Opinia 1
Z reguły bywa tak, iż miano legendarnych, bądź kultowych a zarazem referencyjnych otrzymują marki obecne na rynku od dekad. Co prawda historia zna przypadki prób wbicia się na audiofilski Olimp już w ramach swoistego otwarcia – debiutu, lecz bądźmy szczerzy – w 99,9% przypadków owe działania przypominają atak z kapiszonowcem na izraelski czołg Merkava IV Barak. Z kolei pozostały 0,1% to bufor zarezerwowany dla kluczowych projektantów i pomysłodawców, którzy w pewnym momencie swojej kariery postanowili zacząć pracować na swój własny rachunek, jak daleko nie szukając odpowiedzialny za sukcesy Krella Dan D’Agostino. Dziś jednak zajmiemy się nieco innym modelem biznesowym, w którym z głównego – potężnego, korporacyjnego bytu wydzielono jasno zdefiniowane i wyspecjalizowane oddziały. Mowa bowiem o powstałym w 1953 r. przedsiębiorstwie Tokyo Electro Acoustic Company, czyli kojarzonym z rynkiem konsumenckim TEAC-u. Co jednak robi TEAC na naszych, operujących głównie w „górno-półkowych” klimatach, łamach? Ma się całkiem dobrze, gdyż tak jak już zdążyłem nadmienić oprócz TEAC Consumer Electronics pod jego skrzydłami znajdują się dedykowany domenie pro-audio TASCAM i niezaprzeczalnie high-endowy … Esoteric. A ponadto warto pamiętać, iż to właśnie przez TEAC-a sygnowane były (i są) mechanizmy VRDS, po które sięgały, bądź nadal sięgają takie tuzy jak m.in. dCS, Mark Levinson, McIntosh, Soulution czy Wadia. Nie muszę chyba zatem wyjaśniać, cóż referencyjnego i legendarnego jest w ww. japońskich wyrobach, tym bardziej, iż dzisiaj, zamiast oferty OEM-owej, dzięki uprzejmości dystrybutora marki – stołecznego EIC, udało nam się pozyskać na testy środkowy a zarazem reprezentujący najnowszą generację model uniwersalnego odtwarzacza SACD/CD Esoteric K-03XD.
O co chodzi z tym środkiem oferty? O fakt, iż portfolio Esoterica objęto segmentacją wynikającą nie tylko z pełnionej przez konkretne urządzenia funkcji, lecz również odzwierciedlającą ich rangę w firmowej hierarchii – szlachetność urodzenia. Do dyspozycji mamy bowiem pięć stopni zaawansowania – począwszy od 07, poprzez 05, 03, 01&02 aż po topowe Grandioso. Jest zatem w czym wybierać a nam, na dobry początek przypadł w udziale reprezentant środka. Nie da się również ukryć, iż sam K-03XD prezentuje się wręcz obłędnie i to zarówno w widocznej na powyższych zdjęciach srebrnej, jak i limitowanej do 50 egzemplarzy odsłonie Black Edition. Zacznijmy jednak od pewnej „militarnej” analogii, gdyż pomimo iście pancernej (określenie nieprzypadkowe), wykonanej z masywnych aluminiowych profili i 5mm stalowej poziomej płyty wewnętrznej obudowy przy bliższym poznaniu korpus okazuje się daleki od monolitu. Tzn. sama „rama” i spód zespolone są z iście jubilerską precyzją, lecz już płyta górna zamiast być przykręconą „na głucho” okazuje się być lekko „pływającym” bytem, co z resztą można było już zaobserwować podczas naszej sesji unboxingowej, gdzie zabezpieczony na czas transportu odtwarzacz miał w ww. dylatacje wetknięte niewielkie tekturki. Oczywiście podczas codziennej pracy należy je usunąć, lecz biorąc pod uwagę fakt, iż sam producent otwartym tekstem informuje o przełożeniu tegoż rozwiązania na „bardziej otwarty i ekspansywny dźwięk” warto w domowym zaciszu poeksperymentować i odprząc ową pokrywę od reszty korpusu z pomocą np. własnym sumptem wykonanych 1-2 mm przekładek. Od siebie podpowiem, że w tej roli świetnie powinny sprawdzić się wszelakiej maści forniry. Wracając jednak do militarnych zapożyczeń, właśnie oparty na podobnych założeniach „pływający” reaktywny pancerz zewnętrzy zaimplementowano w przywołanym na wstępie czołgu, co nad wyraz skutecznie zwiększyło jego odporność na trafienie pociskami kumulacyjnymi. O ile jednak w Merkawie skupiono się na niwelowaniu zagrożeń zewnętrznych, to w Esotericu chodziło głównie o likwidację zakłóceń wewnętrznych, jak m.in. prądy wirowe.
