1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Copland DAC 215 i Audioquest NightOwl

Copland DAC 215 i Audioquest NightOwl

Opinia 1

Z przykrością zauważam, że przypadki urządzeń sprawiających niespodziankę na tyle dużą, że trudno traktować je jako miarodajnych przedstawicieli wynikających z ich ceny przedziałów jakościowych niestety nie zdarzają się zbyt często. W dodatku zjawisko dość wyraźnego rozwarstwienia rynku audio na segment bardzo tanich, niemalże jednorazówek i okupujących przeciwległy biegun stricte ultra high-endowych cudów techniki sprawia, iż środek pozostaje strefą o dość nieustalonym statusie. Co ciekawe to właśnie tu skupia się uwaga i moce produkcyjne większości wytwórców, co z jednej strony daje odbiorcom niezliczone możliwości wyboru, lecz z drugiej przypomina dość ryzykowny bieg ku upragnionemu świętemu Graalowi przez przysłowiowe audiofilskie pole minowe. Sytuacja robi się jeszcze bardziej skomplikowana, gdy nie wiadomo skąd i z jakiego powodu pojawia się jakaś moda i wszyscy, albo przynajmniej przeważająca większość, po prostu musi mieć chociaż jednego przedstawiciela gatunku w swoim portfolio. Weźmy na ten przykład trwający od ładnych paru lat winylowy boom. Najpierw podchodzono do tej „mody” jak do chwilowej ciekawostki, potem jak do niszowego trendu a gdy okazało się, że chęć posiadania gramofonu w swym systemie deklaruje większość nie tylko audiofilów i melomanów, ale i wręcz zwykłych klientów przemysłowo-spożywczych dyskontów rynek ogarnął histeryczny wyścig z czasem. Zjawiskiem o nieco mniej spektakularnej skali jest też chęć posiadania w ofercie słuchawek. Nie ukrywam, że swoje trzy grosze w temacie dorzuciła coraz większa powszechność serwisów streamingowych i coraz wyższa świadomość odbiorców o tym, że piractwo, oraz koszmarnej jakości pliki MP3 nikomu i niczemu nie służą gdyż za równowartość jednej płyty można cieszyć się przez miesiąc dostępem do niemalże nieograniczonych zasobów muzycznych, mieć dostęp do nowości w dniu ich premiery a czasem nawet wcześniej i to wszystko w jakości CD. Oczywiście można też jeszcze bardziej zminimalizować koszty i wybrać abonament ze stratną kompresją, lecz nawet wtedy, to co dobiegać będzie naszych uszu w 99.9% przewyższać będzie skompresowany i zaszumiony sygnał FM. Nie da się ukryć, iż to właśnie słuchawki stały się nieodłącznym elementem nie tylko systemów desktopowych i stacjonarnych, lecz i zwykłej, codziennej „ulicznej” rzeczywistości. Ze słuchawek korzystają dosłownie wszyscy i jeśli nie robią tego na co dzień, to i tak i tak w zanadrzu mają przynajmniej parę „pchełek” dołączanych do wszelakiej maści smartfonów. Dlatego też począwszy od producentów elektroniki a skończywszy na typowo głośnikowych markach przeglądając ich prospekty natkniemy się na wyższej, bądź niższej klasy nauszne, bądź dokanałowe konstrukcje. I tak też jest w przypadku naszego dzisiejszego bohatera, który powstał w laboratoriach koncernu kojarzącego się dość jednoznacznie audiofilom praktycznie z jednym rodzajem asortymentu, czyli z kablami. Chodzi oczywiście o Audioquesta, który co prawda jakiś czas temu zatrząsnął rynkiem rozwiązań desktopowych wprowadzając niewielkie, niedrogie a przy tym fenomenalnie grające zintegrowane z DACami wzmacniacze słuchawkowe z serii DrgonFly, ale dla większości obserwatorów był to raczej jednorazowy wyskok aniżeli coś bardziej poważnego. Okazało się jednak, że Amerykanom wcale nie chodziło o odhaczenie obecności w danym segmencie rynku i powrót do głównego nurtu swojej działalności, lecz przygotowanie gruntu pod … słuchawki. Kiedy w 2014 r. światło dzienne ujrzały rewolucyjne i nowatorskie NighHawki jasnym stało się, że żarty się skończyły i dotychczasowym słuchawkowym tuzom niespodziewanie wyrósł poważny konkurent.
Biorąc jednak pod uwagę fakt, iż rynek nie znosi stagnacji a i klienci po pierwszym zachwycie oczekują kolejnych bodźców do dalszych zakupów zamiast spocząć na laurach i liczyć dochody ze sprzedaży NighHawków ekipa Audioquesta ostro wzięła się do pracy i całkiem niedawno zaprezentowała coś nowego. Panie i Panowie oto stanowiące udoskonaloną wersję swoich protoplastów słuchawki NightOwl, którym podczas testów towarzyszyć będzie pozornie wyżej sklasyfikowany wzmacniacz słuchawkowy, DAC i przedwzmacniacz liniowy w jednym – Copland DAC 215.

