Opinia 1
Kiedy latem 2015 r. gościliśmy u siebie Woodpeckera, to właśnie „dzięciołek” był najmniejszym i zarazem najbardziej „przystępnym” gramofonem w ofercie Dr.Feickerta, więc niejako podświadomie spodziewaliśmy się, iż kolejna propozycja zrecenzowania niemieckiej „szlifierki” dotyczyć będzie Blackbirda lub Firebirda. Tymczasem, w tzw. międzyczasie Chris Feickert raz z mniejszym a raz większym zapałem pracował nad kolejną, jak się miało okazać otwierającą portfolio marki konstrukcją. Nie znaczy to bynajmniej, iż faktem pojawienia się finalnej wersji Volare byliśmy zaskoczeni, bo mniej, bądź bardziej prototypowe wersje mieliśmy okazję oglądać i nawet obmacywać podczas kolejnych monachijskich High Endów, lecz nie sądziliśmy iż jeden z pierwszych, jeśli w ogóle nie pierwszy egzemplarz jaki tylko pojawi się w siedzibie katowickiego RCM-u, po gruntownym sprawdzeniu i troskliwym uzbrojeniu w stosowne ramię i wkładkę, trafi właśnie do nas. Skoro jednak trafił, to wypada się tylko z tego powodu cieszyć, gdyż patrząc na obecne rynkowe realia właśnie takie – możliwie rozsądnie wycenione gramofony z wyspecjalizowanych manufaktur cieszą się w pełni zasłużonym powodzeniem, a ponadto, niejako przy okazji Dr.Feickert Volare ma szansę co nieco uszczknąć z segmentu opanowanego do tej pory przez konkurencyjne, oscylujące w okolicach 20-25 kPLN, konstrukcje. Zaskoczeniem była za to w pierwszej chwili sama nazwa, która wydawać by się mogła dość nieornitologiczna, a więc jakże różna od ptasiego rodzeństwa. Jednak jak się chwilę dłużej zastanowić „volare” to z włoskiego „lecieć”, więc patrząc na temat nomenklatury nieco szerzej wszystko się zgadza. W dodatku warto wspomnieć, iż w lutym ubiegłego roku przebojowi „Nel blu dipinto di blu”, powszechnie znanemu jako … „Volare”, stuknęła okrągła 60-ka, więc możemy też uznać iż pojawienie się na rynku najnowszego sygnowanego przez Christiana Feickerta gramofonu w sposób całkowicie naturalny wpisuje się w jubileusz przeboju autorstwa Domenico Modugno i Franco Migliacci’ego.
Tytułowy gramofon dotarł do nas w wersji z aluminiowym talerzem (opcjonalny jest z POM-u) i 9” ramieniem SME M2 – 9 R uzbrojonym w zjawiskowej urody wkładkę Dynavector DV KARAT 17DX. W komplecie znajdziemy jeszcze matę Oyaide BR-1. Powyższa konfiguracja sprawiła, iż nad wyraz kompaktowy i zdecydowanie skromniejszy pod względem designu, model Dr.Feickert w całkowicie naturalny sposób awansował do wyższej ligi w porównaniu do oferowanej w kilku sklepach internetowych, bazowej wersji z 9” ramieniem Jelco TS 350 S i wkładką Dynavector DV 10X5 MKII. Taki „dealerski tuning” nad wyraz wyraźnie pokazuje, że niemiecki transport ma potencjał i warto z niego skorzystać, bo gdzie jak gdzie, ale właśnie w domenie analogowej na finalne brzmienie składa się cały zestaw transport-ramię-wkładka i jakiekolwiek próby oszczędności w większości przypadków kończą się tragicznie.