Zanim jednak zapuścimy żurawia do trzewi pozwolę sobie na krótką charakterystykę walorów widocznych gołym okiem, jak też i niewymagających dogłębnej wiwisekcji. Masywny, podfrezowany wzdłuż dłuższych krawędzi szczotkowany płat frontu wpasowano pomiędzy delikatnie zaokrąglone narożniki. W jego centrum pyszni się precyzyjnie wycięty firmowy logotyp pod którym w czernionym, chroniącym błękitny wyświetlacz oknie elegancko wkomponowano aluminiową szufladę napędu. Na lewej flance ulokowano otoczony błękitną aureolką włącznik główny a bliżej wyświetlacza mniejszy Mode (pełniący m.in. funkcję selektora źródeł) z diodą informującą o synchronizacji zegara. Prawa flanka, to już terytorium sześciu przycisków odpowiedzialnych za obsługę podstawowych funkcji odtwarzacza.
Ściana tylna to miły oczom obraz symetrii, gdzie w górnej sekcji po bokach rozmieszczono wyjścia analogowe w standardzie XLR i RCA, a centralnie interfejsy wejść cyfrowych (Coax, AES/EBU, Toslink i USB), wejście dla zewnętrznego zegara 10MHz, komunikacyjny port RS-232 i triggera oraz serwisowe gniazdo micro USB a centralnie, tuż pod nimi, trójbolcowe gniazdo zasilania IEC plus dodatkowy zacisk uziemienia.
Całość usadowiono na trzech niezwykle eleganckich a zarazem zaawansowanych pod względem konstrukcyjnym (chronionych patentami 4075477 i 3778108) modułowych (polecam zajrzeć do instrukcji, gdzie jest ich dokładny przekrój) nóżkach antywibracyjnych a wraz z urządzeniem dostarczany jest równie intrygujący – dwustronny pilot zdalnego sterowania.
Pomimo minimalizmu frontu K-03XD oferuje nad wyraz zaawansowane i precyzyjnie dopasowane do preferencji odbiorcy możliwości upsamplingu. Do wyboru mamy UPC> i DSD – czyli konwersję sygnałów PCM do DSD; ORG – przesył sygnałów w natywnej postaci; 2,4,8 i 16 FS – upsampling PCM do odpowiednio 88.2kHz, 176.4 kHz, 352.8 kHz i 705.6 kHz. Dodatkowo dla powyższych konwersji można wybrać jeden z trzech algorytmów redukcji błędów w modulatorze ΔΣ dla PCM (M1, M2, M3) i dla DSD (F1, F2, F3). Nie można też zapominać o fakcie pełnego wsparcia Esoterica dla formatu MQA a jeśli nie dysponujemy programowym odtwarzaczem umożliwiającym odtwarzanie gęstych plików bezpośrednio z naszego, podłączonego pod pracującego w trybie DAC-a Esoterica japoński producent zachęca do skorzystania z własnego oprogramowania – ESOTERIC HR Audio Player.
No to najwyższa pora na wirtualną trepanację i równie bezinwazyjną wiwisekcję ukrytych wewnątrz aluminiowego korpusu organów. To, co okazuje się naszym oczom jest na swój sposób oryginalne i unikalne, gdyż warto mieć na uwadze, iż Esoteric jest sobie sterem, żeglarzem okrętem, czyli przekładając to na zrozumiały dla ogółu ciąg znaków zarówno mechanizm transportu – w tym wypadku monstrualny, zwieńczony sztabą o grubości 18 mm VRDS-ATLAS 03, jak i układ przetwornika (Master Sound Discrete DAC) zostały zaprojektowane i wykonane własnym sumptem. Wnętrze odtwarzacza podzielono dwiema przykręconymi do ww. stalowej poziomej przegrody grodziami na trzy komory zajmujące mniej więcej 2/3 wysokości korpusu. W ten sposób odseparowano od siebie układy audio i transport zamontowane od góry od zasilania znajdującego się od spodu. A właśnie zasilanie, które jak na rasowy High-End przystało dalekie jest od kompromisów. Znajdziemy w nim dwa (jeden dedykowany układom analogowym, drugi cyfrowym) solidne toroidy współpracujące z 26 super-kondensatorami o łącznej pojemności … 650,000μF. Sekcję przetwornika, w której po jednym firmowym DAC-u pracuje na kanał jak już zdążyłem wspomnieć oparto na firmowych, 64-bitowych, sterowanym modulatorem ΔΣ modułach Master Sound Discrete DAC zbudowanych z 32 elementów każdy.
