1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Muzyka
  4. >
  5. Tomasz Pauszek „Lo-Fi Lo-Ve”

Tomasz Pauszek „Lo-Fi Lo-Ve”

Wykonawca:  Tomasz Pauszek
Tytuł:  „Lo-Fi Lo-Ve”
Gatunek:  Electronic
Dystrybucja:  Audio Anatomy

Wbrew pozorom i stereotypom rozsiewanym przez „życzliwych”, oprócz testowania najprzeróżniejszej maści sprzętu, od czasu do czasu i o zgrozo, bo głównie dla własnej przyjemności, sięgamy też po mniej, bądź bardziej pachnące fabryką pozycje płytowe. I tak właśnie stało się tym razem, gdyż za sprawą wydawcy – krakowskiego Audio Anatomy mogliśmy bez najmniejszej presji czasu i ciśnienia związanego ze zbliżającym się deadlinem, na spokojnie zapoznać się z efektem pracy pochodzącego z Bydgoszczy Tomasza Pauszka w postaci albumu „Lo-Fi Lo-Ve”.

Kontakt organoleptyczny, jak to zwykle w przypadku płyt bywa, zaczynamy oczywiście od … okładki i szerokorozumianej poligrafii nad którą czuwał wydawca – znany z naszego, audiofilskiego podwórka i wspomniany we wstępie, dystrybutor Audio Anatomy. W tym momencie, choćbym nie wiem jak się starał zachować zimną krew i obiektywizm, to i tak i tak swą wypowiedź musiałbym ograniczyć do samych superlatyw przeplatanych ochami i achami. Tak, tak Mili Państwo. „Lo-Fi Lo-Ve” to prawdziwa, światowa extra-klasa i to zarówno jeśli chodzi o nośnik LP, jak i CD. Grafika autorstwa Damiana Bydlińskiego, wielce przydatne notki informacyjne o poszczególnych, zaproszonych do tego projektu, prawdziwych osobowościach i szarych eminencjach współczesnej sceny elektronicznej, oraz sama jakość wydania stoją na najwyższym poziomie. Jedyne, do czego mógłbym, ewidentnie szukając dziury w całym, złośliwie się przyczepić to brak antystatycznych kopert, których obecność wydawałaby się jak najbardziej wskazana i na miejscu, tym bardziej, iż Audio Anatomy produkcją i sprzedażą akcesoriów skierowanych do miłośników analogu również się para.

Tomasz Pauszek na „Lo-Fi Lo-Ve” wraz z obecnymi na tytułowym – podwójnym wydawnictwie gośćmi zabiera słuchaczy w swoistą podróż. Podróż po bardzo szerokim spektrum tzw. muzyki elektronicznej. Wystarczy tylko zerknąć, kogo możemy usłyszeć – począwszy od niepotrzebującego chyba żadnych rekomendacji, legendarnego Władysława Komendarka, poprzez Grzegorza Bojanka, Meeting By Chance, Konrada Kucza, Thibault Cohade, Gushito, ISAN, Pawbeats, Dagiel, na mającym już okazję u nas gościć (premiera LP i recenzja „Kholat”) Arkadiuszu Reikowskim kończąc.
Otwierający album „Twilight Forest” to dość tajemnicza, przywodząca na myśl motyw przewodni z „X-Files” („Materia Primoris” Marka Snowa) wprowadzająca słuchaczy w oniryczną, całkowicie oderwaną od szarej codzienności rzeczywistość kompozycja. Proszę się jednak nie nastawiać, że im dalej w las, tym będzie mroczniej, surowiej, czy brutalniej w stylu Junkie XL i jego „300: Rise of an Empire”. O nie, to zdecydowanie inne, pełne swobody, braku pośpiechu i nastawione na kojenie a nie dodatkowe drażnienie zszarganych nerwów klimaty. Oczywiście nie brak tu najprzeróżniejszych, czumów, trzasków, czy też brudów, lecz pojawiają się one jedynie w roli uzupełnienia, podkreślenia poszczególnych partii, klimatu lub motoryki poszczególnych utworów. To taka odrealniona kraina łagodności w której wczesny Jean-Michel Jarre wraz Mikem Oldfieldem, czyli klasyka analogowej elektroniki lat 70 – 80, miesza się z chilloutem i muzyką typowo ilustracyjną. Śmiem wręcz twierdzić, że to całkiem bezpieczny repertuar nadający się jako tło muzyczne do niezobowiązujących spotkań w gronie znajomych, bądź rodziny. Nie wierzycie Państwo, no to rzućcie tylko uchem na materiał dostępny na platformie Bandcamp a sami się przekonacie, że tego typu estetyka i środki artystycznego wyrazu nie powinny odstraszyć nawet największych zwolenników popowego mainstreamu.