Skoro we wstępniaku dość obszernie porozpisywałem się o słuchawkach i modzie na nie, to w części poświęconej aspektom wizualnym wspomnę jedynie o tym, iż NightOwle w przeciwieństwie do NighHawków już nie kuszą muszlami o rysunku naturalnego drewna, lecz tym razem postawiono w ich przypadkach na ponadczasową i elegancką czerń. Mechanizm mocowania i zawieszenia muszli pozostał całe szczęście bez zmian, dzięki czemu wszyscy ci, którym do gusty przypadł szeroki skórzany pas nagłowny, pojedynczy pałąk i miękkie pady zawieszonych na relingach muszli powinni i tym razem być w przysłowiowym siódmym niebie. Jeśli dodamy do tego dokładnie taką samą wagę i parametry elektryczne mogłoby wydawać się, że zmianę mamy jedynie kosmetyczną. Jednak bardziej wnikliwa analiza wykazuje, iż o ile NighHawki były konstrukcjami pół-zamkniętymi o tyle NightOwle są już niemalże całkowicie zamknięte, a owo „niemalże” bierze się stąd, że znajdująca się w centralnej części muszli słuchawkowych specjalna okrągła nakładka, skrywa kanał wentylacyjny, który biegnie wzdłuż krawędzi membran i wychodzi przez niewidoczny, hamujący ruch powietrza port. Same słuchawki dostarczane są w skóropodobnym, prostopadłościennym, wyściełanym szara gąbka i wyposażonym w suwak eleganckim neseserze a uzbrojony w mikrofon i protego pilota przewód sygnałowy jest odłączany.
O ile jednak tytułowe nauszniki nie dość, że na swym starcie okazały się całkiem niedrogie, a jeszcze ostatnimi czasy sporo staniały, to dostarczone wraz z nimi, przez dystrybutora obu marek – warszawski Audio Klan, wielofunkcyjne urządzenie zdolne z powodzeniem pełnić rolę przetwornika cyfrowo-analogowego, przedwzmacniacza liniowego i wzmacniacza słuchawkowego już tak okazyjnie, przynajmniej pozornie, wycenione nie jest. Patrząc bowiem na Coplanda DAC 215, bo to o nim mowa widać, że skandynawski rodowód i lampowe układy wyjściowe pozycjonują go wyższych stanach średnich współczesnego Hi-Fi. Zgodnie z obowiązującym wewnątrz katalogu Coplanda kanonem piękna całość została zamknięta zwartą, czarną bryłą solidnego korpusu a znajdujące się w trzewiach lampy (2 x ECC88 / 6DJ8 / 6922) widoczne są jedynie poprzez użebrowanie frotowego, wykonanego ze szczotkowanego aluminium panelu. Oprócz podłużnych nacięć znajdziemy na nim 6,35 mm gniazdo słuchawkowe (duży Jack), podświetlany przełącznik wyjść (liniowe/słuchawkowe), regulację głośności, sześć diod informujących o częstotliwości próbkowania odtwarzanego sygnału, selektor źródeł i chromowany włącznik główny.
Ściana tylna pochwalić się za to może zintegrowanym z bezpiecznikiem gniazdem zasilającym IEC, baterią interfejsów cyfrowych w postaci wejść USB, dwóch optycznych i koaksjalnego, oraz sekcją analogową w skład której wchodzą dwie pary wyjść i para wejść, wszystkie w standardzie RCA. Zagłębiając się nieco bardziej w trzewia warto wspomnieć, iż sercem przetwornika jest kość Sabre ES9018 zdolna obsłużyć sygnały PCM do 384 kHz/32bit i DSD do 5.6 MHz, sekcja wzmacniacza słuchawkowego bazuje na lampach ECC88 i tranzystorowym buforze prądowym pracującym w klasie A, a za zasilanie odpowiada solidny transformator toroidalny.