Przechodząc do części poświęconej walorom sonicznym dzisiejszego bohatera miałbym do Państwa ogromną prośbę. Otóż nie wierzcie w to, co mówią „na mieście” ludzie, nie wierzcie w obiegowe opinie i baśnie z mchu i paproci snute przez znajomych znajomych, bo będzie jak w dowcipie o Stonesach. Znacie? Jeśli nie to pozwolicie, że przybliżę temat:
„Mosze mówi do Icka:
– Nie wiem, co ludzie widzą w tych Rolling Stonesach. Melodie smutne, w dodatku strasznie fałszują, aż nie chce tego słuchać.
– Skąd wiesz? Byłeś na koncercie Stonesów?
– Nie, Chaim był i potem mi zaśpiewał.”
I tak też właśnie było z Esotericiem, którego przynajmniej do tej pory posłuchać w kontrolowanych warunkach nie było mi dane. W dodatku co i rusz docierały do mnie sygnały, że o ile pod względem mechanicznym wszystko jest u Japończyków na tip-top, to już pod względem muzykalności jest nomen-omen po japońsku, czyli jako-tako. Generalnie coś dla miłośników daleko posuniętej analityczności. Skoro jednak to samo próbowano mi wmówić o Luxmanie, co o ile w przypadku L-509X byłbym skłonny części argumentów przyznać rację, gdyż akurat przy tej integrze nie ma drogi na skróty i trzeba wokół nieco pochodzić, to już przy dzielonych 900-kach śmiało można było mówić o wierutnej bzdurze, uznałem, że wolę chwilę poczekać i sam ocenić. I dobrze się stało, gdyż już pierwsze dźwięki jakie dobiegły do mych uszu po wpięciu K-03XD w dyżurny tor nie miały absolutnie nic wspólnego z ww. opiniami. Podobnie było z Vivaldim dCS-a, więc po chwilowym dysonansie pomiędzy powtarzanymi niczym mantra wyobrażeniami „osób trzecich” a własnymi, organoleptycznie odbieranymi doznaniami zastosowałem metodę grubej kreski i skupiłem się na faktycznym – aktualnym stanie posiadania Esoterica i tym, co z owego mariażu wynikało.
Po pierwsze zamiast analityczności japoński odtwarzacz oferuje ponadprzeciętną rozdzielczość, którą w dodatku możemy sobie, w zależności od potrzeb i chwilowego widzimisię, dozować operując stopniem upsamplingu, w którym im wyżej go podciągniemy, tym więcej niuansów będziemy w stanie odkryć i się nimi delektować. Piszę to z pełną świadomością, gdyż K-03XD zamiast ordynarnie epatować nimi i wypychać przed szereg trzecio- i czwarto- planowe detale działa całkowicie na odwrót – otwiera scenę w głąb – doświetlając ja i oczyszczając z ewentualnej mory i nieostrości.
