji psychoaktywnych. O ile zwykle jest tak, że w miarę szybko „układa” się kopułka wysokotonowa a potem sukcesywnie dołączają do niej kolejne drajwery i po jakichś 150 godzinach mamy mniej więcej jasność, co dana konstrukcja potrafi, o tyle brzmienie 30-ek przez owe dwa tygodnie nie tyle ewoluowało, co szalało robiąc dwa kroki w przód, jeden w tył, by po chwili wykonać skok w bok i pójść zupełnie inną, aniżeli wydawało się jeszcze przed pięcioma minutami, drogą. Góra raz to wydawała się dojrzała, raz schowana a przy trzecim odtworzeniu tego samego utworu zaczynała żyć własnym życiem. Podobnie było ze średnicą, która z technicznej i krótkiej potrafiła popaść w iście lampową przesadę, by ni stąd ni zowąd, w najmniej oczekiwanym momencie, zrobić sobie przerwę na kawę lub papierosa. Pół żartem pół serio mogę powiedzieć, że po kilku dniach takiej huśtawki nastrojów zacząłem się bać wychodzić z pokoju, bo naprawdę nie wiedziałem, co zastanę po powrocie. Całe szczęście pod koniec drugiego tygodnia sytuacja zaczęła się stabilizować a objawy zaburzeń dwubiegunowych ustępować miejsca prawdziwemu obliczu i efektowi ciężkiej pracy ekipy ze Skanderborga.

Uczciwie przyznam, że umawiając się na recenzję 30-ek nie spodziewałem się niczego spektakularnego, ot zbliżone gabarytowo (nieco wyższe, za to płytsze) do moich dyżurnych Gauderów Arcona, dwuipółdrożne podłogówki z oczko wyżej ulokowanego pułapu cenowego. Mając na uwadze, ile należy w audio dopłacić za „nieco” lepiej, wypadałoby zatem rozpatrywać niniejsze spotkanie w kategoriach zaspokojenia własnej ciekawości i odświeżeniu wiedzy na temat aktualnej oferty jednego z uznanych i popularnych producentów. Czyli co, test jakich wiele i jedziemy dalej? W teorii jak najbardziej, lecz w praktyce już tak różowo nie było. Pierwsze symptomy, że nie wszystko jest tym, czym mogłoby się wydawać, pojawiły się podczas unboxingu. W końcu kto przy zdrowych zmysłach pakuje w skrzynie podobne do tych, w jakich oferowane są np. YG Acoustics Carmel 2, kolumny z powodzeniem mogące nie tyle zmieścić się w kartonie, co wręcz ze względu na swoją posturę i co najważniejsze cenę, kartonom predestynowane. Skoro celulozowe „etui” nie przyniosło ujmy na honorze B&W 802D3, to i do Dynek o to nikt przy zdrowych nie miałby pretensji. Ok, jeśli jednak na rozrzutność materiałową dotyczącą opakowań można przymknąć oko, bo np. do Dynaudio doszły słuchy jak bestialsko przez firmy spedycyjne potrafią być traktowane przesyłki, to już nie znajduję racjonalnych kontrargumentów dotyczących pietyzmu w wykonaniu obudów. Przynajmniej jeśli poruszamy się w obrębie kolumn wykonanych w Europie, o Skandynawii nawet nie wspominając. Jakie jednak Contoury są każdy widzi i tyle w temacie. A do omówienia pozostaje jeszcze ich brzmienie i tak naprawdę dopiero tutaj zaczynają się prawdziwe schody, bo z bólem serca muszę napisać, że 30-ki niestety nie grają na swoje, oczekiwane przez producenta 30 000 PLN. One grają co najmniej tak, jakby powyższą kwotę należało wyasygnować na każdą z nich z osobna i nawet wtedy można byłoby z powodzeniem mówić o niebywałej okazji i dobrze zainwestowanych środkach! Dlatego też proponuję, przynajmniej na początku, spróbować popatrzeć i posłuchać ich nie poprzez pryzmat takiej, czy innej ceny, lecz w sposób z kwestiami finansowymi zupełnie niezwiązany. Coś w stylu „ślepej sesji”, podczas której kolumny stoją za transparentną akustycznie zasłoną a my próbujemy, nieobciążeni innymi bodźcami, ocenić ich ewentualne wady i zalety.