Skupmy się jednak na detalach, czyli na przybyłym zza naszej zachodniej granicy bohaterze. Masywna, polakierowana na matową czerń, wykonana z MDF-u, zaoblona na rogach plinta, skrywa w sobie silnik, trzpień łożyska na jaki zakładamy solidny aluminiowy talerz i płytkę szybkiego montażu ramion. Mniej więcej 1/3 powierzchni „roboczej” czyli płaszczyzny górnej przyozdobiono płatem szczotkowanego aluminium, na którym w prawym dolnym rogu umieszczono logotyp marki i nazwę modelu a w lewym przyciski sterujące obrotami. A właśnie, obroty. O ile Volare to podstawowy i dość niepozorny na tle starszego rodzeństwa gramofon producent potraktował go bez taryfy ulgowej, więc szczęśliwi nabywcy otrzymali do dyspozycji wszystkie obowiązujące prędkości, czyli 33, 45 i dedykowane szelakom 78 RPM. Całość usadowiono na trzech toczonych stożkowych nóżkach przykręconych do metalowej płyty stanowiącej spód urządzenia. Dla ułatwienia dodam, iż gniazda do podłączenia zewnętrznego i dość symbolicznego plastikowego zasilacza (spore pole do popisu dla miłośników zasilaczy liniowych) należy szukać w okolicach lewego tylnego rogu – mniej więcej w okolicach wrzeciona silnika.
A jak Volare gra? Przewrotnie powiem, że niezupełnie tak, jak mogłaby wskazywać zarówno jego „odlotowa” nazwa, jak i nad wyraz minimalistyczny projekt plastyczny. Gra bowiem niezwykle … muzykalnie i aż chciałoby się napisać, że po prostu „ładnie”. Doskonale zdaję sobie sprawę, iż to szalenie lapidarne określenie, ale w dostarczonej przez katowicki RCM konfiguracji Volare trafia w przysłowiowy punkt i zachowuje idealną równowagę pomiędzy organiczną homogenicznością a pozwalającą na swobodny i naturalny wgląd w tkankę nagrania rozdzielczością. Powyższych obserwacji dokonałem jednak nie podczas reprodukcji przebojów festiwalu San Remo anno domini 1958, lecz na zgoła odmiennym repertuarze – dwupłytowej wersji Deluxe … „Hardwired…To Self-Destruct” Metallicy. Czyli jakby na to nie patrzeć nie tylko niezbyt audiofilskim co i dość mało muzykalnym albumie. Tymczasem złoty Dynavector z obracających się na zimno połyskującym talerzu krwisto – marmurkowych krążków wycisnął taką ilość soczystości i bogactwa alikwot, że początkowo zastanawiałem się, czy przypadkiem nie zastosowano tu którejś ze sztuczek polegających na lekkim obniżeniu obrotów, przestawieniu VTA, itp. Jednak weryfikacja wszystkich kluczowych parametrów i nastaw nie wykazała nawet najmniejszych nieprawidłowości, więc wypadałoby uznać, iż ten typ po prostu tak ma i jest w stanie nawet z suchego jak żarty prowadzącego jeden z popularnych teleturniejów TV wyekstrahować zdecydowanie więcej „mięcha” aniżeli można byłoby się po takim krążku spodziewać. Co ciekawe nic a nic nie straciły na takim sposobie prezentacji motoryka, szaleńcze tempa i wszechobecna dzikość, a jedynie poprawie – wysyceniu uległy składowa odpowiedzialna za saturację barw, oraz ta wypełniająca ukrwioną tkanką kontury źródeł pozornych.
Aby jednak w pełni docenić walory bogactwa barw i emocji drzemiących w niemieckim gramofonie warto było sięgnąć po odpowiednio, znaczy się zauważalnie lepiej aniżeli thrash-metalowe porykiwania Mety, zagrane i nagrane pozycje. W tej roli świetnie sprawdził się nieco chłodno zrealizowany „Vägen” Tingvall Trio, gdzie z kolei dane nam było podziwiać precyzję z jaką poszczególne instrumenty zostały rozplanowane na otoczonej nieprzeniknionym mrokiem scenie. Zamiast jednak epatować nadnaturalnie wyostrzonymi krawędziami ich konturów, Feickert akcent przesuwał raczej ku ich wzajemnej koegzystencji i zachodzących podczas gry interakcji. To nie były odizolowane od siebie niezależne byty, lecz zespół złożony z muzyków z krwi i kości, którzy grają ze sobą a nie obok siebie i prowadzą swoisty dialog a nie li tylko transformują w słyszalną formę zapisane w partyturze nuty.