Nawet w niewielkich składach, jak daleko nie szukając ten udzielający się na „Dark Forecast” formacji Piotr Schmidt Quartet wgląd w nagranie śmiało można określić mianem fenomenalnego. Słychać bowiem absolutnie wszystko a precyzja pozycjonowania poszczególnych muzyków (z pewnymi wyjątkami, ale o tym dosłownie za chwilę) na scenie mogłaby zawstydzić niejeden laserowy dalmierz, jednak nie sposób mówić tu o typowo samplerowej hiperdetaliczności, gigantomanii, czy waleniu po oczach krawędziami. O nie, wszystko ma realne – adekwatne do rzeczywistych gabaryty i zaskakujące na domenę cyfrową iście analogową konsystencję oraz znaną ze szpul autentyczność. Chodzi bowiem o to, że wraz z „wysokiej rozdzielczości” trójwymiarowym obrazem i ogromem informacji otrzymujemy również przebogaty pakiet emocji – autentyczny i w pełni namacalny flow pomiędzy muzykami. I tutaj dochodzimy do owych wyjątków, bowiem o ile „core” formacji nagrywał ww. album wspólnie, przy czym ani razu nie przekroczył trzech podejść do każdego utworu, żeby jak prowodyr całego zamieszania twierdzi nie tracić „świeżości” improwizacji o tyle z oczywistych – covidowych, względów zaproszeni goście, czyli gitarzysta Matthew Stevens i saksofonista Walter Smith III korzystając z lokalnych studiów jedynie „dograli się” do wstępnego mixu. I to ewidentnie Esoteric pokazuje, podobnie z resztą jak fenomenalną głębie barwy i swobodę brzmienia najnowszego instrumentu lidera – robionej na zamówienie – specjalnie pod Pana Piotra, złoto-czarnej trąbki Gansch-Horn firmy Schagerl.
Jeśli wydaje się Państwu, że przesadzam i próbuję zaklinać rzeczywistość gorąco zachęcam do porównań z wcześniejszym albumem formacji – „Tribute to Tomasz Stańko”, gdzie poprzednia trąbka ma nieco twardszą górę a jednocześnie mniejszą głębię. I takie informacje dostajemy podane całkowicie naturalnie, równie naturalnie przyjmujemy jako coś zupełnie oczywistego co i rusz, przynajmniej w początkowej fazie znajomości, zachodząc w głowę o co tyle szumu. Problemy zaczynają się jednak w momencie, gdy musimy tytułowy odtwarzacz zwrócić, gdyż nagle, to co takie oczywiste takowym być przestaje. A to góra zamiast rozdzielczości sypie piachem, a to bas z wielowymiarowej, misternie utkanej i różnorodnej struktury zamyka się w sobie, okręca kocem i coś tylko niemrawo pomrukuje a może nie tyle słodka, co organicznie namacalna średnica ląduje o krok, bądź dwa dalej i w dodatku za jakąś niekoniecznie najczystszą szybą. Ot szara rzeczywistość.
Skoro jednak producent był łaskaw wyposażyć K-03XD w wejścia cyfrowe ciężkim grzechem zaniedbania byłoby pominięcie fazy testów samej autorskiej sekcji DAC-a z zewnętrznymi źródłami. I tutaj miała miejsce kolejna niespodzianka, gdyż praktycznie na palcach jednej ręki byłbym w stanie przypomnieć sobie sytuacje kiedy udawało mi się wycisnąć z Lumina U1 Mini tyle wyrafinowania i swobody. Dźwięk dostał skrzydeł, złapał wiatr w żagle i sprawił, że na długie godziny byłem skłonny wywiesić na drzwiach kartkę „Nie przeszkadzać”. Oczywiście mój zachwyt był odpowiednio stopniowany, gdyż większość dostępnego na Tidalu materiału zauważalnie pozostawała w tyle za poczciwymi srebrnymi krążkami, jednak już MQA, ze szczególnym akcentem na pozycje sygnowane przez Norweskie 2L www.2l.no potrafiły swą namacalnością i intensywnością przekazu niemalże rozbić bank. Całe szczęście pliki w mojej sieci lokalnej – zalegające w trzewiach Soundgenica HDL-RA4TB trzymały poziom i jedyne co je ograniczało, to sama realizacja. Co ciekawe materiał dostarczany poprzez USB brzmiał zauważalnie cieplej od tego, co oferował wbudowany transport. Kontury wydawały się nieco bardziej zaokrąglone a całość przybierała lekko złotej tonacji. Nie oznacza to bynajmniej, że nagle „Keeper of the Seven Keys, Pts. I & II” Helloween zbliżył się do poziomu reprezentowanego przez audiofilskie, sygnowane przez MFSL wydanie „Countdown To Extinction” Megadeth, bo w takie bajki proszę nie wierzyć, ale zostały odblokowane w nim pewne pokłady soczystości i czegoś na kształt śladowej głębi jakże odmiennej od zazwyczaj słyszanego pogłosu, jakby przed każdym mikrofonem ustawiono metalowe wiadro z wybitym dnem. Ot całkie udana prób restauracji wydawałoby się bezpowrotnie utraconego potencjału. Niby drobiazg a cieszy.