No to zacznijmy od góry, która jest …, nie nie napiszę, że taka sama, jaką miałem okazję usłyszeć z Evidence Masterów, bo byłoby to ewidentne przegięcie, ale … to było dokładnie w tym samym stylu połączenie niesamowitej przestrzenności, trójwymiarowości, rozdzielczości i słodyczy. Do tej pory wydawało mi się, że akurat pod tym względem AMT, na umownie rozsądnych pułapach cenowych, nie ma zbytniej konkurencji i rzeczywiście miałem rację. Wydawało mi się, gdyż Esotar² zaoferował nie tylko lepszą rozdzielczość, co finezję a przy tym pokazał, że i z trójwymiarowością przekazu da się wejść na wyższy pułap. Filigranowa Youn Sun Nah na swoim ostatnim, nagranym w studiu Sears Sound, albumie „She Moves On” czarowała jak nigdy i zamiast, jak to potrafiła i miała w zwyczaju, wwiercać się w korę mózgową niemalże nieludzkim piskiem, zapraszala na leniwą wycieczkę po krainie łagodności. Myliłby się jednak ten, kto sądziłby, że będzie nudno i apatycznie, bo na coverze „Drifting” Hendrixa niesamowitą solówkę popełnił Marc Ribot a otwierający wydawnictwo „Traveller” to prawdziwa uczta zawieszonych w tle przeszkadzajek i perkusjonaliów, które Dynaudio odpowiednio rozświetlają i nie pozwalając schować się w cieniu. Żeby jednak poznać prawdziwe oblicze tej uroczej pannicy warto cofnąć się do 2010 r. i przesłuchać „Same Girl” z zaskakującą interpretacją „Enter Sandman” Metallicy. Niby to ta sama wokalistka, a emocje, aura pogłosowa i dynamika w górze pasma są diametralnie różne, a druga odsłona tekstylnego Esotara podaje to niemalże na srebrnej tacy w sposób tak czytelny a zarazem nienachalny, że nie sposób tego przeoczyć. Całe szczęście nie czujemy się jak na wykładzie, podczas którego srogi profesor traktuje zebrane gremium jak idiotów mówiąc wooolnoo i baaardzooo wyyyraaaaaźnie, żeby wszyscy zrozumieli. Tutaj spostrzegawczość i wyrafinowanie słuchaczy jest niejako promowane a kierunki indywidualnych eksploracji są co najwyżej sugerowane a nie nakazywane.
Równie zjawiskowo wypadają wszelakiej maści instrumenty strunowe, które delikatnie przyprószone złotym pyłem zyskują na namacalności i atrakcyjności i doprawdy nie ma znaczenia, czy będziemy mieli ochotę na nastrojowe „Opus” Ala Di Meoli, czy zdecydowanie cięższe i potężniejsze dokonania formacji Sons of Apollo zawarte na albumie „Psychotic Symphony”. I właśnie w tym momencie dochodzimy do obszaru, w którym Dynki nie tylko rozwijają skrzydła na całą ich rozpiętość, co pokazują pazury i niczego niespodziewającego się słuchacza wciskają w fotel, niczym mityczny uskrzydlony gryf. Jednak oprócz mocy i potęgi mają jeszcze coś, co niejako utrzymuje w ryzach dwie powyższe cechy, czyli niezwykłą kontrolę, umiejętność różnicowania i piekielną szybkość narastania oraz wygaszania dźwięków. Tak, tak, wbrew obiegowym opiniom o pewnej misiowatości i poluzowaniu najniższych składowych niczego takiego w Contourach nie uświadczymy, o ile tylko zapewnimy im odpowiednią amplifikację, gdyż pomimo dość przyjaznych, przynajmniej z pozoru, parametrów 30-ki do prawidłowego wysterowania potrzebują zauważalnie więcej mocy i prądu, aniżeli nazwijmy to możliwie delikatnie „wcale nie najłatwiejsze” pod tym względem moje Gaudery. Jeśli więc najdzie Państwa ochota na obłąkańcze partie perkusyjne i wygrywane z prędkością światła riffy z „Survivalist” 4 ARM, to warto mieć na podorędziu jakąś małą elektrownię w stylu końcówki Bryston 4B³, choć równie dobrze powinny sprawdzić się tzw. superintegry, czy to zza oceanu – jak Pass Int-250, czy też pozostając w duńskich klimatach – Gryphon Diablo 300. W takim towarzystwie Dynaudio będą po prostu w stanie zagrać praktycznie wszystko, na iście koncertowych poziomach głośności i to bez nawet najmniejszych oznak kompresji.