A jak to wszystko brzmi spięte brzydko mówiąc do kupy? Cóż, nie będę ukrywał, że z NightOwlami miałem do czynienia już wcześniej i testując je z niejako dedykowanym przetwornikiem DragonFly uznałem, że są na tyle dobre, iż zasługują na zdecydowanie wyższej klasy tak amplifikację, jak i źródło a dostępny w ofercie Audio Klanu Copland powyższe oczekiwania zdawał się spełniać z nawiązką. Dlatego też mając już na stanie wygrzane i dopasowane do mych uszu słuchawki dałem dostarczonemu w późniejszym czasie Coplandowi spokojnie ułożyć się w moim systemie i dopiero w momencie, gdy miałem pewność, iż ewentualne zmiany wynikające z akomodacji osiągnęły pomijalny poziom przystąpiłem do bardziej krytycznych odsłuchów.
Mając zatem na uwadze dynamiczny potencjał drzemiący z Audioquestach w pierwszej kolejności sięgnąłem po pulsujący rytmem i niezwykle energetyczny album „Signs” Jonn’yego Langa, gdzie próżno szukać wymuskanych i pełnych słodyczy fraz a w zamian za to mamy płynącego z głębi serca szorstkiego, niemalże garażowego bluesa, gdzie gitarowe partie swą surowością w niczym nie ustępują zachrypniętemu wokalowi frontmana. Całe szczęście zarówno słuchawki, jak i sprawująca pieczę nad konwersją amplifikacja z iście dziecinną łatwością była w stanie opowiedzieć się po właściwej stronie barykady i zamiast skupiać się na niedoskonałościach natury technicznej postawiły na spontaniczne, pełne wewnętrznego ognia granie. Z drugiej strony trudno, żeby było inaczej skoro na wyjściu mamy lampy a jak wiadomo gitary elektryczne i rozżarzone bańki lubią się nie od dziś. Idąc tym tropem poszedłem o krok, albo i dwa serwując swym bębenkom istną jesień średniowiecza w postaci najnowszego wydawnictwa formacji Paradise Lost o jakże intrygującym tytule „Medusa”. Od razu uprzedzę, że nie jest to pozycja lekka, łatwa i przyjemna i pomimo dość niewinnego organowego wstępu w „Fearless Sky” przez ponad pięćdziesiąt minut uparcie utrzymuje się w estetyce najcięższych dokonań tego zespołu. Mamy zatem potępieńczy growl, ciężkie niczym piekielny walec riffy i gęste, brutalne partie perkusji. Myliłby się jednak ten, kto sądziłby, iż jest to jednowymiarowa, bezsensowna młócka, gdyż amerykańsko – duński duet w sposób zupełnie bezpardonowy i nie starając się niczego łagodzić był w stanie oddać tak złożoność, jak i wieloplanowość tego death / doom metalowego misterium. Zarówno sięgajcie piekielnych czeluści uderzenia stopy, jak operujące w wysokich rejestrach uderzenia blach i rozedrgane gitarowe frazy nie irytują i nie ranią zmysłów a jedynie przytłaczają tak swoim wolumenem, jak i potęgą wprawiając słuchacza w stan bliższy melancholijnej depresji aniżeli irytacji. Na scenie panuje wzorowy wręcz porządek, kontury źródeł pozornych są precyzyjnie nakreślone cienką i mocną kreską i nawet w momentach pozornie ogłuszającej kakofonii próżno doszukiwać się oznak kompresji, czy prób upraszczania nazbyt karkołomnych partii. Całe szczęście zachowana jest iście wzorowa równowaga pomiędzy muzykalnością a analitycznością i rozdzielczością, w związku z powyższym niby słyszymy wszystko, co potrzeba a z drugiej opierając się na liniach melodycznych bez najmniejszych problemów jesteśmy w stanie eksplorować dalsze muzyczne plany.
Oczywiście powyższe uwagi odnoszą się również do mniej ekstremalnych form artystycznego wyrazu i nie widzę najmniejszego problemu, by dzisiejszą propozycją zainteresowali się również miłośnicy jazzu, czy typowej klasyki, gdyż nawet leniwe odsłuchy wirtuozerskich poczynań Charliego Wattsa na koncertowym wydawnictwie „Charlie Watts Meets The Danish Radio Big Band (Live At Danish Radio Concert Hall, Copenhagen / 2010)” pokazały, że oprócz samych, bezpośrednich dźwięków i gra ciszą tytułowej kombinacji nie jest obca. Fakt ten warto podkreślić, gdyż jest on pochodną zaskakującej jak na lampową proweniencję Coplanda neutralności i transparentności. Zamiast ocieplać, dopalać i wypychać średnicę DAC 215 stawia na neutralność i i krystaliczną czystość starając się być możliwie niezauważalnym elementem naszego toru. Zdecydowanie bardziej woli oddawać palmę pierwszeństwa towarzyszącym mu urządzeniom a akurat w tej konfiguracji Audioquesty mające podobne podejście do tematu sprawiły, że zamiast skupiać sia na ich wpływie na efekt końcowy ograniczałem się do wypunktowywania cech charakterystycznych samych nagrań.