No i jak to w końcu jest z tym Esotericiem? Powiem szczerze, ze nie mi wyrokować, jednak opierając się na tym, co dane mi było usłyszeć podczas ponad dwutygodniowych testów Esoteric K-03XD z wielką niecierpliwością czekam na możliwość poznania wyższych modeli. Niezwykle udane połączenie rozdzielczości, wyrafinowania i muzykalności sprawiło, że japoński odtwarzacz pracował praktyczne non stop a w ramach małego rachunku sumienia, jaki zazwyczaj czynię przed umieszczeniem urządzenia w kartonie, czyli tuż przed działaniami natury spedycyjnej ze zdziwieniem odkryłem, iż przez ten czas ani razu nie uruchamiałem gramofonu. Przypadek? Nie sądzę …
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R); Atlas Eos Modular 4.0 3F3U & Eos 4dd
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Anort Consequence; Artoc Ultra Reference; Arago Excellence
– Stolik: Rogoz Audio 4SM
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Opinia 2
Nie wiem, jak Wy, ale realny byt na naszym rynku tytułowej marki Esoteric w moim odczuciu do niedawna był co najmniej dziwny. Niby wszyscy o niej wiedzieli. Ba znakomicie ją znali i to nie tylko z nazwy, ale również przypisanej temu brandowi specyfiki oferowanego dźwięku. Jednak zazwyczaj cała wiedza opierała się na odsłuchach u przypadkowych posiadaczy, znajomych znajomych lub w ogóle z mniej lub bardziej zabarwionych kuluarowych opowieści. To żle? Naturalnie, że nie. Powiem więcej. Od strony marketingowej to był pewnego rodzaju fenomen, gdyż niewielu z owym Japończykiem sam na sam obcowało, a wszyscy wiedzieli, że gra na dobrym poziomie. Tylko co z tego, gdy w momencie zainteresowania nabyciem dla znakomitej większości populacji wymagających melomanów nie było szans na przedzakupową próbę na własnym podwórku, gdyż ciężko było przebrnąć przez wytworzone przez lata procesy obronne? Brać w ciemno, bo komuś, kiedyś się podobało? Spokojnie, to pytanie retoryczne, gdyż tamte czasy powoli odchodzą w zapomnienie, czego dowodem jest dzisiejszy, mam nadzieję, że po rozmowie z dystrybutorem przerywający opisany stan rzeczy test. Czego? Na początek zajmującego środkową pozycję w ofercie marki odtwarzacza CD/SACD z funkcją przetwornika cyfrowo/analogowego Esoteric K-03XD, którego występy w naszych okowach zawdzięczamy warszawskiemu dystrybutorowi EIC.
Omawiany odtwarzacz jak na źródło jest urządzeniem wręcz pancernym. Z jednej strony świadczy o tym waga, a z drugiej sprawiająca wrażenie brutalnego monolitu, oczywiście aby umiejętnie zapobiegać takiemu odbiorowi poddana kilu wzorniczym zabiegom, bryła urządzenia. Przybliżając nieco wygląd wykonanej z grubych płatów aluminium skrzynki, patrząc od przodu, mamy do czynienia z fajnie, bo płynnie wyprowadzonymi od górnej i dolnej krawędzi skośnymi pod-refowaniami centralnej połaci, zwieńczonego mocnymi krągłościami na bokach awersu. Ten spełniając założenia centrum obsługi i dowodzenia konstrukcją został wyposażony w zagłębione czarne okienko z wbudowaną na górze, majestatycznie wysuwającą się tacką dla płyt CD/SACD i tuż pod nią czytelnym ze sporej odległości, mieniącym się błękitem, wielofunkcyjnym wyświetlaczem. Ale to nie koniec manualnych akcentów tej części odtwarzacza, bowiem na obydwu flankach omawianej przed momentem platformy dla szuflady i wyświetlacza znajdziemy dwie serie przycisków funkcyjnych – z lewej: główny włącznik, diodę sygnalizującą podpięcie zewnętrznego zegara i przycisk wyboru m. in źródła, a z prawej zestaw sześciu guzików dla standardowej obsługi odtwarzacza płyt. Zwieńczeniem działa zdobienia przedniego panelu jest wydrążone nad czytnikiem płyt wielkie logo marki. Przerzucając wzrok na tylny panel, nie będę odosobniony, gdy stwierdzę, iż ten w pełni zaspokaja najbardziej wyszukane gusta. Znajdziemy na nim zestaw wyjść analogowych RCA/XLR, parę wyjść cyfrowych SPDIF oraz AES/EBU, blok wejść cyfrowych typu OPTICAL, USB, SPDIF i serwisową komputerówkę RS232C, gniazdo dla zewnętrznego zegara 10MHz, terminal zasilania IEC i zacisk uziemienia. Tak wyglądający i świetnie wyposażony odtwarzacz posadowiono na świetnie separujących elektronikę i transport płyt od podłoża pływających stopach i naturalnie uzupełniając standard startowego uzbrojenia zaopatrzono w pilot zdalnego sterowania.