W tym momencie muszę oddać honor ekipie R&D pracującej nad nowym wcieleniem Contourów, która w nieco pobłażliwie traktowanych materiałach prasowych wyraźnie deklarowała, iż nowe przetworniki zdolne są oddać „niżej schodzący bas na wyższych poziomach głośności” od swoich poprzedników, a podczas prac badawczych „projektanci byli zajęci odsłuchiwaniem wszystkiego co się tylko dało – od jazzu, przez klasykę, elektronikę, aż do metalu”, bo jest to najszczersza prawda! Tak bowiem jest w istocie i to po prostu słychać. Zero ograniczeń, zero prób maskowania ewentualnych niedociągnięć i ograniczeń, zero ściemy. W dodatku, cały czas pozostając w dość brutalnej estetyce muzycznej, warto podkreślić iż z niezwykłą atencją potraktowane zostały zarówno wspominane męskie, jak i damskie – wbrew pozorom w „Rise of the Tyrant” Arch Enemy do mikrofonu porykuje urocza Angela Gossow, partie wokalne. Ich dosaturowanie, dopalenie sprawia, iż w całej tej nawałnicy iście piekielnych dźwięków nie odnotowujemy nawet najmniejszych oznak osuszenia, czy odchudzenia a wręcz daje się zauważyć uroczą tendencję do delikatnego ich wysycania a w przypadku przedstawicieli płci brzydszej, również obniżenia tonacji. Wbrew pozorom ów zabieg nie tylko nie tylko nie zaburza równowago tonalnej, co uatrakcyjnia przekaz i wzmacnia intensywność przekazu niejako minimalizując w nim pasożytniczą szklistość i krzykliwość.
Jednak pomimo całej swojej spontaniczności i zaskakującej, jak na tak niepozorne konstrukcje, dynamiki Contoury bez najmniejszego problemu potrafią też pokazać swoje zdecydowanie bardziej liryczne, rozmarzone a czasem wręcz niezwykle introwertyczne i skupione oblicze. Bowiem zamiast ściany dźwięku pełnię swoich możliwości pokazują również na nagraniach, gdzie pozornie dzieję się naprawdę niewiele a jednym z głównych środków artystycznego wyrazu jest cisza. Weźmy na ten przykład fenomenalny, solowy album Jean-Philippe’a Collard-Nevena „Out of Focus” pełen autorskich kompozycji, improwizacji i dość niejednoznacznych linii melodycznych, które niby gdzieś, kiedyś już słyszeliśmy, lecz ich zanucenie dalece wykracza poza umiejętności większości populacji. Z resztą mówimy tu o zawieszonym w aksamitnej otchłani fortepianie, którego dźwięki leniwie wybrzmiewają, aniżeli atakują nasze zmysły. Dla osoby postronnej taki repertuar mógłby wydawać się równie pasjonujący co obserwowanie spadających liści z drzew, bądź wręcz kontemplacja rdzewiejącej gdzieś w bocznej parkowej alejce ławki. Tymczasem Dynaudio udaje się przez blisko godzinę skupić naszą uwagę na niezwykle delikatnej artykulacji pianisty, na delektowaniu się każdym dźwiękiem i propagacją tegoż dźwięku w muzycznej przestrzeni. Potrafią niejako zmusić nas do zwolnienia tempa, wygodnego umoszczenia się w fotelu z filiżanką aromatycznego espresso i chwili zapomnienia o otaczającym nas pędzie. W dodatku, przy tak zrównoważonym pod względem dynamicznym repertuarze można poważyć się na pewną, nieco zaskakującą i stojącą do powyższych obserwacji konfigurację i zamiast potężnego tranzystorowego pieca do pracy zaprząc lampową amplifikację. Korzystając z nadarzającej się okazji, w ramach eksperymentu, użyłem w tym celu zaledwie 10W rodzimego Audio Reveal First (test wkrótce) i … śmiem twierdzić, że jeśli tylko ktoś lubuje się w mocno kameralnych składach, to może być przysłowiowy strzał w dziesiątkę. Oczywiście trzeba mieć na uwadze realne możliwości wzmocnienia i nie przesadzać z głośnością, ale efekt dosaturowania i eufoniczności przekazu części melomanów ma szansę na długie lata przypaść do gustu. Może i uniwersalnością taka konfiguracja grzeszyć nie będzie, ale w całej tej zabawie warto pamiętać o jednym. Nasz własny system składamy i dopieszczamy pod nasz indywidualny gust i upodobania, więc przede wszystkim powinien podobać się nam i opinii osób trzecich możemy co najwyżej przez grzeczność wysłuchać. A 30-ki z lampą mogą się podobać i śmiem twierdzić, że tego typu „mariaże” wcale nie będą taką rzadkością, jak mogłoby się na pierwszy rzut oka i ucha wydawać.