Nie wiem jak Państwo niniejszy test odebrali, ale w zamyśle miał on być dowodem na to, że dobre, acz niekoniecznie horrendalnie drogie słuchawki są w stanie zagrać na zaskakująco wysokim pułapie brzmieniowym o ile tylko zapewni im się odpowiednio wyrafinowane źródło. I właśnie w takiej, stanowiącej swoisty mezalians, kombinacji Audioquestów NightOwl z wszystko mającym Coplandem DAC 215 zamierzony efekt został podany jak na dłoni. Wszystko układa się w sensowną całość, nic nie irytuje a dodatkowo podchodząc do kasy nie trzeba gorączkowo się rozglądać, czy przypadkiem sokoli wzrok Małżonki nie padnie na mało akceptowalną w domowym budżecie kwotę.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-35
– Odtwarzacz plików: Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY; LENOVO TAB2 A7-10
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– DAC/Wzmacniacz słuchawkowy: Ifi Micro iDAC2 + Micro iUSB 3.0 + Gemini
– Słuchawki: Meze 99 Classics Gold; q-JAYS; Meze 99 Neo
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips

Opinia 2

Gdybym przypadkowemu audiofilowi zadał wydawałoby się bardzo proste pytanie: „Z jakiego rodzaju produktów związanych z szeroko rozumianym rynkiem audio zna tytułowego bohatera dzisiejszego spotkania?”, z prawie stuprocentową pewnością jestem w stanie mniemać, iż tak on, jak i zdecydowana większość z Was jednogłośnie wykrzyknęlibyście: „ Ze znakomitej sonicznie oferty okablowania systemów generujących dźwięk”. I wiecie co? Mielibyście pełną rację, z tą tylko drobną nieścisłością, że ów pochodzący zza wielkiej wody, czyli Stanów Zjednoczonych brand jest również dużym graczem na producenckim polu wszelkiej maści słuchawek i między innymi niepozornych z racji gabarytów produktów typu DragonFly, czyli zamkniętych w małej pastylce, poprawiających sygnał audio z cyfrowych źródeł dźwięku przetworników D/A. Tak tak, wspomniane działy wspomagające melomana w walce o jak najlepszy przekaz muzyczny są całkowicie równoprawnymi segmentami jego oferty, jednak idąc za tytułem tej odsłony spektaklu testowego będziemy mieli przyjemność pochylić się nad obecnie będącym bardzo trendy działem słuchawkowym. Co dokładnie mam na myśli? Proszę bardzo. Ten skąd inąd bardzo przyjemy w doznania słuchowe epizod będzie o nausznikach marki Audioquest NightOwl Carbon, a w walce o jak najlepszy wynik wspierać go będzie duński wzmacniacz słuchawkowy z funkcją przetwornika cyfrowo-analogowego Copland DAC 215. Puentując wstępniaka miło mi również oświadczyć, iż obydwa komponenty dostarczył do redakcji warszawski Audio Klan.