Jeśli zaś chodzi o samą jakość dźwięku, to bardzo pozytywnie oceniam mastering, którego zarówno dla wersji CD, jak i LP podjął się Przemysław Rudź osiągając rezultat godny jeśli nie „standing ovation”, to przynajmniej wielkich braw. Jest tylko jedno „ale” – w głównej mierze mój entuzjazm wzbudziła jakość masteringu wydania winylowego, które w sposób całkowicie bezpardonowy rozprawiło się z wersją CD. Tylko proszę mnie źle nie zrozumieć. Wydanie CD brzmi naprawdę świetnie – potężnie, rozdzielczo i cudownie gęsto, jednak przesiadka na czarny nośnik to zupełnie inna jakość i zupełnie inna intensywność doznań. Tutaj wszystkiego jest więcej a w dodatku owo wszystko jest lepsze, bardziej namacalne i realistyczne, pomijając oczywiście fakt poruszania się w muzycznej estetyce, gdzie właśnie baśniowość gra pierwsze skrzypce. Winyl zdecydowanie lepiej wypada również pod względem budowania sceny – jego brzmienie jest bardziej trójwymiarowe, bardziej holograficzne a żeby było ciekawiej powyższych obserwacji dokonałem używając gramofonu (Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201 + Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp) pi razy drzwi dwukrotnie tańszego od mojego dyżurnego źródła cyfrowego (Ayon CD-35)! To, co przed chwilą napisałem nieco gryzie się jednak z zamysłem samego autora, który uparcie uważa iż „idea albumu osnuta jest wokół muzyki z pogranicza chilloutowo-ilustracyjnej. Jest to opowieść o miłości do brzmień lo-fi, do wszelkiego rodzaju trzasków winyla, brudów, szumów, brumów, starych instrumentów, syntezatorów, mellotronów i tego typu brzmień.” O co chodzi? O powyższą, swoistą sprzeczność będącą zestawieniem „lo-fi” w tytule, surowych, siermiężnych wręcz użytych środkach artystycznego wyrazu a uzyskanym, niemalże high-endowym brzmieniem wydanego przez Audio Anatomy albumu. Dziwne i nielogiczne? Niekoniecznie. Chodzi bowiem o to, że właśnie posługując się nieraz iście archaicznymi narzędziami – czyli pokrytym warstwą patyny instrumentarium Pauszkowi udało się dostarczyć słuchaczom brzmienie świeże, autentyczne i właśnie dzięki swojej surowości w 100% prawdziwe i szczere. Tutaj po prostu nie było gdzie się schować za iście bizantyjską ornamentyką, czy przytykającymi dech w piersiach efektami dźwiękowymi. Jeśli bowiem coś trzeba było zagrać, to ów akord, melodia, czy dźwięk musiał wyjść spod palców muzyka i żaden „soft” za niego tego nie wyczarował, bądź nie podał na srebrnej tacy ze swojej przepastnej biblioteki. Ot, ciężka i mozolna praca, która tym razem przyniosła wyborne rezultaty.

Bardzo cieszy mnie, że młode pokolenie, do którego niewątpliwie należy … czterdziestoletni (jak dla mnie to nadal młode pokolenie) Tomasz Pauszek potrafi pokazać pazury i zaprezentować materiał niezwykle dojrzały, zagrany, nagrany i wydany na światowym poziomie a przy okazji muzycznie niesamowicie uniwersalny, zdolny poruszyć strumy ludzkiej wrażliwości zarówno w Bydgoszczy, Warszawie, Bukareszcie, czy też Nowym Jorku. Jeśli więc macie Państwo ok. 90 min na chwilę wytchnienia sięgnijcie po „Lo-Fi Lo-Ve” i dajcie się ponieść syntetycznemu nurtowi. Jednak dla lepszego efektu poczekajcie do wieczora i posłuchajcie tytułowego albumu po zmroku. Nie powinniście być zawiedzeni.

Marcin Olszewski

Tracklista:
01. Twilight Forest
02. Stranger (feat. Thibault Cohade)
03. Airy Monday (feat. Gushito)
04. Grandma`s Radio (feat. Pawbeats)
05. Night At Riviera (feat. Meeting By Chance)
06. Lullaby In The Key Of Lo-Fi (feat. Dagiel)
07. Signals (feat. Konrad Kucz)
08. Cruises
09. Lucid Dreams (feat. Arkadiusz Reikowski)
10. Electronic Invention
11. France 1970 (feat. Meeting By Chance)
12. Space Ghosts (feat. Władysław Komendarek)
13. July In Amsterdam (feat. Grzegorz Bojanek)
14. Thunders (feat. ISAN)
15. Book Of Tesla (feat. Arkadiusz Reikowski)
16. Transition

Pobierz jako PDF