Jak pisałem we wstępniaku, Esoteric jest wszystkim doskonale znany. Jednak opinie o nim są bardzo spolaryzowane, gdyż mniej więcej rozłożone po połowie jako coś fantastycznego, bo neutralnego, szybkiego i pozwalającego zajrzeć w bezkresny głąb nawet najbardziej skomplikowanych przebiegów nutowych, zaś z drugiej strony nazbyt analitycznego, z tendencją do bezduszności. Znacie takie sytuacje? Jasne, że znacie, bowiem to jest chleb powszedni naszej zabawy w zaawansowane audio. Jednak co innego jest bazować na czyjejś opinii, a co innego skonfrontować stan rzeczy z rzeczywistością na swoim, naturalną koleją rzeczy znanym, oczywiście skonfigurowanym pod konkretny gust systemie. Po co to piszę? Z prostego powodu. Słysząc wymienione przed momentem oceny brałem je z na tyle wielkim marginesem błędu, że tak prawdę mówiąc, nie miałem konkretnego zdania. Dlatego też do tego testu podchodziłem z praktycznie czystą kartą. Nie stawiałem Esotericowi jakichkolwiek poprzeczek do przeskoczenia, nie dawałem mu żadnych forów, tylko bez jakichkolwiek wstępnych oczekiwań wpiąłem K-03XD w swój system. Co z tego wynikło?
Gdybym w kilku słowach miał określić zastane brzmienie, powiedziałbym, że owszem, to jest urządzenie oferujące bardzo dużo informacji o muzyce, przez to świetnie oddające realia nagrywanych płyt – studio lub z rozmachem prezentowane koncerty, jednak dalekie od oschłości, czy bezduszności. Nie wiem, co było powodem nadawania mu łatki anorektyka – stawiałbym na błędne konfiguracje, gdyż w domenie wagi dźwięku wszystko było na bardzo dobrym poziomie. Było mocno w dole, odpowiednio wyważone w środku i świetnie na górze. A, że nie lukrował dźwięku przypisywaną lampowym inkarnacjom odtwarzaczy esencją, to już inna sprawa. Za to w moim odczuciu świetnie trzymał w ryzach nawet najbardziej rozhulały podczas muzyki elektronicznej bas, nie odchudzał, tylko bez popadania w nadmierną eufoniczność, podawał w estetyce dobrego nasycenia damską i męską wokalistykę i jako bonus wyśmienicie zawieszał w przestrzeni nie tylko wszelkiego rodzaju atrybuty bębniarza, ale również niekończące się wybrzmienia chadzających w górnych rejestrach instrumentów smyczkowych. To było na tyle spójne, że nawet jeśli ktoś lubi świat ociekający nadmierną magią, oczywiście otrzymując w pakiecie zbytnią opieszałość w oddaniu ataku dźwięku, a ma pojęcie o dobrej prezentacji przekazu, nie powinien kruszyć kopii o według niego pewnego rodzaju braki, tylko posypując głowę popiołem stwierdzić, iż może to nie jego bajka, ale całość jest wysokiej próby.