Bohaterki mojej opowieści są konstrukcją zamkniętą, która idąc za informacjami producenta do eliminacji szkodliwych dla jakości dźwięku artefaktów otaczającego nas świata wykorzystuje niewiele mówiący użytkownikowi, jednak z autopsji wiem, że bardzo dobrze spełniający swoją funkcję, zastępujący dotychczasową maskownicę nowatorski aperiodyczny system tłumienia. Ale to nie jedyny ciekawy element testowanego modelu słuchawek, gdyż również muszle wokół-uszne nie są sztampowym powielaniem popularnych materiałów typu tworzywo sztuczne, czy naturalne drewno. Odezwa producenta do użytkownika donosi, że w celach poprawienia jakości przekazu muzycznego wykonano je a tak zwanego „płynnego drewna”, czyli połączenia drewna z błonnikiem roślinnym, a temat padów wokół-usznych zrealizowano przy użyciu co prawda syntetycznej, ale swą fakturą zbliżonej do ludzkiej skóry. Kolejnym nowatorskim według konstruktorów rozwiązaniem jest sama regulacja nagłowia. Nie znajdziemy tutaj popularnych skokowych punktów zatrzaskowych, tylko elastyczny, ukryty w miękkiej osłonie pasek, który po zadaniu odpowiedniej siły sadowiącej słuchawki na naszej głowie sam ustala docelową długość idealnie dopasowując się nawet do jej niezbyt standardowego owalu (jeśli taki posiadamy). Finalnym, a zarazem bardzo ważnym w procesie przechowywania i logistyki elementem prezentowanych nauszników jest dostarczane w komplecie startowym zgrabne etui.

Co prawda głównym winowajcą testu są słuchawki, ale z uwagi na bardzo ważne zadanie w całym procesie widniejącego na fotografiach Dunczyka, w kilku słowach wspomnę również o nim. I tak. Mimo, że DAC 215 potrafi pracować z sygnałem do 32Bit/384kHz i DSD, jest konstrukcją hybrydową, a to dla wielu zakręconych na punkcie szklanych baniek melomanów już na starcie rokuje bardzo ciekawe doznania natury eufoniczności przekazu. Mało? Ok., kontynuujmy. Producent w swym dążeniu do pokazania wszelkich związanych z techniką lampową smaczków poszedł jeszcze dalej, gdyż do spakowania układów elektrycznych wykorzystał bardzo mocno przypominającą dawne lampowe radia zgrabną skrzynkę z najeżonym serią poziomych otworów frontem, przez który widać wspomniane szklane bańki. Przyznacie, że całkiem smacznie to wygląda. Idźmy dalej. Z racji sporej oferty opcji pracy 215-ki dla okiełznania owej baterii możliwości w wydawałoby się niezbyt wielki przedni panel udało się wkomponować pokaźną serię manipulatorów. Rozpoczynając wyliczankę od lewej flanki zogniskujemy na nim: gniazdo słuchawkowe, hebelkowy przełącznik pracy urządzenia (Phono, Amplifier), gałkę głośności, pakiet diod sygnalizujących częstotliwość próbkowania sygnału wchodzącego, selektor wejść i przycisk włącznika. Gdy nasz zmysł wzroku przerzucimy na tylny panel, okaże się, że jako kontynuację uniwersalności niepozornego wzmacniaczyka konstruktorzy zaproponowali nam: jedno wejście USB, dwa optyczne, pojedynczego Coaxiala i dwa wyjścia i jedno wejście w standardzie RCA(DAC, Amplifier, Analog). Całość ofert zaś uzupełnia gniazdo zasilania IEC.