No dobrze, skoro sesję fotograficzną, krótką charakterystykę zagadnień natury technicznej, a następnie mozolne etapy wygrzewania i właściwego odsłuchu mamy za sobą, to najwyższy czas na jakieś podsumowanie, wsadzenie kolumn do firmowych skrzyń i uzgodnienie kwestii odbioru przez dystrybutora. O ile jednak etapy mające miejsce w czasie przeszłym spokojnie możemy uznać za dokonane i zamknięte, to przy résumé jedyne, co ciśnie mi się na klawiaturę to to, że Countoury 30 nie tylko wyglądają, ale przede wszystkim grają jak konstrukcje o wiele droższe. Łącząc finezję i rozdzielczość swojego starszego rodzeństwa oferują dynamikę, jakiej spodziewać by się można po zdecydowanie większych kolumnach, więc rozglądając się za eleganckimi a zarazem mało absorbującymi gabarytowo „generatorami fal dźwiękowych” nawet do 30-35 metrowego salonu odsłuch proponowałbym zacząć od nich a nie od 60-ek, które to z kolei celują w metraże 50+.
Szukając jakiegoś słowa – klucza pozwalającego na możliwie najtrafniejsze ujęcie 30-ek, na myśl przyszło mi określenie popularne w nieco starszym niż moje pokoleniu, które właśnie taką blisko ideału uniwersalność i spełnienie pokładanych w danej osobie nadziei opisywało związkiem frazeologicznym mówiącym, iż jest „do tańca i do różańca”. I właśnie takie są 30-ki Dynaudio, dlatego też pozwolę sobie w tym momencie na małą niesubordynację i zaburzając obowiązującą procedurę, zamiast przygotowań do działań natury spedycyjnej, mających na celu odesłanie tytułowych kolumn do dystrybutora … powrócę do etapu dalszych odsłuchów, lecz odsłuchów prowadzonych nie z obowiązku a dla własnej przyjemności. Krótko mówiąc ani pakownia, ani tym bardziej odsyłania nie będzie, a Dynaudio Contour 30 z dniem dzisiejszym zostają wpisane na oficjalną listę dyżurnych urządzeń redakcyjnych. Po prostu, ku mojej dzikiej satysfakcji i dziecięcej wręcz uciesze, dziwnym zbiegiem okoliczności trafiłem na kolumny spełniające wszystkie moje oczekiwania, a przy tym wycenione nie tyle okazyjnie, co wręcz dumpingowo, więc zmarnowanie szansy, która drugi raz mogła się nie powtórzyć nie wchodziło w grę.
Nie wiem jak u Państwa, ale do mnie Mikołaj, Gwiazdor, czy inny jegomość ze sporą nadwagą i słabością do korzennego ponczu zawitał z tygodniowym wyprzedzeniem.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature)
– Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY; Lumin U1 Mini
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³
– Wzmacniacz zintegrowany: Audio Reveal First
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders, Opera Prima 2015
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Audiomica Laboratory Pebble Consequence USB; Fidata HFU2; Luna Rouge USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips

Dystrybucja: Nautilus / Dynaudio
Cena: 29 900 PLN /para (w dowolnym wykończeniu)

Dane techniczne:
Konstrukcja: 2,5 drożna, Bass Reflex, wentylowana z tyłu
Podział pasma: 300 Hz, 2.2 kHz
Skuteczność: 87 dB (2,83V / 1m)
Moc ciągła: 300 W
Impedancja: 4 Ω
Pasmo przenoszenia (± 3 dB): 32 Hz – 23 kHz
Zastosowane przetworniki: 2 x 18 cm średniotonowe MSP, 28 mm wysokotonowy Esotar2
Wymiary (SxWxG): 215 x 1140 x 360 mm
Wymiary z maskownicą i nóżkami (SxWxG): 256 x 1170 x 396 mm
Waga: 34.4 kg / szt.

Pobierz jako PDF