Jak przystało na urządzenie z segmentu High End, gdy wymagał tego materiał Esoteric grał mocno, szybko, zwarcie, z odpowiednim ciężarem, dobrą namacalnością, ale bez zbytniego słodzenia – przynajmniej w jako zintegrowany odtwarzacz płyt CD/SACD. Co oznacza ostatnia fraza? Tutaj mam asa w rękawie. Otóż dla wielu poszukiwaczy Św. Grala w muzyce ociekającej barwą ponad wszystko ciekawą informacją będzie zapewne, iż nasz bohater nie tylko dobrze reaguje na okablowanie, ale równie fenomenalnie na sygnał dostarczony do wewnętrznego DAC-a. I gdy pierwsza opcja jest czymś z pogranicza naturalności, to już druga, czyli brak dominaty przyjmującego sygnał z zewnątrz przetwornika nad zewnętrznym transportem jest rzadko spotykaną, a przez to podnoszącą walory testowanego produktu sytuacją. Skąd to wiem? Naturalnie poczyniłem próbę ze swoim CEC-em i okazało się, że muzyka przyjemnie podryfowała w stronę z premedytacją oczekiwanego przeze mnie, jednak zdroworozsądkowo zbilansowanego nasycenia, a nie twardo trwała w zaplanowanych przez japońskich inżynierów ryzach poprawności politycznej w stosunku do brzmienia CD-ka jako integry. Ale spokojnie, to była jedynie niezobowiązująca próba, gdyż na potrzeby pokazania palcem, o co pomysłodawcom tego modelu chodziło, test odbył się w konfiguracji standardowej. Jak wypadł?
Bardzo dobrze, w udowodnieniu czego może posłużyć wykorzystana do tego celu bardzo wymagająca, bo wykonywana przez Philippe Jaroussky’ego muzyka Handel-a z albumu „The Handel Album” spod znaku oficyny Erato. Otóż mimo podejrzewania przez niektórych nadmiernej oszczędności odtwarzacza w domenie nasycenia średnicy, Philippe ani razu – a zaznaczam, iż śpiewa w estetyce wysokiego głosu damskiego, co kilkukrotnie wprowadziło moich gości w błąd – nie zakrzyczał, ani nie przeszył moich uszu niekontrolowaną piskliwością. To oczywiście była nieco chłodniejsza od mojego codziennego zestawu prezentacja, jednak nadal bardzo dobra w odniesieniu do wagi głosu, a przy okazji wyśmienita w kreowaniu swobodnego wybrzmiewania prezentowanego materiału muzycznego. Mało tego. Również towarzyszący śpiewakowi instrumentaliści wieloosobowych składów symfonicznych byli dużymi beneficjantami sznytu grania Esoterica. Mam na myśli moment, gdy muzyka miała za zadanie oddać zamierzony przez kompozytora mocny kontrapunkt. Ten dzięki szybkości narastania mocnego i pełnego energii spiętrzenia sonicznego całej orkiestry dawał mi w pozytywnym tego słowa znaczeniu, piorunującego, bo natychmiastowego kopa, co w tego rodzaju muzyce jest sednem pokazania jej monumentalności. Ten krążek zapamiętam jako świetne oddanie zmian tempa, mocnych uderzeń i pięknie wybrzmiewającego na tle orkiestry, delikatnego, czasem wręcz mistycznego kontratenora.
W podobnym tonie brzmiała muzyka jazzowa. Na tapet tej odsłony testu tym razem trafił krążek Leszek Możdżer & Friends „Jazz at Berlin Philharmonic III” . Już sam tytuł płyty sugeruje, że jazz jazzem, współpraca muzyków współpracą muzyką, ale również bardzo ważnym elementem oddania prawdy o tym wydarzeniu live było odwzorowanie wielkiej sali z kilkoma maluczkimi muzykami w jej centrum. Oczywiście chyba nie muszę udowadniać, iż wszystko było w jak najlepszym porządku. Świetne oddanie skali dźwięku w wielkim pomieszczeniu, wyczuwalne od pierwszych minut znakomite porozumienie muzyków miedzy sobą i co ciekawe brak wskazań zbytniej lekkości brzmienia fortepianu, skrzypiec, wiolonczeli i towarzyszącego mu kwartetu smyczkowego „Atom String Quartet”. Naciągam fakty? Nic z tych rzeczy. Po prostu Japończyk zwracał uwagę na inne akcenty soniczne, jednak w wartościach bezwzględnych nie burzył nie tylko zamierzeń artystów, ale również obioru ciężaru prezentowanego dźwięku.