Równie wciągająco zabrzmiała elektronika. „Lo-Fi Lo-Ve” Tomasza Pauszka, gdzie wszelakiej maści ambientowe plamy dźwiękowe przybierały całkiem fizyczne formy a wplecione w warstwę muzyczną najprzeróżniejsze szumy, stukoty i trzaski wręcz materializowały się tuż przed słuchaczami. Śmiało można też było mówić o swoistej kompletności przekazu. Nic nie wyrywało się przed szereg, żaden aspekt spektaklu nie próbował grać pierwszych skrzypiec i nic nie zakłócało wszechobecnej harmonii.
Jeśli jednak miałbym się do czegoś przyczepić, to na dłuższą metę byłaby to zdolność oddania akustyki nagrań i kreowania/odwzorowania trójwymiarowej kubatury w jakich je dokonano. Nie da się bowiem ukryć, iż starsze rodzeństwo – vide Woodpecker, ma pod tym względem nieco więcej do zaoferowania. Owe różnice oczywiście są ze wszech miar akceptowalne i oczywiste, biorąc pod uwagę nie tylko różnice w cenie, lecz przede wszystkim w stopniu zaawansowania konstrukcyjnego używanych w obu modelach plint, których o dziwo nie udało się zniwelować nawet z pomocą wyższego modelu wkładki.
Dr.Feickert Volare jest swoistą kwintesencją muzykalności i uosobieniem większości cech przypisywanych analogowi. Gra bowiem urzekająco gładko, z nieco obniżonym środkiem ciężkości i tym samym w sposób nad wyraz humanitarny traktuje nawet dalekie od referencji nagrania. Jeśli więc poszukujecie Państwo wyrafinowania, ale podanego w odpowiednio bogatej pod względem tonalnym i emocjonalnym entourage’u zwróćcie proszę uwagę na tytułowy gramofon, bo może się okazać, że będzie to właśnie to, czego od samego początku szukaliście.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature)
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp; Gold Note PH-10 & PSU-10
– Końcówka mocy: Bryston 4B³
– Kolumny: Dynaudio Contour 30
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Audiomica Laboratory Pebble Consequence USB; Fidata HFU2
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasiilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
Opinia 2
Jestem niemalże w stu procentach pewien, iż będącą zarzewiem naszego spotkania, pochodzącą zza naszej zachodniej granicy markę z łatwością rozpoznaje co najmniej połowa audiofilskiej braci. Skąd taka pewność? Przecież to jest podmiot od zarania dziejów ściśle związany z gramofonami, a tego typu źródło dźwięku bez względu na status społeczny posiada prawie każdy szanujący się wielbiciel muzyki. I nie mam na myśli w tym momencie jedynie oferty drapaków, ale fakt, że oprócz projektowania werków jest znany z opracowania szablonów i płyty testowej do kalibracji wkładek gramofonowych. Banał? Bynajmniej, gdyż osobiście znam kilku zakręconych na punkcie czarnej płyty melomanów, którzy co kilka miesięcy pożyczają sobie nawzajem różne wkładki, tylko po to, aby zdobyć dodatkowe doświadczenie na temat rodzimej oferty niedrogich rylców korzystając przy tym właśnie z zestawu Dr.Feickert Analogue. Ok. Facet jest znany. Marka ma się świetnie. To po co to całe dzisiejsze zamieszanie? Otóż powód dzisiejszej rozprawki dla wielu miłośników analogu może być bardzo interesujący, gdyż dotychczas wspomniany brand ze swoją ofertą dla większości potencjalnych klientów był poza zasięgiem portfela. Dlatego też właśnie z myślą o nich Chris Feickert wprowadził do swojego portfolio nowy podstawowy model gramofonu, który ceną (oczywiście bez ramienia i wkładki) nie przekracza 10 tysięcy złotych. Zainteresowani? Jeśli tak, w takim razie zapraszam na kilka ciekawych spostrzeżeń o brzmieniu będącego nowością w jego portfolio gramofonu Volare, który do celów testowych katowicki dystrybutor RCM uzbroił w ramię SME M2-9R i wkładkę Dynavector Karat 17DX.