Rozpoczynając miting z możliwościami sonicznymi amerykańsko-duńskiego duetu przyznam się, że może dlatego, iż słuchawki na mojej głowie lądują stosunkowo rzadko, ale po godzinie słuchania bohaterki potrafiły odcisnąć na mym ośrodku myślenia piętno swojej wagi. Naturalnie nie jest to masa równa testowanym jakiś czas temu Japonkom ze stajni Final, ale w swej zabawie w opiniowanie podobnych produktów miałem do czynienia z kilkoma nieco lżejszymi konstrukcjami. Jednak jak wspomniałem, nie jestem notorycznym użytkownikiem podobnych atrybutów melomana, dlatego też ów temat pozostawiam do osobistej weryfikacji. Dochodząc do clou tematu przypomnę jedynie, jako punkt doniesienia tego jak i zdecydowanej większości moich testów wystąpił znany szerokiej publiczności niemiecki Sennheiser HD600. Dlaczego o tym wspomniałem? To bardzo ważne, gdyż nasze pretendentki do laurów idą bardzo podobną drogą, z tą tylko bardzo podnoszącą jakość dźwięku różnicą, że do bardzo świeżego w domenie naświetlenia sceny muzycznej grania dodają umiejętnie wkomponowaną nutkę wypełnienia środka pasma i ciężaru niskich rejestrów. To dla nieobytego z dobrym jakościowo dźwiękiem w pierwszym momencie może być podobny przekaz, ale starzy wyjadacze od pierwszych nut zwrócą uwagę na dobrą korelację wszystkich podzakresów częstotliwościowych. Owszem, model NightOwl nie jest orędownikiem przez wielu audiofilów bardzo lubianego przesadnego dociążenia basu i ociekającej lukrem średnicy, ale według mnie właśnie unikanie takiej prezentacji przy dbaniu o poprawną równowagę nieco lżejszego spojrzenia na muzykę jest jego największą zaletą, gdyż dzięki temu obcujemy z napowietrzonym, a przez to tryskającym radością światem maestrii sonicznej. Niestety popularne SENKI wypadały przy tym nieco anorektycznie, co według mnie całkowicie usprawiedliwia miniony od ich debiutu czas. Ale wracajmy do Amerykanek. Jak to zwykle bywa, cały proces testowy polegał na sprawdzeniu testowanego zestawu z w miarę możliwości różnorodną muzyką. I wiecie co? Może w trosce o swoje uszy nie wkładałem do napędu CD-ka naładowanych nienawiścią do świata krążków z twórczością zespołów metalowych (spokojnie, uczynił to Marcin), ale bez najmniejszego poczucia winy mogę powiedzieć, że zaprzęgnięty do pracy materiał pozwolił mi wykrzesać z bohaterek siódme poty. Rozpoczynając od nieco mocniejszego koncertowego jazzu Keitha Jarreta z Garym Peacockiem i Jackiem DeJohnettem chcę powiedzie jasno, wydarzenie za sprawą wspominanej świeżości grania wypadło bardzo przekonująco. Jakiekolwiek dodatkowe podkręcanie nasycenia odebrałbym jako uśrednianie przecież naładowanego rozmachem sali koncertowej spotkania na żywo. Dlatego też jeśli ktoś kocha słuchać materiału realizowanego na setkę, powinien postawić na Audioquesta, a nie ocierających się o co prawda bardzo miłą dla ucha, ale jednak pewnego rodzaju otyłość innych producentów. Kiedy występowała taka potrzeba, dostawałem swobodę blach perkusji, a gdy wymagał tego zapis kontrabasu na krążku, uderzała mnie solidna dawka energii, by na tle tego wszystkiego bardzo dźwięcznie mógł zaprezentować się frontmen (KJ) ze swoim fortepianem. Zatem, czy wszystko było trafione w punkt? Naturalnie nie. Przykładem gdzie przez cały czas chwalona przeze mnie otwartość i chęć swobodnej prezentacji każdej nuty mogłaby być odebrana nieco mniej entuzjastycznie, była muzyka dawna z Philippe Jarousskim w roli solisty. Jednak zanim coś napiszę, zaznaczam, to dla wielu będzie szukanie problemu, tam gdzie go nie ma, ale w swej rzetelności chcę trochę przejaskrawić pewne zjawiska, aby potencjalny zainteresowany wiedział, z czym podczas doboru słuchawek do swojego wzorca może się zderzyć. Gdzie zatem widziałem przywołane potknięcia? Przy fantastycznej prezentacji rozmachu wokalistyki wspomnianego artysty sznyt notorycznego napowietrzenia sceny powodował lekkie przesunięcie tonacji o oczko wyżej, a to przy już na starcie bardzo zbliżonym do damskiego głosu Philippe’a powodowało zbyt dużą jego zwiewność. Nie, nadal nie był to krzyk, ale mam kilka płyt z jego udziałem i wiem, że podczas starcia testowego śpiewał zbyt wysoko i nader lekko. Co ciekawe, same instrumentarium raczej przechodziło nad tym problemem do porządku dziennego, dlatego też zanim z mojego tekstu wywnioskujecie coś bardzo nieprzychylnego, zmierzcie się z opisywaną prezentacją osobiście, a może okazać się, iż problem nie istnieje. Dobrym przykładem na przymus Waszego sparingu może być trzecia pozycja płytowa, którą była pani Youn Sun Nah z krążkiem „Same Girl”. Podczas tej sesji również słyszałem lekką tendencję do wejścia w minimalnie wyższe rejestry, ale to bez najmniejszych problemów mieściło się w ramach innego spojrzenia na ten materiał, a akompaniujące koreańskiej spawaczce instrumenty brzmiąc nieco dźwięczniej w ogóle nie zgłaszały najmniejszych problemów. Ciekawe, nie sądzicie? Nie będę wtrącał kolejnych przygód płytowych, gdyż trzy opisane wyraźnie pokazują, że głównym założeniem podczas ewentualnego zakupu jest rodzaj słuchanej muzyki co całkowicie usprawiedliwia decyzję zakończenia tego co by nie mówić optymistycznie wypadającego spotkania.