Na koniec coś z pogranicza bólu. Jednak bólu jako pożądana przyjemność, bo serwowana przez lubiany nawet przez romantyków – w tym także przeze mnie, zespół AC/DC i jego nowy projekt „Power Up”. To jest dość przeciętnie zrealizowana płyta, a mimo to nic nie smagało moich uszu nadmierną ilością skompresowanych informacji. Tak, cyfrowe ściśnięcie dźwięku było znakomicie wyczuwalne, jednak podobnie jak w przypadku mojego źródła. Naturalnie dostałem mniejszą dawkę koloru, ale mimo tego było wręcz identycznie jeśli chodzi o odbiór całości jako pełen energii, zrealizowany przez nie oszukujmy się, rockowych staruszków, zapisany przed laty w kodzie DNA, odwieczny stan buntu. Czy wolałbym bardziej dosadnie w kwestii ciepła i krągłości? Gdybym miał na siłę narzekać, to pewnie tak. Mimo to zapewniam, ta odsłona była równie dobra. Inna, ale nadal dobra. I co istotne, czy to kablami, czy na czas słuchania tego rodzaju muzy podpinając zewnętrzny transport, łatwa do przemalowania na swoją modłę.
Nie wiem, ilu przeciwników sznytu grania starszych wersji źródeł Esoterica udało mi się tym testem przekonać. Jeśli jeszcze się wahacie, przypominam, iż dla pokazania prawdziwego, moim zdaniem bardzo przyjaznego praktycznie każdemu melomanowi sznytu grania, z premedytacją nie pomagałem odtwarzaczowi K-03XD pozbyć się firmowych piórek. To było zamierzone, bowiem w moim odczuciu świetnie się broniło. Oczywiście oferując pewnego rodzaju wstrzemięźliwość w kreowaniu nadmiernie soczystego świata muzyki, ale w żadnym wypadku nie sprawiając wrażenia nazbyt oszczędnego w emocje. Powiem więcej. Znam wielu takich, którzy za odejście od tej estetyki przekazu nie wpuściłoby naszego bohatera do domu. Do kogo kierowałbym opiniowany model K-03XD? Z wyjątkiem piewców zbytniej ilości cukru w cukrze praktycznie do każdego. Powód? Jak wspominałem. Oprócz zdrowego podejścia do tematu równowagi tonalnej już w wersji startowej, produkt z kraju kwitnącej wiśni bez większych oporów kabelkologią i jej podobnymi zabiegami daje się sprowadzić na oczekiwaną przez nas – oczywiście jeśli takowej hołdujecie – ciepłą stronę mocy, co bez dwóch zdań w pewien sposób czyni go w miarę uniwersalną, przez to wartą uwagi konstrukcją.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0 , Melco N1Z/2EX-H60
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Sigma CLOCK
– Shunyata Sigma NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Kolumny: PMC MB2 XBD SE
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Dystrybucja: EIC
Cena: 75 000 PLN
Dane techniczne
Obsługiwane nośniki: SACD, CD (CD-R/CD-RW)
Pasmo przenoszenia: 5Hz – 70kHz
Odstęp S/N: 113dB
Zniekształcenia: 0.0007%
Wyjścia analogowe: para XLR/ESL-A, para RCA
Impedancja wyjściowa: 114Ω (XLR), 34Ω (RCA)
Maksymalny poziom wyjściowy (1kHz, 10kΩ): 5.0Vrms(XLR), 2.5Vrms (RCA)
Wyjścia cyfrowe: AES/EBU (110Ω), Coax (75Ω)
Wejścia cyfrowe: Coax, Optical, USB
Obsługa formatów cyfrowych:
Coax, Optical: PCM 192kHz/24bit, DSD 2.8MHz (DoP)
USB: MQA i PCM 384kHz/32bit, DSD 22.5MHz
Wejście zegara: BNC (50Ω/10MHz/0.5 – 1.0Vrms)
Pobór mocy: 25W
Wymiary (S x W x G): 445 × 162 × 438mm
Waga: 28kg