Nasz bohater w porównaniu ze starszymi braćmi jest bardziej kompaktowy, a przez to dla wielu melomanów z ograniczoną przestrzenią na audiofilski ołtarzyk, z pewnością bardziej atrakcyjny. Obcując z modelem Volare mamy do czynienia z grubą, z łagodnie zaokrąglonymi narożnikami, wykonaną z MDF-u, w kolorze czarnej satyny plintą. Jedna trzecia jej górnej płaszczyzny prawdopodobnie nie tylko w celach designerskich, ale również jako oręż w walce ze szkodliwymi wibracjami została przykryta cienkim plastrem szczotkowanego aluminium. Talerz osadzony jest bezpośrednio na centralnie umieszczonej osi bez zwyczajowego subplatera. W dbałości o wygaszanie potencjalnych rezonansów jako element nośny dla płyt winylowych służy będąca standardowym wyposażeniem, nakładana na talerz, cienka gumowa mata. Napęd, poprzez gumowy pasek, odbierany jest ze schowanego w trzewiach grubej plinty silnika. Jak można się zorientować na podstawie zdjęć, mamy do dyspozycji trzy prędkości (33, 45, 78 obr/min). Ich wybór realizujemy przy pomocy zlokalizowanych z lewej flance, kontrastującymi ze srebrem aluminium czarnymi przyciskami. Jeśli chodzi o zagadnienie kompatybilności docelowych ramion, niestety ich rozmiar z racji niedużych gabarytów drapaka nie może przekroczyć 10 cali. Całość konstrukcji posadowiono na trzech stopach, w które wkręcamy nadające wizualnej lekkości gramofonowi kolce.
Przechodząc do akapitu merytorycznego nie będę owijał w bawełnę, tylko na starcie zdradzę, iż tytułowy gramofon jest wręcz idealnym narzędziem do poszukiwania piękna muzyki jako takiej. Nie ma napinania się na skraje pasma, czy rozbieranie dźwięku na poszczególne składowe. To jest produkt kierujący nasze zmysły w stronę zrozumienia intencji popisujących się swoimi umiejętnościami artystów, a nie sposobu realizacji ich zamierzeń na owej płycie. Co to oznacza? Ano to, że mamy do czynienia z gęstym w środku pasma, dobrze osadzonym w niskich tonach i idącymi w sukurs całej prezentacji, czyli unikającymi szaleństwa wysokimi tonami. Ale spokojnie. To nie oznacza nudnego, ocierającego się nadwagę soundu, tylko zdroworozsądkowe umuzykalnienie ogólnego sznytu grania. Dostajemy większą dawkę wybrzmień niż ataku, co delikatnie dopieszcza wszelkiego rodzaju muzykę dla ducha. Każde źródło dźwięku jest pięknie namalowane, a nie wycięte. To zaś sprawia, że z łatwością dajemy się jej ponieść zamierzeniom muzyków. Ale delikatnie podkręcona muzykalność nie jest jedynym aspektem wprawiającym nas w słuchowy trans. Miło jest mi poinformować zainteresowanych, że opiniowany analogowy konglomerat buduje dobrą w wektorach szerokości o głębokości wirtualną scenę dźwiękową, co dodatkowo podnosi uczucie bycia tam i wtedy, czyli osobistą wizytację słuchanego akurat koncertu. Ciekawe? Ja myślę. To jest jedna strona medalu. O co chodzi? Gdy spojrzycie na serię fotek, zobaczycie, że moja weryfikacja możliwości gramofonu Volare nie była li tylko laniem wody na jego młyn typu spokojny ECM-owski jazz, czy wokalistyka kościelna, tylko swój udział w opiniowaniu miała również elektronika spod znaku Massive Attack i czyste free jazzowe szaleństwo Kena Vandermarka. I wiecie co? To, że nasz punkt zainteresowań nie ściga się z konkurencją w kwestii oddania idealnego tempa w wymagających tego aspektu nurtach muzycznych, to jego natura kolorowania świata pozwoliła mi przyjrzeć się bliżej specyfice brzmienia każdego z instrumentów w bandzie Kena. Do czego piję? Tam jest sporo instrumentów z klarnetem i saksofonem frontmena na czele. I gdy zazwyczaj muzyka pędzi bez opamiętania, raczej nie mam czasu na zbytnie przyglądanie się procesowi powstawania dźwięku. Tymczasem, gdy ten znany mi od podszewki materiał zaprezentował niemiecki gramiak, zorientowałem się, że owszem, szybkość narastania zapisów nutowych jest ważna, ale gdy choćby minimalnie zwolnimy, jesteśmy w stanie wyłapać w tej ferii drgań powietrza pracę stroika saksofonu, czy klarnetu basowego. Ja wiem, iż to jest pewnego rodzaju odejście od prawdy ponad wszystko. Ale przecież muzyka ma nas wciągać w swój wir. I nie ma znaczenia, jak i z czyją pomocą to robi. Ważne, aby pozwala nam oderwać się od problemów codziennego życia. I myślę, że właśnie po to, czyli aby wejść głębiej w jej świat bez szukania wyczynowości Chris Feickert stworzył dzieło zatytułowane Volare.