Sam nie wiem, co o testowanych słuchawkach myśleć. Wróć. Oczywiście, że wiem, jednak jestem co prawda pozytywnie, ale trochę zaskoczony. Pierwsze minuty sparingu Audioquestów z posiadanymi na co dzień Sennheiserami podpowiadały, że przekaz może być zbyt lekki, by nie powiedzieć anorektyczny. Ale z każdym słuchanym krążkiem okazywało się, że owszem, wyartykułowany na początku sznyt jest cały czas słyszalny, ale dopiero w bardzo ciężkiej do odtworzenia dla większości urządzeń audio muzyce dawnej znalazłem pole do ponarzekania. To zaś wyraźnie pokazuje pewną uniwersalność testowanych nauszników. I według mnie tylko bardzo mocno skorelowane na maksymalne wysycenie dźwięku przyzwyczajenie potencjalnego użytkownika może przekreślić zakup naszych bohaterek. Zatem jeśli jesteście otwarci na spektakl spod znaku rozmachu dźwięku z wyraźnym nastawieniem na jego szybkość narastania, nie widzę innej możliwości, jak osobisty sparing. Innej opcji nie ma.

Jacek Pazio

Dystrybucja: Audio Klan
Ceny:
Copland DAC 215: 8 499 PLN
Audioquest NightOwl: 2 499 PLN
Audioquest Perch: 399 PLN
Audioquest NightOwl + Perch: 2 799 PLN

Dane techniczne
Copland DAC 215
Pasmo przenoszenia: 20Hz~20 kHz (+/-0.2dB)
Stosunek sygnał/szum: SNR DAC > 120dB (liniowe); 90 dB (słuchawkowe)
Zniekształcenia THD: < 0.004%
Wejścia analogowe: RCA
Wejścia cyfrowe:
– Coaxial, Optyczne: 44.1~192K (32bit)
– USB: PCM 44.1~384K (24/32bit),DSD 2.8~5.6MHz
Wykorzystane lampy: 2 x ECC88 / 6DJ8 / 6922
Napięcie wyjściowe na wyjściu liniowym: 2.0 V rms. @ 0dBFS
Napięcie wyjściowe na wyjściu słuchawkowym: max. 8.5 V rms
Impedancja wyjściowa: 100 Ω (RCA); 5.0 Ω (słuchawki)
Wzmocnienie wzmacniacza słuchawkowego: 10 dB
Pobór mocy (max): 25W
Wymiary (S x G x W): 200 x 280 x 115 mm
Waga: 3.8 kg

Audioquest NightOwl
Typ: Wokółuszne
Konstrukcja: Zamknięta
Średnica przetworników: 50 mm
Impedancja: 25Ω
Czułość (dB/V): 99 dBSPL / mW
Długość przewodu: 1,3 m
Złącze: 3,5 mm (Mini Jack)
Waga: 346 g

System wykorzystywany w teście:
– źródło: Reimyo CDT – 777 + DAP – 999 EX Limited TOKU
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijri „Milon”,
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Słuchawki: SENNHEISER HD600

Pobierz jako PDF