Przyznam szczerze, że znając praktycznie od podszewki konstrukcje brandu Dr.Feickert Analogue nie wiedziałem, czego spodziewać się po nie bójmy się tego określenia, budżetowym werku. Nie, żeby wcześniejsze kontakty sugerowały, iż każde zejście poniżej modelu Woodpecker mogły okazać się porażką, ale na tle wyżej stojących w portfolio marki produktów, Volare jest bardzo prostą od strony technicznej konstrukcją. Na szczęście, Chris budowaniem gramofonów zajmuje się od lat i nawet z pozornie prostych założeń jest w stanie wykrzesać coś ciekawego. Czy to jest oferta dla każdego? Dla początkujących i średnio zaawansowanych melomanów jak najbardziej tak. Dlaczego? To proste. Naprawdę musielibyście się mocno postarać, aby przygotowany na test gramofon odniósł porażkę. Bez względu na to, jak odbierzecie tę sentencję, śmiało mogę powiedzieć, iż gramofon Volare coś na zasadzie brytyjskiego agenta 007 w swój kod DNA ma wpisany patent na muzykalny sukces. Ale zaznaczam, przy założeniach delektowania się, a nie rozdrabniania na drobne słuchanej muzyki.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0, przetwornik D/A Reimyo DAP – 999 EX Limited TOKU
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond, Statement, CHORD Signature XL
IC RCA: Hijri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Dystrybucja: RCM
Ceny:
– Dr.Feickert Volare: 9 950 PLN
– ramię SME M2 – 9 R: 9 900 PLN
– wkładka Dynavector DV KARAT 17DX: 6 950 PLN
Dr.Feickert Volare
Napęd: paskowy
Wymiary: 420 x 360 x 125 mm
Armboard: 205 – 240 mm (dostosowany do ramion o efektywnej długości 9 – 10”)
Waga: 17,5 kg (bez ramienia)
Gwarancja: 2 lata (chassis i elektronika), 5 lat (łożysko)
SME M2-9R
Masa efektywna: 9,5 g
Zakres masy wkładki:
– z headshellem S2-R: do 38,0 g
– wkładka montowana bezpośrednio: do 46,0g
Maksymalny nacisk: 5,0 g
Max. błąd śledzenia: 0,013 º/mm
Rozstaw śrub mocujących wkładkę: 12,70 mm
Przesunięcie liniowe: 93,47 mm
Wysięg wkładki: 17,80 mm
Luz promieniowy (zakres ruchu) przeciwwagi: 79,00 º
Dynavector DV – KARAT 17DX
Napięcie wyjściowe: 0,3 mV (1kHz, 5cm/s)
Separacja kanałów: 25 dB (1kHz)
Pasmo przenoszenia: 20 – 20 000 Hz (± 1dB)
Podatność: 15 x 10-6 cm/dyn
Nacisk: 1,8 – 2,2 gramy
Impedancja wewnętrzna: 32 Ω
Impedancja obciążenia: > 100 Ω
Wspornik: diamentowy 1.7 mm
Igła: Micro-Ridge
Masa wkładki: 11 gram
Średnica gwintu montażowego: 2,6 mm